poniedziałek, 19 września 2016

10

10. When the heart stops beating.

Zerwałam się jak poparzona z łóżka, kiedy zadzwonił budzik włączony w telefonie. Przeklęłam w myślach swój wczorajszy pomysł wcześniejszego wstania i pójścia do parku na poranny jogging. Tak naprawdę przez wczorajsze nocne eskapady na komisariat, wcale się nie wyspałam i miałam ochotę znów wtulić się w jeszcze ciepłą poduszkę i z powrotem zasnąć. Jednak zamiast tego zebrałam całą swoją motywację, a raczej jej resztki i zwlekłam się z łóżka ziewając i przeciągając się jak kot.
Po wypiciu porządnego kubka kawy i przebraniu się w krótkie spodenki oraz podkoszulek wyszłam z domu i udałam się truchtem w kierunku Central Parku, oddalonego od mojego mieszkania o kilka przecznic.
...
Ani przez moment nie żałowałam podjętej przez siebie decyzji i praktycznie zmuszenia się do wczesnego wstania. Jak to się mówi: „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”. Przede mną, zza wysokich wieżowców stojących na Manhattanie w Nowym Jorku, zaczęło wychodzić powoli słońce. Uwielbiałam oddawać się samotnym chwilom, spędzonym na bieganiu podczas wschodu lub zachodu słońca. Kochałam obserwować te zjawiska i napełniało mnie to jakimś niewytłumaczalnym optymizmem. Jakby od tego zależało to, czy dzień będzie dobry i udany, czy też zły i przygnębiający. Nie potrafiłam nijak wytłumaczyć mojego zamiłowania i fascynacji, ale najwidoczniej nie tylko ja praktykowałam tak wczesne bieganie, bo po drodze spotkałam już kilka osób uprawiających ten sam sport. Wyminęłam mężczyznę idącego z psem i skręciłam w kolejną alejkę. Lekki wiatr, który towarzyszył dzisiejszemu porankowi rozwiewał z mojego czoła pojedyncze kosmyki włosów, które wypadły z kucyka. W słuchawkach leciała moja ulubiona muzyka i czułam, że ten dzień będzie naprawdę dobry.
Biegłam przed siebie, dopóki dźwięki nie ucichły i zastąpiło je wibrowanie telefonu.
- Słucham? – powiedziałam nieco zdyszana.
- Olivia? Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – powiedział głosem, który najwidoczniej coś sugerował.
- Nie. Coś się stało, że dzwonisz? – spytałam spokojnie, kładąc nogę na pobliskiej ławce i się rozciągając.
- W zasadzie nic ważnego. Chociaż jeśli dasz radę, to chciałbym się z tobą spotkać. Masz teraz trochę czasu?
- Tak. Myślę, że tak. Jestem teraz w parku i biegam, więc jak chcesz się spotkać, to możemy umówić się za pół godziny przy bramie od wschodniej strony. Pasuje?
- Tak, jasne. Będę tam.
- Okej. W takim razie do zobaczenia – mruknęłam do mikrofonu w słuchawkach i się rozłączyłam. Zapięłam z powrotem futerał na telefon znajdujący się na opasce na ramieniu i ruszyłam dalej.
...
Jedno co mogłam o nim powiedzieć, to zdecydowanie to, że był punktualny. Przynajmniej jeśli chodziło o umawianie się ze mną w konkretnym miejscu i o konkretnym czasie. Nigdy jeszcze się nie spóźnił. 
Biegłam w stronę wschodniej bramy do parku, przy której stał, nonszalancko oparty o murek znajdujący się przy wejściu.
Miał na sobie białą zwyczajną koszulkę, szare, dresowe spodnie zawieszone nisko na biodrach i okulary przeciwsłoneczne na nosie, dzięki którym wyglądał normalnie i zupełnie inaczej od wersji „Jamesa prawnika”, do której byłam przyzwyczajona. Musiałam przyznać się sama przed sobą, że wyglądał naprawdę dobrze.
- Cześć – stanęłam przed nim, a on mi odpowiedział tym samym, wyciągając przede mnie butelkę z niegazowaną wodą. – Dzięki – mruknęłam, odbierając ją od niego i wypijając kilka łyków. – Skąd się to wzięło?
- Pomyślałem, że będziesz się chciała czegoś napić po bieganiu – uśmiechnął się zwyczajnie.
- Miło z twojej strony – powiedziałam zdziwiona, zakręcając butelkę. – Więc, czemu chciałeś się spotkać? – spytałam zaciekawiona tym, co ma do powiedzenia.
- Chciałem cię przeprosić za wczoraj. A tak właściwie, to za dzisiaj, zważając na godzinę o której wyciągnąłem cię z łóżka. No i za to co gadałem po pijaku. Nie powinienem był mówić żadnej z tych rzeczy, wybacz. – Zawiesiłam na nim swój nieco zdezorientowany wzrok i zapadła pomiędzy nami kilkusekundowa cisza.
- Cóż... nie będę mówić, że nie ma za co przepraszać, bo jest. Jakoś nie było mi po drodze jechać tam po ciebie o trzeciej w nocy, ale co się stało to się nie odstanie, więc... Przeprosiny przyjęte. – powiedziałam spokojnie.
- Dziękuję, że wtedy po mnie przyjechałaś. Naprawdę dziękuję... – westchnął.
- Dobrze. Jeśli można wiedzieć, czemu tak naprawdę pojechałeś do swojego ojca? – usiadłam po turecku na murku, zaraz obok niego.
- Szczerze? Nie mam pojęcia... Po prostu to był taki impuls. Upiłem się. Nie wiem czemu pojechałem akurat tam. Może dlatego, że nie mam na tyle odwagi, żeby nawrzucać mu na trzeźwo? – uśmiechnął się krzywo, zastanawiając nad odpowiedzią na moje pytanie. – Myślę, że chciałem wyżyć się na nim, za całokształt.
- Teraz to miejmy tylko nadzieję, że nie wniesie zarzutów i nie narobi ci problemów. Chyba doskonale wiesz, co by to oznaczało dla osoby na twoim stanowisku – westchnęłam.
- Wiem. Są momenty, w których miałbym to naprawdę gdzieś. Czasami zastanawiam się, co ja tak właściwie tu robię? Bycie prawnikiem czasami jest naprawdę męczące. Jak ja znalazłem się tak wysoko i czemu tu jestem? Są takie chwile w których wątpię w swoją „misję” wybawiania wszystkich ludzi dookoła.
- Ale jednak dalej tu jesteś. To chyba nie jest przypadek. Każdy czasami ma gorsze dni, ale jeśli jest to coś co kochasz, to nie mógłbyś chyba z tego zrezygnować z tak błahego powodu?
- Czasami ciężko jest się pogodzić z ceną, jaką płacisz za bycie najlepszym.
- Coś o tym wiem – westchnęłam i uśmiechnęłam się krzywo.
- A jaka jest twoja „misja”? W czym jesteś najlepsza? – spytał wyraźnie zaciekawiony. Zastanowiłam się chwilę, jak wybrnąć z tej sytuacji.
- Nie wiem czy najlepsza... Sądzę, że po prostu dobra w tym co robię. Można powiedzieć, że również pomagam ludziom – odpowiedziałam po chwili.
- W jaki sposób im pomagasz? – drążył temat, a ja coraz bardziej gubiłam się w tym, co mam mu powiedzieć. On się przede mną otwierał, a ja kłamałam mu prosto w oczy. „Chociaż w zasadzie pomagam ludziom, więc po części nie jest to do końca kłamstwem...”. Mimo wszystko było to kłamstwo...
- Nie mogę zdradzić ci wszystkiego o sobie. Czy to nie byłoby zbyt proste? Niech to pozostanie moją małą tajemnicą – uśmiechnęłam się tajemniczo, błagając w myślach, żeby przestał drążyć. Zdecydowanie nie byłam przygotowana na takie pytania. 
- Lubię odkrywać czyjeś tajemnice. Czy to znaczy, że kiedyś poznam twoje? – zastanowiłam się chwilę nad jego słowami. Miałam ochotę powiedzieć mu „nie, nie poznasz” , ale coś nie pozwoliło mi zgasić w jego oczach tej małej iskierki nadziei.
- Nie wiem... może? – odpowiedziałam tylko, i wiedziałam już, że jestem w tym momencie na przegranej pozycji, bo jego uśmiech zwiastował tylko jedno.
To, że naprawdę będzie chciał je poznać.
A jedyną rzeczą, której ostatnio się dowiedziałam podczas kilku tygodni pracy u niego, to zdecydowanie to, że jeśli on czegoś chciał, to zazwyczaj to dostawał.
- Zmieńmy temat. Powiedz lepiej co w pracy? – na jego czole pojawiła się zmarszczka, gdy usłyszał pytanie.
- Jeśli mamy zmienić temat, to nie na taki o pracy. Zrobiłem sobie dzisiaj wolne, żeby odpocząć. Świat się nie zawali, jeśli przez jeden dzień się odetnę, prawda? – przytaknęłam i uśmiechnęłam się.
- Więc jakie masz plany na dzisiejszy dzień?
- Pytasz bo jesteś ciekawa, czy chciałabyś dołączyć? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Może myślał, że zbije mnie to jakoś z pantałyku, ale miałam zbyt dobry humor.
- Zależy co proponujesz? – powiedziałam rzucając mu wyzwanie. Chyba go to trochę zdziwiło, aczkolwiek po chwili na jego twarzy pokazał się satysfakcjonujący uśmiech. „Czyżbyś właśnie otwarcie flirtowała z Adamsem?” - odezwała się moja jak zawsze pomocna podświadomość. Jak można tak nisko upaść w jednej, krótkiej i głupiej chwili. Chyba napiszę książkę pod takim tytułem.
- Jadę za miasto. Daleko. Gdzieś, gdzie nie będę musiał myśleć o tym co się aktualnie dzieje w Nowym Jorku. – powiedział patrząc na mnie. – Więc jak? Wystarczająco kuszące, byś do mnie dołączyła? – na jego twarzy znów pojawił się ten cwany uśmiech, jakby złapał mnie w swego rodzaju pułapkę. Miałam ochotę powiedzieć „tak”, ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że mam inne obowiązki, o których on nie ma pojęcia. Cały czas czekałam na telefon z komisariatu o jakimś poruszeniu w sprawie, przy którym mogłabym się przydać. A telefon mógł zadzwonić w każdej sekundzie.
- Niestety z przykrością muszę odmówić. Mam już plany. Jeśli oferta będzie nadal aktualna, to kiedyś z chęcią się wybiorę – uśmiechnęłam się przepraszająco.
- W takim razie daj znać, jak będziesz chciała się wyrwać z miasta, służę pomocą w tym przedsięwzięciu.
 ...
Telefon faktycznie zadzwonił.
Dwa dni później nad ranem, kiedy siedziałam na kanapie z Alanem i oglądaliśmy niezwykle wciągający film, na który udało mu się mnie namówić.
Cóż... wszystkiego się nie da przewidzieć, prawda?
Pojechałam więc czym prędzej na komisariat, na którym czekał na mnie rozemocjonowany Tom.
- Amanda! Znaleźliśmy go! – powitał mnie na samym wejściu takimi słowami i nie pozostało mi nic innego jak udać się razem z nim do tablicy, na której poprzyczepiane były zdjęcia podejrzanych i zamieszanych w to wszystko z krótkimi opisami, dzięki którym nie musieliśmy za każdym razem zaglądać do dokumentów leżących na biurku obok.
- Facet wygląda teraz tak – wskazał na zdjęcie, które udało się komuś zrobić z dość sporej odległości. – Na zdjęciu niewiele zobaczysz, ale dzięki niemu oraz zeznaniom jednego z policjantów, rysownikowi udało się zrobić sporządzić portret pamięciowy  – podał mi kartkę, na której narysowana była twarz podejrzanego Drwala.
- Wiemy gdzie się teraz znajduje? – spytałam odkładając kartkę na bok.
- Tak, ale mamy mały problem. Gościu prowadzi klub nocny, w którym zatrudnia mnóstwo pań do towarzystwa i handluje dragami. Krótko mówiąc jedna wielka melina. Jedynym problemem jest to, że budynek jest dobrze strzeżony przez wielu ludzi i ciężko się tam dostać, jeśli nie jest się klientem albo jedną z tych dam – podał mi kolejne zdjęcia, które ktoś zrobił przed klubem. – Nie mamy pojęcia jak to wszystko wygląda od środka i możemy się nieźle nadziać. Facet wie, że coś się kroi, bo od kilku dni zwiększył ochronę z zewnątrz, więc domyślamy się, że w środku może też być nieciekawie. Potrzebujemy większej ilości informacji, zanim cokolwiek zrobimy.
- Więc w czym problem? Pójdę tam i wybadam teren. Jak będziemy mieć więcej danych, Andrews załatwi oddział który sobie z tym poradzi i tyle. – Gdy zobaczyłam jego niepewną minę, dodałam. – Masz lepszy pomysł? Tracimy czas a Drwal z każdą sekundą ma więcej na zwianie nam sprzed nosa!
- Więc jak chcesz to zrobić? – spytał patrząc się na mnie przenikliwie i zakładając ręce na piersi.
- Jako klientka wyglądałabym zbyt niewiarygodnie. Więc co mi pozostaje, jak nie udawanie, jak to ładnie ująłeś: pani do towarzystwa? – powiedziałam uśmiechając się przebiegle.
- Amanda... nie podoba mi się twój uśmiech. – Tom się skrzywił. – Wyglądasz jakby ci się to co najmniej podobało. – Podeszłam do niego i zawiesiłam rękę na jego ramieniu, nadal uśmiechając się jak mysz do sera.
