poniedziałek, 19 września 2016

10

10. When the heart stops beating.

Zerwałam się jak poparzona z łóżka, kiedy zadzwonił budzik włączony w telefonie. Przeklęłam w myślach swój wczorajszy pomysł wcześniejszego wstania i pójścia do parku na poranny jogging. Tak naprawdę przez wczorajsze nocne eskapady na komisariat, wcale się nie wyspałam i miałam ochotę znów wtulić się w jeszcze ciepłą poduszkę i z powrotem zasnąć. Jednak zamiast tego zebrałam całą swoją motywację, a raczej jej resztki i zwlekłam się z łóżka ziewając i przeciągając się jak kot.
Po wypiciu porządnego kubka kawy i przebraniu się w krótkie spodenki oraz podkoszulek wyszłam z domu i udałam się truchtem w kierunku Central Parku, oddalonego od mojego mieszkania o kilka przecznic.
...
Ani przez moment nie żałowałam podjętej przez siebie decyzji i praktycznie zmuszenia się do wczesnego wstania. Jak to się mówi: „Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje”. Przede mną, zza wysokich wieżowców stojących na Manhattanie w Nowym Jorku, zaczęło wychodzić powoli słońce. Uwielbiałam oddawać się samotnym chwilom, spędzonym na bieganiu podczas wschodu lub zachodu słońca. Kochałam obserwować te zjawiska i napełniało mnie to jakimś niewytłumaczalnym optymizmem. Jakby od tego zależało to, czy dzień będzie dobry i udany, czy też zły i przygnębiający. Nie potrafiłam nijak wytłumaczyć mojego zamiłowania i fascynacji, ale najwidoczniej nie tylko ja praktykowałam tak wczesne bieganie, bo po drodze spotkałam już kilka osób uprawiających ten sam sport. Wyminęłam mężczyznę idącego z psem i skręciłam w kolejną alejkę. Lekki wiatr, który towarzyszył dzisiejszemu porankowi rozwiewał z mojego czoła pojedyncze kosmyki włosów, które wypadły z kucyka. W słuchawkach leciała moja ulubiona muzyka i czułam, że ten dzień będzie naprawdę dobry.
Biegłam przed siebie, dopóki dźwięki nie ucichły i zastąpiło je wibrowanie telefonu.
- Słucham? – powiedziałam nieco zdyszana.
- Olivia? Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – powiedział głosem, który najwidoczniej coś sugerował.
- Nie. Coś się stało, że dzwonisz? – spytałam spokojnie, kładąc nogę na pobliskiej ławce i się rozciągając.
- W zasadzie nic ważnego. Chociaż jeśli dasz radę, to chciałbym się z tobą spotkać. Masz teraz trochę czasu?
- Tak. Myślę, że tak. Jestem teraz w parku i biegam, więc jak chcesz się spotkać, to możemy umówić się za pół godziny przy bramie od wschodniej strony. Pasuje?
- Tak, jasne. Będę tam.
- Okej. W takim razie do zobaczenia – mruknęłam do mikrofonu w słuchawkach i się rozłączyłam. Zapięłam z powrotem futerał na telefon znajdujący się na opasce na ramieniu i ruszyłam dalej.
...
Jedno co mogłam o nim powiedzieć, to zdecydowanie to, że był punktualny. Przynajmniej jeśli chodziło o umawianie się ze mną w konkretnym miejscu i o konkretnym czasie. Nigdy jeszcze się nie spóźnił. 
Biegłam w stronę wschodniej bramy do parku, przy której stał, nonszalancko oparty o murek znajdujący się przy wejściu.
Miał na sobie białą zwyczajną koszulkę, szare, dresowe spodnie zawieszone nisko na biodrach i okulary przeciwsłoneczne na nosie, dzięki którym wyglądał normalnie i zupełnie inaczej od wersji „Jamesa prawnika”, do której byłam przyzwyczajona. Musiałam przyznać się sama przed sobą, że wyglądał naprawdę dobrze.
