3.
The curtain goes up
Po powrocie do domu pierwszą rzeczą którą zrobiłam było
wypicie kawy, wzięcie szybkiego prysznica i spakowanie torby sportowej, która
zawsze towarzyszyła mi na siłowni. Umówiłam się z Paulem po południu na
trening. On chciał standardowo wyrwać się z domu, ponieważ Jane zaprosiła swoje
koleżanki i stwierdził, że nie da rady dłużej wysłuchiwać tych babskich rozmów,
a ja stwierdziłam, że po tygodniu nicnierobienia przyda mi się porządny wycisk.
Przebrałam się w czarne szorty i
top do biegania, a na nogi założyłam buty sportowe. Wyciągnęłam z szafki w
przebieralni butelkę z niegazowaną wodą i zamknęłam ją na kluczyk, sprawdzając
przy okazji, czy znów się nie zacięła. Wybiegłam z podziemi budynku gdzie
znajdowały się przebieralnie i prysznice, po schodach prowadzących na piętro i zaczęłam
szukać wzrokiem blondyna. Tak się złożyło, że postanowiłam najpierw zerknąć w
strefie bieżni i trafiłam w dziesiątkę. Paul rozgrzewał się na jednej z maszyn
i chodził miarowym tempem po taśmie, ustawiając parametry na dużym pulpicie.
Podeszłam tam i po przywitaniu się z nim, weszłam od razu na bieżnię obok,
włączając ją i naśladując partnera.
- Jak tam minął tydzień słodkiego
lenistwa u rodziców? – spytał od razu, widocznie zadowolony.
- Jak zwykle. Nie obyło się bez
ględzenia o rodzinie.
- Czyli norma. My pojechaliśmy na
spontaniczny weekend do SPA. Obiecałem już wcześniej Jane, że się tam
wybierzemy i powiem ci, że nie żałuję, bo czuję się jak młody bóg! Też powinnaś
sobie sprawić taki prezent.
- Andrews’a musiałby chyba piorun
trzasnąć, gdyby dał nam wolne w ciągu następnych miesięcy... I tak już zaszalał
z tym tygodniem, więc SPA musi poczekać... – burknęłam.
- No tak, w zasadzie to masz
rację. Aczkolwiek jak uda ci się ogarnąć tą sprawę z firmą Adams’a, to może
zrobi wyjątek. Znając ciebie to minie tydzień i będzie zamknięta. Może w
ramach awansu poprosisz go o kolejne wolne?
- To byłby patent. A w ogóle jak
tam z twoją sprawą? Co ci dał tym razem?
- Przydzielił mnie do morderstwa sprzed dwóch tygodni z którą babra się Eddie. Biedaczyna sobie nie
radzi i muszę mu pomóc... – Paul przewrócił oczami i podkręcił tempo do
dziesięciu kilometrów na godzinę, zaczynając biec.
- Ej! Nie bądź taki! Ty też
kiedyś zaczynałeś i wcale nie szło ci tak dobrze od samego początku! – zganiłam
go. – Młody jest, jeszcze się nauczy.
- No tak, przepraszam... Zaczęło
mi dopiero wychodzić jak dostałem tak świetną partnerkę – odgryzł się,
uśmiechając wrednie.
- Czy to nie oczywiste? Myślałam,
że nie muszę tego wspominać... – teraz to ja przewróciłam teatralnie oczami. –
Ma się ten talent. – westchnęłam.
- Jaka skromna – parsknął. – Może
w końcu zaczniesz biegać, księżniczko.
- Księżniczki nie biegają.
Księżniczki pląsają – powiedziałam poważnym głosem, na co po chwili oboje
parsknęliśmy śmiechem zwracając na siebie uwagę biegającego niedaleko
mężczyzny. Przycisnęłam guzik podkręcający tempo mojej bieżni i skupiłam się na
utrzymaniu równego oddechu i wyrobieniu mojej normy kilometrów.
- Tak nawiasem mówiąc, chyba nie
uwierzysz... – powiedziałam po jakimś czasie kiedy zeszliśmy z bieżni i
skierowaliśmy się w stronę sali z ciężarkami. – Zgadnij kto idzie dziś
wieczorem na „spotkanie po latach”, czytaj: na randkę...