- Po prostu stęskniłam się za prawdziwą i ekscytującą robotą w terenie. I czuję, że ta przyniesie mi dużo adrenaliny i satysfakcji.
 ...
Wszystko zorganizowaliśmy szybciej niż myślałam. Co prawda trochę zajęło nam przekonanie do tego pomysłu Andrewsa, który był do tego nastawiony co najmniej tak sceptycznie jak Tom, aczkolwiek w końcu się zgodził. Ustaliliśmy, że wejdę tam, mając w uchu słuchawkę, przez którą będę mogła kontaktować się z nimi i jak przekaże im jaka ilość ludzi jest w środku i jak mniej więcej są rozstawieni w budynku, wtedy wkroczą.
I tak oto kroczyłam do tego przerażającego budynku, odziana w skąpą, czarną, prześwitującą sukienkę, mając pod nią tylko czerwoną bieliznę i ani grama broni, lub kamizelki kuloodpornej. Całe przedsięwzięcie było dość ryzykowne, ale gra była warta świeczki. Mieliśmy wszystko tak opracowane, że wątpiłam w to, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak.
Szłam pewnym siebie krokiem w bardzo wysokich szpilkach, pomimo chwilowego paraliżu który mną zawładną, gdy ochroniarze stojący przed wejściem zaczęli się mną interesować.
- Dwóch przy wejściu. Trzeci zaraz za drzwiami – mruknęłam cicho i usłyszałam potwierdzenie w słuchawce. Doszłam do ochroniarzy i już jak chciałam ich minąć, jeden z nich złapał mnie mocno za ramię i szarpnął do tyłu.
- A panienka gdzie się wybiera? – spytał grubym głosem, jak na człowieka z jego posturą przystało.
- Ja przyszłam do szefa w sprawie zatrudnienia. Koleżanka mi mówiła, że przyjmuje od zaraz – mruknęłam i przygryzłam wargę, robiąc głupiutką i naiwną minę.
- Proszę pokazać tę torebeczkę – wskazał palcem na małą kopertówkę, którą trzymałam w ręce. Podałam mu ją bez wahania i patrzyłam jak przegląda znajdujące się w niej kosmetyki i inne rzeczy, wrzucone tam dla dodania realizmu mojej postaci. Kiwnął głową do swojego milczącego jak na razie kolegi i oddał mi moją własność, po czym mruknął, że wszystko jest w porządku i że kolega mnie odprowadzi.
Gdy ruszyłam przed siebie i znalazłam się za drzwiami lokalu, oblał mnie zimny pot.
To wszystko zaczęło wydawać się bardziej przerażające i prawdziwe, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że nie mogę się już wycofać i muszę wypełnić moją część zadania.
W całym pomieszczeniu królowała czerwień zestawiona z czarnymi meblami. Czarny bar, czarne stoliki, krzesła a nawet kanapy oraz scena, o ile można było w ogóle ją tak nazwać. Można było śmiało rzec, że wszystko wyglądało iście diabelsko.
Przy jednym ze stolików siedział łysy, napakowany człowiek, którego momentalnie rozpoznałam jako Drwala i to właśnie w jego kierunku prowadził mnie jeden z ochroniarzy, trzymając rękę na moim krzyżu i lekko mnie popychając do przodu. Za drwalem znajdowało się dwóch jego przydupasów, a obok i naprzeciwko siedzieli jacyś nieznani mi ludzie, którzy najprawdopodobniej toczyli z nim interesy.
Rozejrzałam się szybko po pomieszczeniu, żeby zobaczyć ilu tak naprawdę skrywało się jego ludzi rozstawionych po kątach i czekających na odparcie ataku. W polu mojego widzenia było ich około sześciu. Nie miałam pojęcia ilu znajdowało się za mną.
- Szefie – przerwał ich ciche rozmowy ochroniarz z którym przyszłam. – Ta panienka przyszła na rozmowę o pracę. – Na jego słowa pół stolika towarzyszących mu osób, zaczęło się śmiać i lustrować mnie z góry na dół. Drwal machnął mu ręką na znak, że może odejść i sięgnął po szklankę z bursztynowym płynem, upijając z niej łyk.
- Więc słucham? Dlaczego miałbym przyjąć do pracy akurat ciebie? – spytał uśmiechając się przebiegle. Tembr jego głosu przyprawił mnie o nieprzyjemne dreszcze. Walczyłam ze sobą i nie mogłam nadziwić się swojej odwadze, jak podeszłam do niego kołysząc biodrami i usiadłam mu na kolanach, łapiąc ręką za kołnierzyk, sugestywnie się ocierając.
Może jak mi nie wyjdzie w życiu to zostanę na starość aktorką?
- Sądzę, że idealnie bym się do niej nadawała. No i oczywiście, umiem tańczyć – wyszeptałam seksownym tonem głosu prosto do jego ucha.
- Więc co wy na to panowie, żeby nasza... Jak masz na imię?
- Sylvia – wymyśliłam naprędce.
- ... Sylvia, zatańczyła dla nas i pokazała nam na co ją stać? – dokończył, po czym odezwały się głośne dźwięki aprobaty i gwizdy.
Ktoś, nawet nie wiem kto włączył muzykę, która buchnęła z głośników, a Drwal wskazał ręką na scenę. Wstałam z jego kolan, co oczywiście musiał wykorzystać, dając mi siarczystego klapsa w tyłek. Walczyłam z samą sobą, żeby mu nie oddać prosto w jego połamany nos, ale udało mi się to przezwyciężyć i wyszłam na scenę, kołysząc biodrami w rytm muzyki.
Moje dłonie płynęły po ciele, zahaczając o sukienkę i delikatnie ją podwijając. Skorzystałam z momentu, w którym mogłam przekazać Tomowi jakieś informacje, bo wszystko zagłuszała muzyka, a ja odwróciłam się tyłem do oglądających mnie mężczyzn.
- Jest ich więcej niż myśleliśmy. Musisz wezwać posiłki, bo sami nie dacie rady. W samym tym pomieszczeniu jest ich przynajmniej dziesięciu. Na korytarzach na pewno też będą. Myślę, że jakiś tuzin. Jak będę coś więcej wiedziała, to dam znać. Śpieszcie się.
Kontynuowałam mój taniec, który był najzwyczajniejszym striptizem i gdy moja sukienka wylądowała na ziemi, podeszłam do rury i zaczęłam na niej tańczyć.
„Boże, co za upokorzenie...”  - pomyślałam, lecz kontynuowałam grę, widząc jak moim aktualnym widzom podoba się to co rozgrywa się przed nimi. Nie miałam zielonego pojęcia co właściwie robię, dopóki po jakiś dwóch minutach, które dla mnie były jak co najmniej dwadzieścia, muzyka ucichła.
Odgarnęłam z czoła kilka kosmyków włosów, i zeszłam na dół po czarnych schodkach, stając ponownie przed czarną kanapą, na której siedział rozłożony Drwal.
- Bardzo dobrze – mruknął przyglądając mi się. – To może teraz któryś wypróbuje cię w pokoju na górze. Co ty na to? Którego z nas byś chciała? – spytał pokazując ręką na wszystkich ludzi siedzących dookoła. Po moim kręgosłupie przeszedł dreszcz obrzydzenia, w momencie kiedy wyobraziłam sobie by robić cokolwiek z którymś z nich. Przemyślałam sytuację na szybko i stwierdziłam, że najbardziej przysłużę się Tomowi, jeśli wezmę ze sobą Drwala.
Przynajmniej jego droga ucieczki będzie ograniczona.
Podeszłam do niego i uśmiechnęłam się zachęcająco.
- Wybiorę ciebie. - Złapałam go za czarny podkoszulek, który miał na sobie i pociągnęłam do siebie, zmuszając, żeby wstał. Jego uśmiech w tym momencie wyglądał tak, jakby sam chciał powiedzieć „Nie wiesz na co się piszesz, skarbie.”, ale zignorowałam to ukłucie obrzydzenia wewnątrz, i złapałam go za rękę ciągnąc za sobą, w kierunku schodów.
Byłam w samej czerwonej bieliźnie oraz w wysokich obcasach, ale tak naprawdę nie dlatego czułam się naga. Fakt, że nie miałam przy sobie żadnej broni, nawet małego noża, sprawiał, że naprawdę ściskało mnie w żołądku ze strachu. Jeśli nie zdążą, ten człowiek będzie mi mógł coś zrobić. Miałam naprawdę małe szanse nie będąc uzbrojona, przy mężczyźnie postury jakiegoś kulturysty, ważącego spokojnie ponad sto-dwadzieścia kilogramów.
Zaczęłam modlić się w myślach by Tom naprawdę się pospieszył.
Drwal otworzył któreś z drzwi i popchnął mnie do środka, zamykając je od razu. Odeszłam kilka kroków i rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Miało jeszcze jedne drzwi. Zaczęłam się zastanawiać co to mogło być. Jedyne co mi wpadło do głowy i co mogło faktycznie znajdować się w takim miejscu to łazienka. Poczułam cichą nadzieję, że mnie to uratuje.
- Potrzebuję na chwilę pójść do łazienki. Za moment wracam – puściłam do niego oko, w tym „seksownym” stylu, i zatrzasnęłam za sobą cienkie drzwi, zanim zdążył zaprotestować.
Miałam rację. To była łazienka, w której znajdywał się prysznic, toaleta, mała umywalka, oraz znajdująca się powyżej niej szafką z lusterkiem. Podeszłam do umywalki i położyłam na niej moją małą torebeczkę. Otwarłam szafkę, żeby sprawdzić co się w niej znajduję, i oh... Tego można było się spodziewać. Jedyne co w niej znalazłam to paczki z różnymi prezerwatywami. Wyciągnęłam z kopertówkii krwistoczerwoną szminkę, i poprawiłam kolor moich ust.
Drwal zaczął się chyba niecierpliwić, bo słyszałam jak mnie woła. Nie mogłam się dłużej chować. Musiałam wyjść, żeby nie wzbudzić jego podejrzeń.
Moje ciało zalała fala adrenaliny gdy wyszłam i zobaczyłam jego zniecierpliwioną minę. Siedział na skraju łóżka, i czekał na mój ruch. Podeszłam więc do niego i nachyliłam się, szepcząc mu do ucha:
- Więc od czego chcesz, bym zaczęła? – Moje ręce wylądowały na jego wielkiej klatce piersiowej i powoli zjeżdżały na dół, a ja siadłam na jego kolanach. Czułam, że jest podniecony. Było to tak obrzydliwe, że ledwo udało mi się powstrzymać grymas na twarzy. Nie mogłam dać po sobie poznać, jak naprawdę się czułam. To zaszło już za daleko... Usłyszałam w uchu krótkie "wchodzimy" i dziękowałam w myślach Tomowi, za wyczucie czasu.
Potwierdzeniem słów Toma był nagły huk, a zaraz potem drugi i tupot wielu nóg.
Odetchnęłam z ulgą, bo zrozumiałam, że jestem uratowana.
Rozległy się strzały, i dopiero wtedy Drwala coś tknęło i chciał rzucić się do ucieczki. Zrzucił mnie ze swoich kolan, lecz mój szybki refleks pozwolił mi wstać i powalić go na podłogę jednym z tych sprytnych sposobów, których uczą na zajęciach samoobrony.
- Ty dziwko! – wrzasnął próbując mnie zrzucić, lecz nie udało mu się, bo jedną ręką przygwoździłam jego wykręcone do tyłu ręce, a kolanem trzymałam jego ciało i przygniatałam go do ziemi. Sięgnęłam do jego paska, wyciągając zza niego pistolet, który przez cały czas miał przy sobie.
W jednej chwili do pomieszczenia wpadł jeden z jego ochroniarzy, który widząc co się dzieje, i prawdopodobnie słysząc jego wcześniejszy wrzask, wpadł celując we mnie pistoletem, który odpalił w tym samym momencie, w którym uniosłam rękę i posłałam śmiertelną dla niego kulę prosto w jego głowę.
Myślałam, że chybił, dopóki nie poczułam przeszywającego bólu, który odebrał mi dech w piersiach. Na mój brzuch i udo spłynęła ciepła, lepka krew. Mój uścisk momentalnie zelżał, co Drwal wykorzystał i zepchnął mnie na ziemię. Jedynie na mnie spojrzał i chyba od razu postanowił, że mnie tu zostawi, bo i tak wykrwawię się na śmierć, a on nie ma czasu do stracenia na kogoś tak mało ważnego jak ja.
Wybiegł, a ja trzęsącą się dłonią sięgnęłam do boku, który palił żywym ogniem. Zobaczyłam, że moja ręka jest cała czerwona od krwi, i pomimo tego, że widziałam swoją krew już nie raz kiedy oberwałam mniej lub bardziej, zrobiło mi się niedobrze.
Próbowałam zatamować jakoś krwawienie dwoma rękami, ale ich siła z sekundy na sekundę słabła, i czułam jak odlatuję.
Moja głowa przekręciła się na bok a ciało prawie całe zwiotczało. Zobaczyłam tylko ogromną plamę brunatnej krwi, w której teraz leżałam i Toma, który wbiegł do pomieszczenia krzycząc coś.
Podbiegł szybko do mnie, nie przejmując się, że będzie cały w mojej krwi. Ściągnął podkoszulek, zmiął w kulę w ręce i przyłożył mocno do mojego boku. Rana tak zabolała, że na moment odzyskałam świadomość i usłyszałam co do mnie mówi.
- Amanda! Słyszysz mnie? – poczułam jak odpływam ponownie, bo twarz Toma zaczęła się zamazywać, a ja słyszałam jego głos, jakby był coraz dalej. Umieszczony w jakimś tunelu? – Amanda! Nie zasypiaj! Amanda... zostań ze mną, proszę. Nie możesz zasnąć...


