czwartek, 17 grudnia 2015

8

8. The night is young.

- Paul, zostaw to jeśli ci życie miłe! – ostrzegłam przyjaciela. Blondyn tylko bardziej się wyszczerzył, pokazując swój ładny uśmiech i uniósł ręce w geście poddania się.
- Chciałem tylko zobaczyć! – zaczął się bezsensownie tłumaczyć z grzebania po mojej szafie. – Tak w ogóle, to jak to właściwie możliwe, że twoich rodziców tu nie ma? Przecież mówiłaś wcześniej przez telefon, że przyjechali.
- Tak, ale mama postanowiła wykorzystać ten wyjazd i pójść na duże zakupy. Mogę już współczuć ojcu... – mruknęłam. – Dziś wieczorem chwilowe bankructwo to będzie zbyt błahe określenie dla tego, jak jego portfel będzie spustoszony. – Paul się zaśmiał i przyszedł do mnie do salonu.
- A jak tam się mają sprawy z Alanem? – jego mina była prawie dwuznaczna. Uniosłam brwi w zdumieniu i popatrzyłam na niego wymownie.
- A jak się mają mieć? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie nie chcąc zdradzać zbyt wielu szczegółów.
- No nie wiem... ty mi powiedz. Skoro już sobie wyjaśniliście to i owo.
- Może by się jakoś miały, jak to ująłeś, gdyby nie moja mama i jej zajebiste wyczucie czasu. Nie mieliśmy nawet okazji w spokoju porozmawiać, bo włączyła swój tryb inwigilacji i nas nie puściła, dopóki nie zrobiło się naprawdę późno i Alan nie wykręcił się dzisiejszą próbą. Jedyne trzydzieści sekund na jakie nam pozwoliła na osobności, to te kiedy odprowadziłam go do drzwi. Potem postanowiła się pożegnać z nim jeszcze raz – powiedziałam wzdychając.
- Musisz jej wybaczyć... Nawet ją trochę rozumiem. Chciała się trochę wami nacieszyć, tym bardziej, że zna Alana od dawna i najwidoczniej bardzo go lubi.  Gdybym to ja was przyłapał w tak dwuznacznej sytuacji to też bym się cieszył jak głupi! – na jego twarzy zakwitł wielki uśmiech a ja zmarszczyłam brwi. – Z tą różnicą, że ja bym przeprosił, pozwolił wam kontynuować i cieszył się gdzie indziej, z dala od was. – Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- Serio?! Was już wszystkich pogrzało do reszty...
- Czemu? Jak o nim opowiadasz to wydaje się być naprawdę fajny! Potraktuj to może choć raz jakoś poważniej... Potrafiłabyś? – zbił mnie tym pytaniem z pantałyku. No właśnie... Potrafiłabyś? -spytałam samą siebie.
- Sama nie wiem... Może łatwo jest mówić, ale ja mam zupełnie inne podejście do tego typu spraw. Nie wiem czy bym umiała się na kogoś aż tak otworzyć.
- Wiem, że to nie to samo, ale na mnie potrafisz się otworzyć... Na kilka innych osób też.
- Ale to zupełnie co innego. Ty jesteś moim przyjacielem i nasze relacje są inne. Kocham cię jak brata, a nie jak kandydata na przyszłego męża czy cokolwiek. Poza tym, znamy się od wielu lat i nie wiem czy pamiętasz, ale kiedyś pałaliśmy do siebie nienawiścią i byliśmy w stanie wydrapać sobie oczy po drodze na kolejne szczeble kariery zawodowej. Przynajmniej ja byłam w stanie. – Zaśmiałam się przypominając sobie te czasy. I żeby pomyśleć, że teraz jesteśmy tak blisko?
- Nie uważasz, że on zasługuje na coś szczerego i prawdziwego, a nie jednonocną przygodę jak inni? Chyba jest wart by się przynajmniej nad tym zastanowić – westchnął głęboko jakby już męczył go ten temat i moje odpowiedzi.
- Zobaczymy co przyniesie czas.
- Zawsze tak mówisz, Amanda. No ale niech ci będzie... My tu gadu gadu a za godzinę masz być gotowa i zrobić się na bóstwo. Czemu tu jeszcze stoisz w tym szlafroku?! Jazda do sypialni! – pogonił mnie, a ja zareagowałam na to prychnięciem pod nosem i ruszyłam mozolnym krokiem w kierunku pokoju. Weszłam do łazienki i zajęłam się makijażem.
- Paul – krzyknęłam tak, żeby przyjaciel usłyszał mnie z salonu w którym siedział.
- Tak?
- Włosy spięte, czy loki?
- Zdecydowanie rozpuszczone loki! – odpowiedział, a ja wzięłam się za fryzurę i ogarnięcie moich ciemnobrązowych włosów, które sterczały we wszystkie strony, ale nie tą co powinny.
Gdy skończyłam usłyszałam jego ponaglające wołanie. – Amandaaaaa... Ile jeszcze będę musiał czekać? Zaczynam przeglądać ten dziwny magazyn modowy po raz trzeci! Już nawet zdążyłem zapamiętać jakie kolory będą modne w tym sezonie!
- Chwila, jeszcze tylko sukienka.
- Radzę ci się pospieszyć, bo za piętnaście minut będzie tu ten cały James – jęknął przeciągle. – Chyba nie chcesz, żeby czekał.
Wyciągnęłam moje nowe cudo z szafy i przyglądnęłam mu się. Będzie idealne. Czarna, wieczorowa sukienka do ziemi, przylegająca u góry do ciała, z długim dekoltem w kształcie litery „V” i odkrytymi plecami. Urzekająca i ekstrawagancka za razem.
Weszłam gotowa do salonu w którym siedział Paul i odchrząknęłam, żeby zwrócić na siebie uwagę. Jego oczy momentalnie zlustrowały mnie od góry do dołu i zrobił usatysfakcjonowaną moim wyglądem minę.
- Wow...- usłyszałam westchnienie blondyna. - Warto było poczekać, żeby cię zobaczyć... Wyglądasz jak prawdziwa gwiazda idąca na czerwony dywan. A twój „szef” będzie zbierał szczękę z podłogi jak cię zobaczy – wyszczerzył się, a ja obróciłam się wokół własnej osi, by pokazać mu całość. – Użyłbym tu nawet słowa nieprzyzwoite – zagwizdał.
- Cieszę się, że ci się podoba.
- Teraz zaczynam poważnie się zastanawiać nad tym, czy aż tak nienawidzisz tego Adamsa, że skazujesz go na cały wieczór z czymś takim, czy chcesz żeby zwariował z pożądania tej nocy. – powiedział wskazując na moją sukienkę, a ja zaśmiałam się słysząc ten komentarz.
- Bardzo prosił żebym była jego partnerką tego wieczoru, więc jako dobry pracownik chcę, żeby wypadł jak najlepiej na tej imprezie. – puściłam do niego oczko i usłyszałam dzwonek do drzwi. Chwyciłam czarną kopertówkę i wrzuciłam do niej ciemno czerwoną szminkę oraz telefon i klucze do mieszkania. Zwróciłam się jeszcze raz do Paula – Masz dalej zapasowe które ci dawałam? – po tym jak przytaknął, kontynuowałam swoją wypowiedź. - Zamknij jak będziesz wychodził, chyba że moi rodzice wcześniej wrócą. Pozdrów Jane i Krissy! – posłałam mu buziaka w powietrzu.
- Miłej zabawy! – uśmiechnął się i pomachał.

Tak jak Paul mówił, Adamsowi faktycznie opadła kopara jak mnie zobaczył. Czułam się dziwnie usatysfakcjonowana widząc jego minę. Gdy zeszliśmy na dół, otworzył mi drzwi od strony pasażera i gestem ręki wskazał żebym weszła. Zajęłam miejsce w jego nieprzyzwoicie drogim i nowoczesnym mustangu i nie musiałam długo czekać aby on zrobił to samo i ruszył. Jechaliśmy w ciszy, co mi zdecydowanie odpowiadało. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, wiedząc, że i tak jestem na to skazana tego wieczoru. Musiałam przyznać sama przed sobą, że on również wyglądał zniewalająco w idealnie skrojonym, czarnym garniturze. Ale wcale nie musi o tym wiedzieć... Jego ubiór musiał kosztować naprawdę sporo. No ale kto bogatemu zabroni?
Przez całą drogę obserwowałam miasto które ożywało o tej porze. Mnóstwo ludzi przewijających się przez jego ulice, światła, neonowe napisy i migające nazwy hoteli i kasyn.
Gdy dotarliśmy pod hotel, w którym miał się odbyć bankiet, wysiedliśmy z samochodu i udaliśmy się do wejścia. Wzięłam go pod ramię, by iść stabilnie po schodach w wysokich czarnych obcasach, które założyłam na nogi. W momencie w którym weszliśmy do ogromnej sali, wypełnionej dźwiękami muzyki, większość par oczu była skierowana na naszą dwójkę. Uśmiechnęłam się do Jamesa, kiedy zrozumiałam, że mój plan wyszedł perfekcyjnie i szłam pewnie obok jego boku, robiąc za najlepszą ozdobę jaką tylko mógł mieć tego wieczoru. Zdecydowanie przyćmiliśmy wszystkich idealnie ubranych ludzi. Wyglądaliśmy razem dystyngowanie i władczo, jakby cały świat leżał teraz u naszych stóp. I tak właśnie się w tym momencie czułam. Niezwyciężona.
Doszliśmy do długiego stołu, przy którym siedzieli ludzie z firmy Adamsa. Momentalnie moją uwagę przykuł George, Ella i Adrian. Uśmiechnęłam się do tego ostatniego a on podniósł kieliszek z czerwonym winem na znak niemego toastu i upił jego łyk. Wiedziałam już, gdzie usiądę i gdy James mnie puścił, mówiąc że zaraz wraca bo musi z kimś porozmawiać, podeszłam do Adriana i usiadłam obok niego. Jego ciemne włosy, które ostatnio były idealnie ułożone, teraz przypominały bardziej artystyczny nieład, jakby na przekór wszystkim zgromadzonym. Również wyglądał świetnie w swoim granatowym garniturze i śnieżnobiałej koszuli.
- Nie wiedziałem, że przychodzisz z Jamesem – odezwał się, gdy tylko udało mi się usiąść. – Pewnie usłyszysz to jeszcze dziś nie raz, ale muszę ci powiedzieć, że wyglądasz pięknie.
- Dziękuję – odpowiedziałam i sięgnęłam po kieliszek z winem, który przyniósł mi kelner. Poszukałam wzrokiem Jamesa i zobaczyłam, że rozmawia z jakąś kobietą w czerwonej sukience. Wydawali się być dobrymi znajomymi, sądząc po tym jak jego rozmówczyni co chwilę się śmiała.
- Wiesz może kim jest ta kobieta z którą rozmawia właśnie James? – spytałam chłopaka, który od razu spojrzał w to miejsce i się zaśmiał.
- A co, zazdrosna jesteś? – momentalnie zgromiłam go wzrokiem, i chyba zrozumiał aluzję bo przestał się śmiać i zaczął mi tłumaczyć. – To Emma Spencer. Kiedyś pracowała w naszej firmie, ale gdy tylko zaczynała się wybijać, postanowiła założyć własną i można powiedzieć, że teraz jest dla nas dość sporą konkurencją. Pracuje u niej kilku naprawdę dobrych prawników i ona sama jest świetna... Gdybyś tylko zobaczyła ją w akcji! – westchnął jakby rozmarzony, a ja przewróciłam oczami. Widać było gołym okiem, że mu się również podobała. Nawet nie starał się tego kryć. – Jest jak jakiś gepard polujący na swoją ofiarę. Wygrała kilka naprawdę sporych i głośnych spraw. Słyszałaś na przykład o tej aferze kartelu narkotykowego sprzed pół roku? – Zastanowiłam się chwilę, ale pomimo tego jak rzadko oglądałam telewizję z braku czasu, lub czytam najnowsze wiadomości, zaświeciła mi się pewna lampka w głowie i przypomniałam sobie. U nas na komendzie wszyscy śledzili tę sprawę, bo sami byli zaangażowani w schwytanie głównego podejrzanego. Pokiwałam głową i słuchałam dalszej wypowiedzi Adriana. – To właśnie ona była wtedy oskarżycielem. Wydawało się, że nie uda jej się tego wygrać, bo miała naprawdę mało dowodów, ale nagle BAM! Udało się.
- Musi być naprawdę dobra... – przerwałam mu, wpatrując się nadal w nich.
- Oj jest... Uwierz mi. A jeśli chciałabyś być zazdrosna, to możesz mieć powód, ponieważ kiedyś byli z Jamesem naprawdę blisko. I mówiąc blisko, mam na myśli...
- Nie mam powodów by być zazdrosna – przerwałam mu szybko, nie chcąc słyszeć o prywatnym życiu Adamsa sprzed kilku lat. Wolałam nawet nie domyślać się, co miał zamiar powiedzieć Adrian.
- Dobra... Ja tylko mówię – uśmiechnął się uroczo, a ja chwyciłam kieliszek w winem i jeszcze na chwilę zawieszając wzrok na ślicznej blondynce stojącej przed Jamesem, upiłam łyk niesamowicie dobrego i na pewno drogiego trunku.
Nie minęło dużo czasu, kiedy James wrócił do naszego stolika i podszedł do mnie, wystawiając w moją stronę rękę.
- Zatańczysz? – spytał, a ja popatrzyłam na niego nie wiedząc co zrobić. Dopiłam moje wino i nie wiem czy to ono, czy po prostu brak jakiejkolwiek rozrywki od dłuższego czasu kazał mi ująć jego dłoń i dać się poprowadzić na parkiet.
Położyłam rękę na jego ramieniu, a jego wolna dłoń wylądowała na dole moich nagich pleców. Zaczął prowadzić mnie do muzyki i dość dobrze mu to szło. Nasze ciała praktycznie się stykały i byliśmy tak blisko, że jego głowa znajdowała się tuż obok mojego ucha, gdy lekko się pochylił.
- Wyglądasz zniewalająco – szepnął tak bym tylko ja mogła to usłyszeć. Po raz pierwszy dzisiejszego dnia wyraził swoją opinię na temat mojego wyglądu i nie wiedzieć czemu, czułam się podwójnie usatysfakcjonowana z tego powodu. Uśmiechnęłam się, wiedząc że tego nie zauważy i nie odpowiedziałam mu, tylko tańczyłam dalej. Widziałam kątem oka jak Adrian nam się przygląda, rozmawiając z Ellą. W momencie w którym posłałam mu uśmiech, odwrócił wzrok i udawał pochłoniętego rozmową.
- Wszyscy się na nas patrzą – mruknął znów do mnie, a ja przejechałam wzrokiem po zgromadzonych w pomieszczeniu ludziach. Faktycznie, dość sporo osób patrzyło w naszą stronę.
- Sprawmy więc, by tego nie żałowali – odpowiedziałam i puściłam go, a on od razu zrozumiał o co mi chodzi, i obrócił mną dwa razy. Walczyłam z tym, by małe zawroty w głowie po tym manewrze nie narobiły mi większej ilości kłopotów, lecz gdy James ponownie mnie złapał, wiedziałam, że nie upadnę. Nie tym razem.
Byłam pozytywnie zaskoczona jego tanecznymi zdolnościami, bo prowadził mnie w taki sposób, że podświadomie wiedziałam co zaraz nastąpi i co mam zrobić. Faktycznie zrobiliśmy z tego tańca niezły pokaz, a gdy na końcu odchylił mnie do tyłu i trzymał mnie w talii, poczułam jaki jest silny, trzymając moje ciało bez żadnego problemu czy większego wysiłku. Piosenka się skończyła i wróciłam do pionu uśmiechając się i dziękując mu za pełen pozytywnego zaskoczenia taniec. Gdy odwróciłam się do tyłu, stał za mną George, uśmiechający się do mnie nieco sztucznie i pytający Jamesa, „czy może porwać mu partnerkę”. Brunet skinął głową i chwilę później zostawił mnie samą ze swoim współpracownikiem, co do którego miałam bardzo mieszane uczucia.
Jego ręka znajdująca się w tym samym miejscu, w którym przed chwilą była ciepła dłoń Jamesa zdecydowanie nie przywodziła na myśl pozytywnych emocji. Collins był od niego nieco niższy, na pewno starszy i nie wyglądał jak model wyciągnięty z okładki. Nie wyglądał źle, ale był całkowitym przeciwieństwem Jamesa. Podczas gdy tańczyliśmy do jakiegoś powolnego kawałka, obserwowałam salę. Mój wcześniejszy partner siadł przy długim stole obok Adriana, w tym samym miejscu w którym przed chwilą ja się znajdowałam. Rozmawiali ze sobą cicho, patrząc gdzieś w tłum ludzi znajdujących się na parkiecie.
- Zaczynam się zastanawiać, skąd tak naprawdę wzięłaś się w naszej firmie, Olivio... – usłyszałam przyciszony głos George’a. Po moim ciele przeszły dreszcze, jakby właśnie ktoś przyłapał mnie na jakiejś zbrodni. Postanowiłam, że wcisnę mu standardową bajeczkę, którą wciskałam wszystkim.
- Rachel miała problemy ze zdrowiem i spytała, czy nie chcę tej pracy na jakiś czas. Akurat czegoś szukałam – powiedziałam spokojnym wyuczonym głosem.
- To dziwne, że znalazła kogoś takiego, skoro nie masz żadnego prawniczego wykształcenia – mruknął widocznie nieprzekonany moim wytłumaczeniem. – Mogła wybrać wiele osób, które wręcz marzą, by dostać się do jednej z największych i bezsprzecznie najlepszej firmy prawniczej w Nowym Jorku, a jednak wybór padł akurat na ciebie.
- Nie wiem. Jak widać James nie narzeka na moją pracę i jakoś sobie radzę, więc nie rozumiem w czym problem. – Piosenka się skończyła i George puścił mnie, stawiając krok do tyłu, żeby mi się przyjrzeć. Utrzymałam pokerową twarz i starałam się zrozumieć o co mu chodzi.
- Coś mi tu śmierdzi, więc lepiej miej się na baczności. Będę cię obserwował. I wierz mi, jak tylko się dowiem co tu się dzieje, to wylecisz z tej firmy i nawet James ci nie pomoże. – powiedział i odszedł w przeciwnym kierunku. Nie chciałam zwracać na nas uwagi patrzących się w tę stronę Adriana i Adamsa, więc czym prędzej wróciłam do stolika i chwyciłam mój kieliszek z winem. James odsunął mi krzesło jak na dżentelmena przystało i usiadł na swoim poprzednim miejscu. Zastanawiałam się co tak naprawdę miał na myśli George. Może tak naprawdę wiedział kim jestem i postanowił się bawić teraz ze mną w kotka i myszkę?
Niemożliwe. Wątpię by był tak nastawiony, gdyby faktycznie wiedział. Najprawdopodobniej wtedy nie groziłby mi, lecz od razu przeszedłby do czynów i coś z tym zrobił. Nie wydawało mi się, że jest osobą, która lubi się bawić w ten sposób. Wydawał mi się zazwyczaj raczej... Konkretny.
Przez myśl przemknęła mi jeszcze kwestia tego niewyjaśnionego włamania do mojego mieszkania. Może to on za tym stał? Może tak naprawdę to on stał za tym wszystkim? Wrabiał Jamesa, próbował mnie zastraszyć bym nie prowadziła dalej tam śledztwa, robił te wszystkie przekręty? W mojej głowie zasiało się ziarenko, które powoli zaczęło rosnąć i zostawiało po sobie coś co nie dawało mi spokoju. Tą niewyjaśnioną sprawę.
- Nie pijesz? – spytałam po chwili Adamsa, chcąc porozmawiać o czymś zupełnie błahym po tym, jak jego współpracownik próbował mnie zastraszyć.
- Nie. Nie wiem czy pamiętasz, ale przywiozłem cię tu i muszę potem odwieźć. Chyba, że chcesz żebyśmy wylądowali w jednym z tych hotelowych pokoi – powiedział, a ja zakrztusiłam się winem i zaczęłam kaszleć. Poklepał mnie po plecach a Adrian patrzył się na tą scenę z rozbawieniem w oczach. – Tam nie było żadnego podtekstu... Chyba, że chciałabyś, żebyśmy skończyli w jednym z tych pokoi razem – dodał uśmiechając się szelmowsko. Skarciłam go wzrokiem dochodząc do siebie po nieprzyjemnym zachłyśnięciu się winem.
- Chyba sobie żartujesz. Musiałabym opróżnić ze trzy butelki wina i musiałbyś mi do tego czegoś dosypać, a i tak nie wiem czy to by wystarczyło, żeby mnie aż tak zamroczyć – prychnęłam i popatrzyłam na śmiejącego się Adriana. – A ty co się tak chichrasz?
- Lepiej mu nie mów takich rzeczy, bo jeszcze skończysz z trzema butelkami i jakimś proszkiem w drinku – zaśmiał się.
- Twoje niedoczekanie! – Popatrzyłam się znów na kieliszek wypełniony bordowo-czerwoną cieczą, ale jakoś odechciało mi się picia i odstawiłam go na stół.
Z głośników usłyszeliśmy chrząknięcie mężczyzny, który starał się uciszyć tłum i zwrócić na siebie uwagę. Udało mu się i po chwili muzyka ucichła a wszyscy zgromadzeni usiedli na swoich miejscach lub przystanęli gdzieś z boku.
- Chciałbym powitać wszystkich serdecznie na naszym corocznym zjeździe najlepszych prawników. – Uśmiechnął się a wszyscy zareagowali na to oklaskami. Siwiejący już mężczyzna kontynuował. – Jak co roku, przystąpimy teraz do wręczenia nagrody dla najlepszej kancelarii. Pragnę przypomnieć, że podczas głosowania bierzemy pod uwagę osiągnięcia firmy, ilość wygranych spraw oraz to jak duże one były. - Przeprosiłam na chwilę Jamesa i Adriana i udałam się do łazienki. Potrzebowałam ochłonąć chwilę od tego zgiełku i hałasów, a teraz wydawała się być na to najlepsza pora. Przemowa jeszcze chwilę potrwa, a ja nie mam ochoty tego wysłuchiwać.
Chwyciłam moją kopertówkę i skierowałam się do toalet. Były luksusowe jak cały hotel a w powietrzu unosiła się woń kwiatowego odświeżacza do powietrza. Poprawiłam makijaż i umyłam ręce małym okrągłym mydełkiem. Gdy wycierałam je w mały puszysty ręczniczek, w mojej torebce zaczęła wibrować komórka. Wyciągnęłam ją szybko i przyłożyłam do ucha.
- Tak?
- Cześć Amanda... – Paul przywitał się nerwowym głosem. – Mam małą prośbę... Wiem, że jesteś na imprezie i tak dalej, ale tak jakby nie mam wyjścia. Czy mogłabyś tu przyjechać swoim samochodem?
- Po co? Kiedy?
- Jak najszybciej... no bo wiesz... – usłyszałam jego nerwowy i zdyszany głos, a potem jęknięcie w oddali. Przeraziłam się na samą myśl o tym co mi przeleciało przez głowę.
- Do rzeczy człowieku! – zniecierpliwiłam się. 
- Tak jakby... to chyba już... Jane zaczęła rodzić. – w końcu udało mu się to wykrztusić z siebie. – Piłem już, bo był mecz i nie mam jak pojechać. Jane nie chce, żebym dzwonił po pogotowie, bo twierdzi, że nie jest tak źle, ale sama rozumiesz...
- Przyjadę tak szybko jak tylko dam radę. Przygotuj wszystko co macie do zabrania do szpitala. – powiedziałam pośpiesznie i szybko się rozłączyłam.
Wyszłam szybkim krokiem z łazienki i podeszłam do Jamesa. Najwidoczniej przemowa i wręczanie statuetek się skończyło i impreza trwała dalej, bo ludzie wrócili do rozmów i tańczenia.
- Mam dziwną prośbę – przysiadłam się, skupiając na sobie całą uwagę bruneta.
- Dawaj.
- Pożyczyłbyś mi kluczyki od samochodu? Mam coś bardzo ważnego do załatwienia, powiedzmy że to naprawdę pilne i muszę właśnie teraz jechać.– powiedziałam błagalnym tonem.
- Przecież piłaś – Mentalnie pacnęłam się w głowę. No tak! I co teraz zrobisz mądra? Skarciłam sama siebie w myślach. – Chodź to cię zawiozę. Ta impreza i tak jest drętwa... – westchnął i zerwał się z siedzenia. Bez dłuższego zastanowienia poszłam za nim, i machnęłam na pożegnanie Adrianowi, który tańczył gdzieś z jakąś czarnowłosą dziewczyną.
Wsiedliśmy do samochodu i wytłumaczyłam mu gdzie ma jechać.
- Tak właściwie to co się stało, że musiałaś tak szybko iść?
- Żona mojego przyjaciela właśnie zaczęła rodzić i muszę ich zawieźć do szpitala i pomóc. Więc jeśli to nie będzie problem...
- Boże... oczywiście, że nie. – Nie dał mi dokończyć zdania i od razu domyślił się o co mi chodzi. - Czemu od razu nie powiedziałaś? – spytał zaskoczony i przycisnął pedał gazu przyśpieszając i zdecydowanie łamiąc kilka przepisów drogowych. Wcisnęło mnie w fotel i aż przeżegnałam się kilka razy w myślach czując prędkość samochodu. Nie powiem, lubiłam jeździć szybko i niejednokrotnie mi się to zdążyło, szczególnie w pościgach, ale zawsze to ja w takim wypadku prowadziłam samochód. Nie ktoś inny. Nie żebym mu nie ufała...
Jak na złość, po chwili z zakrętu wyłonił się radiowóz policyjny i wyjechał za nami na sygnale. Cholera... nie teraz!-jęknęłam w myślach i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. James zjechał na bok i zaparkował a mi do głowy wpadła pewna myśl.
- Poczekaj tu chwilę. Daj mi to załatwić. – powiedziałam i wysiadłam z samochodu nie tłumacząc mu się. Usłyszałam jeszcze „Ale...”, lecz zignorowałam go i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Teraz żeby tylko mnie posłuchał.
Podeszłam do radiowozu i miałam ochotę odtańczyć jakiś głupi taniec radości, kiedy zobaczyłam w nim Jory’ego. Zaglądnęłam do środka przez opuszczoną szybę i zajęło mu to dobrą chwilę, żeby mnie poznać w mocnym makijażu i sukience. Nie obeszło się bez zlustrowania mojego głębokiego dekoltu i w tym momencie zaczęłam naprawdę się zastanawiać, czy nie pomyliłam się kiedyś myśląc, że może być gejem.
- Amanda? Co ty tu robisz? – spytał zaskoczony widokiem mojej osoby. Albo widokiem ciebie w takim wydaniu, wożącej się najnowszym mustangiem...
- Powiedzmy, że jestem w drodze na odsiecz Paulowi i ratuję mu tyłek jak zawsze... – przewróciłam oczami. - Jego żona zaczęła rodzić.
- Kurde, to co ty tu jeszcze robisz?! Wracaj do samochodu i jedź! – powiedział rozszerzając gały.
- Dzięki Jory, jestem twoją dłużniczką – krzyknęłam na odchodne i wróciłam szybkim krokiem do czarnego samochodu Adamsa.
- Jedź – nakazałam zamykając za sobą drzwi, a on tylko popatrzył się na mnie zdezorientowany.
- Jak to? Odpuścił? Jak ty to zrobiłaś?! – spytał zaskoczony.
- Ma się ten urok osobisty – zatrzepotałam sztucznie rzęsami i parsknęłam śmiechem. – Tylko uważaj, lepiej żeby nas nie spotkała kolejna taka sytuacja.

Dotarliśmy do domu Paula i szybko udałam się do środka. James poszedł za mną, żeby pomóc w razie potrzeby. Blondyn stał przerażony w przedpokoju, z podekscytowaną Krissy na rękach. Miałam ochotę mu coś powiedzieć widząc jego strach, ale postanowiłam mu nie dokładać. Poszłam szybko do Jane i przekonałam ją, że to jest najwyższy czas na to, żeby udać się do szpitala. Pomogliśmy jej wstać i zaprowadziliśmy ją do samochodu a następnie pojechaliśmy wszyscy do szpitala.
Nie przepadałam za takimi miejscami. Chyba nikt normalny nie przepada. Do Jane szybko podbiegła pielęgniarka z wózkiem i wzięła ją na oddział. Paul pobiegł załatwiać formalności i zostawił mnie i Jamesa z Krissy. Wzięłam małą na ręce i poszliśmy na porodówkę, gdzie leżała Jane. Usiadłam na jednym z krzeseł i wzięłam małą na kolana. James odszedł na chwilę, żeby wykonać jakiś telefon.
- Ciociuuuu?
- Tak kochanie? – odgarnęłam jej z czoła niesfornego loczka.
- A mamusia urodzi mi braciszka czy siostrzyczkę? – spytała bawiąc się swoim misiem.
- Nie wiem, skarbie. Zobaczymy... To będzie taka niespodzianka. A co ty byś chciała?
- Nie wiem. Może być i braciszek i siostrzyczka! – powiedziała uśmiechając się szeroko a ja zaśmiałam się i pocałowałam ją w czoło. Ziewnęła przeciągle i potarła małymi piąstkami oczy.
- Chce ci się spać? – spytałam, a ona zaprzeczyła kiwając głową na boki. Widziałam jak jej się kleiły oczy, więc wzięłam ją na ręce i postanowiłam pochodzić po korytarzach, pamiętając że to ją zawsze usypiało.
- A co robi wujek James? – spytała.
- Rozmawia przez telefon, bo musi coś ważnego załatwić.
- A czy on jest twoim mężem, tak jak mój tatuś jest mężem mamusi? – zaśmiałam się słysząc jej słowa i szybko zaprzeczyłam.
- Nie, skarbie. Wujek jest tylko moim kolegą z pracy.
- Tak jak tatuś?
- Tak... coś podobnego – uśmiechnęłam się. – A czemu pytasz?
- Bo fajny jest... – westchnęła znużonym głosem. Wiedziałam że jest blisko zaśnięcia więc pochodziłam z nią jeszcze trochę i udało mi się ją uśpić. Nie dziwiłam się, że padła tak szybko, bo było już naprawdę późno. Myślę, że w ogóle by jej tu nie było i już dawno by zasnęła, gdyby nie podekscytowanie tym, że jej mama zaczęła rodzić. Zobaczyłam w oddali jak James kończy rozmawiać i chowa komórkę do kieszeni. Podszedł do mnie i usiadł na krzesłach znajdujących się obok.
- Dobrze wyglądasz z dzieckiem... Pasuje ci. – zaśmiał się cicho, żeby nie obudzić przypadkiem małej.
- Ale się uwzięliście wszyscy... – prychnęłam i chodziłam dalej w te i z powrotem.
- Czemu? Stwierdzam tylko oczywiste fakty. – zaczął się tłumaczyć z wielkim uśmiechem na ustach. Przewróciłam oczami i postanowiłam obok niego usiąść. Chwilę później doszedł do nas Paul, wyglądający jak zjawa. Gdyby nie fakt, że znałam powód jego wyglądu, to pomyślałabym że jest blisko omdlenia.
- Wszystko w porządku? – spytałam przyjaciela a on przytaknął.
- Tyle tego załatwiania i papierkowej roboty, że nawet sobie nie zdajesz sprawy. Jak Jane? – spytał cichym głosem.
- Nie wiem. Odkąd wzięli ją na salę, nikt z niej nie wychodził. – Poprawiłam sobie śpiącą na moim ramieniu Krissy, która tylko mruknęła coś i spała dalej. Robiło się naprawdę późno i czułam, że jeżeli zaraz nie dostanę porządnej dawki kofeiny to skończę jak mała kręconowłosa blondynka znajdująca się w moich ramionach.
- Paul, skoczyłbyś mi do automatu na dolnym piętrze po duży kubek kawy? – poprosiłam przyjaciela a on przytaknął i poszedł na dół. Wydawało się, że był mi naprawdę wdzięczny za to, że go czymś zajęłam. – A ty opowiedz co mnie ominęło jak poszłam do łazienki i kto w końcu wygrał tę nagrodę? – zwróciłam się do bruneta siedzącego po mojej prawej stronie.
- Nasza firma. Jak prawie co roku. – uśmiechnął się delikatnie.
- Gratuluję! Czemu nic nie powiedziałeś?
- Nie wiem... po prostu dla mnie to od jakiegoś czasu już norma. Gdyby nie ta nagroda i to, że muszę ją odebrać, to w ogóle nie chodziłbym na te drętwe imprezy prawników. Nienawidzę ich. – Zaśmiałam się słysząc jego słowa. Fakt faktem, impreza do jakiś świetnych nie należała. Zobaczyłam jak z sali w której leżała Jane wyszła pielęgniarka która na początku ją tam zawiozła. Już miałam podchodzić, żeby się czegoś dowiedzieć, ale ku mojemu zdziwieniu kobieta zmierzała w naszą stronę.
- Pani Olivia? – spytała, zwracając się bezpośrednio do mnie, co mnie zdziwiło.
- Tak... – mruknęłam, nie wiedząc o co chodzi. Dopiero chwilę potem zrozumiałam, że to Jane musiała jej zdradzić moje imię, a użyła fałszywego, bo wiedziała, że gdzieś w pobliżu może znajdować się Adams. Dziękowałam jej w duchu za to, że nawet gdy była w takim stanie potrafiła trzeźwo myśleć.
- Proszono mnie, żebym panią zawołała. – Popatrzyłam zdezorientowana na Jamesa i poprosiłam go, żeby wziął ode mnie Krissy. Udałam się za młodą kobietą i weszłam do pomieszczenia gdzie kazano mi założyć na siebie cienki fartuch ochronny i odkazić ręce. Musiałam wyglądać naprawdę śmiesznie w czarnej sukience z długim dekoltem, obcasach i tym zielonym, prześwitującym „czymś”.
Podeszłam do Jane i złapałam ją momentalnie za rękę, którą do mnie wystawiła. Była cała spocona i zmęczona, ale jeszcze nie było po wszystkim.
- Nie chcesz, żeby zawołać Paula? – spytałam od razu zastanawiając się, czemu posłała po mnie a nie po swojego męża.
- Nienawidzę go! – krzyknęła zwijając się z bólu. – Lepiej żeby mi się nie pokazywał na oczy, bo przysięgam, że wstałabym i rozerwała go na strzępy. – Powiedziała sapiąc po mocnym skurczu.
- Dasz radę Jane! Pomyśl o tym, że zostało już naprawdę niedużo tego wszystkiego. Poradzisz sobie! – powiedziałam jej pełnym optymizmu głosem. Zbliżał się kolejny skurcz i usłyszałam jak położna każe jej przeć. Jane spięła się i ścisnęła tak mocno moją dłoń, że miałam wrażenie, że połamała mi wszystkie kości na raz.
Jakieś pół godziny po tym, kiedy nie miałam już czucia w ręce, a Jane dosłownie opadała z wszelkich sił, w pomieszczeniu rozległ się płacz dziecka. Moja adrenalina przez te trzydzieści minut wzrosła tak bardzo, że nawet nie myślałam o dodatkowej kawie po którą miał pójść Paul i która już pewnie zdążyła dziesięć razy wystygnąć.
- Gratuluję. Urodziła pani zdrowego synka! – poinformowała nas położna, która trzymała już w rękach malutkie zawiniątko. Położyła go na chwilę obok Jane, a ona uśmiechnęła się i zwróciła do mnie.
- Mogłabyś zawołać Paula?
- Jasne! Już go nie chcesz zabić? – zaśmiałam się.
- Nie, nawet mi przeszło – na jej twarzy zakwitł piękny uśmiech, gdy patrzyła się na płaczącego maluszka. Przyglądnęłam mu się i coś mnie złapało za serce. Był taki mały... Taki drobniutki. Miał piękne niebieskie oczka i malusieńkie rączki, które złapały mamę od razu za palec. Jane pogłaskała go po małej główce, na której znajdowało się ledwie kilka włosów, a potem pocałowała.
- To dobrze. Zaraz na pewno przyjdzie. Jestem z ciebie dumna! Byłaś naprawdę dzielna. – uśmiechnęłam się do niej i skierowałam się do wyjścia. Wyszłam na korytarz, gdzie stał zdenerwowany Paul chodzący tam i z powrotem, i James, który nadal trzymał na rękach śpiącą Krissy.
- I co? – spytał przyjaciel błagającym wzrokiem.
- Gratulacje, masz zdrowego i ślicznego synka – powiedziałam a Paul rzucił się w moją stronę i mocno mnie przytulił. Zaśmiałam się pod nosem. – Puszczaj mnie wariacie, żona na ciebie czeka!
- Dziękuję – szepnął mi na ucho i oderwał się w końcu ode mnie. Powiedziałam mu, żeby został tu z Jane a ja wezmę Krissy do domu i zajmę się nią. Pożegnałam się z nim, James jeszcze raz pogratulował mu i kazał przekazać gratulacje dla Jane i zebraliśmy się.
Dojechaliśmy do domu. James wyciągnął śpiącą małą z fotelika i pomógł mi ją położyć. Obserwowałam jak delikatnie obchodził się z Krissy i stwierdziłam, że kiedyś na pewno będzie dobrym ojcem. Dziewczynka spała jak kamień, więc miałam jeden problem z głowy. Odprowadziłam bruneta do drzwi, ponieważ było już naprawdę późno a jutro czekała nas wszystkich praca i obowiązki.
- Dziękuję za wszystko. Naprawdę nie wiem co byśmy bez ciebie zrobili.
- Drobiazg. W takim razie do zobaczenia?
- Do zobaczenia. Dobranoc. – Nachyliłam się i pocałowałam go w policzek.
Nie mam pojęcia czemu to zrobiłam, ale nie czułam się jakoś niezręcznie czy coś. Po prostu zrobiłam to pod wpływem chwili. James uśmiechnął się nieznacznie i również życzył mi dobrej nocy.
Chyba nigdy nie zasnęłam tak szybko jak wtedy. 



czwartek, 3 grudnia 2015

7

7. Unexpectable surprise

 Minęły dni od pamiętnego wieczoru spędzonego z Adamsem na dachu nowojorskiego budynku i wszystko wróciło do normy. On nadal był zaskakująco pomysłowym, jeśli chodzi o teksty na podryw szefem, a ja nadal próbowałam znaleźć punkt zaczepienia w tym całym zamieszaniu, jakim okazała się być ta sprawa.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę zmuszona do zachowania takiej cierpliwości przy czymś tak pozornie łatwym. Nie powiem, praca jako asystentka i sekretarka tak uznanego prawnika była niezłą odskocznią w porównaniu do codziennych obowiązków podczas pracy detektywa. James od tamtej pory nie wspomniał ani razu o ostatnich wydarzeniach, kiedy otworzył się przede mną i pokazał mi swoją twarz, kryjącą się za maską profesjonalisty i twardziela. Czasami miałam ochotę go o to spytać, ale po kilku takich razach, zrezygnowałam utwierdzając się w przekonaniu, że gdyby go coś gryzło albo potrzebowałby pomocy, zwrócił by się po nią. Tym bardziej, że sama pod wpływem chwili i emocji mu ją zaoferowałam.
Rzuciłam się w wir obowiązków i starałam nie myśleć o problemach innych niż moje własne.
Jednym z tych problemów był zaskakująco przystojny brunet, o imieniu Alan.
Nie widziałam się z nim od momentu w którym opuścił moje mieszkanie, po nieudanej próbie pocałunku. Co prawda Paul ciągle truł mi nad głową, żebym w końcu się do niego odezwała, ale nie miałam jakiejś odwagi by to zrobić. Coś mnie powstrzymywało i nie miałam pojęcia czy były to sprzeczne emocje które we mnie buzowały, czy wstyd za to jak go wtedy potraktowałam. Wiedziałam, że muszę to jak najszybciej odkręcić ale nie miałam zielonego pojęcia co mu powiem, gdy w końcu stanę z nim twarzą w twarz.
Cóż za ironia... Na co dzień ścigałam przestępców, potrafiłam nieźle strzelać z broni palnej, potrafiłam być pyskata i dominująca w towarzystwie, ale gdy przyszło do czegoś tak trywialnego, nie wiedziałam co mam zrobić i w jakiś dziwny i niewytłumaczalny sposób się bałam. Nigdy nie sądziłam, że będę coś takiego przeżywać.

Od rana było dziwnie. Nie wiem co się działo, ale Adams już od przekroczenia progu kancelarii był wyprowadzony z równowagi, co odbijało się oczywiście na innych, a w największej mierze na mnie. Siedziałam przy swoim stanowisku, przeglądając jakieś dokumenty i segregując je, kiedy James wyszedł z gabinetu i stanął naprzeciwko mojego biurka.
- Tak? – spytałam odrywając się od pracy.
- Przekaż te dokumenty sekretarce George’a, a potem przyjdź do sali konferencyjnej.
- Ale... Przecież macie tam zebranie za kilkanaście minut – zmarszczyłam brwi w zdezorientowaniu.
- Dokładnie. A ty jesteś moją asystentką, pamiętasz? – dało się wyczuć nutkę irytacji w jego głosie.
- Jasne... w takim razie zaraz tam będę – mruknęłam zabierając ze sobą teczkę i kierując się w stronę biura George’a, które znajdowało się po drugiej stronie firmowego piętra.
Minęłam salę pełną młodszych współpracowników, zajętych pracą i wyszłam z niej skręcając w prawo, żeby przejść obok toalet i zaoszczędzić sobie plątania się po biurze. Niespodziewanie wpadłam na kogoś i teczka wyleciała mi z rąk, rozsypując swoją zawartość na jasną posadzkę.
- Och! Przepraszam, nie zauważyłam cię! – powiedziałam od razu schylając się po kartki. Chłopak, który się ze mną zderzył również kucnął i pomógł mi porządkować powstały bałagan.
- To ja przepraszam... Niezła ze mnie niezdara. Nie patrzę gdzie łażę, a potem takie są tego efekty – pokazał na podłogę i zaśmiał się nerwowo.
- Nic się nie stało. O ile nie było to jakoś specjalnie ułożone... Mój szef nie wydaje się być dziś w humorze na takie pomyłki – powiedziałam układając zebrane dokumenty w jedną kupkę i wkładając do teczki. Podniosłam się, poprawiając moją grafitową spódnicę i spojrzałam na współsprawcę naszego małego wypadku. Był młody. To można było powiedzieć od razu na pierwszy rzut oka. Pomimo wysokiego wzrostu, był raczej szczupły. Dodatkowo skrzętnie ułożone i ulizane do tyłu ciemne włosy nadal nie sprawiały, że wyglądał poważniej. Figlarny wzrok mówił sam za siebie i gdybym miała oceniać, dałabym mu nie więcej niż dwadzieścia pięć lat.
- Jak coś to zwal wszystko na mnie. To moja wina i jeszcze raz przepraszam... – powiedział nieco zmieszany. – Tak w ogóle, to jestem Adrian. – Przełożył swoją czarną teczkę do lewej ręki i podał mi prawą.
- Olivia – również się przedstawiłam i uścisnęłam jego dużą dłoń.
- To ty jesteś tą nową sekretarką Adamsa? – spytał mrużąc oczy, jakby moje imię mu coś zdradziło. – Chyba nigdy wcześniej cię tu nie widziałem, więc musisz być tu od niedawna. – wykazał się swoimi umiejętnościami detektywistycznymi.
- Tak się składa, że to ja – urwałam jego dalsze dedukowanie, i uśmiechnęłam się przepraszająco. – Niestety, muszę już iść, bo jak już wcześniej mówiłam, mój szef nie jest dziś w najlepszym humorze i czeka aż dostarczę te dokumenty. Miło było... wpaść i poznać. – dodałam, uśmiechając się do chłopaka.
- Mnie również. Gdybyś kiedyś potrzebowała z czymś pomocy, służę radą. Przepraszam jeszcze raz, jeśli wpakowałem cię w kłopoty, Olivio. Do zobaczenia! – również się uśmiechnął i wyminął mnie, idąc w przeciwnym kierunku.
Chwilę później dotarłam do biura George’a i podeszłam do biurka Elli.
- Och, kogóż moje oczy widzą! – krzyknęła uradowana, gdy tylko mnie zobaczyła. Przez moment się zastanawiałam, czy jest we mnie coś dziwnego co każdorazowo pobudza tak tą kobietę, czy to tylko ona. Od razu stwierdziłam, że to z nią musi być coś nie tak.
- Cześć, Ella. Czy George jest u siebie? – spytałam. – Mam dla niego jakieś dokumenty od Jamesa.
- Tak, jest, ale rozmawia teraz z sędzią Rogersem o czymś ważnym i prosił by mu nie przeszkadzać. Daj mi je, to gdy tylko skończy spotkanie, to mu je przekażę – uśmiechnęła się w ten swój dziwny sposób. George rozmawia z Rogersem? Coś mi tu śmierdzi... Co Rogers miałby robić w kancelarii Jamesa i obgadywać akurat z George’m? „Ty i to twoje przewrażliwienie... Nic tylko wszędzie widzisz spiski!” mój wewnętrzny głos musiał się wtrącić jak zawsze w najbardziej odpowiednich chwilach... „Daj temu spokój. I tak nie masz dowodów.” I cóż... to była prawda. Nie miałam nic.
- Dobrze, dziękuję. – Podałam jej teczkę i wróciłam się do sali konferencyjnej, znajdującej się niedaleko gabinetu Jamesa. Mężczyzna siedział w obrotowym fotelu i przyglądał się mi jak wchodziłam i zamykałam za sobą szklane drzwi. Nie wiedziałam o co mu chodzi... Od rana wydawał się być jakiś dziwny. 
- Coś się stało? – spytałam prosto z mostu, gdy upewniłam się, że jesteśmy sami.
- Nie, nic. Co się miało stać? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie wiem, ty mi powiedz... Zachowujesz się jakoś dziwnie.
- Nie... Czemu tak uważasz?
- Po prostu to widzę... wyżywasz się na mnie od rana, zupełnie nie wiem za co. Chyba jednak coś jest na rzeczy – westchnęłam.
- Mówiłem ci już, że nic się nie dzieje! – powiedział podniesionym głosem, a mnie na moment wcięło. Gdy zorientował się, że chyba powiedział to głośniej i dobitniej niż zamierzał, wstał z fotela i podszedł do dużych okien, rozpościerających się na widok wieżowców Nowego Jorku. Westchnął głośno i przeczesał palcami swoje bujne, ciemne włosy zostawione w lekkim nieładzie jak zawsze. Stałam nadal nie ruszając się z miejsca dopóki nie usłyszałam cichego „przepraszam”, które niespodziewanie wyleciało z jego ust. Podeszłam do niego powoli i położyłam rękę na jego ramieniu.
- Nic się nie stało... Jesteś pewien, że nie chcesz pogadać?
- Nie. Po prostu za dużo ostatnio się dzieje i jestem trochę wyczerpany. Mało śpię i działam jak robot, wrzucony w wir obowiązków – prychnął, a ja stanęłam obok niego i oparłam się o szafkę. – Przepraszam, jeśli to się faktycznie na tobie odbiło.
- Przeprosiny przyjęte. Wiem jak to jest, bo sama niejednokrotnie popadam w taką rutynę. Jeśli chciałbyś o tym pogadać, to wiesz gdzie mnie zazwyczaj znaleźć – spojrzałam ukradkiem na biurko przy jego gabinecie, które było w zasięgu mojego wzroku i się uśmiechnęłam. – A teraz czas się nieco ogarnąć, bo zaraz przyjdzie reszta zarządu. – James popatrzył się na mnie i również posłał mi uśmiech. - O wilku mowa... – powiedziałam patrząc na drzwi przez które weszło dwóch nieco starszych od Jamesa mężczyzn i zajęło miejsca obok siebie przy podłużnym stole.  Zaraz za nimi wszedł jeden z bliższych współpracowników Jamesa, Olivier razem z George’m. Nie czekaliśmy zbyt długo na pojawienie się całej reszty.
Usiadłam obok Jamesa i zajmowałam się podawaniem mu dokumentów podczas omawiania różnych spraw. James przydzielił kilku lepszym ludziom nowe sprawy, które wymagały większego doświadczenia i którymi sam nie mógł się zająć. Był w tym wszystkim zupełnie profesjonalny i zrozumiałam, że tak naprawdę niewiele osób, jeśli w ogóle ktokolwiek znał jego prawdziwe oblicze, które już niejednokrotnie zobaczyłam. Oddzielał pracę od życia prywatnego i swoich problemów grubą kreską. Myślę, że gdybym zazwyczaj nie znajdowała się w odpowiednim miejscu i czasie, również nie poznałabym go od tej kruchej strony. Dla innych był pewnym siebie mężczyzną, dbającym o swoje interesy, a dla mnie? Po ostatnich wydarzeniach zrozumiałam, że jest jak każdy z nas. Choćby nie wiem jak ukrywał się pod twardym pancerzem, gdzieś tam jest miejsce, w które jak uderzysz, cała fasada się załamuje i nie zostaje nic. Każdy ma swoją piętę Achillesową, a piętą Jamesa, okazywała się być jego rodzina. Naprawdę zaskoczył mnie swoją postawą wobec rozwodu rodziców. Kochał matkę tak bardzo, że chciał zniszczyć swojego ojca w sądzie za to co jej zrobił... To było zdecydowanie godne podziwu, tym bardziej, że mogło się szybko odbić na jego pozycji i karierze.
- To chyba tyle... – wyrwałam się z rozmyślań, kiedy James kończył zebranie. – Och, i przypominam o jutrzejszym balu. – Uśmiechnął się do wszystkich i wstał ze swojego krzesła, postawionego przy krótszym boku długiego, szklanego stołu.
Zaczęłam zbierać dokumenty leżące przede mną i obserwowałam wychodzących z pomieszczenia ludzi. Połowy z nich jeszcze nie znałam, ale warto było wiedzieć kto należy do zarządu choć z widzenia.
- Możemy porozmawiać? – usłyszałam charakterystyczny głos, należący do Jamesa i momentalnie odwróciłam się do niego z pełnym naręczem teczek.
- Tak, ale nie teraz. Muszę to zanieść do głównego sekretariatu.
- Przyjdź w takim razie do mojego gabinetu jak z tym skończysz – wskazał skinięciem głowy na dokumenty.
- Jasne... – mruknęłam i skierowałam się do wyjścia, zastanawiając się czy jednak zmienił zdanie i chciał się komuś wygadać.

Wyszłam z firmy i pojechałam do domu. Wszystko o czym marzyłam to wanna pełna gorącej wody, kieliszek wina i dobra muzyka. Miałam dość tego dnia jako takiego. Był męczący a niskie ciśnienie i brzydka pogoda sprawiły, że stawał się tylko jeszcze bardziej dobijający. Wszystkie myśli krążące mi ostatnio po głowie nie dawały spokoju i zaczęłam rozmyślać o tym co się ostatnio wydarzyło. Włamanie, śledztwo, Alan, próba pocałunku, James i jego problemy osobiste... Zdecydowanie za dużo jak na ostatni czas. Chciałam tylko odpocząć i się zrelaksować. Z nieba zaczęły lecieć małe krople deszczu, powoli zmieniające się na coraz większe, aż w końcu doszło do totalnego oberwania chmury. Dojechałam do mieszkania i zgasiłam silnik samochodu, zatrzymując się na moment i rozważając różne opcje. Zastanawiałam się czy chwilę nie przeczekać aż przestanie aż tak lać, ale przyciągające mnie myśli o ciepłym mieszkaniu i wannie pełnej parującej wody w której zaraz się znajdę zdecydowanie wygrały. Chwyciłam dużą czarną torbę z siedzenia obok, wyszłam z samochodu i po zamknięciu pojazdu ruszyłam szybkim biegiem do drzwi. Wbiegłam co dwa schody by móc znaleźć się szybciej w środku i sięgnęłam do torebki po klucze. Dziękowałam sobie sama w myślach za to że wybrałam dziś czarne dopasowane spodnie i oficjalną koszulę. Sukienka zdecydowanie nie zdałaby testu biegania po deszczu. Odgarnęłam z twarzy mokre kosmyki, które przykleiły się do rozgrzanych policzków i podeszłam do drzwi.
- Przepraszam – mruknęłam do mężczyzny z parasolem w ręku, który stał przede mną, nadal grzebiąc w torebce w poszukiwaniu zguby. „Cholera, że ja zawsze muszę gdzieś je wrzucić a potem nie pamiętam gdzie...” przeklęłam w myślach.
- Amanda? – stanęłam jak wryta w ziemię, ponieważ zupełnie nie spodziewałam się usłyszeć tego głosu. Moja ręka znieruchomiała i spojrzałam w górę, spotykając utkwione we mnie brązowe oczy. Po moim ciele przeszły ciarki spowodowane najprawdopodobniej chłodnym wiatrem. Do mojej głowy znów wleciał obraz, kiedy dzieliło nas dosłownie kilka centymetrów, a ja to przerwałam i zapragnęłam by znów się tak stało. Jednak tym razem wiedziałam, że bym tego nie przerwała.
- Alan co ty tu... – spytałam, ale nie zdążyłam dokończyć, bo brunet zręcznie mi przerwał.
- Czekałem na ciebie, bo wiedziałem, że powinnaś za niedługo wrócić. Chciałem się spotkać i przeprosić za to... – zmieszał się na chwilę. „On chce jeszcze przepraszać? To ja powinnam to zrobić...”.  – Za to, że próbowałem cię pocałować. Nie powinienem... – tym razem to ja mu nie dałam dokończyć i wiedziona silnymi emocjami, które we mnie wezbrały pokonałam dzielącą nas odległość i położyłam rękę na jego karku, przyciągając go tym samym do pocałunku i uciszając. Zdecydowanie tego było mi trzeba przez te ostatnie dni. Musiałam to zrobić, żeby moje sumienie przestało mnie dręczyć i dlatego, że tego... chciałam?
Tak. Teraz byłam pewna, że tego chciałam.
- To ja powinnam przeprosić. Byłam naprawdę głupia pozwalając ci wtedy wychodzić – szepnęłam na wydechu, odrywając się od niego. Patrzył na mnie zdecydowanie zdezorientowany, ale po chwili na jego ustach pojawił się uśmiech. – Może chcesz wejść? – spytałam odsuwając się i kontynuując szukanie klucza. Nagle nie wiadomo skąd momentalnie znalazł się w mojej ręce. „No chyba ktoś tu sobie ze mnie żartuje?!”
- Chętnie – odpowiedział, wchodząc za mną do budynku. Weszliśmy do windy i gdy tylko się zamknęła znów do niego podeszłam i pocałowałam zachłannie. Tym razem z pełną świadomością tego co się dzieje oddał pocałunek i jedna z jego rąk wylądowała na moich plecach, przyciągając mnie jeszcze bardziej do siebie.
- Uch... widzę, że pomimo tego jak się zmieniłeś, to pozostało niezmienne i nadal świetnie całujesz – powiedziałam  z uśmiechem przypominając sobie czasy naszej szkoły średniej.
- Myślałem, że tego nie pamiętasz – zaśmiał się.
- Byłam pijana, ale nie aż tak, żeby nie pamiętać tego pocałunku – uśmiechnęłam się patrząc mu w oczy. Drzwi windy się rozsunęły, więc szybko złapałam go za rękę i podeszłam do mojego mieszkania, otwierając je kluczem. Alan mnie przepuścił i gdy tylko zamknął za sobą drewnianą powłokę, a ja zdążyłam rzucić torebkę na ziemię, przyparł mnie do ściany i pochylił się całując mnie jak przedtem. Moje ręce automatycznie powędrowały pod jego koszulkę i zaczęły wodzić po rozgrzanym torsie.
- Witaj kochanie! – słysząc to momentalnie się od siebie oderwaliśmy a moje serce podskoczyło tak mocno, że myślałam, że zaraz wyleci mi z piersi. Oboje obróciliśmy głowy w kierunku mojej mamy, która stanęła uśmiechnięta na końcu korytarza i gdy zrozumiała co właśnie przerwała na jej ustach pojawił się jeszcze większy uśmiech... powiedziałabym, że wręcz triumfalny.
- Dzień dobry – powiedział szybko Alan.
- Witaj kochanie, dobrze cię widzieć!
- Mamo... – jęknęłam. Zaraz za nią pojawił się niczego nieświadomy ojciec. – Tata?! Co wy tutaj robicie? – spytałam zdezorientowana. Alan też nie wiedział co tu się dzieje, więc stanął obok mnie zachowując bezpieczną odległość.
- Niespodzianka! – krzyknęła moje uradowana nie wiadomo czym rodzicielka, a ja popatrzyłam porozumiewawczo na siebie z brunetem, którego mina wskazywała na jeszcze większe zdezorientowanie niż to moje. – Stwierdziliśmy z tatą, że przyjedziemy na kilka dni i cię odwiedzimy – powiedziała nadal podekscytowana, szczerząc się jak mysz do sera. – Nie cieszysz się?
- Nie... to znaczy, jasne, że się cieszę! Tylko myślałam, że zadzwonicie wcześniej... Zrobiłabym zakupy czy coś... – ukradkiem zerknęłam na mojego towarzysza.
- O nic się nie martw, o wszystkim pomyślałam! Rozbierajcie się i chodźcie, obiad będzie gotowy za pół godzinki. Ty też Alan –  dodała, zanim brunet zdążył zaprotestować. Obróciła się na pięcie i wróciła do pomieszczenia z którego przed chwilą wyszła.
Popatrzyłam się na Alana i wzruszyłam ramionami szepcząc, że chyba nie ma już dla nas odwrotu. Brunet zaśmiał się pod nosem i podążył za mną w kierunku kuchni.
- Opowiadajcie co u was słychać? – gdy tylko weszliśmy do kuchni i usiedliśmy przy stole zostaliśmy zbombardowani pytaniami. – Jak praca? Jak występy? – skierowała ostatnie pytanie do Alana.
- W porządku... – mruknęłam.
- Co gracie teraz w teatrze? Nie powiem, chętnie bym poszła, dawno nie byłam na żadnym spektaklu... – Wydawała się być tak podniecona tym, że go tu spotkała, że nie zwracała przez jakiś czas na mnie uwagi.
- Na razie mamy próby. Za niedługo wystawimy nową sztukę napisaną przez mojego kolegę-reżysera – brunet posłał mojej mamie ten swój uroczy uśmiech.
- Och, jak tylko będziecie już grać, to weźmiemy twoją mamę i przyjedziemy, prawda Tom? – zwróciła się cała rozpromieniona do mojego ojca, który przytaknął i najwidoczniej tak jak ja wolał pozostać na uboczu i obserwować sytuację rozgrywającą się przed nami. – Tak się cieszę, że was widzę razem! – klasnęła w dłonie, a ja zaczęłam się zastanawiać czy naprawdę była aż tak zdesperowana, żeby zobaczyć swoją córkę w towarzystwie jakiegoś mężczyzny, czy po prostu mi podmienili matkę. Doszłam do wniosku, że to pierwsze będzie raczej bardziej prawdopodobne.
- Na ile chcecie zostać? – spytałam, przerywając jej rozpędzone myśli w których najprawdopodobniej już rozbrzmiewał marsz Mendelsona.
- Huh? – popatrzyła na mnie wyrwana z innej czasoprzestrzeni. – Aaa... ile? Nie wiem... Planowaliśmy zostać tylko na weekend, chyba że to jakiś problem?
- Nie, oczywiście że nie – posłałam rodzicielce wymuszony uśmiech i zaczęłam zastanawiać się nad tym które plany mi pokrzyżuje w ten weekend. – Jedynie jutro wieczorem będziecie musieli zająć sobie czymś czas, ponieważ idę pewną imprezę... – Stwierdziłam, że lepiej nie będzie im tłumaczyć po kolei wszystkiego co ostatnio dzieje się w moim życiu. I jak Boga kocham, tak w tym momencie byłam nieziemsko wdzięczna za ten cholerny bal prawników, czy jakkolwiek James to nazwał. Pomimo wcześniejszej niechęci, teraz byłam gotowa wskoczyć w jakąś sukienkę i pobiec na tą drętwą imprezę ważnych ludzi, byleby tylko uwolnić się od tego.
- Och... – westchnęła, jakby już zaplanowała cały weekend co do godziny. – Myślałam, że zaprosimy Alana i gdzieś sobie wszyscy wyjdziemy wieczorem. – Gdyby nie to, że byłam nauczona jak trzymać emocje na wodzy i nie okazywać tego co czuję, to miałam wrażenie, że moja szczęka powoli opada. Czy moja matka naprawdę chciała iść z nami na podwójną randkę? Chyba moje ukrywanie zdziwienia nie wyszło najlepiej, chociaż w tym momencie mogłam sobie za to podziękować, bo mój tata stojący za nią zauważył co się święci, podszedł do niej, położył jej rękę na ramieniu i starał się naprawić tą sytuację.
- Claro, myślę że będziemy mogli się tam wybrać sami – uśmiechnął się do niej. – Są dorośli... Amy ma plany i nie możemy jej narzucać tego co chcemy. Jestem pewien, ze kiedyś na pewno to jeszcze nadrobimy. 
- No tak... – ponownie westchnęła.
- Cóż... skoro wszyscy się zgadzamy, to proponuję żebyśmy coś zjedli, bo ten zapach zaraz doprowadzi mnie do szału. Jestem głodna jak wilk! – popatrzyłam na piekarnik w którym dochodziło pysznie pachnące mięso. Mama podskoczyła jakby nagle sobie o tym przypomniała i jej podekscytowanie nami przeszło na niższy i mniej ważny w tym momencie poziom.
I żeby pomyśleć, że jedzenie mnie uratowało...