- Oświeć mnie księżniczko.
- Moja matka uparła się i chce
mnie zeswatać ze starym znajomym z czasów szkolnych. Nalegała, więc się
zgodziłam, ale szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia, co z tego wyjdzie...
Pamiętam go jako małego, cichego i skrytego chłopaczka, który nigdy zbytnio się
nie udzielał.
- Już to widzę, Shieffield –
parsknął. – Ty i randki... Prędzej chyba nastąpi apokalipsa, niż ty się
ustatkujesz kobieto! – Paul był widocznie rozbawiony całą sytuacją. – Mógłbym
się założyć, że skończy się na jednym spotkaniu, po którym wyjdziesz z takim
niesmakiem, albo zawodem, że znajdę cię znów wyżywającą się na strzelnicy, jak
po tym ostatnim
- Uważaj, bo jeszcze się z tobą
założę. Nie moja wina, że tamten gość był totalnym dupkiem. Spójrzmy prawdzie w
oczy... A tak notabene to moglibyśmy pójść na strzelnicę. Dawno nie ćwiczyłam.
- Okej, o co się zakładasz? –
Evans wydawał się być wyjątkowo przekonany co do swoich racji.
- Tak bardzo chcesz przegrać?
Okej... co powiesz na sto dolców?
- Umowa stoi – Paul podał mi
rękę, żeby przypieczętować nasz zakład, a ja „przecięłam” to drugą ręką.
- W takim razie przygotuj się, bo
zamierzam wygrać – uśmiechnęłam się szyderczo. – I żeby nie było! Tu chodzi
tylko o dwie randki. Nic więcej. – Blondyn potwierdził moje słowa kiwnięciem
głowy i usiadł na jednej z maszyn. – Czujesz ten zapach? – spytałam przymykając
oczy i biorąc dużo powietrza do płuc.
- Nie... Jaki?
- To zapach mojego zbliżającego
się wielkimi krokami zwycięstwa!
- Jesteś niemożliwa... – Paul
parsknął śmiechem i pokręcił niedowierzając głową.
- Niemożliwa to moje drugie imię
– zaśmiałam się.
Czy wspominałam już, że moja „randka”
była z góry ustawiona przez moją mamę, która zadbała o każdy szczegół? Byłam
umówiona z Alanem, po spektaklu w którym grał. Wieczorem ubrałam się w coś
bardziej oficjalnego, pomalowałam się i wyszłam z mieszkania, kierując się
spacerem w stronę teatru. Stwierdziłam, ze skoro mam mieć o czym z nim
rozmawiać i spędzić z nim wieczór, to wybiorę się na przedstawienie i zobaczę
jak gra. Zawsze jest to lepszy temat niż ględzenie o pogodzie, jak zazwyczaj
robią to ludzie. Biorąc pod uwagę to, jakim go pamiętam, z jednej strony
dziwiłam się że był aktorem, bo za młodu wyglądał dość przeciętnie. Jednak
patrząc na to z drugiej, zawsze lubił występować we wszystkich możliwych
szkolnych przedstawieniach i raczej wychodziło mu to dobrze. Nie
miałam jakiś większych oczekiwań po tym spotkaniu, poza tym, żeby wygrać
zakład z Paulem, choć nie powiem bardzo mnie to ciekawiło. W zasadzie cała
ta sytuacja była szalona. Moja mama bardzo dobrze znała jego i utrzymywały
kontakt odkąd zaczęliśmy chodzić do szkoły, a one odkryły, że są niedalekimi
sąsiadkami. Mogłabym się założyć, że obie maczały w tym palce. Faktycznie Alan kiedyś we mnie się podkochiwał i doskonale o tym
wiedziałam, ale mnie nigdy do niego nie ciągnęło. (Poza jednym małym incydentem,
którego lepiej nie wspominać.) On był tym cichym i skrytym chłopcem, bawiącym
się w kącie, podczas gdy ja musiałam zawsze znajdować się w centrum
wszystkiego, byłam głośna, pyskata i lubiana. Kto by pomyślał, że spotkamy się
po tylu latach?
