wtorek, 21 lipca 2015

2

2. Promotion

Totalnie wykończona siedziałam w biurze szefa i czekałam na niego z Paulem. Przyssałam się do kubka z świeżo zaparzoną kawą i próbowałam nie usnąć, ponieważ ta noc dała mi się nieźle we znaki. Paul nie wyglądał lepiej, oparty na dłoni siedział z przymkniętymi oczami i bawił się ołówkiem, obracając go pomiędzy palcami. Podziwiałam jego spokój. Trzymał nerwy na wodzy i jeszcze ani razu tej nocy nie widziałam go wystraszonego. Zastanawiałam się co musiało się dziać w jego głowie, gdy ten psychopata w niego mierzył, skoro nawet ja się bałam. Na całe szczęście Stevense już nam nie zagrażał i siedział zamknięty w celi. Gdyby nie to, że byłam aż tak zmęczona, to zaraz wyszłabym chyba na środek komendy i zaczęła tańczyć ze szczęścia! Zaczęłam wyobrażać sobie to w głowie, ale moje dziwne myśli przerwał szef, który wszedł w końcu do swojego biura i zatrzasnął za sobą drzwi, skupiając naszą całą uwagę na swojej osobie.
- Świetna robota! Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo szczęśliwy jestem, że ten koszmar się nareszcie zakończył. – Andrews klasnął w dłonie. – Jestem z was dumny!
- Dziękujemy szefie. – odpowiedziałam, wstając i krzyżując ręce na piersi oparłam się o biurko. – Kazałeś nam czekać bo miałeś dla nas coś ważnego...
- Tak. Mam dla was nowe sprawy. Shieffield – Andrews wyciągnął rękę z kartoteką, po którą od razu sięgnęłam i otwarłam, przeglądając zawarte w niej papiery. – Sprawa sprzed kilku dni. Czekałem na zakończenie tej ze Stevense’m, ponieważ wiedziałem, że nie uda ci się ogarnąć wszystkiego na raz. Dotyczy firmy prawniczej Adams’a. Cóż, skłamałbym mówiąc, że to nie jest duża sprawa... Adams został posądzony o szantaż i przekupywanie ławy przysięgłych i inne machloje, więc musisz wybadać teren. Załatwiłem już wszystko i będziesz zatrudniona tam na ten okres czasu jako jego sekretarka. Zresztą, nie będę już cię dłużej zatrzymywał. Wszystko masz opisane w aktach a jakbyś miała jakieś pytania to dzwoń, albo przychodź. Macie z Evansem po tygodniu wolnego, a potem proszę mi tu wrócić wypoczęci i pełni zapału, bo czeka nas dużo pracy. Oh! Jakbym zapomniał, jeszcze jedno! Jeśli ci się uda zostaniesz awansowana. – powiedział a ja momentalnie podniosłam wzrok, żeby zobaczyć czy przypadkiem sobie nie żartuje, bo totalnie mnie wcięło. Jego twarz wydawała się absolutnie poważna kiedy to mówił. - Dobrze Amanda, możesz już iść, ty Paul zostań jeszcze trochę to wytłumaczę ci twoje zadanie.
- Dziękuję szefie. – burknęłam nie wiedząc co powiedzieć i wyszłam. Osłupiała zmierzałam do wyjścia z komendy wysłuchując po drodze kilku gratulacji za udaną akcję, po czym opuściłam budynek, wsiadłam do mercedesa i pojechałam w kierunku domu. Mogłam się spodziewać po nim wszystkiego, ale nigdy nie pomyślałabym, że chce mi zaproponować awans. Teraz tylko wystarczy wygrać tą cholerną sprawę.

To chyba nie było dziwne, że obudziłam się po godzinie jedenastej skoro dotarłam do domu przed szóstą nad ranem. Usiadłam na skraju łóżka i przeciągnęłam się porządnie. Nareszcie miałam choć trochę wolnego i mogłam pojechać do rodziców. Mama truła mi dupę chyba od miesiąca, że tak długo mnie nie było i że zapraszają, a ja przez cały ten czas byłam zbyt zajęta rozwiązywaniem spraw na komendzie i nie mogłam wybrać się do nich chociaż na jeden dzień. Nie mówiąc już o tym, że nie miałam wolnego dłuższego niż dwa dni na poratowanie zdrowia od jakiś czterech miesięcy. Chyba należał mi się ten tydzień.