- Cześć – stanęłam przed nim, a on mi odpowiedział tym samym, wyciągając przede mnie butelkę z niegazowaną wodą. – Dzięki – mruknęłam, odbierając ją od niego i wypijając kilka łyków. – Skąd się to wzięło?
- Pomyślałem, że będziesz się chciała czegoś napić po bieganiu – uśmiechnął się zwyczajnie.
- Miło z twojej strony – powiedziałam zdziwiona, zakręcając butelkę. – Więc, czemu chciałeś się spotkać? – spytałam zaciekawiona tym, co ma do powiedzenia.
- Chciałem cię przeprosić za wczoraj. A tak właściwie, to za dzisiaj, zważając na godzinę o której wyciągnąłem cię z łóżka. No i za to co gadałem po pijaku. Nie powinienem był mówić żadnej z tych rzeczy, wybacz. – Zawiesiłam na nim swój nieco zdezorientowany wzrok i zapadła pomiędzy nami kilkusekundowa cisza.
- Cóż... nie będę mówić, że nie ma za co przepraszać, bo jest. Jakoś nie było mi po drodze jechać tam po ciebie o trzeciej w nocy, ale co się stało to się nie odstanie, więc... Przeprosiny przyjęte. – powiedziałam spokojnie.
- Dziękuję, że wtedy po mnie przyjechałaś. Naprawdę dziękuję... – westchnął.
- Dobrze. Jeśli można wiedzieć, czemu tak naprawdę pojechałeś do swojego ojca? – usiadłam po turecku na murku, zaraz obok niego.
- Szczerze? Nie mam pojęcia... Po prostu to był taki impuls. Upiłem się. Nie wiem czemu pojechałem akurat tam. Może dlatego, że nie mam na tyle odwagi, żeby nawrzucać mu na trzeźwo? – uśmiechnął się krzywo, zastanawiając nad odpowiedzią na moje pytanie. – Myślę, że chciałem wyżyć się na nim, za całokształt.
- Teraz to miejmy tylko nadzieję, że nie wniesie zarzutów i nie narobi ci problemów. Chyba doskonale wiesz, co by to oznaczało dla osoby na twoim stanowisku – westchnęłam.
- Wiem. Są momenty, w których miałbym to naprawdę gdzieś. Czasami zastanawiam się, co ja tak właściwie tu robię? Bycie prawnikiem czasami jest naprawdę męczące. Jak ja znalazłem się tak wysoko i czemu tu jestem? Są takie chwile w których wątpię w swoją „misję” wybawiania wszystkich ludzi dookoła.
- Ale jednak dalej tu jesteś. To chyba nie jest przypadek. Każdy czasami ma gorsze dni, ale jeśli jest to coś co kochasz, to nie mógłbyś chyba z tego zrezygnować z tak błahego powodu?
- Czasami ciężko jest się pogodzić z ceną, jaką płacisz za bycie najlepszym.
- Coś o tym wiem – westchnęłam i uśmiechnęłam się krzywo.
- A jaka jest twoja „misja”? W czym jesteś najlepsza? – spytał wyraźnie zaciekawiony. Zastanowiłam się chwilę, jak wybrnąć z tej sytuacji.
- Nie wiem czy najlepsza... Sądzę, że po prostu dobra w tym co robię. Można powiedzieć, że również pomagam ludziom – odpowiedziałam po chwili.
- W jaki sposób im pomagasz? – drążył temat, a ja coraz bardziej gubiłam się w tym, co mam mu powiedzieć. On się przede mną otwierał, a ja kłamałam mu prosto w oczy. „Chociaż w zasadzie pomagam ludziom, więc po części nie jest to do końca kłamstwem...”. Mimo wszystko było to kłamstwo...
- Nie mogę zdradzić ci wszystkiego o sobie. Czy to nie byłoby zbyt proste? Niech to pozostanie moją małą tajemnicą – uśmiechnęłam się tajemniczo, błagając w myślach, żeby przestał drążyć. Zdecydowanie nie byłam przygotowana na takie pytania. 
- Lubię odkrywać czyjeś tajemnice. Czy to znaczy, że kiedyś poznam twoje? – zastanowiłam się chwilę nad jego słowami. Miałam ochotę powiedzieć mu „nie, nie poznasz” , ale coś nie pozwoliło mi zgasić w jego oczach tej małej iskierki nadziei.
- Nie wiem... może? – odpowiedziałam tylko, i wiedziałam już, że jestem w tym momencie na przegranej pozycji, bo jego uśmiech zwiastował tylko jedno.
To, że naprawdę będzie chciał je poznać.
A jedyną rzeczą, której ostatnio się dowiedziałam podczas kilku tygodni pracy u niego, to zdecydowanie to, że jeśli on czegoś chciał, to zazwyczaj to dostawał.
- Zmieńmy temat. Powiedz lepiej co w pracy? – na jego czole pojawiła się zmarszczka, gdy usłyszał pytanie.
- Jeśli mamy zmienić temat, to nie na taki o pracy. Zrobiłem sobie dzisiaj wolne, żeby odpocząć. Świat się nie zawali, jeśli przez jeden dzień się odetnę, prawda? – przytaknęłam i uśmiechnęłam się.
- Więc jakie masz plany na dzisiejszy dzień?
- Pytasz bo jesteś ciekawa, czy chciałabyś dołączyć? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Może myślał, że zbije mnie to jakoś z pantałyku, ale miałam zbyt dobry humor.
- Zależy co proponujesz? – powiedziałam rzucając mu wyzwanie. Chyba go to trochę zdziwiło, aczkolwiek po chwili na jego twarzy pokazał się satysfakcjonujący uśmiech. „Czyżbyś właśnie otwarcie flirtowała z Adamsem?” - odezwała się moja jak zawsze pomocna podświadomość. Jak można tak nisko upaść w jednej, krótkiej i głupiej chwili. Chyba napiszę książkę pod takim tytułem.
- Jadę za miasto. Daleko. Gdzieś, gdzie nie będę musiał myśleć o tym co się aktualnie dzieje w Nowym Jorku. – powiedział patrząc na mnie. – Więc jak? Wystarczająco kuszące, byś do mnie dołączyła? – na jego twarzy znów pojawił się ten cwany uśmiech, jakby złapał mnie w swego rodzaju pułapkę. Miałam ochotę powiedzieć „tak”, ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że mam inne obowiązki, o których on nie ma pojęcia. Cały czas czekałam na telefon z komisariatu o jakimś poruszeniu w sprawie, przy którym mogłabym się przydać. A telefon mógł zadzwonić w każdej sekundzie.
- Niestety z przykrością muszę odmówić. Mam już plany. Jeśli oferta będzie nadal aktualna, to kiedyś z chęcią się wybiorę – uśmiechnęłam się przepraszająco.
- W takim razie daj znać, jak będziesz chciała się wyrwać z miasta, służę pomocą w tym przedsięwzięciu.
 ...
Telefon faktycznie zadzwonił.
Dwa dni później nad ranem, kiedy siedziałam na kanapie z Alanem i oglądaliśmy niezwykle wciągający film, na który udało mu się mnie namówić.
Cóż... wszystkiego się nie da przewidzieć, prawda?
Pojechałam więc czym prędzej na komisariat, na którym czekał na mnie rozemocjonowany Tom.
- Amanda! Znaleźliśmy go! – powitał mnie na samym wejściu takimi słowami i nie pozostało mi nic innego jak udać się razem z nim do tablicy, na której poprzyczepiane były zdjęcia podejrzanych i zamieszanych w to wszystko z krótkimi opisami, dzięki którym nie musieliśmy za każdym razem zaglądać do dokumentów leżących na biurku obok.
- Facet wygląda teraz tak – wskazał na zdjęcie, które udało się komuś zrobić z dość sporej odległości. – Na zdjęciu niewiele zobaczysz, ale dzięki niemu oraz zeznaniom jednego z policjantów, rysownikowi udało się zrobić sporządzić portret pamięciowy  – podał mi kartkę, na której narysowana była twarz podejrzanego Drwala.