Usiadłam w piątym rzędzie z
kolei, w którym znajdywało się moje miejsce. Przyglądałam się ludziom i chciało
mi się śmiać, jak zauważyłam starszą kobietę, która z wściekłością wymalowaną
na twarzy, potrząsała mężem, któremu przysnęło się na siedząco. Para staruszków
siedziała w pierwszym rzędzie. Nagle światła zgasły i wszystkie szepty ucichły.
Zaczął się spektakl, który ku mojemu zdziwieniu momentalnie mnie wciągnął i
zachwycił. Hamlet w nieco nowocześniejszej wersji. Próbowałam wypatrzyć Alana,
lecz z marnym skutkiem. Dopiero po chwili zaczęłam przyglądać się aktorom, zauważyłam go i cóż... słamałabym mówiąc, że nie opadła mi w tym momencie
szczęka. Dobrze, że chłopak tego nie widział, bo chyba bym się spaliła ze
wstydu. Wyglądał naprawdę nieźle! Myślę, że gdybym minęła go na ulicy, to w
ogóle bym go nie poznała... Wpatrywałam się w niego jak głupia przez całe
przedstawienie i nie mogłam uwierzyć, że tak się zmienił i wyrobił. Ta randka w
zasadzie mogła być dość udana... Jeśli nie miałabym o czym z nim rozmawiać, to
zawsze będę miała się na co popatrzeć.
Sala po przedstawieniu
opustoszała i jedynym źródłem światła były lekko świecące lampy, przy
balkonach, na których siedzieli niektórzy widzowie. Nie ruszałam się ze swojego
miejsca, tylko siedziałam odchylona do tyłu i podziwiałam wystrój całego teatru
od wewnątrz. Bardzo podobały mi się zdobienia na suficie i ogromny kryształowy
żyrandol po środku, który pięknie odbijał delikatne światło. Usłyszałam dwóch
mężczyzn, którzy znajdowali się coraz bliżej mnie, sądząc po głośności ich
rozmowy. Zerknęłam na scenę, zza której wyłonił się Alan z bliżej nieznanym mi
mężczyzną i widziałam jak pożegnał się z nim i zmierzał w moim kierunku.
Wstałam i wyszłam z rzędu w którym siedziałam. Brunet podszedł do mnie z uśmiechem wymalowanym na twarzy.
- Cześć Amanda, miło cię widzieć
– przywitał się.
- Ciebie również. – odwzajemniłam
uśmiech i dodałam – Muszę ci powiedzieć, że nie jestem jakąś wielką znawczynią
teatru, ale bardzo podobał mi się spektakl – stwierdziłam, że najlepiej będzie
zacząć tę rozmowę od jakiś zwyczajnych i luźnych uwag.
- W takim razie mogę tylko się
cieszyć z tego powodu. To jak? Idziemy? – wystawił rękę i uśmiechnął się. "Dżentelmen" w mojej głowie momentalnie pojawiło się to słowo.
- Jasne! – wzięłam go pod łokieć
i ruszyłam razem z nim w kierunku wyjścia.
Na zewnątrz było całkiem ciemno.
Bezchmurne, granatowe niebo, obleczone w liczne gwiazdy i duży księżyc,
tworzyło bezcenną i niepowtarzalną atmosferę. Kochałam noc... Była jedyna w
swoim rodzaju i zawsze wszystko wydawało się po prostu łatwiejsze.
- Pytam z ciekawości, jeśli nie
chcesz to nie odpowiadaj. - ostrzegłam od razu. - Jakim cudem nagle chciałeś spotkać się po tylu
latach?
- W zasadzie, to nie był mój
pomysł. Nigdy nie sądziłem, że jeszcze kiedyś się spotkamy, dopóki nie
przyjechałem do rodziców i moja mama nie oznajmiła mi wszem i wobec, że znalazła
mi randkę. Jeśli mam być szczery, to w ogóle nie miałem zamiaru iść, dopóki nie
dowiedziałem się, że to ty nią jesteś. Pomyślałem, że miło byłoby się spotkać
po tylu latach i że z tobą nie będzie to nic zobowiązującego... ja starzy znajomi. - dodał szybko. - Podsumowując, wszystko to, to sprawka mojej mamy. – Alan się zaśmiał a ja mu
zawtórowałam.