A potem była już tylko ciemność. 





środa, 27 stycznia 2016

9

9. A little bit of freedom.

Dwa tygodnie później.

Z mojego glocka wylatywały kule jedna po drugiej i lądowały w oddalonym o kilkanaście metrów kartonowym „człowieku”. A tak dokładniej to w samym jego sercu.
Miałam ochotę przestrzelić każdą jego część, by móc wyżyć się za swoją cholerną nieudolność. Byłam tam już tak długo i nadal nie znalazłam żadnego dowodu potwierdzającego winę lub też niewinność Jamesa. Najgorsze w tym wszystkim było to, że przestałam patrzeć na niego jak na tego złego i nie chciało mi się wierzyć, że to jednak on mógł maczać w tym palce. Nie byłam obiektywna i to mnie dobijało najbardziej. Gdzie podziała się stara Amanda, która potrafiła przejrzeć każdego w mgnieniu oka? Co się z nią stało? Miałam szczere wątpliwości co do tego, czy powinnam dalej się tym zajmować. Czułam jakbym wraz ze spoufalaniem się z Adamsem i pomaganiem mu w jego problemach coraz bardziej oddalała się od istoty całej tej popieprzonej sprawy. Co się ze mną działo? Zastanawiałam się przez długi czas czy naprawdę nie pójść do Andrewsa i nie poprosić go o oddalenie od sprawy, ale to by momentalnie równało się z brakiem awansu, a tego nie mogłam sobie zrobić. Nie mogłam poddać się w takim momencie, kiedy te drzwi w końcu po dwóch latach stanęły przede mną otworem. Jak mogłam w ogóle zapomnieć o tym po co to robiłam?! Działo się ze mną naprawdę coś dziwnego i nie miałam pojęcia co. Zawsze miałam dokładnie i precyzyjnie wyznaczone priorytety, a czułam jakby ostatnio zaczęły się zamazywać i zmieniać. Musiałam to naprawić.
Odłożyłam pistolet i ściągnęłam słuchawki które wyciszały odgłosy strzelania. Zabezpieczyłam broń i schowałam do kabury przy pasku od spodni. Wyszłam na górę i zobaczyłam jak Andrews przygląda mi się i przywołuje mnie do siebie ruchem ręki. Niechętnie podeszłam do niego i oparłam się o blat biurka.
- Wiesz kiedy Paul wraca do pracy? – spytał bez ogródek, na co ja pokręciłam przecząco głową.
- Dopiero kilka dni temu wypisali jego żonę ze szpitala z małym, więc myślę, że jeszcze trochę to potrwa.
- Szlag by to – warknął.
- Coś się stało?
- Tak, potrzebujemy kogoś doświadczonego, nie mogę wysłać na akcję Eddiego, czy kogokolwiek innego. Sama dobrze wiesz, jak to wygląda, Shieffield. Nie pracujesz tu od wczoraj – parsknął i przeszedł się tam i z powrotem po pomieszczeniu, zastanawiając się nad możliwymi wyjściami.
- Weź mnie. – powiedziałam krótko, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Przydałaby mi się taka akcja... Znów poczuć tą dudniącą w żyłach krew, tę adrenalinę wypełniającą od góry do dołu. Stęskniłam się za tym.
- Chyba sobie żartujesz. Masz za dużo na głowie, dalej stoisz w miejscu z kancelarią Adamsa, nie mogę cię rozpraszać – powiedział z wahaniem w głosie, przypatrując mi się. Jedno co o nim wiedziałam po tak wielu latach współpracy, to zdecydowanie to, że łatwo można było go przekonać. A ja byłam mistrzem perswazji, jeśli chodzi o Andrewsa.
- Może właśnie to mi się przyda? Może za długo już siedzę na tyłku nic nie robiąc i jakaś akcja da mi trochę oddechu od tego wszystkiego? Czuję, że tego potrzebuję. – wytłumaczyłam mu moją stronę i już po jego minie widziałam, że się zgodzi.
- No nie wiem... A co powiesz Adamsowi? Wiesz jak trudno było nam cię tam wcisnąć?!
- To nie problem zadzwonić po Rachel i poprosić żeby mnie zastąpiła. Powiem Adamsowi, że muszę iść na chorobowe, bo źle się czuję i załatwię sobie zwolnienie lekarskie. Sam wiesz, że potrafię być dobrą aktorką, więc nawet nie będzie niczego podejrzewał – uśmiechnęłam się i wiedziałam, że mam go już w garści.
- Dobrze Shieffield. Wiesz jak mnie przekonać... – westchnął, a potem dodał. - W takim razie załatw wszystko, masz czas do wieczoru. Potem chcę cię widzieć tu na komendzie, do tej pory powinni wrócić w terenu i przynieść nam nowe informacje.
- Jasna sprawa – uśmiechnęłam się i wyszłam z pomieszczenia. Na myśl o powrocie do tego co kochałam, wypełniło mnie jakieś niespotykane szczęście. Wiedziałam, że to jest to. Wiedziałam, że tylko to daje mi największą przyjemność. W końcu oddałam temu całe moje doczesne życie.
Wróciłam do domu koło siódmej rano. Zadzwoniłam już do Rachel i ku mojej uldze, zgodziła się by mnie zastąpić przez ten czas. Jedyne co musiałam załatwić, to zwolnienie lekarskie, ale z tym również nie będzie najmniejszego problemu.
Zamknęłam za sobą drzwi i przywitała mnie całkowita cisza. Nastawiłam ekspres do kawy i na palcach udałam się do sypialni. Uśmiechnęłam się na widok Alana zawiniętego dziwnie w białe prześcieradło którym się przykrył. Usiadłam obok niego i pogłaskałam go po policzku. Zbudził się otwierając powoli oczy i na jego twarzy pojawił się momentalnie piękny uśmiech.
- Dzień dobry – mruknął.
- Przepraszam, że cię budzę ale robię sobie śniadanie. Też chcesz?
- Bardzo chętnie. Ale najpierw proponuję jeszcze chwilę poleżeć – Pociągnął mnie za rękę i wylądowałam na jego nagiej klatce piersiowej.
- Jesteś niemożliwy – zaśmiałam się, kiedy przyciągnął mnie do pocałunku.
- Ale przyznaj że to ubóstwiasz – uśmiechnął się cwanie, a ja przewróciłam oczami.
- Uwielbiam – przytaknęłam i zatkałam jego usta swoimi. Moje ręce powędrowały do jego roztrzepanych włosów a jego w dość szybkim tempie znalazły się na moich biodrach. Zdecydowanie lepiej wyglądał jak nic nie mówił.

Fajnie było móc poleżeć sobie i nic nie robić przez tak długi czas. Gdy mój żołądek dał o sobie znać, wywinęłam się z uścisku blondyna i dając mu szybki pocałunek żeby zagłuszyć jęk dezaprobaty, wyszłam z łóżka owinięta jednym z prześcieradeł i poczłapałam do kuchni w poszukiwaniu mojego uzależnienia. Szybko chwyciłam ulubiony kubek i nalałam do niego zaparzonej wcześniej kawy. Nie kłopocząc się dolewaniem mleka, przyssałam się do niego i prawie na raz pochłonęłam całą jego zawartość.
Wróciłam do pokoju i postanowiłam coś na siebie włożyć. Ubrania dalej leżały rozrzucone po podłodze, więc sięgnęłam po błękitną koszulę bruneta i szybko ją na siebie nałożyłam, spotykając zaciekawione spojrzenie jej właściciela. Podwinęłam rękawy do łokci i naciągnęłam na tyłek bieliznę. Związałam włosy w kucyka i powędrowałam w stronę kuchni w celu przyrządzenia śniadania.
Wzięłam z miski dorodne czerwone pomidory i ogórka, i po umyciu pokroiłam je i ułożyłam na ciemnych kromkach chleba, który kupiłam wracając z komisariatu. Ułożyłam na dwóch talerzykach i nalałam kolejną porcję kawy do dwóch kubków, tym razem wyciągając z lodówki mleko i dolewając go. Ułożyłam wszystko na stole i zawołałam Alana. Wyglądał naprawdę seksownie z rozczochranymi włosami, w samych bokserkach. Usiadł naprzeciwko mnie i wziął się za jedzenie kanapek.
- Jakie plany na dziś?
- Muszę jechać do znajomego i załatwić sobie zwolnienie lekarskie, a potem podjechać do firmy. Wieczorem idę na komendę, a ty? – spytałam biorąc łyka kawy.
- Mam wieczorem próbę do tego nowego przedstawienia. Coś się stało że tam wracasz?
- Muszę im pomóc przy jednej sprawie. W zasadzie to była sprawa Paula, ale on dalej siedzi z Jane w domu. Wiesz jak to jest... Notabene, obiecałam mu że wpadniemy do nich w ten weekend, co ty na to?
- W porządku. I tak nie mam żadnych planów – uśmiechnął się, co od razu odwzajemniłam.
Chwyciłam puste talerze i włożyłam do zmywarki. Alan stanął za mną i podał mi nasze puste już kubki i sztućce z blatu. Gdy zamknęłam urządzenie, odwróciłam się do niego i oparłam tyłkiem o blat kuchenny.
- To co robimy teraz, skoro mamy jeszcze trochę czasu do wykorzystania?
- Nie wiem – chwycił krańce jego za dużej na mnie koszuli. – Wyglądasz w tym świetnie, ale może oddasz mi już moją koszulę? – uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie, nachylając się i całując. Zaplotłam ręce na jego szyi i stanęłam na palcach, a po chwili jego silne ręce podniosły mnie i siedziałam na blacie całując go zachłannie.
Tak... zdecydowanie podobają mi się te wolne dni.

Siedziałam w obrotowym krześle i przypatrywałam się dużej tablicy, na której przyczepione były zdjęcia. Wszystko znów rozchodziło się o kartel narkotykowy, niejakiego Drwala. Nie mieliśmy pojęcia kim on jest, ale wiedzieliśmy, że ma na koncie rozprowadzanie dragów w zachodniej części Nowego Jorku. Z tego co udało nam się sprawdzić, to nawet po szkołach. Eddie aresztował już dwóch podejrzanych o współpracę, ale nie chcieli nic powiedzieć. Siedzieli w areszcie już od trzech dni.
- Próbowaliśmy dotrzeć do jakiegoś informatora którego nam wskazali, ale mieszkanie jest puste. Właścicielka powiedziała, że już tydzień temu zniknął, zostawił połowę rzeczy i jakąś sumę pieniędzy za wynajem. – Wytłumaczył Eddie, a ja zmrużyłam oczy.
- Czyli wiemy, że uciekał w pośpiechu. Tylko czemu?
- Nie wiem. Sądzę że w ich półświatku już krążą pogłoski na temat tego, że próbujemy dotrzeć do Drwala. Może facet faktycznie miał jakieś ważne informacje?
- To by trochę tłumaczyło ucieczkę. Może bał się, że Drwal go załatwi, żebyśmy nie mogli się do niego dostać. Musimy znaleźć tego faceta.
- Wiem, wysłaliśmy już list gończy do innych placówek z rysopisem. – Wtrącił się Tom.
- Na to wygląda, że trzeba czekać. Chyba nie mamy innego wyjścia. Czy Martin i Jones wypaplali coś jeszcze poza nazwiskiem tego człowieka?
- Nie. Nie pisnęli ani słowem poza tym – odezwał się Eddie, stojąc podparty o biurko znajdujące się w rogu pomieszczenia.
- Tom – zwróciłam się do drugiego kolegi po fachu. – Zaprowadźcie ich do sali przesłuchań. Osobno. – Mężczyzna kiwnął głową i wyszedł z pomieszczenia. – Zamienię sobie z nimi jeszcze słowo.
Po chwili wrócił i zawołał mnie. Wzięłam ich kartoteki i poszłam w kierunku pierwszej sali.
Zack Martin. Aresztowany niejednokrotnie, siedział dwa lata za napaść z pobiciem. Po roku trafił za kratki na pięć lat za współudział w innym przestępstwie.
Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam naprzeciwko mężczyzny. Wyglądał przynajmniej odrażająco. Ogolony na łyso, z wieloma tatuażami na ramionach, widać było że niejednokrotnie miał złamany nos. Pięknie.
- Widzę że bardzo spieszy ci się do kolegów z celi. Aż tak się za nimi stęskniłeś? – spytałam ostro, rzucając przed siebie kartotekę i zakładając ręce na piersiach. Jedyną odpowiedzią było prychnięcie. Potrząsnął dłońmi, które zakute miał w kajdanki.
- Może lepiej by nam się rozmawiało bez tego, laleczko?
- Na zdjęcie tego, trzeba sobie zasłużyć. Spróbuj jeszcze raz mnie tak nazwać, to szybko przekonasz się, jak ta laleczka potrafi łamać kończyny – warknęłam. – Więc jak? Masz coś ciekawego do powiedzenia? Nie sądzisz, że dwa lata w zawieszeniu za współpracę brzmią o wiele lepiej niż dziesięć za współudział? Czemu tak bardzo nie chcesz sypnąć swojego szefa? – spytałam mrużąc oczy w zastanowieniu.
- Gdybym wiedział, to bym powiedział. Wcale mi się, jak to powiedziałaś, nie spieszy za kratki – odwarknął. – Mówiłem już twojemu koleżce, że możecie spytać Christiana Smith’a. Jeśli ktoś wie, gdzie znajduje się Drwal, to tylko on.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć, że nie możecie nawet przypuszczać gdzie on się znajduje.
- To uwierz. Wbrew pozorom Drwal jest bardzo ostrożny. Dostawaliśmy zlecenia i towar od Chrisa. Tylko on miał bezpośredni kontakt z Drwalem. Nic więcej nie wiem.
- Nawet go nie widziałeś? Nigdy w życiu? Chyba jakoś musiał was rekrutować i trzymać nad tym pieczę. – Próbowałam pociągnąć go za język, ale to i tak nic nie dało.
- Czy twoja piękna główka nie potrafi pojąć jednego prostego faktu? Drwal jest na szczycie i ma wielu swoich przydupasów, którzy odwalają brudną robotę za niego. Jednym z nich jest Smith. Jeśli nie odnajdziecie jego, możecie zrezygnować, bo szukanie reszty jest jak szukanie igły w stogu siana. Nie jesteśmy z żaden sposób od siebie zależni. Jedyną rzeczą jest to, że odpowiadamy przed Drwalem i to on daje nam robotę. – Wpatrywałam się w niego przez dłuższy czas, ale o ile intuicja mnie nie myliła, mogłam stwierdzić na dziewięćdziesiąt procent, że mówił prawdę. Pomimo kryminalnej przeszłości i tego co robił teraz, naprawdę nie uśmiechało mu się wrócić za kratki.
- W takim razie to tyle. Zobaczymy co powie twój koleżka. – Powiedziałam i wyszłam z pomieszczenia, zostawiając go z innym policjantem.
Poszłam do drugiego, Lewisa Jones’a. Miał jeszcze lepszą kartotekę niż jego poprzednik, ale nie był również bardziej skory do rozmowy. Nie powiedział zupełnie nic i próbował owijać w bawełnę. Moje groźby nie przyniosły pożądanego efektu i nie udało mi się z niego wycisnąć nawet tego co już wiedziałam od Martina.
Wróciłam do Eddie’go i powiedziałam mu wszystko czego się dowiedziałam. Przyznał, że dość szybko udało mi się przekonać Martina do gadania, bo im zajęło to cały dzień, żeby wydusić jedno nazwisko. Widocznie faktycznie chciał jak najszybciej się urwać z aresztu i było mu już wszystko jedno co powie. Myślę, że gdyby wiedział gdzie znajdziemy Drwala to też by go sypnął. Był zdesperowany.
Postanowiliśmy, że najlepiej będzie poczekać aż znajdzie się Chris Smith i wtedy pomyślimy co dalej. Pożegnałam się z wszystkimi i pojechałam do pustego domu.
Nigdy nie sądziłam, że tak bardzo będzie mi się podobał wolny dzień. Mogłam się zrelaksować i odpocząć, trochę pomyśleć albo wyłączyć totalnie umysł na otaczający mnie świat. Postanowiłam, że zrobię to drugie.
Napuściłam do wanny wody, wlałam ładnie pachnący płyn do kąpieli i poszłam włączyć jakąś muzykę. Przebrałam się w cienki szlafroczek i zaczęłam poszukiwania czegoś dobrego do picia. Znalazłam moje ulubione, czerwone wino w szafce pod blatem kuchennym i nalałam sobie go do dużego kieliszka. Rozebrałam się, weszłam do wanny pełnej przyjemnej ciepłej wody i piany. Siedziałam z przymkniętymi oczami i rozkoszowałam się chwilą samotności. Nie dane mi było jednak wyłączyć totalnie umysłu na otaczający mnie świat. Moje myśli zderzały się ze sobą i nie chciały przestać mieszać się i ścigać. Byłam jak w szklanej kuli i wszystko się odbijało od jej ścian i wracało jak bumerang. Chciałam jak najszybciej zabrać się za kancelarię Adamsa. Rozpracować wszystko od nowa i skończyć, bo męczyło mnie to stanie w miejscu. Nie było zupełnie w moim stylu. Okazjonalnie zdarzały się dziwne sprawy, przy których nie ruszaliśmy z Paulem przez kilka dobrych miesięcy, ale to było coś innego. Właśnie... Paul. Zawsze wszystko robiliśmy razem i może tak naprawdę nie byłam nigdy tak dobra jak wszyscy sądzili, jak ja sądziłam. Może to tylko dzięki niemu wybiłam się na ten upragniony szczyt? Od kilku dobrych lat prowadziliśmy największe sprawy razem i wygrywaliśmy.
My a nie ja.
Liczba mnoga, nie pojedyncza.
Cholera.
Czy to wszystko nie mogło być mniej skomplikowane? Co się stało ostatnio z moim życiem? Zapracowana singielka, jedna z najlepszych w mieście a teraz? Wszystko obróciło się o sto-osiemdziesiąt stopni. Miałam tą cholerną sprawę której nie mogę rozwikłać. No i mam chłopaka. Chłopaka? Czy mogę go tak nazwać? Spotykamy się, mieszkamy ostatnio razem czy to jest związek? Taki przed którym wzbraniałam się przez tak dużo czasu? Naprawdę przestałam połapywać się powoli w tym, co się aktualnie działo w moim życiu. I żeby pomyśleć, że to wszystko za sprawą mojej mamy, która wymyśliła sobie jakieś ustawianie mi randek „w ciemno”.
Zaskakujące było to wszystko. Kilka dobrych lat temu, kiedy uczęszczałam do liceum razem z Alanem, nie przypuszczałabym nawet, że kiedykolwiek będzie nas coś łączyć. Cichy, skromny... Owszem. Mieliśmy swoje ‘epizody’ w naszym nastoletnim życiu, ale nigdy nie sądziłam, że sprawy potoczą się właśnie tak.
Nie. Nie kocham go. Ale czuję się z nim dobrze. Daje mi wytchnienie i mogę przyznać, że jest to coś głębszego niż wszystkie przeszłe relacje z mężczyznami. Ale to zdecydowanie nie jest miłość. Już przekonałam się do tego, że nie jestem zdolna do kochania kogoś w ten sposób.
                                                                        *
Mój głęboki sen przerwał dźwięk dzwonka telefonu leżącego na szafce nocnej. Wydobyłam się spod szczelnie obejmującego mnie ramienia Alana i sięgnęłam po telefon. Na początku nie widziałam kto dzwoni, ponieważ moje zaspane oczy nie mogły się przystosować do nagłego blasku ekranu komórki, więc przytknęłam ją do ucha i odebrałam.
- Tak? – westchnęłam zaspanym głosem.
- Olivia?
- To są jakieś jaja... – spojrzałam na budzik.
- Co?
- Nic. Mówię, że jeśli to coś głupiego i dzwonisz do mnie o godzinie trzeciej nad ranem, z zupełnie błahego powodu, to pourywam ci jaja – warknęłam niezadowolona i usłyszałam ciche mruczenie bruneta, leżącego za mną. Wstałam z łóżka i poszłam do kuchni, żeby go nie obudzić. – O co chodzi?
- Mam problem. Musisz po mnie przyjechać. – powiedział z większą dozą skruchy w głosie.
- Gdzie i po co? Nie możesz zamówić taksówki? – przewróciłam oczami i poczułam jak wzrasta we mnie poziom irytacji.
- Właśnie w tym problem, że nie bardzo, bo jestem na posterunku policji i ktoś musi mnie stąd odebrać.
- Co?! Skąd ty się tam wziąłeś?!
- Długo by opowiadać... Przyjedziesz?
- A mam inne wyjście? Będę za niedługo – powiedziałam i rozłączyłam się.

Dojechałam na komisariat. Po drodze zastanawiałam się co ten kretyn mógł wywinąć, żeby tam wylądować. Przychodziły mi różne rzeczy na myśl, ale w ogólnym rozrachunku musiałam sama się dowiedzieć. Na wejściu spotkałam Toma z zdezorientowaną miną, ale szybko dałam mu do zrozumienia żeby był cicho i minęłam, wchodząc w głąb. Podeszłam do głównego kontuaru i spytałam siedzącej tam Beth gdzie znajduje się Adams. Po tym jak pokrótce wytłumaczyła mi jak się tu znalazł, poszłam z nią po niego i wróciliśmy w trójkę do sali, którą można było nazwać poczekalnią. Nie odezwałam się do niego ani słowem, dopóki nie usiedliśmy na krzesłach w holu.
- Co ty najlepszego do cholery zrobiłeś? Wiesz, że możesz mieć przez to problemy? Zresztą co ja mówię... jesteś pieprzonym prawnikiem, oczywiście, że wiesz! – wydarłam się na niego.
- Sam nie wiem... Po prostu byłem w barze i po jakimś czasie stwierdziłem, że muszę się tam przejechać i z nim porozmawiać. Nie wiem co mnie skłoniło do tego, żeby mu przywalić. Sądzę, że to może... ach tak, może on? – powiedział z sarkazmem. Jak niebiosa kocham, tak zaraz mu chyba dodam do skromnego siniaka znajdującego się na szczęce i rozciętej wargi.
- Chcesz mi powiedzieć, że do tego prowadziłeś po pijaku?! – powiedziałam przez zaciśniętą szczękę, prosząc niebiosa o nieco więcej cierpliwości do tego człowieka.
- Nie, aż taki głupi nie jestem, wziąłem taksówkę.
- Gdzie on teraz jest? Też jest tu?
- Nie, pojechał na pogotowie i chyba zszywają mu łuk brwiowy. Nie wiedziałem, że mam aż tyle siły – westchnął z podziwem dla samego siebie oglądając swoją prawą rękę, z rozwaloną skórą na knykciach.
- Jesteś pijany – parsknęłam. – Chodź, odwiozę cię do domu. Porozmawiamy o tym jutro.
Nie odezwał się już, tylko posłusznie wstał i podążył za mną. Zastanawiałam się co mu strzeliło do głowy, żeby jechać pod dom swojego ojca... No może poza alkoholem. Zachowywał się jak dziecko. Pieprzone, pięcioletnie dziecko.
Jechaliśmy w ciszy. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać po tym jak wyciągnął mnie w środku nocy i zrobił coś tak głupiego. W połowie drogi spytał mnie czy jestem na niego zła, na co odpowiedziałam parsknięciem. Serio? Miał jeszcze na tyle odwagi żeby zadawać tak głupie pytania? 
Dojechaliśmy pod adres który mi podał. Zaparkowałam na chodniku i zgasiłam silnik. Wysiadłam razem z nim, a on popatrzył na mnie zdezorientowany.
- Nie jedziesz?
- Wolę upewnić się, że trafisz do domu, i nie zrobisz znów czegoś równie głupiego. Kto wie, co jeszcze może wpaść do tego głupiego, zapitego łba – odpowiedziałam szorstko. Ruszyłam za nim i wjechałam na piętro, na którym znajdował się jego apartament.
Byłam pierwszy raz w jego mieszkaniu i jakoś nie zdziwiło mnie to, jak ono wyglądało. Adams jako nadziany człowiek, mógł sobie pozwolić na tak dużą przestrzeń, urządzoną tak nowocześnie, z takim rozmachem. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i popatrzyłam na Jamesa, który po odłożeniu kluczy na stolik stanął i zaczął się we mnie wpatrywać.
- Skoro wykonałam moją misję, to pozwól, że wrócę do domu i się wyśpię - powiedziałam krótko. 
- Nie zostajesz?
- Słucham?! – odpowiedziałam zdziwiona.
- Sama mówiłaś, że „porozmawiamy o tym jutro”, więc czemu nie zostaniesz? Mam duże i wygodne łóżko – uniósł do góry brew, jakby to było jakieś wyzwanie.
- Serio? Nawet po pijaku trzyma się ciebie ten słaby podryw? Musisz nad tym popracować...
- Nie jestem aż tak pijany – zaśmiał się. – Byłem ciekawy jak zareagujesz.
- Powinieneś znowu oberwać za tą całą akcję, a jeszcze ci się na żarciki zbiera.
- Może trochę współczucia dla poszkodowanego? – zrobił zbolałą minę. – Myślałem, że jesteś bardziej empatyczna – westchnął teatralnie.
- Nie jak ktoś wyciąga mnie o trzeciej w nocy z objęć chłopaka, bo zachciało mu się wszcząć bójkę z własnym ojcem – przewróciłam oczami. – Idę. Lecz swoje poważne obrażenia, i pozwól mi się wykurować, bo nie wiem czy pamiętasz, ale jestem na chorobowym. I módl się, żeby mi do jutra przeszło, bo naprawdę mam ochotę ci poprawić – rzuciłam jeszcze przez ramię i wyszłam, nie czekając na jego odpowiedź.
I tak oto będąc święcie przekonana, że będę mogła spędzić jeden dzień bez Adamsa i jego problemów, okazało się, że nawet to nie jest mi dane. Ten człowiek będzie mnie chyba prześladował nawet po zamknięciu całej sprawy. 



czwartek, 17 grudnia 2015

8

8. The night is young.

- Paul, zostaw to jeśli ci życie miłe! – ostrzegłam przyjaciela. Blondyn tylko bardziej się wyszczerzył, pokazując swój ładny uśmiech i uniósł ręce w geście poddania się.
- Chciałem tylko zobaczyć! – zaczął się bezsensownie tłumaczyć z grzebania po mojej szafie. – Tak w ogóle, to jak to właściwie możliwe, że twoich rodziców tu nie ma? Przecież mówiłaś wcześniej przez telefon, że przyjechali.
- Tak, ale mama postanowiła wykorzystać ten wyjazd i pójść na duże zakupy. Mogę już współczuć ojcu... – mruknęłam. – Dziś wieczorem chwilowe bankructwo to będzie zbyt błahe określenie dla tego, jak jego portfel będzie spustoszony. – Paul się zaśmiał i przyszedł do mnie do salonu.
- A jak tam się mają sprawy z Alanem? – jego mina była prawie dwuznaczna. Uniosłam brwi w zdumieniu i popatrzyłam na niego wymownie.
- A jak się mają mieć? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie nie chcąc zdradzać zbyt wielu szczegółów.
- No nie wiem... ty mi powiedz. Skoro już sobie wyjaśniliście to i owo.
- Może by się jakoś miały, jak to ująłeś, gdyby nie moja mama i jej zajebiste wyczucie czasu. Nie mieliśmy nawet okazji w spokoju porozmawiać, bo włączyła swój tryb inwigilacji i nas nie puściła, dopóki nie zrobiło się naprawdę późno i Alan nie wykręcił się dzisiejszą próbą. Jedyne trzydzieści sekund na jakie nam pozwoliła na osobności, to te kiedy odprowadziłam go do drzwi. Potem postanowiła się pożegnać z nim jeszcze raz – powiedziałam wzdychając.
- Musisz jej wybaczyć... Nawet ją trochę rozumiem. Chciała się trochę wami nacieszyć, tym bardziej, że zna Alana od dawna i najwidoczniej bardzo go lubi.  Gdybym to ja was przyłapał w tak dwuznacznej sytuacji to też bym się cieszył jak głupi! – na jego twarzy zakwitł wielki uśmiech a ja zmarszczyłam brwi. – Z tą różnicą, że ja bym przeprosił, pozwolił wam kontynuować i cieszył się gdzie indziej, z dala od was. – Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- Serio?! Was już wszystkich pogrzało do reszty...
- Czemu? Jak o nim opowiadasz to wydaje się być naprawdę fajny! Potraktuj to może choć raz jakoś poważniej... Potrafiłabyś? – zbił mnie tym pytaniem z pantałyku. No właśnie... Potrafiłabyś? -spytałam samą siebie.
- Sama nie wiem... Może łatwo jest mówić, ale ja mam zupełnie inne podejście do tego typu spraw. Nie wiem czy bym umiała się na kogoś aż tak otworzyć.
- Wiem, że to nie to samo, ale na mnie potrafisz się otworzyć... Na kilka innych osób też.
- Ale to zupełnie co innego. Ty jesteś moim przyjacielem i nasze relacje są inne. Kocham cię jak brata, a nie jak kandydata na przyszłego męża czy cokolwiek. Poza tym, znamy się od wielu lat i nie wiem czy pamiętasz, ale kiedyś pałaliśmy do siebie nienawiścią i byliśmy w stanie wydrapać sobie oczy po drodze na kolejne szczeble kariery zawodowej. Przynajmniej ja byłam w stanie. – Zaśmiałam się przypominając sobie te czasy. I żeby pomyśleć, że teraz jesteśmy tak blisko?
- Nie uważasz, że on zasługuje na coś szczerego i prawdziwego, a nie jednonocną przygodę jak inni? Chyba jest wart by się przynajmniej nad tym zastanowić – westchnął głęboko jakby już męczył go ten temat i moje odpowiedzi.
- Zobaczymy co przyniesie czas.
- Zawsze tak mówisz, Amanda. No ale niech ci będzie... My tu gadu gadu a za godzinę masz być gotowa i zrobić się na bóstwo. Czemu tu jeszcze stoisz w tym szlafroku?! Jazda do sypialni! – pogonił mnie, a ja zareagowałam na to prychnięciem pod nosem i ruszyłam mozolnym krokiem w kierunku pokoju. Weszłam do łazienki i zajęłam się makijażem.
- Paul – krzyknęłam tak, żeby przyjaciel usłyszał mnie z salonu w którym siedział.
- Tak?
- Włosy spięte, czy loki?
- Zdecydowanie rozpuszczone loki! – odpowiedział, a ja wzięłam się za fryzurę i ogarnięcie moich ciemnobrązowych włosów, które sterczały we wszystkie strony, ale nie tą co powinny.
Gdy skończyłam usłyszałam jego ponaglające wołanie. – Amandaaaaa... Ile jeszcze będę musiał czekać? Zaczynam przeglądać ten dziwny magazyn modowy po raz trzeci! Już nawet zdążyłem zapamiętać jakie kolory będą modne w tym sezonie!
- Chwila, jeszcze tylko sukienka.
- Radzę ci się pospieszyć, bo za piętnaście minut będzie tu ten cały James – jęknął przeciągle. – Chyba nie chcesz, żeby czekał.
Wyciągnęłam moje nowe cudo z szafy i przyglądnęłam mu się. Będzie idealne. Czarna, wieczorowa sukienka do ziemi, przylegająca u góry do ciała, z długim dekoltem w kształcie litery „V” i odkrytymi plecami. Urzekająca i ekstrawagancka za razem.
Weszłam gotowa do salonu w którym siedział Paul i odchrząknęłam, żeby zwrócić na siebie uwagę. Jego oczy momentalnie zlustrowały mnie od góry do dołu i zrobił usatysfakcjonowaną moim wyglądem minę.
- Wow...- usłyszałam westchnienie blondyna. - Warto było poczekać, żeby cię zobaczyć... Wyglądasz jak prawdziwa gwiazda idąca na czerwony dywan. A twój „szef” będzie zbierał szczękę z podłogi jak cię zobaczy – wyszczerzył się, a ja obróciłam się wokół własnej osi, by pokazać mu całość. – Użyłbym tu nawet słowa nieprzyzwoite – zagwizdał.
- Cieszę się, że ci się podoba.
- Teraz zaczynam poważnie się zastanawiać nad tym, czy aż tak nienawidzisz tego Adamsa, że skazujesz go na cały wieczór z czymś takim, czy chcesz żeby zwariował z pożądania tej nocy. – powiedział wskazując na moją sukienkę, a ja zaśmiałam się słysząc ten komentarz.
- Bardzo prosił żebym była jego partnerką tego wieczoru, więc jako dobry pracownik chcę, żeby wypadł jak najlepiej na tej imprezie. – puściłam do niego oczko i usłyszałam dzwonek do drzwi. Chwyciłam czarną kopertówkę i wrzuciłam do niej ciemno czerwoną szminkę oraz telefon i klucze do mieszkania. Zwróciłam się jeszcze raz do Paula – Masz dalej zapasowe które ci dawałam? – po tym jak przytaknął, kontynuowałam swoją wypowiedź. - Zamknij jak będziesz wychodził, chyba że moi rodzice wcześniej wrócą. Pozdrów Jane i Krissy! – posłałam mu buziaka w powietrzu.
- Miłej zabawy! – uśmiechnął się i pomachał.

Tak jak Paul mówił, Adamsowi faktycznie opadła kopara jak mnie zobaczył. Czułam się dziwnie usatysfakcjonowana widząc jego minę. Gdy zeszliśmy na dół, otworzył mi drzwi od strony pasażera i gestem ręki wskazał żebym weszła. Zajęłam miejsce w jego nieprzyzwoicie drogim i nowoczesnym mustangu i nie musiałam długo czekać aby on zrobił to samo i ruszył. Jechaliśmy w ciszy, co mi zdecydowanie odpowiadało. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, wiedząc, że i tak jestem na to skazana tego wieczoru. Musiałam przyznać sama przed sobą, że on również wyglądał zniewalająco w idealnie skrojonym, czarnym garniturze. Ale wcale nie musi o tym wiedzieć... Jego ubiór musiał kosztować naprawdę sporo. No ale kto bogatemu zabroni?
Przez całą drogę obserwowałam miasto które ożywało o tej porze. Mnóstwo ludzi przewijających się przez jego ulice, światła, neonowe napisy i migające nazwy hoteli i kasyn.
Gdy dotarliśmy pod hotel, w którym miał się odbyć bankiet, wysiedliśmy z samochodu i udaliśmy się do wejścia. Wzięłam go pod ramię, by iść stabilnie po schodach w wysokich czarnych obcasach, które założyłam na nogi. W momencie w którym weszliśmy do ogromnej sali, wypełnionej dźwiękami muzyki, większość par oczu była skierowana na naszą dwójkę. Uśmiechnęłam się do Jamesa, kiedy zrozumiałam, że mój plan wyszedł perfekcyjnie i szłam pewnie obok jego boku, robiąc za najlepszą ozdobę jaką tylko mógł mieć tego wieczoru. Zdecydowanie przyćmiliśmy wszystkich idealnie ubranych ludzi. Wyglądaliśmy razem dystyngowanie i władczo, jakby cały świat leżał teraz u naszych stóp. I tak właśnie się w tym momencie czułam. Niezwyciężona.
Doszliśmy do długiego stołu, przy którym siedzieli ludzie z firmy Adamsa. Momentalnie moją uwagę przykuł George, Ella i Adrian. Uśmiechnęłam się do tego ostatniego a on podniósł kieliszek z czerwonym winem na znak niemego toastu i upił jego łyk. Wiedziałam już, gdzie usiądę i gdy James mnie puścił, mówiąc że zaraz wraca bo musi z kimś porozmawiać, podeszłam do Adriana i usiadłam obok niego. Jego ciemne włosy, które ostatnio były idealnie ułożone, teraz przypominały bardziej artystyczny nieład, jakby na przekór wszystkim zgromadzonym. Również wyglądał świetnie w swoim granatowym garniturze i śnieżnobiałej koszuli.
- Nie wiedziałem, że przychodzisz z Jamesem – odezwał się, gdy tylko udało mi się usiąść. – Pewnie usłyszysz to jeszcze dziś nie raz, ale muszę ci powiedzieć, że wyglądasz pięknie.
- Dziękuję – odpowiedziałam i sięgnęłam po kieliszek z winem, który przyniósł mi kelner. Poszukałam wzrokiem Jamesa i zobaczyłam, że rozmawia z jakąś kobietą w czerwonej sukience. Wydawali się być dobrymi znajomymi, sądząc po tym jak jego rozmówczyni co chwilę się śmiała.
- Wiesz może kim jest ta kobieta z którą rozmawia właśnie James? – spytałam chłopaka, który od razu spojrzał w to miejsce i się zaśmiał.
- A co, zazdrosna jesteś? – momentalnie zgromiłam go wzrokiem, i chyba zrozumiał aluzję bo przestał się śmiać i zaczął mi tłumaczyć. – To Emma Spencer. Kiedyś pracowała w naszej firmie, ale gdy tylko zaczynała się wybijać, postanowiła założyć własną i można powiedzieć, że teraz jest dla nas dość sporą konkurencją. Pracuje u niej kilku naprawdę dobrych prawników i ona sama jest świetna... Gdybyś tylko zobaczyła ją w akcji! – westchnął jakby rozmarzony, a ja przewróciłam oczami. Widać było gołym okiem, że mu się również podobała. Nawet nie starał się tego kryć. – Jest jak jakiś gepard polujący na swoją ofiarę. Wygrała kilka naprawdę sporych i głośnych spraw. Słyszałaś na przykład o tej aferze kartelu narkotykowego sprzed pół roku? – Zastanowiłam się chwilę, ale pomimo tego jak rzadko oglądałam telewizję z braku czasu, lub czytam najnowsze wiadomości, zaświeciła mi się pewna lampka w głowie i przypomniałam sobie. U nas na komendzie wszyscy śledzili tę sprawę, bo sami byli zaangażowani w schwytanie głównego podejrzanego. Pokiwałam głową i słuchałam dalszej wypowiedzi Adriana. – To właśnie ona była wtedy oskarżycielem. Wydawało się, że nie uda jej się tego wygrać, bo miała naprawdę mało dowodów, ale nagle BAM! Udało się.
- Musi być naprawdę dobra... – przerwałam mu, wpatrując się nadal w nich.
- Oj jest... Uwierz mi. A jeśli chciałabyś być zazdrosna, to możesz mieć powód, ponieważ kiedyś byli z Jamesem naprawdę blisko. I mówiąc blisko, mam na myśli...
- Nie mam powodów by być zazdrosna – przerwałam mu szybko, nie chcąc słyszeć o prywatnym życiu Adamsa sprzed kilku lat. Wolałam nawet nie domyślać się, co miał zamiar powiedzieć Adrian.
- Dobra... Ja tylko mówię – uśmiechnął się uroczo, a ja chwyciłam kieliszek w winem i jeszcze na chwilę zawieszając wzrok na ślicznej blondynce stojącej przed Jamesem, upiłam łyk niesamowicie dobrego i na pewno drogiego trunku.
Nie minęło dużo czasu, kiedy James wrócił do naszego stolika i podszedł do mnie, wystawiając w moją stronę rękę.
- Zatańczysz? – spytał, a ja popatrzyłam na niego nie wiedząc co zrobić. Dopiłam moje wino i nie wiem czy to ono, czy po prostu brak jakiejkolwiek rozrywki od dłuższego czasu kazał mi ująć jego dłoń i dać się poprowadzić na parkiet.
Położyłam rękę na jego ramieniu, a jego wolna dłoń wylądowała na dole moich nagich pleców. Zaczął prowadzić mnie do muzyki i dość dobrze mu to szło. Nasze ciała praktycznie się stykały i byliśmy tak blisko, że jego głowa znajdowała się tuż obok mojego ucha, gdy lekko się pochylił.
- Wyglądasz zniewalająco – szepnął tak bym tylko ja mogła to usłyszeć. Po raz pierwszy dzisiejszego dnia wyraził swoją opinię na temat mojego wyglądu i nie wiedzieć czemu, czułam się podwójnie usatysfakcjonowana z tego powodu. Uśmiechnęłam się, wiedząc że tego nie zauważy i nie odpowiedziałam mu, tylko tańczyłam dalej. Widziałam kątem oka jak Adrian nam się przygląda, rozmawiając z Ellą. W momencie w którym posłałam mu uśmiech, odwrócił wzrok i udawał pochłoniętego rozmową.
- Wszyscy się na nas patrzą – mruknął znów do mnie, a ja przejechałam wzrokiem po zgromadzonych w pomieszczeniu ludziach. Faktycznie, dość sporo osób patrzyło w naszą stronę.
- Sprawmy więc, by tego nie żałowali – odpowiedziałam i puściłam go, a on od razu zrozumiał o co mi chodzi, i obrócił mną dwa razy. Walczyłam z tym, by małe zawroty w głowie po tym manewrze nie narobiły mi większej ilości kłopotów, lecz gdy James ponownie mnie złapał, wiedziałam, że nie upadnę. Nie tym razem.
Byłam pozytywnie zaskoczona jego tanecznymi zdolnościami, bo prowadził mnie w taki sposób, że podświadomie wiedziałam co zaraz nastąpi i co mam zrobić. Faktycznie zrobiliśmy z tego tańca niezły pokaz, a gdy na końcu odchylił mnie do tyłu i trzymał mnie w talii, poczułam jaki jest silny, trzymając moje ciało bez żadnego problemu czy większego wysiłku. Piosenka się skończyła i wróciłam do pionu uśmiechając się i dziękując mu za pełen pozytywnego zaskoczenia taniec. Gdy odwróciłam się do tyłu, stał za mną George, uśmiechający się do mnie nieco sztucznie i pytający Jamesa, „czy może porwać mu partnerkę”. Brunet skinął głową i chwilę później zostawił mnie samą ze swoim współpracownikiem, co do którego miałam bardzo mieszane uczucia.
Jego ręka znajdująca się w tym samym miejscu, w którym przed chwilą była ciepła dłoń Jamesa zdecydowanie nie przywodziła na myśl pozytywnych emocji. Collins był od niego nieco niższy, na pewno starszy i nie wyglądał jak model wyciągnięty z okładki. Nie wyglądał źle, ale był całkowitym przeciwieństwem Jamesa. Podczas gdy tańczyliśmy do jakiegoś powolnego kawałka, obserwowałam salę. Mój wcześniejszy partner siadł przy długim stole obok Adriana, w tym samym miejscu w którym przed chwilą ja się znajdowałam. Rozmawiali ze sobą cicho, patrząc gdzieś w tłum ludzi znajdujących się na parkiecie.
- Zaczynam się zastanawiać, skąd tak naprawdę wzięłaś się w naszej firmie, Olivio... – usłyszałam przyciszony głos George’a. Po moim ciele przeszły dreszcze, jakby właśnie ktoś przyłapał mnie na jakiejś zbrodni. Postanowiłam, że wcisnę mu standardową bajeczkę, którą wciskałam wszystkim.
- Rachel miała problemy ze zdrowiem i spytała, czy nie chcę tej pracy na jakiś czas. Akurat czegoś szukałam – powiedziałam spokojnym wyuczonym głosem.
- To dziwne, że znalazła kogoś takiego, skoro nie masz żadnego prawniczego wykształcenia – mruknął widocznie nieprzekonany moim wytłumaczeniem. – Mogła wybrać wiele osób, które wręcz marzą, by dostać się do jednej z największych i bezsprzecznie najlepszej firmy prawniczej w Nowym Jorku, a jednak wybór padł akurat na ciebie.
- Nie wiem. Jak widać James nie narzeka na moją pracę i jakoś sobie radzę, więc nie rozumiem w czym problem. – Piosenka się skończyła i George puścił mnie, stawiając krok do tyłu, żeby mi się przyjrzeć. Utrzymałam pokerową twarz i starałam się zrozumieć o co mu chodzi.
- Coś mi tu śmierdzi, więc lepiej miej się na baczności. Będę cię obserwował. I wierz mi, jak tylko się dowiem co tu się dzieje, to wylecisz z tej firmy i nawet James ci nie pomoże. – powiedział i odszedł w przeciwnym kierunku. Nie chciałam zwracać na nas uwagi patrzących się w tę stronę Adriana i Adamsa, więc czym prędzej wróciłam do stolika i chwyciłam mój kieliszek z winem. James odsunął mi krzesło jak na dżentelmena przystało i usiadł na swoim poprzednim miejscu. Zastanawiałam się co tak naprawdę miał na myśli George. Może tak naprawdę wiedział kim jestem i postanowił się bawić teraz ze mną w kotka i myszkę?
Niemożliwe. Wątpię by był tak nastawiony, gdyby faktycznie wiedział. Najprawdopodobniej wtedy nie groziłby mi, lecz od razu przeszedłby do czynów i coś z tym zrobił. Nie wydawało mi się, że jest osobą, która lubi się bawić w ten sposób. Wydawał mi się zazwyczaj raczej... Konkretny.
Przez myśl przemknęła mi jeszcze kwestia tego niewyjaśnionego włamania do mojego mieszkania. Może to on za tym stał? Może tak naprawdę to on stał za tym wszystkim? Wrabiał Jamesa, próbował mnie zastraszyć bym nie prowadziła dalej tam śledztwa, robił te wszystkie przekręty? W mojej głowie zasiało się ziarenko, które powoli zaczęło rosnąć i zostawiało po sobie coś co nie dawało mi spokoju. Tą niewyjaśnioną sprawę.
- Nie pijesz? – spytałam po chwili Adamsa, chcąc porozmawiać o czymś zupełnie błahym po tym, jak jego współpracownik próbował mnie zastraszyć.
- Nie. Nie wiem czy pamiętasz, ale przywiozłem cię tu i muszę potem odwieźć. Chyba, że chcesz żebyśmy wylądowali w jednym z tych hotelowych pokoi – powiedział, a ja zakrztusiłam się winem i zaczęłam kaszleć. Poklepał mnie po plecach a Adrian patrzył się na tą scenę z rozbawieniem w oczach. – Tam nie było żadnego podtekstu... Chyba, że chciałabyś, żebyśmy skończyli w jednym z tych pokoi razem – dodał uśmiechając się szelmowsko. Skarciłam go wzrokiem dochodząc do siebie po nieprzyjemnym zachłyśnięciu się winem.
- Chyba sobie żartujesz. Musiałabym opróżnić ze trzy butelki wina i musiałbyś mi do tego czegoś dosypać, a i tak nie wiem czy to by wystarczyło, żeby mnie aż tak zamroczyć – prychnęłam i popatrzyłam na śmiejącego się Adriana. – A ty co się tak chichrasz?
- Lepiej mu nie mów takich rzeczy, bo jeszcze skończysz z trzema butelkami i jakimś proszkiem w drinku – zaśmiał się.
- Twoje niedoczekanie! – Popatrzyłam się znów na kieliszek wypełniony bordowo-czerwoną cieczą, ale jakoś odechciało mi się picia i odstawiłam go na stół.
Z głośników usłyszeliśmy chrząknięcie mężczyzny, który starał się uciszyć tłum i zwrócić na siebie uwagę. Udało mu się i po chwili muzyka ucichła a wszyscy zgromadzeni usiedli na swoich miejscach lub przystanęli gdzieś z boku.
- Chciałbym powitać wszystkich serdecznie na naszym corocznym zjeździe najlepszych prawników. – Uśmiechnął się a wszyscy zareagowali na to oklaskami. Siwiejący już mężczyzna kontynuował. – Jak co roku, przystąpimy teraz do wręczenia nagrody dla najlepszej kancelarii. Pragnę przypomnieć, że podczas głosowania bierzemy pod uwagę osiągnięcia firmy, ilość wygranych spraw oraz to jak duże one były. - Przeprosiłam na chwilę Jamesa i Adriana i udałam się do łazienki. Potrzebowałam ochłonąć chwilę od tego zgiełku i hałasów, a teraz wydawała się być na to najlepsza pora. Przemowa jeszcze chwilę potrwa, a ja nie mam ochoty tego wysłuchiwać.
Chwyciłam moją kopertówkę i skierowałam się do toalet. Były luksusowe jak cały hotel a w powietrzu unosiła się woń kwiatowego odświeżacza do powietrza. Poprawiłam makijaż i umyłam ręce małym okrągłym mydełkiem. Gdy wycierałam je w mały puszysty ręczniczek, w mojej torebce zaczęła wibrować komórka. Wyciągnęłam ją szybko i przyłożyłam do ucha.
- Tak?
- Cześć Amanda... – Paul przywitał się nerwowym głosem. – Mam małą prośbę... Wiem, że jesteś na imprezie i tak dalej, ale tak jakby nie mam wyjścia. Czy mogłabyś tu przyjechać swoim samochodem?
- Po co? Kiedy?
- Jak najszybciej... no bo wiesz... – usłyszałam jego nerwowy i zdyszany głos, a potem jęknięcie w oddali. Przeraziłam się na samą myśl o tym co mi przeleciało przez głowę.
- Do rzeczy człowieku! – zniecierpliwiłam się. 
- Tak jakby... to chyba już... Jane zaczęła rodzić. – w końcu udało mu się to wykrztusić z siebie. – Piłem już, bo był mecz i nie mam jak pojechać. Jane nie chce, żebym dzwonił po pogotowie, bo twierdzi, że nie jest tak źle, ale sama rozumiesz...
- Przyjadę tak szybko jak tylko dam radę. Przygotuj wszystko co macie do zabrania do szpitala. – powiedziałam pośpiesznie i szybko się rozłączyłam.
Wyszłam szybkim krokiem z łazienki i podeszłam do Jamesa. Najwidoczniej przemowa i wręczanie statuetek się skończyło i impreza trwała dalej, bo ludzie wrócili do rozmów i tańczenia.
- Mam dziwną prośbę – przysiadłam się, skupiając na sobie całą uwagę bruneta.
- Dawaj.
- Pożyczyłbyś mi kluczyki od samochodu? Mam coś bardzo ważnego do załatwienia, powiedzmy że to naprawdę pilne i muszę właśnie teraz jechać.– powiedziałam błagalnym tonem.
- Przecież piłaś – Mentalnie pacnęłam się w głowę. No tak! I co teraz zrobisz mądra? Skarciłam sama siebie w myślach. – Chodź to cię zawiozę. Ta impreza i tak jest drętwa... – westchnął i zerwał się z siedzenia. Bez dłuższego zastanowienia poszłam za nim, i machnęłam na pożegnanie Adrianowi, który tańczył gdzieś z jakąś czarnowłosą dziewczyną.
Wsiedliśmy do samochodu i wytłumaczyłam mu gdzie ma jechać.
- Tak właściwie to co się stało, że musiałaś tak szybko iść?
- Żona mojego przyjaciela właśnie zaczęła rodzić i muszę ich zawieźć do szpitala i pomóc. Więc jeśli to nie będzie problem...
- Boże... oczywiście, że nie. – Nie dał mi dokończyć zdania i od razu domyślił się o co mi chodzi. - Czemu od razu nie powiedziałaś? – spytał zaskoczony i przycisnął pedał gazu przyśpieszając i zdecydowanie łamiąc kilka przepisów drogowych. Wcisnęło mnie w fotel i aż przeżegnałam się kilka razy w myślach czując prędkość samochodu. Nie powiem, lubiłam jeździć szybko i niejednokrotnie mi się to zdążyło, szczególnie w pościgach, ale zawsze to ja w takim wypadku prowadziłam samochód. Nie ktoś inny. Nie żebym mu nie ufała...
Jak na złość, po chwili z zakrętu wyłonił się radiowóz policyjny i wyjechał za nami na sygnale. Cholera... nie teraz!-jęknęłam w myślach i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. James zjechał na bok i zaparkował a mi do głowy wpadła pewna myśl.
- Poczekaj tu chwilę. Daj mi to załatwić. – powiedziałam i wysiadłam z samochodu nie tłumacząc mu się. Usłyszałam jeszcze „Ale...”, lecz zignorowałam go i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Teraz żeby tylko mnie posłuchał.
Podeszłam do radiowozu i miałam ochotę odtańczyć jakiś głupi taniec radości, kiedy zobaczyłam w nim Jory’ego. Zaglądnęłam do środka przez opuszczoną szybę i zajęło mu to dobrą chwilę, żeby mnie poznać w mocnym makijażu i sukience. Nie obeszło się bez zlustrowania mojego głębokiego dekoltu i w tym momencie zaczęłam naprawdę się zastanawiać, czy nie pomyliłam się kiedyś myśląc, że może być gejem.
- Amanda? Co ty tu robisz? – spytał zaskoczony widokiem mojej osoby. Albo widokiem ciebie w takim wydaniu, wożącej się najnowszym mustangiem...
- Powiedzmy, że jestem w drodze na odsiecz Paulowi i ratuję mu tyłek jak zawsze... – przewróciłam oczami. - Jego żona zaczęła rodzić.
- Kurde, to co ty tu jeszcze robisz?! Wracaj do samochodu i jedź! – powiedział rozszerzając gały.
- Dzięki Jory, jestem twoją dłużniczką – krzyknęłam na odchodne i wróciłam szybkim krokiem do czarnego samochodu Adamsa.
- Jedź – nakazałam zamykając za sobą drzwi, a on tylko popatrzył się na mnie zdezorientowany.
- Jak to? Odpuścił? Jak ty to zrobiłaś?! – spytał zaskoczony.
- Ma się ten urok osobisty – zatrzepotałam sztucznie rzęsami i parsknęłam śmiechem. – Tylko uważaj, lepiej żeby nas nie spotkała kolejna taka sytuacja.

Dotarliśmy do domu Paula i szybko udałam się do środka. James poszedł za mną, żeby pomóc w razie potrzeby. Blondyn stał przerażony w przedpokoju, z podekscytowaną Krissy na rękach. Miałam ochotę mu coś powiedzieć widząc jego strach, ale postanowiłam mu nie dokładać. Poszłam szybko do Jane i przekonałam ją, że to jest najwyższy czas na to, żeby udać się do szpitala. Pomogliśmy jej wstać i zaprowadziliśmy ją do samochodu a następnie pojechaliśmy wszyscy do szpitala.
Nie przepadałam za takimi miejscami. Chyba nikt normalny nie przepada. Do Jane szybko podbiegła pielęgniarka z wózkiem i wzięła ją na oddział. Paul pobiegł załatwiać formalności i zostawił mnie i Jamesa z Krissy. Wzięłam małą na ręce i poszliśmy na porodówkę, gdzie leżała Jane. Usiadłam na jednym z krzeseł i wzięłam małą na kolana. James odszedł na chwilę, żeby wykonać jakiś telefon.
- Ciociuuuu?
- Tak kochanie? – odgarnęłam jej z czoła niesfornego loczka.
- A mamusia urodzi mi braciszka czy siostrzyczkę? – spytała bawiąc się swoim misiem.
- Nie wiem, skarbie. Zobaczymy... To będzie taka niespodzianka. A co ty byś chciała?
- Nie wiem. Może być i braciszek i siostrzyczka! – powiedziała uśmiechając się szeroko a ja zaśmiałam się i pocałowałam ją w czoło. Ziewnęła przeciągle i potarła małymi piąstkami oczy.
- Chce ci się spać? – spytałam, a ona zaprzeczyła kiwając głową na boki. Widziałam jak jej się kleiły oczy, więc wzięłam ją na ręce i postanowiłam pochodzić po korytarzach, pamiętając że to ją zawsze usypiało.
- A co robi wujek James? – spytała.
- Rozmawia przez telefon, bo musi coś ważnego załatwić.
- A czy on jest twoim mężem, tak jak mój tatuś jest mężem mamusi? – zaśmiałam się słysząc jej słowa i szybko zaprzeczyłam.
- Nie, skarbie. Wujek jest tylko moim kolegą z pracy.
- Tak jak tatuś?
- Tak... coś podobnego – uśmiechnęłam się. – A czemu pytasz?
- Bo fajny jest... – westchnęła znużonym głosem. Wiedziałam że jest blisko zaśnięcia więc pochodziłam z nią jeszcze trochę i udało mi się ją uśpić. Nie dziwiłam się, że padła tak szybko, bo było już naprawdę późno. Myślę, że w ogóle by jej tu nie było i już dawno by zasnęła, gdyby nie podekscytowanie tym, że jej mama zaczęła rodzić. Zobaczyłam w oddali jak James kończy rozmawiać i chowa komórkę do kieszeni. Podszedł do mnie i usiadł na krzesłach znajdujących się obok.
- Dobrze wyglądasz z dzieckiem... Pasuje ci. – zaśmiał się cicho, żeby nie obudzić przypadkiem małej.
- Ale się uwzięliście wszyscy... – prychnęłam i chodziłam dalej w te i z powrotem.
- Czemu? Stwierdzam tylko oczywiste fakty. – zaczął się tłumaczyć z wielkim uśmiechem na ustach. Przewróciłam oczami i postanowiłam obok niego usiąść. Chwilę później doszedł do nas Paul, wyglądający jak zjawa. Gdyby nie fakt, że znałam powód jego wyglądu, to pomyślałabym że jest blisko omdlenia.
- Wszystko w porządku? – spytałam przyjaciela a on przytaknął.
- Tyle tego załatwiania i papierkowej roboty, że nawet sobie nie zdajesz sprawy. Jak Jane? – spytał cichym głosem.
- Nie wiem. Odkąd wzięli ją na salę, nikt z niej nie wychodził. – Poprawiłam sobie śpiącą na moim ramieniu Krissy, która tylko mruknęła coś i spała dalej. Robiło się naprawdę późno i czułam, że jeżeli zaraz nie dostanę porządnej dawki kofeiny to skończę jak mała kręconowłosa blondynka znajdująca się w moich ramionach.
- Paul, skoczyłbyś mi do automatu na dolnym piętrze po duży kubek kawy? – poprosiłam przyjaciela a on przytaknął i poszedł na dół. Wydawało się, że był mi naprawdę wdzięczny za to, że go czymś zajęłam. – A ty opowiedz co mnie ominęło jak poszłam do łazienki i kto w końcu wygrał tę nagrodę? – zwróciłam się do bruneta siedzącego po mojej prawej stronie.
- Nasza firma. Jak prawie co roku. – uśmiechnął się delikatnie.
- Gratuluję! Czemu nic nie powiedziałeś?
- Nie wiem... po prostu dla mnie to od jakiegoś czasu już norma. Gdyby nie ta nagroda i to, że muszę ją odebrać, to w ogóle nie chodziłbym na te drętwe imprezy prawników. Nienawidzę ich. – Zaśmiałam się słysząc jego słowa. Fakt faktem, impreza do jakiś świetnych nie należała. Zobaczyłam jak z sali w której leżała Jane wyszła pielęgniarka która na początku ją tam zawiozła. Już miałam podchodzić, żeby się czegoś dowiedzieć, ale ku mojemu zdziwieniu kobieta zmierzała w naszą stronę.
- Pani Olivia? – spytała, zwracając się bezpośrednio do mnie, co mnie zdziwiło.
- Tak... – mruknęłam, nie wiedząc o co chodzi. Dopiero chwilę potem zrozumiałam, że to Jane musiała jej zdradzić moje imię, a użyła fałszywego, bo wiedziała, że gdzieś w pobliżu może znajdować się Adams. Dziękowałam jej w duchu za to, że nawet gdy była w takim stanie potrafiła trzeźwo myśleć.
- Proszono mnie, żebym panią zawołała. – Popatrzyłam zdezorientowana na Jamesa i poprosiłam go, żeby wziął ode mnie Krissy. Udałam się za młodą kobietą i weszłam do pomieszczenia gdzie kazano mi założyć na siebie cienki fartuch ochronny i odkazić ręce. Musiałam wyglądać naprawdę śmiesznie w czarnej sukience z długim dekoltem, obcasach i tym zielonym, prześwitującym „czymś”.
Podeszłam do Jane i złapałam ją momentalnie za rękę, którą do mnie wystawiła. Była cała spocona i zmęczona, ale jeszcze nie było po wszystkim.
- Nie chcesz, żeby zawołać Paula? – spytałam od razu zastanawiając się, czemu posłała po mnie a nie po swojego męża.
- Nienawidzę go! – krzyknęła zwijając się z bólu. – Lepiej żeby mi się nie pokazywał na oczy, bo przysięgam, że wstałabym i rozerwała go na strzępy. – Powiedziała sapiąc po mocnym skurczu.
- Dasz radę Jane! Pomyśl o tym, że zostało już naprawdę niedużo tego wszystkiego. Poradzisz sobie! – powiedziałam jej pełnym optymizmu głosem. Zbliżał się kolejny skurcz i usłyszałam jak położna każe jej przeć. Jane spięła się i ścisnęła tak mocno moją dłoń, że miałam wrażenie, że połamała mi wszystkie kości na raz.
Jakieś pół godziny po tym, kiedy nie miałam już czucia w ręce, a Jane dosłownie opadała z wszelkich sił, w pomieszczeniu rozległ się płacz dziecka. Moja adrenalina przez te trzydzieści minut wzrosła tak bardzo, że nawet nie myślałam o dodatkowej kawie po którą miał pójść Paul i która już pewnie zdążyła dziesięć razy wystygnąć.
- Gratuluję. Urodziła pani zdrowego synka! – poinformowała nas położna, która trzymała już w rękach malutkie zawiniątko. Położyła go na chwilę obok Jane, a ona uśmiechnęła się i zwróciła do mnie.
- Mogłabyś zawołać Paula?
- Jasne! Już go nie chcesz zabić? – zaśmiałam się.
- Nie, nawet mi przeszło – na jej twarzy zakwitł piękny uśmiech, gdy patrzyła się na płaczącego maluszka. Przyglądnęłam mu się i coś mnie złapało za serce. Był taki mały... Taki drobniutki. Miał piękne niebieskie oczka i malusieńkie rączki, które złapały mamę od razu za palec. Jane pogłaskała go po małej główce, na której znajdowało się ledwie kilka włosów, a potem pocałowała.
- To dobrze. Zaraz na pewno przyjdzie. Jestem z ciebie dumna! Byłaś naprawdę dzielna. – uśmiechnęłam się do niej i skierowałam się do wyjścia. Wyszłam na korytarz, gdzie stał zdenerwowany Paul chodzący tam i z powrotem, i James, który nadal trzymał na rękach śpiącą Krissy.
- I co? – spytał przyjaciel błagającym wzrokiem.
- Gratulacje, masz zdrowego i ślicznego synka – powiedziałam a Paul rzucił się w moją stronę i mocno mnie przytulił. Zaśmiałam się pod nosem. – Puszczaj mnie wariacie, żona na ciebie czeka!
- Dziękuję – szepnął mi na ucho i oderwał się w końcu ode mnie. Powiedziałam mu, żeby został tu z Jane a ja wezmę Krissy do domu i zajmę się nią. Pożegnałam się z nim, James jeszcze raz pogratulował mu i kazał przekazać gratulacje dla Jane i zebraliśmy się.
Dojechaliśmy do domu. James wyciągnął śpiącą małą z fotelika i pomógł mi ją położyć. Obserwowałam jak delikatnie obchodził się z Krissy i stwierdziłam, że kiedyś na pewno będzie dobrym ojcem. Dziewczynka spała jak kamień, więc miałam jeden problem z głowy. Odprowadziłam bruneta do drzwi, ponieważ było już naprawdę późno a jutro czekała nas wszystkich praca i obowiązki.
- Dziękuję za wszystko. Naprawdę nie wiem co byśmy bez ciebie zrobili.
- Drobiazg. W takim razie do zobaczenia?
- Do zobaczenia. Dobranoc. – Nachyliłam się i pocałowałam go w policzek.
Nie mam pojęcia czemu to zrobiłam, ale nie czułam się jakoś niezręcznie czy coś. Po prostu zrobiłam to pod wpływem chwili. James uśmiechnął się nieznacznie i również życzył mi dobrej nocy.
Chyba nigdy nie zasnęłam tak szybko jak wtedy. 



czwartek, 3 grudnia 2015

7

7. Unexpectable surprise

 Minęły dni od pamiętnego wieczoru spędzonego z Adamsem na dachu nowojorskiego budynku i wszystko wróciło do normy. On nadal był zaskakująco pomysłowym, jeśli chodzi o teksty na podryw szefem, a ja nadal próbowałam znaleźć punkt zaczepienia w tym całym zamieszaniu, jakim okazała się być ta sprawa.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę zmuszona do zachowania takiej cierpliwości przy czymś tak pozornie łatwym. Nie powiem, praca jako asystentka i sekretarka tak uznanego prawnika była niezłą odskocznią w porównaniu do codziennych obowiązków podczas pracy detektywa. James od tamtej pory nie wspomniał ani razu o ostatnich wydarzeniach, kiedy otworzył się przede mną i pokazał mi swoją twarz, kryjącą się za maską profesjonalisty i twardziela. Czasami miałam ochotę go o to spytać, ale po kilku takich razach, zrezygnowałam utwierdzając się w przekonaniu, że gdyby go coś gryzło albo potrzebowałby pomocy, zwrócił by się po nią. Tym bardziej, że sama pod wpływem chwili i emocji mu ją zaoferowałam.
Rzuciłam się w wir obowiązków i starałam nie myśleć o problemach innych niż moje własne.
Jednym z tych problemów był zaskakująco przystojny brunet, o imieniu Alan.
Nie widziałam się z nim od momentu w którym opuścił moje mieszkanie, po nieudanej próbie pocałunku. Co prawda Paul ciągle truł mi nad głową, żebym w końcu się do niego odezwała, ale nie miałam jakiejś odwagi by to zrobić. Coś mnie powstrzymywało i nie miałam pojęcia czy były to sprzeczne emocje które we mnie buzowały, czy wstyd za to jak go wtedy potraktowałam. Wiedziałam, że muszę to jak najszybciej odkręcić ale nie miałam zielonego pojęcia co mu powiem, gdy w końcu stanę z nim twarzą w twarz.
Cóż za ironia... Na co dzień ścigałam przestępców, potrafiłam nieźle strzelać z broni palnej, potrafiłam być pyskata i dominująca w towarzystwie, ale gdy przyszło do czegoś tak trywialnego, nie wiedziałam co mam zrobić i w jakiś dziwny i niewytłumaczalny sposób się bałam. Nigdy nie sądziłam, że będę coś takiego przeżywać.

Od rana było dziwnie. Nie wiem co się działo, ale Adams już od przekroczenia progu kancelarii był wyprowadzony z równowagi, co odbijało się oczywiście na innych, a w największej mierze na mnie. Siedziałam przy swoim stanowisku, przeglądając jakieś dokumenty i segregując je, kiedy James wyszedł z gabinetu i stanął naprzeciwko mojego biurka.
- Tak? – spytałam odrywając się od pracy.
- Przekaż te dokumenty sekretarce George’a, a potem przyjdź do sali konferencyjnej.
- Ale... Przecież macie tam zebranie za kilkanaście minut – zmarszczyłam brwi w zdezorientowaniu.
- Dokładnie. A ty jesteś moją asystentką, pamiętasz? – dało się wyczuć nutkę irytacji w jego głosie.
- Jasne... w takim razie zaraz tam będę – mruknęłam zabierając ze sobą teczkę i kierując się w stronę biura George’a, które znajdowało się po drugiej stronie firmowego piętra.
Minęłam salę pełną młodszych współpracowników, zajętych pracą i wyszłam z niej skręcając w prawo, żeby przejść obok toalet i zaoszczędzić sobie plątania się po biurze. Niespodziewanie wpadłam na kogoś i teczka wyleciała mi z rąk, rozsypując swoją zawartość na jasną posadzkę.
- Och! Przepraszam, nie zauważyłam cię! – powiedziałam od razu schylając się po kartki. Chłopak, który się ze mną zderzył również kucnął i pomógł mi porządkować powstały bałagan.
- To ja przepraszam... Niezła ze mnie niezdara. Nie patrzę gdzie łażę, a potem takie są tego efekty – pokazał na podłogę i zaśmiał się nerwowo.
- Nic się nie stało. O ile nie było to jakoś specjalnie ułożone... Mój szef nie wydaje się być dziś w humorze na takie pomyłki – powiedziałam układając zebrane dokumenty w jedną kupkę i wkładając do teczki. Podniosłam się, poprawiając moją grafitową spódnicę i spojrzałam na współsprawcę naszego małego wypadku. Był młody. To można było powiedzieć od razu na pierwszy rzut oka. Pomimo wysokiego wzrostu, był raczej szczupły. Dodatkowo skrzętnie ułożone i ulizane do tyłu ciemne włosy nadal nie sprawiały, że wyglądał poważniej. Figlarny wzrok mówił sam za siebie i gdybym miała oceniać, dałabym mu nie więcej niż dwadzieścia pięć lat.
- Jak coś to zwal wszystko na mnie. To moja wina i jeszcze raz przepraszam... – powiedział nieco zmieszany. – Tak w ogóle, to jestem Adrian. – Przełożył swoją czarną teczkę do lewej ręki i podał mi prawą.
- Olivia – również się przedstawiłam i uścisnęłam jego dużą dłoń.
- To ty jesteś tą nową sekretarką Adamsa? – spytał mrużąc oczy, jakby moje imię mu coś zdradziło. – Chyba nigdy wcześniej cię tu nie widziałem, więc musisz być tu od niedawna. – wykazał się swoimi umiejętnościami detektywistycznymi.
- Tak się składa, że to ja – urwałam jego dalsze dedukowanie, i uśmiechnęłam się przepraszająco. – Niestety, muszę już iść, bo jak już wcześniej mówiłam, mój szef nie jest dziś w najlepszym humorze i czeka aż dostarczę te dokumenty. Miło było... wpaść i poznać. – dodałam, uśmiechając się do chłopaka.
- Mnie również. Gdybyś kiedyś potrzebowała z czymś pomocy, służę radą. Przepraszam jeszcze raz, jeśli wpakowałem cię w kłopoty, Olivio. Do zobaczenia! – również się uśmiechnął i wyminął mnie, idąc w przeciwnym kierunku.
Chwilę później dotarłam do biura George’a i podeszłam do biurka Elli.
- Och, kogóż moje oczy widzą! – krzyknęła uradowana, gdy tylko mnie zobaczyła. Przez moment się zastanawiałam, czy jest we mnie coś dziwnego co każdorazowo pobudza tak tą kobietę, czy to tylko ona. Od razu stwierdziłam, że to z nią musi być coś nie tak.
- Cześć, Ella. Czy George jest u siebie? – spytałam. – Mam dla niego jakieś dokumenty od Jamesa.
- Tak, jest, ale rozmawia teraz z sędzią Rogersem o czymś ważnym i prosił by mu nie przeszkadzać. Daj mi je, to gdy tylko skończy spotkanie, to mu je przekażę – uśmiechnęła się w ten swój dziwny sposób. George rozmawia z Rogersem? Coś mi tu śmierdzi... Co Rogers miałby robić w kancelarii Jamesa i obgadywać akurat z George’m? „Ty i to twoje przewrażliwienie... Nic tylko wszędzie widzisz spiski!” mój wewnętrzny głos musiał się wtrącić jak zawsze w najbardziej odpowiednich chwilach... „Daj temu spokój. I tak nie masz dowodów.” I cóż... to była prawda. Nie miałam nic.
- Dobrze, dziękuję. – Podałam jej teczkę i wróciłam się do sali konferencyjnej, znajdującej się niedaleko gabinetu Jamesa. Mężczyzna siedział w obrotowym fotelu i przyglądał się mi jak wchodziłam i zamykałam za sobą szklane drzwi. Nie wiedziałam o co mu chodzi... Od rana wydawał się być jakiś dziwny. 
- Coś się stało? – spytałam prosto z mostu, gdy upewniłam się, że jesteśmy sami.
- Nie, nic. Co się miało stać? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie wiem, ty mi powiedz... Zachowujesz się jakoś dziwnie.
- Nie... Czemu tak uważasz?
- Po prostu to widzę... wyżywasz się na mnie od rana, zupełnie nie wiem za co. Chyba jednak coś jest na rzeczy – westchnęłam.
- Mówiłem ci już, że nic się nie dzieje! – powiedział podniesionym głosem, a mnie na moment wcięło. Gdy zorientował się, że chyba powiedział to głośniej i dobitniej niż zamierzał, wstał z fotela i podszedł do dużych okien, rozpościerających się na widok wieżowców Nowego Jorku. Westchnął głośno i przeczesał palcami swoje bujne, ciemne włosy zostawione w lekkim nieładzie jak zawsze. Stałam nadal nie ruszając się z miejsca dopóki nie usłyszałam cichego „przepraszam”, które niespodziewanie wyleciało z jego ust. Podeszłam do niego powoli i położyłam rękę na jego ramieniu.
- Nic się nie stało... Jesteś pewien, że nie chcesz pogadać?
- Nie. Po prostu za dużo ostatnio się dzieje i jestem trochę wyczerpany. Mało śpię i działam jak robot, wrzucony w wir obowiązków – prychnął, a ja stanęłam obok niego i oparłam się o szafkę. – Przepraszam, jeśli to się faktycznie na tobie odbiło.
- Przeprosiny przyjęte. Wiem jak to jest, bo sama niejednokrotnie popadam w taką rutynę. Jeśli chciałbyś o tym pogadać, to wiesz gdzie mnie zazwyczaj znaleźć – spojrzałam ukradkiem na biurko przy jego gabinecie, które było w zasięgu mojego wzroku i się uśmiechnęłam. – A teraz czas się nieco ogarnąć, bo zaraz przyjdzie reszta zarządu. – James popatrzył się na mnie i również posłał mi uśmiech. - O wilku mowa... – powiedziałam patrząc na drzwi przez które weszło dwóch nieco starszych od Jamesa mężczyzn i zajęło miejsca obok siebie przy podłużnym stole.  Zaraz za nimi wszedł jeden z bliższych współpracowników Jamesa, Olivier razem z George’m. Nie czekaliśmy zbyt długo na pojawienie się całej reszty.
Usiadłam obok Jamesa i zajmowałam się podawaniem mu dokumentów podczas omawiania różnych spraw. James przydzielił kilku lepszym ludziom nowe sprawy, które wymagały większego doświadczenia i którymi sam nie mógł się zająć. Był w tym wszystkim zupełnie profesjonalny i zrozumiałam, że tak naprawdę niewiele osób, jeśli w ogóle ktokolwiek znał jego prawdziwe oblicze, które już niejednokrotnie zobaczyłam. Oddzielał pracę od życia prywatnego i swoich problemów grubą kreską. Myślę, że gdybym zazwyczaj nie znajdowała się w odpowiednim miejscu i czasie, również nie poznałabym go od tej kruchej strony. Dla innych był pewnym siebie mężczyzną, dbającym o swoje interesy, a dla mnie? Po ostatnich wydarzeniach zrozumiałam, że jest jak każdy z nas. Choćby nie wiem jak ukrywał się pod twardym pancerzem, gdzieś tam jest miejsce, w które jak uderzysz, cała fasada się załamuje i nie zostaje nic. Każdy ma swoją piętę Achillesową, a piętą Jamesa, okazywała się być jego rodzina. Naprawdę zaskoczył mnie swoją postawą wobec rozwodu rodziców. Kochał matkę tak bardzo, że chciał zniszczyć swojego ojca w sądzie za to co jej zrobił... To było zdecydowanie godne podziwu, tym bardziej, że mogło się szybko odbić na jego pozycji i karierze.
- To chyba tyle... – wyrwałam się z rozmyślań, kiedy James kończył zebranie. – Och, i przypominam o jutrzejszym balu. – Uśmiechnął się do wszystkich i wstał ze swojego krzesła, postawionego przy krótszym boku długiego, szklanego stołu.
Zaczęłam zbierać dokumenty leżące przede mną i obserwowałam wychodzących z pomieszczenia ludzi. Połowy z nich jeszcze nie znałam, ale warto było wiedzieć kto należy do zarządu choć z widzenia.
- Możemy porozmawiać? – usłyszałam charakterystyczny głos, należący do Jamesa i momentalnie odwróciłam się do niego z pełnym naręczem teczek.
- Tak, ale nie teraz. Muszę to zanieść do głównego sekretariatu.
- Przyjdź w takim razie do mojego gabinetu jak z tym skończysz – wskazał skinięciem głowy na dokumenty.
- Jasne... – mruknęłam i skierowałam się do wyjścia, zastanawiając się czy jednak zmienił zdanie i chciał się komuś wygadać.

Wyszłam z firmy i pojechałam do domu. Wszystko o czym marzyłam to wanna pełna gorącej wody, kieliszek wina i dobra muzyka. Miałam dość tego dnia jako takiego. Był męczący a niskie ciśnienie i brzydka pogoda sprawiły, że stawał się tylko jeszcze bardziej dobijający. Wszystkie myśli krążące mi ostatnio po głowie nie dawały spokoju i zaczęłam rozmyślać o tym co się ostatnio wydarzyło. Włamanie, śledztwo, Alan, próba pocałunku, James i jego problemy osobiste... Zdecydowanie za dużo jak na ostatni czas. Chciałam tylko odpocząć i się zrelaksować. Z nieba zaczęły lecieć małe krople deszczu, powoli zmieniające się na coraz większe, aż w końcu doszło do totalnego oberwania chmury. Dojechałam do mieszkania i zgasiłam silnik samochodu, zatrzymując się na moment i rozważając różne opcje. Zastanawiałam się czy chwilę nie przeczekać aż przestanie aż tak lać, ale przyciągające mnie myśli o ciepłym mieszkaniu i wannie pełnej parującej wody w której zaraz się znajdę zdecydowanie wygrały. Chwyciłam dużą czarną torbę z siedzenia obok, wyszłam z samochodu i po zamknięciu pojazdu ruszyłam szybkim biegiem do drzwi. Wbiegłam co dwa schody by móc znaleźć się szybciej w środku i sięgnęłam do torebki po klucze. Dziękowałam sobie sama w myślach za to że wybrałam dziś czarne dopasowane spodnie i oficjalną koszulę. Sukienka zdecydowanie nie zdałaby testu biegania po deszczu. Odgarnęłam z twarzy mokre kosmyki, które przykleiły się do rozgrzanych policzków i podeszłam do drzwi.
- Przepraszam – mruknęłam do mężczyzny z parasolem w ręku, który stał przede mną, nadal grzebiąc w torebce w poszukiwaniu zguby. „Cholera, że ja zawsze muszę gdzieś je wrzucić a potem nie pamiętam gdzie...” przeklęłam w myślach.
- Amanda? – stanęłam jak wryta w ziemię, ponieważ zupełnie nie spodziewałam się usłyszeć tego głosu. Moja ręka znieruchomiała i spojrzałam w górę, spotykając utkwione we mnie brązowe oczy. Po moim ciele przeszły ciarki spowodowane najprawdopodobniej chłodnym wiatrem. Do mojej głowy znów wleciał obraz, kiedy dzieliło nas dosłownie kilka centymetrów, a ja to przerwałam i zapragnęłam by znów się tak stało. Jednak tym razem wiedziałam, że bym tego nie przerwała.
- Alan co ty tu... – spytałam, ale nie zdążyłam dokończyć, bo brunet zręcznie mi przerwał.
- Czekałem na ciebie, bo wiedziałem, że powinnaś za niedługo wrócić. Chciałem się spotkać i przeprosić za to... – zmieszał się na chwilę. „On chce jeszcze przepraszać? To ja powinnam to zrobić...”.  – Za to, że próbowałem cię pocałować. Nie powinienem... – tym razem to ja mu nie dałam dokończyć i wiedziona silnymi emocjami, które we mnie wezbrały pokonałam dzielącą nas odległość i położyłam rękę na jego karku, przyciągając go tym samym do pocałunku i uciszając. Zdecydowanie tego było mi trzeba przez te ostatnie dni. Musiałam to zrobić, żeby moje sumienie przestało mnie dręczyć i dlatego, że tego... chciałam?
Tak. Teraz byłam pewna, że tego chciałam.
- To ja powinnam przeprosić. Byłam naprawdę głupia pozwalając ci wtedy wychodzić – szepnęłam na wydechu, odrywając się od niego. Patrzył na mnie zdecydowanie zdezorientowany, ale po chwili na jego ustach pojawił się uśmiech. – Może chcesz wejść? – spytałam odsuwając się i kontynuując szukanie klucza. Nagle nie wiadomo skąd momentalnie znalazł się w mojej ręce. „No chyba ktoś tu sobie ze mnie żartuje?!”
- Chętnie – odpowiedział, wchodząc za mną do budynku. Weszliśmy do windy i gdy tylko się zamknęła znów do niego podeszłam i pocałowałam zachłannie. Tym razem z pełną świadomością tego co się dzieje oddał pocałunek i jedna z jego rąk wylądowała na moich plecach, przyciągając mnie jeszcze bardziej do siebie.
- Uch... widzę, że pomimo tego jak się zmieniłeś, to pozostało niezmienne i nadal świetnie całujesz – powiedziałam  z uśmiechem przypominając sobie czasy naszej szkoły średniej.
- Myślałem, że tego nie pamiętasz – zaśmiał się.
- Byłam pijana, ale nie aż tak, żeby nie pamiętać tego pocałunku – uśmiechnęłam się patrząc mu w oczy. Drzwi windy się rozsunęły, więc szybko złapałam go za rękę i podeszłam do mojego mieszkania, otwierając je kluczem. Alan mnie przepuścił i gdy tylko zamknął za sobą drewnianą powłokę, a ja zdążyłam rzucić torebkę na ziemię, przyparł mnie do ściany i pochylił się całując mnie jak przedtem. Moje ręce automatycznie powędrowały pod jego koszulkę i zaczęły wodzić po rozgrzanym torsie.
- Witaj kochanie! – słysząc to momentalnie się od siebie oderwaliśmy a moje serce podskoczyło tak mocno, że myślałam, że zaraz wyleci mi z piersi. Oboje obróciliśmy głowy w kierunku mojej mamy, która stanęła uśmiechnięta na końcu korytarza i gdy zrozumiała co właśnie przerwała na jej ustach pojawił się jeszcze większy uśmiech... powiedziałabym, że wręcz triumfalny.
- Dzień dobry – powiedział szybko Alan.
- Witaj kochanie, dobrze cię widzieć!
- Mamo... – jęknęłam. Zaraz za nią pojawił się niczego nieświadomy ojciec. – Tata?! Co wy tutaj robicie? – spytałam zdezorientowana. Alan też nie wiedział co tu się dzieje, więc stanął obok mnie zachowując bezpieczną odległość.
- Niespodzianka! – krzyknęła moje uradowana nie wiadomo czym rodzicielka, a ja popatrzyłam porozumiewawczo na siebie z brunetem, którego mina wskazywała na jeszcze większe zdezorientowanie niż to moje. – Stwierdziliśmy z tatą, że przyjedziemy na kilka dni i cię odwiedzimy – powiedziała nadal podekscytowana, szczerząc się jak mysz do sera. – Nie cieszysz się?
- Nie... to znaczy, jasne, że się cieszę! Tylko myślałam, że zadzwonicie wcześniej... Zrobiłabym zakupy czy coś... – ukradkiem zerknęłam na mojego towarzysza.
- O nic się nie martw, o wszystkim pomyślałam! Rozbierajcie się i chodźcie, obiad będzie gotowy za pół godzinki. Ty też Alan –  dodała, zanim brunet zdążył zaprotestować. Obróciła się na pięcie i wróciła do pomieszczenia z którego przed chwilą wyszła.
Popatrzyłam się na Alana i wzruszyłam ramionami szepcząc, że chyba nie ma już dla nas odwrotu. Brunet zaśmiał się pod nosem i podążył za mną w kierunku kuchni.
- Opowiadajcie co u was słychać? – gdy tylko weszliśmy do kuchni i usiedliśmy przy stole zostaliśmy zbombardowani pytaniami. – Jak praca? Jak występy? – skierowała ostatnie pytanie do Alana.
- W porządku... – mruknęłam.
- Co gracie teraz w teatrze? Nie powiem, chętnie bym poszła, dawno nie byłam na żadnym spektaklu... – Wydawała się być tak podniecona tym, że go tu spotkała, że nie zwracała przez jakiś czas na mnie uwagi.
- Na razie mamy próby. Za niedługo wystawimy nową sztukę napisaną przez mojego kolegę-reżysera – brunet posłał mojej mamie ten swój uroczy uśmiech.
- Och, jak tylko będziecie już grać, to weźmiemy twoją mamę i przyjedziemy, prawda Tom? – zwróciła się cała rozpromieniona do mojego ojca, który przytaknął i najwidoczniej tak jak ja wolał pozostać na uboczu i obserwować sytuację rozgrywającą się przed nami. – Tak się cieszę, że was widzę razem! – klasnęła w dłonie, a ja zaczęłam się zastanawiać czy naprawdę była aż tak zdesperowana, żeby zobaczyć swoją córkę w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, czy po prostu mi podmienili matkę. Doszłam do wniosku, że to pierwsze będzie raczej bardziej prawdopodobne.
- Na ile chcecie zostać? – spytałam, przerywając jej rozpędzone myśli w których najprawdopodobniej już rozbrzmiewał marsz Mendelsona.
- Huh? – popatrzyła na mnie wyrwana z innej czasoprzestrzeni. – Aaa... ile? Nie wiem... Planowaliśmy zostać tylko na weekend, chyba że to jakiś problem?
- Nie, oczywiście że nie – posłałam rodzicielce wymuszony uśmiech i zaczęłam zastanawiać się nad tym które plany mi pokrzyżuje w ten weekend. – Jedynie jutro wieczorem będziecie musieli zająć sobie czymś czas, ponieważ idę pewną imprezę... – Stwierdziłam, że lepiej nie będzie im tłumaczyć po kolei wszystkiego co ostatnio dzieje się w moim życiu. I jak Boga kocham, tak w tym momencie byłam nieziemsko wdzięczna za ten cholerny bal prawników, czy jakkolwiek James to nazwał. Pomimo wcześniejszej niechęci, teraz byłam gotowa wskoczyć w jakąś sukienkę i pobiec na tą drętwą imprezę ważnych ludzi, byleby tylko uwolnić się od tego.
- Och... – westchnęła, jakby już zaplanowała cały weekend co do godziny. – Myślałam, że zaprosimy Alana i gdzieś sobie wszyscy wyjdziemy wieczorem. – Gdyby nie to, że byłam nauczona jak trzymać emocje na wodzy i nie okazywać tego co czuję, to miałam wrażenie, że moja szczęka powoli opada. Czy moja matka naprawdę chciała iść z nami na podwójną randkę? Chyba moje ukrywanie zdziwienia nie wyszło najlepiej, chociaż w tym momencie mogłam sobie za to podziękować, bo mój tata stojący za nią zauważył co się święci, podszedł do niej, położył jej rękę na ramieniu i starał się naprawić tą sytuację.
- Claro, myślę że będziemy mogli się tam wybrać sami – uśmiechnął się do niej. – Są dorośli... Amy ma plany i nie możemy jej narzucać tego co chcemy. Jestem pewien, ze kiedyś na pewno to jeszcze nadrobimy. 
- No tak... – ponownie westchnęła.
- Cóż... skoro wszyscy się zgadzamy, to proponuję żebyśmy coś zjedli, bo ten zapach zaraz doprowadzi mnie do szału. Jestem głodna jak wilk! – popatrzyłam na piekarnik w którym dochodziło pysznie pachnące mięso. Mama podskoczyła jakby nagle sobie o tym przypomniała i jej podekscytowanie nami przeszło na niższy i mniej ważny w tym momencie poziom.
I żeby pomyśleć, że jedzenie mnie uratowało...