Po szybkim prysznicu i przebraniu się w obcisłe jeansy i podkoszulek z nazwą rockowego zespołu, wyciągnęłam z szafy torbę i zaczęłam wrzucać do niej ubrania. Zrobiłam sobie duże śniadanie i największy kubek kawy, jaki miałam w zaopatrzeniu mojego aneksu kuchennego. Gdy skończyłam, podeszłam do stolika i chwyciłam leżącą na nim kartotekę, ponownie ją przeglądając.
James Adams. Oto i on. Popatrzyłam na zdjęcie przyczepione u góry dokumentów. Około trzydziestoletni mężczyzna, brunet o poważnym spojrzeniu i mocno zarysowanej szczęce. Z wyglądu nadawał się na prawnika. Wydawał się być precyzyjny, zdecydowany i nie dawający za wygraną - nigdy.
Cóż... okaże się gdy go poznam. Moja mama zawsze powtarzała: Nie oceniaj książek po okładce, i tak też postanowiłam zrobić teraz. Nie będę wysnuwać żadnych bezpodstawnych wniosków, dopóki go nie poznam. W końcu jestem cenionym detektywem i nie płacą mi za wymyślanie teorii spiskowych na podstawie zdjęć. Gdybym mogła tak robić, zapewne połowa podejrzanie wyglądających typków miałaby niezłe problemy.
Koło południa wyszłam z domu i ruszyłam w kierunku domku moich rodziców, znajdującego się godzinę drogi za miastem. Mama ostatnimi czasy narzekała, że nie widziała mnie od kilku miesięcy i bezskutecznie próbowała mnie ściągnąć do małego miasteczka, w którym się wychowałam. Prawda była taka. Po pierwsze, zdecydowanie nie miałam na to wystarczająco dużo czasu biorąc pod uwagę moją pracę, a po drugie, wiedziałam, że jak tam pojadę to znów zaczną mnie zasypywać ze wszystkich stron pytaniami o to, kiedy w końcu się ustatkuję i założę rodzinę. Moja mama uwielbiała straszyć mnie tekstami typu „Amanda, to twój ostatni dzwonek, a potem będziesz żałować, że mnie nie posłuchałaś...”. Cóż, te słowa może nie należały do tych z gatunku pocieszających, lecz na razie się nimi nie przejmowałam. Ostatni mój związek zakończył się totalną klapą, ponieważ mój ówczesny chłopak stwierdził, że nie mam dla niego czasu i przedkładam pracę, ponad nasz prawie dwuletni związek. Jak teraz o tym myślę, to chce mi się śmiać, bo biedaczyna trafił akurat na sprawę którą zajmowaliśmy się z Paulem miesiącami. Coś podobnego do tej Stevense’a. Po krótkim czasie, kiedy myślałam, że mi go brakuje, nie wylawszy po nim ani jednej łzy, stwierdziłam, że nie nadaję się do związków. Są tylko przeszkodą w spełnianiu się w zawodzie. Drugą rzeczą, której byłam pewna po tym rozstaniu, było to, że tak naprawdę nigdy go nie kochałam. Albo może nie tak, jak powinnam. Pomyślicie: suka bez uczuć, ale mnie takie stwierdzenia nie przeszkadzają. Przynajmniej potrafiłam się przed sobą i innymi przyznać do tego, że związek z Carlem był fikcją, wykreowaną przeze mnie samą, po to, by stwarzać pozory, odczepić od siebie na pewien moment ludzi, którzy ciągle wytykali mi, że nie mam życia prywatnego i żeby urozmaicić mój czas wolny. Skłamałabym mówiąc, że nie lubiłam z nim przebywać, chodzić czasem do kina, na spacer, czy spędzać długie i upojne noce w łóżku . Wszystko to sprawiało mi jakąś tam przyjemność, dopóki nie zrozumiałam, że Carl jest tylko moją kulą u nogi i postanowiłam z nim zerwać. Chyba musicie przyznać, że ten związek nie miał szans na happy end. Nie tylko po tym związku, ale też po wcześniejszych i mniej znaczących, stwierdziłam, że to nie jest dla mnie, o ile nie znajdę kogoś, kto będzie miał do mnie cierpliwość i przede wszystkim, zrozumie to, że praca niekiedy bywa nieco ważniejsza od niego. W końcu działam dla dobra ogółu...
Wjechałam na podjazd przed dużym domem. Moją uwagę momentalnie przykuły wiklinowe kosze pełne kwiatów. Moja mama była miłośniczką kolorowego ogrodu, więc po wystroju z zewnątrz, można było tylko się domyślać, jak piękny był ogród znajdujący się za domem. Było południe i słońce niemiłosiernie grzało, więc postanowiłam wjechać do o wiele chłodniejszego garażu i zostawić tam auto. Wyciągnęłam ze schowka kluczyki i automatycznego pilota do bramy garażowej, lecz nic nie zadziałało. Spróbowałam jeszcze raz i kolejny, ale nadal nic. Wysiadłam z samochodu, wściekła na wynalazki techniki, które oczywiście nie mogły się zepsuć kiedy indziej i biorąc rzeczy z auta, zamknęłam je i poszłam do domu. Gdy mama tylko usłyszała jak zamykam drzwi, jej drobna sylwetka wyłoniła się z kuchni, by sprawdzić kto nawiedza ją o tej porze. Patrząc na nią można było powiedzieć, że wzrost odziedziczyłam stuprocentowo po ojcu, lecz rysy twarzy i oczy – po niej. Przed przyjazdem zdecydowałam, że nie powiadomię ich wcześniej i postanowiłam im zrobić niespodziankę, ponieważ wiedziałam, że jak dam znać mojej rodzicielce o tym, że przyjeżdżam, zacznie robić góry jedzenia, przygotowywać wszystko i się męczyć, żeby niczego mi nie zabrakło, a to było zupełnie zbędne.
- Amanda, co ty tu robisz? – zdzwiwona kobieta przyszła do mnie i przytuliła mnie ostrożnie, żeby nie wybrudzić mnie mąką znajdującą się na jej rękach. Zaśmiałam się sarkastycznie i pokiwałam głową z niedowierzaniem.
- Ja ci tu robię niespodziankę, przyjeżdżam niespodziewanie, a ty zamiast się przywitać i cieszyć, że w końcu znalazłam dla was czas, jeszcze narzekasz. – Uśmiechnęłam się a ona momentalnie to odwzajemniła.
- Chyba jednak coś w głębi przeczuwałam, bo właśnie jestem w trakcie robienia twojej ulubionej szarlotki – kobieta odsunęła się i poszła w kierunku kuchni, zapraszając mnie do siebie. Rzuciłam torbę w przedpokoju i ściągnęłam buty, po czym do niej dołączyłam. Usiadłam na wysokim stołku i zaczęłam przyglądać się, jak zagniata ciasto.
- Opowiadaj co u ciebie! Tak dawno cię nie widziałam, że jeszcze trochę i zapomniałabym zupełnie jak wyglądasz.
- U mnie po staremu, praca, praca i praca...
- A kiedy znajdziesz czas dla rodziny? – spytała przerywając mi i patrząc jednoznacznie, na co przewróciłam oczami.
- Mamo, wiesz, że nie miałam czasu... Przyjechałam przy pierwszej możliwej okazji i... oto jestem! – uśmiechnęłam się, żeby załagodzić całą sytuację spowodowaną albo natłokiem obowiązków, albo czystym lenistwem, no bo w końcu komu chciałoby się przejeżdżać taki kawał drogi, poświęcając na to swój odpoczynek?
- Amando, wiesz, że nie o to mi chodzi... – „No i się zaczyna...” przemknęło mi przez myśl. -Wiem, że zaraz znów zaczniesz przewracać oczami, bo cię znam, ale muszę to powiedzieć skarbie. Nie uważasz że to najwyższy czas na to, żeby praca zeszła na drugi plan i żebyś znalazła sobie kogoś? Nie mówię o tym, żeby od razu za niego wychodzić, ale to chyba odpowiedni moment na to, by chociaż zacząć o tym myśleć, prawda? – Tak... mama znała mnie znakomicie. Moją odpowiedzią na jej pytanie było przewrócenie oczami. Miałam nieco dość tego, że każdy zwracał mi na to uwagę, a moje reakcje były niezależne ode mnie. Najpierw coś robiłam, potem myślałam. Rodzicielka widząc moją jednoznaczną odpowiedź, dodała. – Proszę, obiecaj mi, że chociaż spróbujesz.
- Mamooo... – jęknęłam i westchnęłam, układając sobie w głowie to co chcę powiedzieć. – Nie mam czasu na takie rzeczy. Mąż, dzieci, dom z ogródkiem i psem... to nie dla mnie. Nie nadaję się do związków, które trwają dłużej niż jedna niezobowiązująca noc – wytłumaczyłam, co spotkało się z nieco oburzonym wzrokiem starszej kobiety. – Wybacz mi, ale taka jest prawda. Nie jest mi pisane romantyczne życie, bycie przykładną matką i gospodynią. Nie twierdzę, że jest w tym coś złego, ale ja po prostu nie mam na to czasu. Już dawno temu wybrałam pracę i niech tak zostanie. Może kiedyś, kiedy będę na emeryturze, znajdę sobie osobę do towarzystwa na stare lata, ale na razie mam tylko jeden cel.
- Córcia, proszę cię... Zrób to dla mnie. Chcę dożyć chwili, kiedy będę mogła wziąć na ręce mojego wnuka.
- Ooo nie! Żadnych dzieci mamo!
- Amanda! Chcesz zostać sama na stare lata? Bez nikogo, kto będzie się mógł tobą opiekować? Chcesz być do końca życia nieszczęśliwa?
- Mogę byś szczęśliwa i bez tego!
- Ugh... – po raz pierwszy widziałam chyba, żeby była aż tak zirytowana moją odpowiedzią. Nie odzywałam się już, bo wiedziałam, że to nie ma sensu. Nie chciałam jej zasmucać, kochałam ją i ojca nad życie, ale nie mogą decydować za mnie o MOIM życiu. – Dobrze... – odezwała się nagle. – Zrób dla mnie choć jedną rzecz. Pamiętasz Alana? Tego wysokiego bruneta, który pracuje w teatrze w Nowym Jorku?
- Taak... pamiętam. I co z nim? – spytałam podejrzewając, że znów ubzdurała sobie jakieś swatanie.
- Wiem, że kiedyś jak jeszcze tu oboje mieszkaliście, kochał się w tobie na zabój. – Uśmiech mamy się poszerzył, a ja chciałam się zapaść pod ziemię. – Przypomnij się mu i umówcie się gdzieś. Nie chcę sugerować czegoś więcej, ale pójdź przynajmniej się z nim gdzieś rozerwać... na tyle „zabawy” chyba zasługujesz? Słyszałam że jakiś czas temu zerwał z dziewczyną, ale to dobry chłopak Amando. Czy możesz dla mnie zrobić choć tyle? – w mojej głowie wszystkie głosy krzyczały i huczały głośnym „NIE!” ale patrząc na skruszoną tą całą rozmową mamę, nie mogłam jej odmówić. Przynajmniej nie teraz... Zawsze przecież mogę się przejść, a potem przestać się odzywać, prawda? Pomimo rozumu który protestował, z oporami, ale zgodziłam się na jej propozycję. Kiedy nareszcie nasze tematy zeszły na mniej poważne dla niej, a mniej wkurzające i irytujące dla mnie, do kuchni przyszedł tata, robiąc co najmniej tak duże oczy, jak mama, gdy mnie zobaczyła.
- Amy! Skąd ty się tu wzięłaś, kochanie? – spytał po czym podszedł do mnie, a ja rzuciłam się mu w ramiona. Od małego mój tata tak na mnie wołał... Kiedyś stwierdził, że traci tylko czas na wypowiadanie mojego imienia i że jest tak oficjalne, że absolutnie nie pasuje do jego małej córeczki. Cóż... od tego czasu ja urosłam, wydoroślałam, a jemu tak zostało.
- Wy z mamą chyba umawiacie się co do tych tekstów... Tacy sami. – Uśmiechnęłam się i ucałowałam go w policzek.
- Może i się umawiamy, ale widzę, że ty po trzydziestu latach życia nadal się nie nauczyłaś, że po domu i zimnych podłogach chodzi się w pantoflach – powiedział tata, patrząc na moje bose stopy i kręcąc głową z dezaprobatą.
- No błagam cię tato... to jeszcze miało sens, jak straszyłeś mnie tym, że mogę się przeziębić, ale odkąd mieszkam sama, hartuje moje stopy i niegroźna mi żadna choroba!
- Taaak... kiedyś jeszcze sama będziesz zwracać na to uwagę swoim dzieciom...
- Nawet to?! Czy wy naprawdę nie możecie zacząć rozmowy ze swoją córką, która właśnie przyjechała po długiej nieobecności od słów innych niż „Co ty tu robisz?”, „dzieci”, „mąż”, i „ślub”?  - westchnęłam, po czym wróciłam na moje poprzednie miejsce na wysokim stołku, usytuowanym obok blatu kuchennego. Tata popatrzył tylko znacząco na mamę i już się nie odezwał. Chwilami naprawdę żałowałam tego, że tu przyjechałam, zamiast wybrać się gdzieś na spontaniczny wyjazd za granicę, czy coś...
- Tak w ogóle, to czemu mój pilot do garażu nie chce działać, brama wam się zepsuła?
- Nie... hmm, powiedzmy, że musieliśmy ją wymienić. - Tym razem to mama spojrzała na ojca i widziałam po jej spojrzeniu, że coś przede mną ukrywają.
- Mamo! Co się dzieje? – spytałam zdenerwowana, wiedząc, że coś jest na rzeczy.
- Jejku... mieliśmy jakieś włamanie przez garaż jak pojechaliśmy do teatru dwa tygodnie temu i musieliśmy wymienić bramę, bo była rozwalona i pogięta w jednym miejscu. – powiedziała, jakby nic złego się nie stało i była to rzecz jak zwyczajna... na porządku dziennym.
- I czemu mi o tym nie mówiliście? Czemu nie zadzwoniliście?! – powiedziałam zdenerwowana, zastanawiając się, co by się mogło stać, gdyby złodzieje zastali ich w domu.
- Nie chcieliśmy cię denerwować... byłaś zajęta pracą.
- Mamo! Czy ty nie rozumiesz tego, że jesteście dla mnie sto razy ważniejsi niż praca i że przyjechałabym tu od razu? Jeśli coś takiego będzie miało miejsce, macie do mnie momentalnie dzwonić, zrozumiano? – Mama pokiwała głową. – To dobrze. – Trochę zeszło ze mnie pierwsze zdenerwowanie, ale nadal nie mogłam uwierzyć, jak rodzice mogli zataić przede mną coś takiego. – Zadzwoniliście chociaż na policję i złapali ich?
- Tak, złapali ich na gorącym uczynku, jak robili to samo kilka domów dalej. Dwaj nastoletni chłopcy, którym się nudzi i tyle.
-Tyle dobrze...- westchnęłam. – To co z tą szarlotką? Pomóc ci w czymś? – zwróciłam się do mamy.
- Tak, jeśli chcesz, to możesz obrać mi jeszcze ze trzy jabłka, bo będę miała chyba ich za mało. – Wyciągnęłam z patery na owoce kilka jabłek i zabrałam się do roboty. Przyjemnie było się oderwać na jakiś czas od codzienności w Nowym Jorku.

Cieszyłam się tym spokojem i ciszą przez niecały tydzień. Nikt do mnie niepotrzebnie nie wydzwaniał, nie byłam nagle wzywana do pracy ani nie musiałam zrywać się w środku nocy aby pojawić się na miejscu zbrodni. Czy właśnie tak wyglądałoby moje życie, gdybym zrezygnowała z pracy na komisariacie na rzecz rodziny? W końcu pewnie by mi się znudziło i znów potrzebowałabym czegoś, co sprawi, że w moich żyłach zagotuje się od nadmiaru emocji i adrenaliny. Byłam człowiekiem zazwyczaj nie mogącym usiedzieć w miejscu, aczkolwiek znalazłam bardzo dużo przyjemności w nicnierobieniu podczas pobytu u rodziców.
W przedostatni dzień, ze względu na piękną pogodę postanowiliśmy zapalić ognisko. Gdy na zewnątrz powoli robiło się ciemno i chłodno, ubrałam na siebie bluzę i poszłam pomóc układać stertę patyków i belek do podpalenia.  Niosłam naręcze drewna i wrzuciłam je do palącego się ogniska. Przystanęłam na chwilę i widziałam jak ogień trawi drzazga po drzazdze grubą belkę. Niesamowite jest, jak żywioły potrafią być piękne i niszczące za razem. Zamyśliłam się chwilę, dopóki obok mnie nie pojawił się tata.
- Co taka zamyślona? – spytał cicho.
- Nic, rozmyślam o życiu, o pracy... – uśmiechnęłam się delikatnie.
- Skarbie, przyjechałaś tu odpocząć od pracy, a nie żeby o niej myśleć. – odpowiedział mi troskliwie.
- Tato, czy mogę się o coś spytać?
- Jasne! Coś się stało?
- Czy ty masz takie samo zdanie jak mama? O tym, że powinnam w końcu się ustatkować? – spytałam spoglądając na jego twarz oświetloną mocnym światłem płomieni.
- Myślę, że sama będziesz wiedziała, kiedy nadejdzie ta odpowiednia pora. Oczywiście o wiele łatwiej jest, gdy masz z kim podzielić się swoimi smutkami, sukcesami i zwykłymi myślami. Kiedy jest ktoś, kto wspiera cię bez względu na to co zrobiłaś czy powiedziałaś. Łatwiej jest z kimś, kto po prostu kocha cię za to, jaka jesteś.
- Długo szukałeś zanim znalazłeś mamę?
- Miałem kilka dziewczyn, ale to nigdy nie było nic poważnego. Dopiero przy twojej mamie zapełniła się ta dziwna pustka wewnątrz mnie i czułem się naprawdę szczęśliwy. Dzieliłem się z nią całym moim życiem i wiedziałem, że ona jest tą jedyną. – Zobaczyłam uśmiech na twarzy siwego mężczyzny i sama się uśmiechnęłam. Zawsze dziękowałam Bogu za to, że dorastałam w normalnej rodzinie z kochającymi rodzicami. Znałam wiele osób, które nie miały aż tak dużego szczęścia co ja. – Co się stało, że znalazłaś dla nas aż tak dużo czasu? Szef się zmienił? – spytał odwracając się w moją stronę i siadając na ławce ustawionej niedaleko ogniska.
- Zamknęliśmy sprawę seryjnego mordercy, którego ścigaliśmy przez ostatnie kilka miesięcy. W sumie to dlatego w ogóle nie przyjeżdżałam. Mój wspaniałomyślny szef dał mi tydzień wolnego, przed rozpoczęciem kolejnej sprawy. – przewróciłam oczami nad „wspaniałomyślnością” Andrews’a. Serio... zaszalał facet z tym wolnym! Usiadłam obok taty i westchnęłam .- Dzięki niej będę mogła szybko awansować. Dlatego gdy wrócę, muszę rozegrać wszystko jak idealną partię gry w szachy. Nie ma tu już miejsca na pomyłkę, jak zaszło się tak daleko. – popatrzyłam na siwego mężczyznę obok a on objął mnie swoim ojcowskim ramieniem i szepnął:
- Poradzisz sobie, Amy... jak zawsze. Jesteś mądra, kochasz to co robisz i jesteś w tym dobra. Nie może się nie udać. – słowa taty działały na mnie dziwnie uspakajająco. Czułam, że faktycznie tak może być. Wszystko się uda, a ja podejdę do tego profesjonalnie. Nie mogę myśleć ciągle o tym, że jest to moja najkrótsza droga do awansu. Muszę podejść do tego jako do zwyczajnej sprawy, w którą muszę włożyć dużo wysiłku i sprytu jak w każdą. Przecież w tym jestem najlepsza!




1 komentarz:

  1. No, no, no...
    Po pierwsze gratuluję wygranej sprawy! Po drugie może tylko mi się wydaje, ale w mojej opinii twoje "pisanie" stało się o wiele bardziej dojrzałe. Nic nie jest napisane na odwal się i wszystko ma ręce i nogi ;) Pragnę zapytać tylko o jedno- czy teraz będziesz ze wszystkim zwlekać, żeby mnie ukarać za moje zwlekanie?! Przepraszam! Nie chciałam! Obiecuję poprawę, ale niech oni się już poznają! Proszę!
    Z niecierpliwością zekamzekazekzeczekam na ciąg dalszy!
    Weny życzę!
    Xx

    OdpowiedzUsuń