- Czyli oboje zostaliśmy wplątani
w ich intrygę. Już mamy ze sobą coś wspólnego... dwie nadopiekuńcze
rodzicielki, które nie mogą istnieć, bez majstrowania w naszym życiu.
- Nie tylko. Jeszcze nieudane
życie miłosne i brak czasu na jakiekolwiek. Moja mama opowiadała mi o twojej
pracy i o tym, że nie masz czasu na życie prywatne. Pocieszę cię, bo u mnie
jest zupełnie tak samo. Praca i ciągłe wyjazdy nie pozwalają mi na długotrwały
związek. Ostatni skończył się wielkim fiaskiem i po tym postanowiłem zrobić
sobie przerwę.
- Przykro mi, słyszałam o tym...
Taka jest prawda, że nasze matki wiedzą o nas więcej niż my o sobie. Muszę
chyba zafundować mojej jakąś wycieczkę za granicę, żeby się czymś zajęła, bo
zaczyna mnie to przerażać.
- Dobry pomysł! Powiedz gdzie
wysyłasz swoją, to ja moją wyślę na drugi koniec świata, żeby nie miały jak
plotkować – Alan zaśmiał się dźwięcznie i uśmiechnął.
- Jedno jest pewne... Chyba
musimy się napić za nasze nieudane życie miłosne, co o tym sądzisz?
- Jestem jak najbardziej za! Ale
najpierw mamy kilka przystanków do zwiedzenia.
- Więc co proponujesz na ten
wieczór? – spytałam zaintrygowana.
- Niespodzianka!
- No proszę cię, zdradź choć
trochę więcej... – powiedziałam tak proszącym głosem, że chyba każdy by uległ.
- Pokaże ci co tracisz skupiając
całe swoje życie na pracy. Chodź! – złapał mnie za rękę i przyspieszył kroku, co mnie nieco zdziwiło, ale pozwoliłam mu na ten gest. Nie czułam się jakkolwiek skrępowana w jego obecności. Brunet niespodziewanie skręcił w boczną uliczkę i podszedł do dużych drzwi, najprawdopodobniej
jakiegoś zaplecza. Popatrzyłam na niego całkowicie zdezorientowana a on tylko
uśmiechnął się i zastukał w charakterystyczny sposób w drzwi, by po chwili
usłyszeć odgłos odkręcanego zamka i zobaczyć w nich potężnego mężczyznę. Nie
powiem, w sekundzie kiedy go zobaczyłam nieco się wystraszyłam. Moim naturalnym
odruchem obronnym było cofnięcie się o krok do tyłu, co spotkało się z cichym
śmiechem. Czy to było aż tak śmieszne? W końcu patrząc na to z mojej strony,
nie znałam zbyt dobrze Alana. To co było kilkanaście lat temu, ma się nijak do
teraźniejszości, (przykładowo jego powalający wygląd), a tu nagle znajduję się
z nim w jakiejś ślepej uliczce, pod podejrzanie wyglądającymi drzwiami i przede
mną staje człowiek na miarę sumo... Nie mielibyście samych czarnych myśli w
takim momencie? Bo ja was mogę zapewnić, że po mojej głowie nie latały teraz same tęczowe jednorożce, na obłokach w kształcie serc...
- Nie bój się Amadna, to tylko
Barry – Alan ścisnął mocniej moją rękę, co mimo wszystko dodało mi trochę
otuchy. "Boże, zachowuje się jak jakaś przerażona nastolatka..."
- Witaj Barry, kimkolwiek jesteś
– wymusiłam krótkotrwały uśmiech, przeznaczony dla mężczyzny.
- Barry jest kimś w stylu
właściciela i ochroniarza za razem... Takie dwa w jednym. – wytłumaczył mi mój
towarzysz, choć nadal nie dało mi to ani cienia podejrzenia na to, gdzie się
teraz znajdowaliśmy, ani co to było za miejsce.
- Jasne... – mruknęłam, a Alan
wskazał ręką kierunek, przepuszczając mnie tym samym w drzwiach.
„Dżentelmen jak nic...” usłyszałam w głowie głos podświadomości i uśmiechnęłam się pod
nosem. W sumie, to dobrze, że są jeszcze prawdziwi faceci na tym świecie i nie
trafiłam przypadkiem na jakiegoś totalnego palanta. Ludzie czasami potrafią w ciągu kilku lat zmienić się diametralnie, niekoniecznie na lepsze. Przeszłam obok Barry’ego i
weszłam do długiego korytarza, który kończył się na oko kilka metrów dalej
skrętem w prawo. Usłyszałam trzaśnięcie drzwi i obróciłam się w tamtym
kierunku. Zobaczyłam Alana, który doszedł do mnie i wystawił rękę, którą
jeszcze przed chwilą trzymałam. Chwyciłam ją bez wahania i ruszyłam z nim
długim korytarzem. Po kilku zakrętach, doszliśmy do dużej sali, której widok
zaparł mi dech w piersi.
- Wow... – wykrztusiłam z siebie,
rozglądając się dookoła. Prawie każda ściana, filar i skrawek tego miejsca był
pomalowany. I nie chodziło tu o jednokolorową farbę, którą malarz rozprowadził
po wyszpachlowanej ścianie. Chodziło raczej o odrębne malowidła z różnych epok
i kierunków artystycznych. Obróciłam się dookoła własnej osi. W promieniu
mojego wzroku w zasadzie wszystko było pomalowane- nawet sufit. Gdy
wystarczająco się napatrzyłam, spojrzałam na mojego towarzysza, który uznał to
za aprobatę do dalszego zwiedzania. Znów pociągnął mnie za rękę i poprowadził w
głąb lokalu. W następnej sali, która łączyła się z pierwszą krótszym, ale
równie wymalowanym korytarzykiem, spostrzegłam ludzi, którzy zajmowali się
szkicowaniem lub niektórzy już malowaniem gotowych wzorów. Wszystko było
zachwycające, ale nadal nie wiedziałam, gdzie się znajduję...
- Gdzie jesteśmy? – zwróciłam się
do Alana, który stał obok i patrzył z satysfakcją na moją reakcję.
- Moja droga – odchrząknął, jakby
miał zaraz wygłosić poważne przemówienie. – Jesteś świadkiem powstawania
jedynego w swoim rodzaju lokalu, którego przewodnim tematem są młodzi zdolni.
Barry postanowił dać im szansę i tak oto cały wystrój należy do ich weny, nastroju i ręki. – Brunet zaśmiał się i kontynuował. – Pokrótce, te dzieciaki
tworzą wygląd ścian, młodzi designerzy zaprezentują swoje zdolności i artyzm w
reszcie wystroju, stworzą jedyne i niepowtarzalne meble a cała knajpa będzie
odzwierciedleniem ich talentu. Musisz przyznać, że jak na razie idzie im
świetnie. – Alan spojrzał na mnie a ja przytaknęłam.
- A co będzie dalej? – spytałam
szczerze zaciekawiona, mając nadzieję, że mężczyzna zna odpowiedź na nurtujące
mnie pytanie.
- Dalej, według pierwszego i
najważniejszego źródła, czyli Barry’ego, odbywać się tu będą wystąpienia talentów aktorskich i muzycznych. Młodzi pisarze będą mogli zostawić
swoje dzieła na półkach w sali, którą przed chwilą zwiedziliśmy i która będzie
nieco cichszą czytelnią. Kto wie, może pojawi się kiedyś ktoś ważny, kto po
przeczytaniu ich książki zaproponuje im chęś współpracy? Zobaczymy co
przyniesie czas. – Alan uśmiechnął się. – Będą odbywać się tu wieczorki
muzyczne i inne takie...
- Szczerze? Z ogromną chęcią
przyjdę tu kiedyś zobaczyć efekt końcowy. Zaciekawiłeś mnie tym
przedsięwzięciem.
- W takim razie bardzo się
cieszę! A teraz chodź, czeka nas jeszcze kilka punktów wycieczki.
Obudziłam się z dużym bólem
głowy. Pierwszym co zrobiłam, było wstanie i ruszenie w kierunku kuchni. Na
środku stołu leżała butelka wody i karteczka. Przyssałam się do plastikowej
butelki i wypiłam połowę jej zawartości w tak krótkim tempie, że sama się
zdziwiłam. Postanowiłam usiąść, ponieważ z moją koordynacją ruchów nie było
najlepiej i wzięłam do ręki małą żółtą karteczkę, odklejoną z pliku leżącego
przy telefonie.