- Wiemy gdzie się teraz znajduje? – spytałam odkładając kartkę na bok.
- Tak, ale mamy mały problem. Gościu prowadzi klub nocny, w którym zatrudnia mnóstwo pań do towarzystwa i handluje dragami. Krótko mówiąc jedna wielka melina. Jedynym problemem jest to, że budynek jest dobrze strzeżony przez wielu ludzi i ciężko się tam dostać, jeśli nie jest się klientem albo jedną z tych dam – podał mi kolejne zdjęcia, które ktoś zrobił przed klubem. – Nie mamy pojęcia jak to wszystko wygląda od środka i możemy się nieźle nadziać. Facet wie, że coś się kroi, bo od kilku dni zwiększył ochronę z zewnątrz, więc domyślamy się, że w środku może też być nieciekawie. Potrzebujemy większej ilości informacji, zanim cokolwiek zrobimy.
- Więc w czym problem? Pójdę tam i wybadam teren. Jak będziemy mieć więcej danych, Andrews załatwi oddział który sobie z tym poradzi i tyle. – Gdy zobaczyłam jego niepewną minę, dodałam. – Masz lepszy pomysł? Tracimy czas a Drwal z każdą sekundą ma więcej na zwianie nam sprzed nosa!
- Więc jak chcesz to zrobić? – spytał patrząc się na mnie przenikliwie i zakładając ręce na piersi.
- Jako klientka wyglądałabym zbyt niewiarygodnie. Więc co mi pozostaje, jak nie udawanie, jak to ładnie ująłeś: pani do towarzystwa? – powiedziałam uśmiechając się przebiegle.
- Amanda... nie podoba mi się twój uśmiech. – Tom się skrzywił. – Wyglądasz jakby ci się to co najmniej podobało. – Podeszłam do niego i zawiesiłam rękę na jego ramieniu, nadal uśmiechając się jak mysz do sera.
- Po prostu stęskniłam się za prawdziwą i ekscytującą robotą w terenie. I czuję, że ta przyniesie mi dużo adrenaliny i satysfakcji.
 ...
Wszystko zorganizowaliśmy szybciej niż myślałam. Co prawda trochę zajęło nam przekonanie do tego pomysłu Andrewsa, który był do tego nastawiony co najmniej tak sceptycznie jak Tom, aczkolwiek w końcu się zgodził. Ustaliliśmy, że wejdę tam, mając w uchu słuchawkę, przez którą będę mogła kontaktować się z nimi i jak przekaże im jaka ilość ludzi jest w środku i jak mniej więcej są rozstawieni w budynku, wtedy wkroczą.
I tak oto kroczyłam do tego przerażającego budynku, odziana w skąpą, czarną, prześwitującą sukienkę, mając pod nią tylko czerwoną bieliznę i ani grama broni, lub kamizelki kuloodpornej. Całe przedsięwzięcie było dość ryzykowne, ale gra była warta świeczki. Mieliśmy wszystko tak opracowane, że wątpiłam w to, że cokolwiek mogłoby pójść nie tak.
Szłam pewnym siebie krokiem w bardzo wysokich szpilkach, pomimo chwilowego paraliżu który mną zawładną, gdy ochroniarze stojący przed wejściem zaczęli się mną interesować.
- Dwóch przy wejściu. Trzeci zaraz za drzwiami – mruknęłam cicho i usłyszałam potwierdzenie w słuchawce. Doszłam do ochroniarzy i już jak chciałam ich minąć, jeden z nich złapał mnie mocno za ramię i szarpnął do tyłu.
- A panienka gdzie się wybiera? – spytał grubym głosem, jak na człowieka z jego posturą przystało.
- Ja przyszłam do szefa w sprawie zatrudnienia. Koleżanka mi mówiła, że przyjmuje od zaraz – mruknęłam i przygryzłam wargę, robiąc głupiutką i naiwną minę.
- Proszę pokazać tę torebeczkę – wskazał palcem na małą kopertówkę, którą trzymałam w ręce. Podałam mu ją bez wahania i patrzyłam jak przegląda znajdujące się w niej kosmetyki i inne rzeczy, wrzucone tam dla dodania realizmu mojej postaci. Kiwnął głową do swojego milczącego jak na razie kolegi i oddał mi moją własność, po czym mruknął, że wszystko jest w porządku i że kolega mnie odprowadzi.
Gdy ruszyłam przed siebie i znalazłam się za drzwiami lokalu, oblał mnie zimny pot.
To wszystko zaczęło wydawać się bardziej przerażające i prawdziwe, a ja zdałam sobie sprawę z tego, że nie mogę się już wycofać i muszę wypełnić moją część zadania.
W całym pomieszczeniu królowała czerwień zestawiona z czarnymi meblami. Czarny bar, czarne stoliki, krzesła a nawet kanapy oraz scena, o ile można było w ogóle ją tak nazwać. Można było śmiało rzec, że wszystko wyglądało iście diabelsko.
Przy jednym ze stolików siedział łysy, napakowany człowiek, którego momentalnie rozpoznałam jako Drwala i to właśnie w jego kierunku prowadził mnie jeden z ochroniarzy, trzymając rękę na moim krzyżu i lekko mnie popychając do przodu. Za drwalem znajdowało się dwóch jego przydupasów, a obok i naprzeciwko siedzieli jacyś nieznani mi ludzie, którzy najprawdopodobniej toczyli z nim interesy.
Rozejrzałam się szybko po pomieszczeniu, żeby zobaczyć ilu tak naprawdę skrywało się jego ludzi rozstawionych po kątach i czekających na odparcie ataku. W polu mojego widzenia było ich około sześciu. Nie miałam pojęcia ilu znajdowało się za mną.
- Szefie – przerwał ich ciche rozmowy ochroniarz z którym przyszłam. – Ta panienka przyszła na rozmowę o pracę. – Na jego słowa pół stolika towarzyszących mu osób, zaczęło się śmiać i lustrować mnie z góry na dół. Drwal machnął mu ręką na znak, że może odejść i sięgnął po szklankę z bursztynowym płynem, upijając z niej łyk.
- Więc słucham? Dlaczego miałbym przyjąć do pracy akurat ciebie? – spytał uśmiechając się przebiegle. Tembr jego głosu przyprawił mnie o nieprzyjemne dreszcze. Walczyłam ze sobą i nie mogłam nadziwić się swojej odwadze, jak podeszłam do niego kołysząc biodrami i usiadłam mu na kolanach, łapiąc ręką za kołnierzyk, sugestywnie się ocierając.
Może jak mi nie wyjdzie w życiu to zostanę na starość aktorką?
- Sądzę, że idealnie bym się do niej nadawała. No i oczywiście, umiem tańczyć – wyszeptałam seksownym tonem głosu prosto do jego ucha.
- Więc co wy na to panowie, żeby nasza... Jak masz na imię?
- Sylvia – wymyśliłam naprędce.
- ... Sylvia, zatańczyła dla nas i pokazała nam na co ją stać? – dokończył, po czym odezwały się głośne dźwięki aprobaty i gwizdy.
Ktoś, nawet nie wiem kto włączył muzykę, która buchnęła z głośników, a Drwal wskazał ręką na scenę. Wstałam z jego kolan, co oczywiście musiał wykorzystać, dając mi siarczystego klapsa w tyłek. Walczyłam z samą sobą, żeby mu nie oddać prosto w jego połamany nos, ale udało mi się to przezwyciężyć i wyszłam na scenę, kołysząc biodrami w rytm muzyki.
Moje dłonie płynęły po ciele, zahaczając o sukienkę i delikatnie ją podwijając. Skorzystałam z momentu, w którym mogłam przekazać Tomowi jakieś informacje, bo wszystko zagłuszała muzyka, a ja odwróciłam się tyłem do oglądających mnie mężczyzn.
- Jest ich więcej niż myśleliśmy. Musisz wezwać posiłki, bo sami nie dacie rady. W samym tym pomieszczeniu jest ich przynajmniej dziesięciu. Na korytarzach na pewno też będą. Myślę, że jakiś tuzin. Jak będę coś więcej wiedziała, to dam znać. Śpieszcie się.
Kontynuowałam mój taniec, który był najzwyczajniejszym striptizem i gdy moja sukienka wylądowała na ziemi, podeszłam do rury i zaczęłam na niej tańczyć.
„Boże, co za upokorzenie...”  - pomyślałam, lecz kontynuowałam grę, widząc jak moim aktualnym widzom podoba się to co rozgrywa się przed nimi. Nie miałam zielonego pojęcia co właściwie robię, dopóki po jakiś dwóch minutach, które dla mnie były jak co najmniej dwadzieścia, muzyka ucichła.
Odgarnęłam z czoła kilka kosmyków włosów, i zeszłam na dół po czarnych schodkach, stając ponownie przed czarną kanapą, na której siedział rozłożony Drwal.
- Bardzo dobrze – mruknął przyglądając mi się. – To może teraz któryś wypróbuje cię w pokoju na górze. Co ty na to? Którego z nas byś chciała? – spytał pokazując ręką na wszystkich ludzi siedzących dookoła. Po moim kręgosłupie przeszedł dreszcz obrzydzenia, w momencie kiedy wyobraziłam sobie by robić cokolwiek z którymś z nich. Przemyślałam sytuację na szybko i stwierdziłam, że najbardziej przysłużę się Tomowi, jeśli wezmę ze sobą Drwala.
Przynajmniej jego droga ucieczki będzie ograniczona.
Podeszłam do niego i uśmiechnęłam się zachęcająco.
- Wybiorę ciebie. - Złapałam go za czarny podkoszulek, który miał na sobie i pociągnęłam do siebie, zmuszając, żeby wstał. Jego uśmiech w tym momencie wyglądał tak, jakby sam chciał powiedzieć „Nie wiesz na co się piszesz, skarbie.”, ale zignorowałam to ukłucie obrzydzenia wewnątrz, i złapałam go za rękę ciągnąc za sobą, w kierunku schodów.
Byłam w samej czerwonej bieliźnie oraz w wysokich obcasach, ale tak naprawdę nie dlatego czułam się naga. Fakt, że nie miałam przy sobie żadnej broni, nawet małego noża, sprawiał, że naprawdę ściskało mnie w żołądku ze strachu. Jeśli nie zdążą, ten człowiek będzie mi mógł coś zrobić. Miałam naprawdę małe szanse nie będąc uzbrojona, przy mężczyźnie postury jakiegoś kulturysty, ważącego spokojnie ponad sto-dwadzieścia kilogramów.
Zaczęłam modlić się w myślach by Tom naprawdę się pospieszył.
Drwal otworzył któreś z drzwi i popchnął mnie do środka, zamykając je od razu. Odeszłam kilka kroków i rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Miało jeszcze jedne drzwi. Zaczęłam się zastanawiać co to mogło być. Jedyne co mi wpadło do głowy i co mogło faktycznie znajdować się w takim miejscu to łazienka. Poczułam cichą nadzieję, że mnie to uratuje.
- Potrzebuję na chwilę pójść do łazienki. Za moment wracam – puściłam do niego oko, w tym „seksownym” stylu, i zatrzasnęłam za sobą cienkie drzwi, zanim zdążył zaprotestować.
Miałam rację. To była łazienka, w której znajdywał się prysznic, toaleta, mała umywalka, oraz znajdująca się powyżej niej szafką z lusterkiem. Podeszłam do umywalki i położyłam na niej moją małą torebeczkę. Otwarłam szafkę, żeby sprawdzić co się w niej znajduję, i oh... Tego można było się spodziewać. Jedyne co w niej znalazłam to paczki z różnymi prezerwatywami. Wyciągnęłam z kopertówkii krwistoczerwoną szminkę, i poprawiłam kolor moich ust.
Drwal zaczął się chyba niecierpliwić, bo słyszałam jak mnie woła. Nie mogłam się dłużej chować. Musiałam wyjść, żeby nie wzbudzić jego podejrzeń.
Moje ciało zalała fala adrenaliny gdy wyszłam i zobaczyłam jego zniecierpliwioną minę. Siedział na skraju łóżka, i czekał na mój ruch. Podeszłam więc do niego i nachyliłam się, szepcząc mu do ucha:
- Więc od czego chcesz, bym zaczęła? – Moje ręce wylądowały na jego wielkiej klatce piersiowej i powoli zjeżdżały na dół, a ja siadłam na jego kolanach. Czułam, że jest podniecony. Było to tak obrzydliwe, że ledwo udało mi się powstrzymać grymas na twarzy. Nie mogłam dać po sobie poznać, jak naprawdę się czułam. To zaszło już za daleko... Usłyszałam w uchu krótkie "wchodzimy" i dziękowałam w myślach Tomowi, za wyczucie czasu.
Potwierdzeniem słów Toma był nagły huk, a zaraz potem drugi i tupot wielu nóg.
Odetchnęłam z ulgą, bo zrozumiałam, że jestem uratowana.
Rozległy się strzały, i dopiero wtedy Drwala coś tknęło i chciał rzucić się do ucieczki. Zrzucił mnie ze swoich kolan, lecz mój szybki refleks pozwolił mi wstać i powalić go na podłogę jednym z tych sprytnych sposobów, których uczą na zajęciach samoobrony.
- Ty dziwko! – wrzasnął próbując mnie zrzucić, lecz nie udało mu się, bo jedną ręką przygwoździłam jego wykręcone do tyłu ręce, a kolanem trzymałam jego ciało i przygniatałam go do ziemi. Sięgnęłam do jego paska, wyciągając zza niego pistolet, który przez cały czas miał przy sobie.
W jednej chwili do pomieszczenia wpadł jeden z jego ochroniarzy, który widząc co się dzieje, i prawdopodobnie słysząc jego wcześniejszy wrzask, wpadł celując we mnie pistoletem, który odpalił w tym samym momencie, w którym uniosłam rękę i posłałam śmiertelną dla niego kulę prosto w jego głowę.
Myślałam, że chybił, dopóki nie poczułam przeszywającego bólu, który odebrał mi dech w piersiach. Na mój brzuch i udo spłynęła ciepła, lepka krew. Mój uścisk momentalnie zelżał, co Drwal wykorzystał i zepchnął mnie na ziemię. Jedynie na mnie spojrzał i chyba od razu postanowił, że mnie tu zostawi, bo i tak wykrwawię się na śmierć, a on nie ma czasu do stracenia na kogoś tak mało ważnego jak ja.
Wybiegł, a ja trzęsącą się dłonią sięgnęłam do boku, który palił żywym ogniem. Zobaczyłam, że moja ręka jest cała czerwona od krwi, i pomimo tego, że widziałam swoją krew już nie raz kiedy oberwałam mniej lub bardziej, zrobiło mi się niedobrze.
Próbowałam zatamować jakoś krwawienie dwoma rękami, ale ich siła z sekundy na sekundę słabła, i czułam jak odlatuję.
Moja głowa przekręciła się na bok a ciało prawie całe zwiotczało. Zobaczyłam tylko ogromną plamę brunatnej krwi, w której teraz leżałam i Toma, który wbiegł do pomieszczenia krzycząc coś.
Podbiegł szybko do mnie, nie przejmując się, że będzie cały w mojej krwi. Ściągnął podkoszulek, zmiął w kulę w ręce i przyłożył mocno do mojego boku. Rana tak zabolała, że na moment odzyskałam świadomość i usłyszałam co do mnie mówi.
- Amanda! Słyszysz mnie? – poczułam jak odpływam ponownie, bo twarz Toma zaczęła się zamazywać, a ja słyszałam jego głos, jakby był coraz dalej. Umieszczony w jakimś tunelu? – Amanda! Nie zasypiaj! Amanda... zostań ze mną, proszę. Nie możesz zasnąć...


A potem była już tylko ciemność. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz