2. Promotion
Totalnie wykończona siedziałam w
biurze szefa i czekałam na niego z Paulem. Przyssałam się do kubka z świeżo
zaparzoną kawą i próbowałam nie usnąć, ponieważ ta noc dała mi się nieźle we
znaki. Paul nie wyglądał lepiej, oparty na dłoni siedział z przymkniętymi
oczami i bawił się ołówkiem, obracając go pomiędzy palcami. Podziwiałam jego
spokój. Trzymał nerwy na wodzy i jeszcze ani razu tej nocy nie widziałam go
wystraszonego. Zastanawiałam się co musiało się dziać w jego głowie, gdy ten
psychopata w niego mierzył, skoro nawet ja się bałam. Na całe szczęście
Stevense już nam nie zagrażał i siedział zamknięty w celi. Gdyby nie to, że
byłam aż tak zmęczona, to zaraz wyszłabym chyba na środek komendy i zaczęła
tańczyć ze szczęścia! Zaczęłam wyobrażać sobie to w głowie, ale moje dziwne
myśli przerwał szef, który wszedł w końcu do swojego biura i zatrzasnął za sobą
drzwi, skupiając naszą całą uwagę na swojej osobie.
- Świetna robota! Nawet sobie nie
wyobrażacie jak bardzo szczęśliwy jestem, że ten koszmar się nareszcie
zakończył. – Andrews klasnął w dłonie. – Jestem z was dumny!
- Dziękujemy szefie. –
odpowiedziałam, wstając i krzyżując ręce na piersi oparłam się o biurko. –
Kazałeś nam czekać bo miałeś dla nas coś ważnego...
- Tak. Mam dla was nowe sprawy.
Shieffield – Andrews wyciągnął rękę z kartoteką, po którą od razu sięgnęłam i
otwarłam, przeglądając zawarte w niej papiery. – Sprawa sprzed kilku dni.
Czekałem na zakończenie tej ze Stevense’m, ponieważ wiedziałem, że nie uda ci
się ogarnąć wszystkiego na raz. Dotyczy firmy prawniczej Adams’a. Cóż,
skłamałbym mówiąc, że to nie jest duża sprawa... Adams został posądzony o
szantaż i przekupywanie ławy przysięgłych i inne machloje, więc musisz wybadać
teren. Załatwiłem już wszystko i będziesz zatrudniona tam na ten okres czasu
jako jego sekretarka. Zresztą, nie będę już cię dłużej zatrzymywał. Wszystko
masz opisane w aktach a jakbyś miała jakieś pytania to dzwoń, albo przychodź.
Macie z Evansem po tygodniu wolnego, a potem proszę mi tu wrócić wypoczęci i
pełni zapału, bo czeka nas dużo pracy. Oh! Jakbym zapomniał, jeszcze jedno! Jeśli
ci się uda zostaniesz awansowana. – powiedział a ja momentalnie podniosłam
wzrok, żeby zobaczyć czy przypadkiem sobie nie żartuje, bo totalnie mnie
wcięło. Jego twarz wydawała się absolutnie poważna kiedy to mówił. - Dobrze
Amanda, możesz już iść, ty Paul zostań jeszcze trochę to wytłumaczę ci twoje
zadanie.
- Dziękuję szefie. – burknęłam
nie wiedząc co powiedzieć i wyszłam. Osłupiała zmierzałam do wyjścia z komendy
wysłuchując po drodze kilku gratulacji za udaną akcję, po czym opuściłam
budynek, wsiadłam do mercedesa i pojechałam w kierunku domu. Mogłam się
spodziewać po nim wszystkiego, ale nigdy nie pomyślałabym, że chce mi
zaproponować awans. Teraz tylko wystarczy wygrać tą cholerną sprawę.
To chyba nie było dziwne, że
obudziłam się po godzinie jedenastej skoro dotarłam do domu przed szóstą nad
ranem. Usiadłam na skraju łóżka i przeciągnęłam się porządnie. Nareszcie miałam
choć trochę wolnego i mogłam pojechać do rodziców. Mama truła mi dupę chyba od
miesiąca, że tak długo mnie nie było i że zapraszają, a ja przez cały ten czas
byłam zbyt zajęta rozwiązywaniem spraw na komendzie i nie mogłam wybrać się do
nich chociaż na jeden dzień. Nie mówiąc już o tym, że nie miałam wolnego
dłuższego niż dwa dni na poratowanie zdrowia od jakiś czterech miesięcy. Chyba
należał mi się ten tydzień.
Po szybkim prysznicu i przebraniu
się w obcisłe jeansy i podkoszulek z nazwą rockowego zespołu, wyciągnęłam z
szafy torbę i zaczęłam wrzucać do niej ubrania. Zrobiłam sobie duże śniadanie i
największy kubek kawy, jaki miałam w zaopatrzeniu mojego aneksu kuchennego. Gdy
skończyłam, podeszłam do stolika i chwyciłam leżącą na nim kartotekę, ponownie
ją przeglądając.
James Adams. Oto i on. Popatrzyłam na
zdjęcie przyczepione u góry dokumentów. Około trzydziestoletni mężczyzna,
brunet o poważnym spojrzeniu i mocno zarysowanej szczęce. Z wyglądu nadawał się
na prawnika. Wydawał się być precyzyjny, zdecydowany i nie dawający za wygraną
- nigdy.
Cóż... okaże się gdy go poznam.
Moja mama zawsze powtarzała: Nie oceniaj książek po okładce, i tak też
postanowiłam zrobić teraz. Nie będę wysnuwać żadnych bezpodstawnych wniosków,
dopóki go nie poznam. W końcu jestem cenionym detektywem i nie płacą mi za
wymyślanie teorii spiskowych na podstawie zdjęć. Gdybym mogła tak robić,
zapewne połowa podejrzanie wyglądających typków miałaby niezłe problemy.
Koło południa wyszłam z domu i
ruszyłam w kierunku domku moich rodziców, znajdującego się godzinę drogi za
miastem. Mama ostatnimi czasy narzekała, że nie widziała mnie od kilku miesięcy
i bezskutecznie próbowała mnie ściągnąć do małego miasteczka, w którym się
wychowałam. Prawda była taka. Po pierwsze, zdecydowanie nie miałam na to
wystarczająco dużo czasu biorąc pod uwagę moją pracę, a po drugie, wiedziałam,
że jak tam pojadę to znów zaczną mnie zasypywać ze wszystkich stron pytaniami o
to, kiedy w końcu się ustatkuję i założę rodzinę. Moja mama uwielbiała straszyć
mnie tekstami typu „Amanda, to twój ostatni dzwonek, a potem będziesz żałować,
że mnie nie posłuchałaś...”. Cóż, te słowa może nie należały do tych z gatunku
pocieszających, lecz na razie się nimi nie przejmowałam. Ostatni mój związek
zakończył się totalną klapą, ponieważ mój ówczesny chłopak stwierdził, że nie
mam dla niego czasu i przedkładam pracę, ponad nasz prawie dwuletni związek.
Jak teraz o tym myślę, to chce mi się śmiać, bo biedaczyna trafił akurat na
sprawę którą zajmowaliśmy się z Paulem miesiącami. Coś podobnego do tej
Stevense’a. Po krótkim czasie, kiedy myślałam, że mi go brakuje, nie wylawszy
po nim ani jednej łzy, stwierdziłam, że nie nadaję się do związków. Są tylko
przeszkodą w spełnianiu się w zawodzie. Drugą rzeczą, której byłam pewna po tym
rozstaniu, było to, że tak naprawdę nigdy go nie kochałam. Albo może nie tak,
jak powinnam. Pomyślicie: suka bez uczuć, ale mnie takie stwierdzenia nie
przeszkadzają. Przynajmniej potrafiłam się przed sobą i innymi przyznać do
tego, że związek z Carlem był fikcją, wykreowaną przeze mnie samą, po to, by
stwarzać pozory, odczepić od siebie na pewien moment ludzi, którzy ciągle wytykali
mi, że nie mam życia prywatnego i żeby urozmaicić mój czas wolny. Skłamałabym
mówiąc, że nie lubiłam z nim przebywać, chodzić czasem do kina, na spacer, czy
spędzać długie i upojne noce w łóżku . Wszystko to sprawiało mi jakąś tam
przyjemność, dopóki nie zrozumiałam, że Carl jest tylko moją kulą u nogi i
postanowiłam z nim zerwać. Chyba musicie przyznać, że ten związek nie miał
szans na happy end. Nie tylko po tym związku, ale też po wcześniejszych i mniej
znaczących, stwierdziłam, że to nie jest dla mnie, o ile nie znajdę kogoś, kto
będzie miał do mnie cierpliwość i przede wszystkim, zrozumie to, że praca
niekiedy bywa nieco ważniejsza od niego. W końcu działam dla dobra ogółu...
Wjechałam na podjazd przed dużym
domem. Moją uwagę momentalnie przykuły wiklinowe kosze pełne kwiatów. Moja mama
była miłośniczką kolorowego ogrodu, więc po wystroju z zewnątrz, można było
tylko się domyślać, jak piękny był ogród znajdujący się za domem. Było południe
i słońce niemiłosiernie grzało, więc postanowiłam wjechać do o wiele
chłodniejszego garażu i zostawić tam auto. Wyciągnęłam ze schowka kluczyki i
automatycznego pilota do bramy garażowej, lecz nic nie zadziałało. Spróbowałam
jeszcze raz i kolejny, ale nadal nic. Wysiadłam z samochodu, wściekła na
wynalazki techniki, które oczywiście nie mogły się zepsuć kiedy indziej i
biorąc rzeczy z auta, zamknęłam je i poszłam do domu. Gdy mama tylko usłyszała
jak zamykam drzwi, jej drobna sylwetka wyłoniła się z kuchni, by sprawdzić kto
nawiedza ją o tej porze. Patrząc na nią można było powiedzieć, że wzrost
odziedziczyłam stuprocentowo po ojcu, lecz rysy twarzy i oczy – po niej. Przed
przyjazdem zdecydowałam, że nie powiadomię ich wcześniej i postanowiłam im
zrobić niespodziankę, ponieważ wiedziałam, że jak dam znać mojej rodzicielce o
tym, że przyjeżdżam, zacznie robić góry jedzenia, przygotowywać wszystko i się
męczyć, żeby niczego mi nie zabrakło, a to było zupełnie zbędne.
- Amanda, co ty tu robisz? –
zdzwiwona kobieta przyszła do mnie i przytuliła mnie ostrożnie, żeby nie wybrudzić
mnie mąką znajdującą się na jej rękach. Zaśmiałam się sarkastycznie i pokiwałam
głową z niedowierzaniem.
- Ja ci tu robię niespodziankę,
przyjeżdżam niespodziewanie, a ty zamiast się przywitać i cieszyć, że w końcu
znalazłam dla was czas, jeszcze narzekasz. – Uśmiechnęłam się a ona momentalnie
to odwzajemniła.
- Chyba jednak coś w głębi
przeczuwałam, bo właśnie jestem w trakcie robienia twojej ulubionej szarlotki –
kobieta odsunęła się i poszła w kierunku kuchni, zapraszając mnie do siebie.
Rzuciłam torbę w przedpokoju i ściągnęłam buty, po czym do niej dołączyłam.
Usiadłam na wysokim stołku i zaczęłam przyglądać się, jak zagniata ciasto.
- Opowiadaj co u ciebie! Tak
dawno cię nie widziałam, że jeszcze trochę i zapomniałabym zupełnie jak
wyglądasz.
- U mnie po staremu, praca, praca
i praca...
- A kiedy znajdziesz czas dla
rodziny? – spytała przerywając mi i patrząc jednoznacznie, na co przewróciłam
oczami.
- Mamo, wiesz, że nie miałam
czasu... Przyjechałam przy pierwszej możliwej okazji i... oto jestem! –
uśmiechnęłam się, żeby załagodzić całą sytuację spowodowaną albo natłokiem
obowiązków, albo czystym lenistwem, no bo w końcu komu chciałoby się
przejeżdżać taki kawał drogi, poświęcając na to swój odpoczynek?
- Amando, wiesz, że nie o to mi
chodzi... – „No i się zaczyna...” przemknęło mi przez myśl. -Wiem, że
zaraz znów zaczniesz przewracać oczami, bo cię znam, ale muszę to powiedzieć
skarbie. Nie uważasz że to najwyższy czas na to, żeby praca zeszła na drugi
plan i żebyś znalazła sobie kogoś? Nie mówię o tym, żeby od razu za niego
wychodzić, ale to chyba odpowiedni moment na to, by chociaż zacząć o tym
myśleć, prawda? – Tak... mama znała mnie znakomicie. Moją odpowiedzią na jej
pytanie było przewrócenie oczami. Miałam nieco dość tego, że każdy zwracał mi
na to uwagę, a moje reakcje były niezależne ode mnie. Najpierw coś robiłam,
potem myślałam. Rodzicielka widząc moją jednoznaczną odpowiedź, dodała. –
Proszę, obiecaj mi, że chociaż spróbujesz.
- Mamooo... – jęknęłam i
westchnęłam, układając sobie w głowie to co chcę powiedzieć. – Nie mam czasu na
takie rzeczy. Mąż, dzieci, dom z ogródkiem i psem... to nie dla mnie. Nie
nadaję się do związków, które trwają dłużej niż jedna niezobowiązująca noc –
wytłumaczyłam, co spotkało się z nieco oburzonym wzrokiem starszej kobiety. –
Wybacz mi, ale taka jest prawda. Nie jest mi pisane romantyczne życie, bycie
przykładną matką i gospodynią. Nie twierdzę, że jest w tym coś złego, ale ja po
prostu nie mam na to czasu. Już dawno temu wybrałam pracę i niech tak zostanie.
Może kiedyś, kiedy będę na emeryturze, znajdę sobie osobę do towarzystwa na
stare lata, ale na razie mam tylko jeden cel.
- Córcia, proszę cię... Zrób to
dla mnie. Chcę dożyć chwili, kiedy będę mogła wziąć na ręce mojego wnuka.
- Ooo nie! Żadnych dzieci mamo!
- Amanda! Chcesz zostać sama na
stare lata? Bez nikogo, kto będzie się mógł tobą opiekować? Chcesz być do końca
życia nieszczęśliwa?
- Mogę byś szczęśliwa i bez tego!
- Ugh... – po raz pierwszy
widziałam chyba, żeby była aż tak zirytowana moją odpowiedzią. Nie odzywałam
się już, bo wiedziałam, że to nie ma sensu. Nie chciałam jej zasmucać, kochałam
ją i ojca nad życie, ale nie mogą decydować za mnie o MOIM życiu. – Dobrze... –
odezwała się nagle. – Zrób dla mnie choć jedną rzecz. Pamiętasz Alana? Tego
wysokiego bruneta, który pracuje w teatrze w Nowym Jorku?
- Taak... pamiętam. I co z nim? –
spytałam podejrzewając, że znów ubzdurała sobie jakieś swatanie.
- Wiem, że kiedyś jak jeszcze tu
oboje mieszkaliście, kochał się w tobie na zabój. – Uśmiech mamy się poszerzył,
a ja chciałam się zapaść pod ziemię. – Przypomnij się mu i umówcie się gdzieś.
Nie chcę sugerować czegoś więcej, ale pójdź przynajmniej się z nim gdzieś
rozerwać... na tyle „zabawy” chyba zasługujesz? Słyszałam że jakiś czas temu
zerwał z dziewczyną, ale to dobry chłopak Amando. Czy możesz dla mnie zrobić
choć tyle? – w mojej głowie wszystkie głosy krzyczały i huczały głośnym „NIE!”
ale patrząc na skruszoną tą całą rozmową mamę, nie mogłam jej odmówić.
Przynajmniej nie teraz... Zawsze przecież mogę się przejść, a potem przestać
się odzywać, prawda? Pomimo rozumu który protestował, z oporami, ale zgodziłam
się na jej propozycję. Kiedy nareszcie nasze tematy zeszły na mniej poważne dla
niej, a mniej wkurzające i irytujące dla mnie, do kuchni przyszedł tata, robiąc
co najmniej tak duże oczy, jak mama, gdy mnie zobaczyła.
- Amy! Skąd ty się tu wzięłaś,
kochanie? – spytał po czym podszedł do mnie, a ja rzuciłam się mu w ramiona. Od
małego mój tata tak na mnie wołał... Kiedyś stwierdził, że traci tylko czas na
wypowiadanie mojego imienia i że jest tak oficjalne, że absolutnie nie pasuje
do jego małej córeczki. Cóż... od tego czasu ja urosłam, wydoroślałam, a jemu
tak zostało.
- Wy z mamą chyba umawiacie się
co do tych tekstów... Tacy sami. – Uśmiechnęłam się i ucałowałam go w policzek.
- Może i się umawiamy, ale widzę,
że ty po trzydziestu latach życia nadal się nie nauczyłaś, że po domu i zimnych
podłogach chodzi się w pantoflach – powiedział tata, patrząc na moje bose stopy
i kręcąc głową z dezaprobatą.
- No błagam cię tato... to
jeszcze miało sens, jak straszyłeś mnie tym, że mogę się przeziębić, ale odkąd
mieszkam sama, hartuje moje stopy i niegroźna mi żadna choroba!
- Taaak... kiedyś jeszcze sama
będziesz zwracać na to uwagę swoim dzieciom...
- Nawet to?! Czy wy naprawdę nie
możecie zacząć rozmowy ze swoją córką, która właśnie przyjechała po długiej
nieobecności od słów innych niż „Co ty tu robisz?”, „dzieci”, „mąż”, i
„ślub”? - westchnęłam, po czym wróciłam
na moje poprzednie miejsce na wysokim stołku, usytuowanym obok blatu
kuchennego. Tata popatrzył tylko znacząco na mamę i już się nie odezwał.
Chwilami naprawdę żałowałam tego, że tu przyjechałam, zamiast wybrać się gdzieś
na spontaniczny wyjazd za granicę, czy coś...
- Tak w ogóle, to czemu mój pilot
do garażu nie chce działać, brama wam się zepsuła?
- Nie... hmm, powiedzmy, że
musieliśmy ją wymienić. - Tym razem to mama spojrzała na ojca i widziałam po
jej spojrzeniu, że coś przede mną ukrywają.
- Mamo! Co się dzieje? – spytałam
zdenerwowana, wiedząc, że coś jest na rzeczy.
- Jejku... mieliśmy jakieś
włamanie przez garaż jak pojechaliśmy do teatru dwa tygodnie temu i musieliśmy
wymienić bramę, bo była rozwalona i pogięta w jednym miejscu. – powiedziała,
jakby nic złego się nie stało i była to rzecz jak zwyczajna... na porządku
dziennym.
- I czemu mi o tym nie
mówiliście? Czemu nie zadzwoniliście?! – powiedziałam zdenerwowana,
zastanawiając się, co by się mogło stać, gdyby złodzieje zastali ich w domu.
- Nie chcieliśmy cię denerwować...
byłaś zajęta pracą.
- Mamo! Czy ty nie rozumiesz
tego, że jesteście dla mnie sto razy ważniejsi niż praca i że przyjechałabym tu
od razu? Jeśli coś takiego będzie miało miejsce, macie do mnie momentalnie
dzwonić, zrozumiano? – Mama pokiwała głową. – To dobrze. – Trochę zeszło ze
mnie pierwsze zdenerwowanie, ale nadal nie mogłam uwierzyć, jak rodzice mogli
zataić przede mną coś takiego. – Zadzwoniliście chociaż na policję i złapali
ich?
- Tak, złapali ich na gorącym
uczynku, jak robili to samo kilka domów dalej. Dwaj nastoletni chłopcy, którym
się nudzi i tyle.
-Tyle dobrze...- westchnęłam. –
To co z tą szarlotką? Pomóc ci w czymś? – zwróciłam się do mamy.
- Tak, jeśli chcesz, to możesz
obrać mi jeszcze ze trzy jabłka, bo będę miała chyba ich za mało. – Wyciągnęłam
z patery na owoce kilka jabłek i zabrałam się do roboty. Przyjemnie było się
oderwać na jakiś czas od codzienności w Nowym Jorku.
Cieszyłam się tym spokojem i
ciszą przez niecały tydzień. Nikt do mnie niepotrzebnie nie wydzwaniał, nie
byłam nagle wzywana do pracy ani nie musiałam zrywać się w środku nocy aby
pojawić się na miejscu zbrodni. Czy właśnie tak wyglądałoby moje życie, gdybym
zrezygnowała z pracy na komisariacie na rzecz rodziny? W końcu pewnie by mi się
znudziło i znów potrzebowałabym czegoś, co sprawi, że w moich żyłach zagotuje
się od nadmiaru emocji i adrenaliny. Byłam człowiekiem zazwyczaj nie mogącym
usiedzieć w miejscu, aczkolwiek znalazłam bardzo dużo przyjemności w
nicnierobieniu podczas pobytu u rodziców.
W przedostatni dzień, ze względu
na piękną pogodę postanowiliśmy zapalić ognisko. Gdy na zewnątrz powoli robiło
się ciemno i chłodno, ubrałam na siebie bluzę i poszłam pomóc układać stertę
patyków i belek do podpalenia. Niosłam
naręcze drewna i wrzuciłam je do palącego się ogniska. Przystanęłam na chwilę i
widziałam jak ogień trawi drzazga po drzazdze grubą belkę. Niesamowite jest,
jak żywioły potrafią być piękne i niszczące za razem. Zamyśliłam się chwilę,
dopóki obok mnie nie pojawił się tata.
- Co taka zamyślona? – spytał
cicho.
- Nic, rozmyślam o życiu, o
pracy... – uśmiechnęłam się delikatnie.
- Skarbie, przyjechałaś tu
odpocząć od pracy, a nie żeby o niej myśleć. – odpowiedział mi troskliwie.
- Tato, czy mogę się o coś
spytać?
- Jasne! Coś się stało?
- Czy ty masz takie samo zdanie
jak mama? O tym, że powinnam w końcu się ustatkować? – spytałam spoglądając na
jego twarz oświetloną mocnym światłem płomieni.
- Myślę, że sama będziesz
wiedziała, kiedy nadejdzie ta odpowiednia pora. Oczywiście o wiele łatwiej
jest, gdy masz z kim podzielić się swoimi smutkami, sukcesami i zwykłymi
myślami. Kiedy jest ktoś, kto wspiera cię bez względu na to co zrobiłaś czy
powiedziałaś. Łatwiej jest z kimś, kto po prostu kocha cię za to, jaka jesteś.
- Długo szukałeś zanim znalazłeś
mamę?
- Miałem kilka dziewczyn, ale to
nigdy nie było nic poważnego. Dopiero przy twojej mamie zapełniła się ta dziwna
pustka wewnątrz mnie i czułem się naprawdę szczęśliwy. Dzieliłem się z nią
całym moim życiem i wiedziałem, że ona jest tą jedyną. – Zobaczyłam uśmiech na
twarzy siwego mężczyzny i sama się uśmiechnęłam. Zawsze dziękowałam Bogu za to,
że dorastałam w normalnej rodzinie z kochającymi rodzicami. Znałam wiele osób,
które nie miały aż tak dużego szczęścia co ja. – Co się stało, że znalazłaś dla
nas aż tak dużo czasu? Szef się zmienił? – spytał odwracając się w moją stronę
i siadając na ławce ustawionej niedaleko ogniska.
- Zamknęliśmy sprawę seryjnego
mordercy, którego ścigaliśmy przez ostatnie kilka miesięcy. W sumie to dlatego
w ogóle nie przyjeżdżałam. Mój wspaniałomyślny szef dał mi tydzień wolnego,
przed rozpoczęciem kolejnej sprawy. – przewróciłam oczami nad
„wspaniałomyślnością” Andrews’a. Serio... zaszalał facet z tym wolnym! Usiadłam
obok taty i westchnęłam .- Dzięki niej będę mogła szybko awansować. Dlatego gdy
wrócę, muszę rozegrać wszystko jak idealną partię gry w szachy. Nie ma tu już
miejsca na pomyłkę, jak zaszło się tak daleko. – popatrzyłam na siwego
mężczyznę obok a on objął mnie swoim ojcowskim ramieniem i szepnął:
- Poradzisz sobie, Amy... jak zawsze. Jesteś mądra, kochasz to co robisz
i jesteś w tym dobra. Nie może się nie udać. – słowa taty działały na mnie
dziwnie uspakajająco. Czułam, że faktycznie tak może być. Wszystko się uda, a
ja podejdę do tego profesjonalnie. Nie mogę myśleć ciągle o tym, że jest to
moja najkrótsza droga do awansu. Muszę podejść do tego jako do zwyczajnej
sprawy, w którą muszę włożyć dużo wysiłku i sprytu jak w każdą. Przecież w tym
jestem najlepsza!
No, no, no...
OdpowiedzUsuńPo pierwsze gratuluję wygranej sprawy! Po drugie może tylko mi się wydaje, ale w mojej opinii twoje "pisanie" stało się o wiele bardziej dojrzałe. Nic nie jest napisane na odwal się i wszystko ma ręce i nogi ;) Pragnę zapytać tylko o jedno- czy teraz będziesz ze wszystkim zwlekać, żeby mnie ukarać za moje zwlekanie?! Przepraszam! Nie chciałam! Obiecuję poprawę, ale niech oni się już poznają! Proszę!
Z niecierpliwością zekamzekazekzeczekam na ciąg dalszy!
Weny życzę!
Xx