„Pomyślałem, że to Ci się
najbardziej przyda z rana. Bawiłem się świetnie tego wieczoru i mam nadzieję na
szybką powtórkę. Do usłyszenia! A.” – już miałam ją odłożyć kiedy zobaczyłam
małą strzałeczkę u dołu karteczki,
ewidentnie wskazującą na jej drugą stronę. Odwróciłam ją i zobaczyłam starannie
zapisany i pogrubiony czarnym długopisem numer telefonu. Uśmiechnęłam się z satysfakcją. Nieważne co przyniesie czas, ale wygraną mam już w zasięgu ręki. A nóż nie skończy się na dwóch spotkaniach? Jak to się mówi, "wilk syty i owca cała". Wygrałabym zakład, moja mama w końcu byłaby usatysfakcjonowana a ja? Sama nie wiem co to oznacza dla mnie, ale czułam, że będzie to coś dobrego.
Spojrzałam na duży
zegar ścienny wiszący nad wejściem do kuchni. Na to wyglądało, że miałam
jeszcze dwie godziny na doprowadzenie się do stanu używalności. O dziewiątej
byłam umówiona z sekretarką Adams’a, która miała mnie wprowadzić. Postanowiłam
ulżyć sobie i wyciągnęłam z szafki aspirynę. Popiłam tabletkę i zaczęłam
masować skronie, które niemiłosiernie pulsowały. Wczorajszy wieczór trwał
zdecydowanie za długo... W sumie nie trudno było się domyślić, że pójście do baru
na drinka wcale nie skończy się na jednym. Mogłam jedynie dziękować w myślach
Bogu, za to, że obdarował Alana mocną głową, bo ja powrót do domu pamiętam jak
przez mgłę. Nawet nie wiem jakim cudem znalazłam się w mieszkaniu i dotarłam do
łóżka, ponieważ moja pamięć sięga jedynie do wsiadania do taksówki. Co się
działo potem? W zasadzie nie wiem.
Weszłam pod prysznic mając
nadzieję, że zimna woda w tym wypadku pomoże, i miałam rację. Dzięki niej i
wcześniej wziętym tabletkom, czułam się po chwili jak nowonarodzona. Podeszłam
do szafy stojącej obok wejścia do mojej sypialni i zaczęłam szukać w niej
czegoś odpowiedniego. Miałam kilka dobrych sukienek, ale jeśli miałabym zostać
w tej firmie nieco dłużej, zdecydowanie będę musiała wybrać się na zakupy. Po wybraniu
dopasowanej, granatowej sukienki za kolano, wróciłam do łazienki i zajęłam się
robieniem fryzury i makijażu. Będąc dobrze zarabiającą osobą oraz kobietą za
razem, w mojej szafie nie brakowało ładnych i drogich butów na obcasie, na tak
zwaną „specjalną okazję”. Dawno nie chodziłam w żadnych, bo nie miałam na to
okazji, ale postanowiłam rzucić się na głęboką wodę i ubrałam moje ulubione,
wysokie, czarne buty. Postanowiłam, że dodanie sobie kilku centymetrów przy
moim raczej średnim wzroście nie zaszkodzi. Podeszłam do lustra znajdującego
się na drzwiach szafy i przeglądnęłam się w całej okazałości. Nie byłam
przyzwyczajona do takiego ubrania, więc dla siebie wyglądałam dziwnie,
aczkolwiek udało mi się idealnie zatuszować skutki poprzedniej nocy, znajdujące
się na mojej twarzy. Czułam się jakbym szła na rozmowę kwalifikacyjną, co było
podwójnie głupie. Do czarnej torby wrzuciłam klucze do domu, telefon komórkowy
oraz kilka potrzebnych rzeczy. Wyszłam z domu zamykając za sobą drzwi i
upewniwszy się, że mam jeszcze trochę czas w zanadrzu, pojechałam na komendę po
kilka potrzebnych dokumentów, które miał mi załatwić Andrews.
Oczywiście moja wizyta na
komendzie nie obyła się bez kilku głupich komentarzy Paula, który na moje
nieszczęście zajmował się dziś papierkową robotą. Najlepszy z nich był o tym,
że to musiał być wpływ wczorajszej randki. Nieźle się uśmiałam! Jak spytał
kiedy ślub, miałam ochotę mu przywalić w ten pusty łeb, kilkoma kartotekami leżącymi na jego biurku. Boże, za jakie grzechy musiałam dzielić biuro z takim
głupkiem?!
- Zabrałbyś się za robotę, a nie
nabijał z mojego wyglądu, Evans.
- Po prostu nigdy nie sądziłem,
że zobaczę cię w takim „wydaniu”.
- Bo to wydanie jest tylko dla
nielicznych – parsknęłam. – Zacznij może wpatrywać się w ekran komputera, a nie
w mój tyłek – dodałam wychodząc z naszego biura. Paul zasalutował i znów się
zaśmiał.
- Tak jest szefowo! –
Przewróciłam oczami i skierowałam się do drzwi wyjściowych. Nie obyło się
oczywiście bez kilku komentarzy i kilkunastu par oczu śledzących moje ruchy.
Normalnie jakbym stała się jedyną atrakcją w tym pomieszczeniu! Boże dopomóż!
Nawet Jory, który zawsze wydawał mi się być gejem, należał do sporej grupy
widzów. Cóż... pozory czasem mylą nawet najlepszych.
Pod ogromnym wieżowcem w którym
znajdowała się firma prawnicza Adams’a, byłam dziesięć minut przed czasem.
Weszłam do budynku i przedstawiłam się portierowi.
- Olivia Stone. Przyszłam do pani
Rachel Barnes.
- Tak, pani Barnes mi wspominała.
Mogę prosić o dowód tożsamości?
- Oczywiście – wyciągnęłam z
torebki podrobiony papier, który dostałam od Andrews'a i podałam mężczyźnie. Przyglądnął się mu, potem mnie
i z uśmiechem go oddał.
- Wszystko jest wporządku. Proszę
tym korytarzem do końca. Po prawej są windy. Piętro 36. – dodał nie przestając
się uśmiechać. Był trochę przerażający, ale wydawał się być sympatyczny.
- Dziękuję. – chwyciłam torbę i
poszłam we wskazanym przez mężczyznę kierunku. Wyjechałam na piętro trzydzieste
szóste i wyszłam z windy. Znalazłam się w dużym, przestronnym pomieszczeniu.
Czymś podobnym do sekretariatu całego piętra. Ponownie się przedstawiłam i
zostałam skierowana przez rosłą kobietę do gabinetu na końcu holu. Oznajmiła
mi, że nie trudno będzie go przeoczyć, ponieważ jest zdecydowanie największy na
tym piętrze. I tutaj się nie myliła. Gabinet Adamsa wywarł na mnie spore
wrażenie. Cały oszklony jak więszkosć pomieszczeń, gustownie urządzony i
przestrzenny jak chyba wszystko w tym budynku. Przed nim stało duże, zabudowane
biurko, za którym siedziała postawna blondynka. Gdy podeszłam, momentalnie
wstała i przedstawiła się.
- Witaj, ty pewnie jesteś Olivia
– kiwnęłam głową i podałam jej rękę. – Jestem Rachel.
- Miło mi cię poznać – bąknęłam.
Kobieta była wprost idealna- jak z okładki jakiegoś czasopisma o modzie. Nie
dziwię się, czemu akurat ona była sekretarką Adams’a... Jeśli jest choć w
połowie tak mądra jak ładna, to zagadka rozwiązana. Chyba każdy facet chciałby
mieć taką asystentkę. Nawet ja gdybym była facetem, chciałabym taką mieć.
Spojrzałam za szklane drzwi z
naklejonym na środku nazwiskiem prezesa firmy, ale nikogo tam nie było. Jedynie pusty
czarny fotel, za ogromnym mahoniowym biurkiem.
- Może najpierw oprowadzę cię po
całym piętrze, a potem wytłumaczę ci na czym będą polegać twoje obowiązki. –
Rachel zwróciła się do mnie, na co ja przytaknęłam i ruszyłam za nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz