5. At night a candle's brighter than the sun.
Jak zawsze w stresujących sytuacjach poszłam do szafki wiszącej nad blatem i wyciągnęłam z niej paczkę papierosów. Jestem osobą niepalącą na co dzień, ale czasem sytuacja zmusza mnie do szybkiego odstresowania, które daje mi to świństwo. Czekałam na Paula stojąc na tarasie i zaciągając się powoli dymem z mentolowego papierosa. Lekki wiatr owiewał moje bose stopy i odkryte nogi oraz ramiona. Z tego wszystkiego nie zdążyłam nawet się przebrać. W głowie ciągle kołotały mi słowa napisane na kartce.
„Nie ciesz się na zapas, bo zamienię Twoje życie w piekło."
Kto mógł ją zostawić i w jaki sposób tu wszedł? Gdy wypaliłam papierosa a zawarta w nim nikotyna choć trochę mnie uspokoiła i przestałam się niekontrolowanie trząść, podeszłam do drzwi i przyjrzałam się zamkowi. Faktycznie, po dokładniejszych oględzinach dało się stwierdzić, że był on trochę wyszczerbiony w jednym miejscu. Wskazywało to na niepodważalne ślady włamania. Że ja wcześniej tego nie zauważyłam! Przeklnęłam w myślach i wróciłam do środka, upewniwszy się wcześniej, że zamknęłam dokładnie drzwi.
Po niecałych dwudziestu minutach stałam z Paulem w tym samym miejscu. Zdążyłam przebrać się w coś cieplejszego i wypić cały kubek kawy.
- Ktoś bez wątpienia majstrował przy tym zamku - Paul potwierdził moją teorię, po czym wstał i przyglądnął mi się. - Jak się trzymasz?
- A jak mam się trzymać? Ktoś chce mnie wystraszyć i nie powiem...trochę mu się udaje. Jakbyś się czuł na moim miejscu? - spytałam retorycznie.
- Pokażesz mi tę kartkę?
- Jasne – przytaknęłam i skierowałam się do salonu. Leżała na stole tak jak ją tam zostawiłam. Paul założył rękawiczkę i przyglądnął się jej. Nie było w niej nic istotnego poza wydrukowanym napisem. Zrobiłam to chyba z dziesięć razy kiedy na niego czekałam.
Jak zawsze w stresujących sytuacjach poszłam do szafki wiszącej nad blatem i wyciągnęłam z niej paczkę papierosów. Jestem osobą niepalącą na co dzień, ale czasem sytuacja zmusza mnie do szybkiego odstresowania, które daje mi to świństwo. Czekałam na Paula stojąc na tarasie i zaciągając się powoli dymem z mentolowego papierosa. Lekki wiatr owiewał moje bose stopy i odkryte nogi oraz ramiona. Z tego wszystkiego nie zdążyłam nawet się przebrać. W głowie ciągle kołotały mi słowa napisane na kartce.
„Nie ciesz się na zapas, bo zamienię Twoje życie w piekło."
Kto mógł ją zostawić i w jaki sposób tu wszedł? Gdy wypaliłam papierosa a zawarta w nim nikotyna choć trochę mnie uspokoiła i przestałam się niekontrolowanie trząść, podeszłam do drzwi i przyjrzałam się zamkowi. Faktycznie, po dokładniejszych oględzinach dało się stwierdzić, że był on trochę wyszczerbiony w jednym miejscu. Wskazywało to na niepodważalne ślady włamania. Że ja wcześniej tego nie zauważyłam! Przeklnęłam w myślach i wróciłam do środka, upewniwszy się wcześniej, że zamknęłam dokładnie drzwi.
Po niecałych dwudziestu minutach stałam z Paulem w tym samym miejscu. Zdążyłam przebrać się w coś cieplejszego i wypić cały kubek kawy.
- Ktoś bez wątpienia majstrował przy tym zamku - Paul potwierdził moją teorię, po czym wstał i przyglądnął mi się. - Jak się trzymasz?
- A jak mam się trzymać? Ktoś chce mnie wystraszyć i nie powiem...trochę mu się udaje. Jakbyś się czuł na moim miejscu? - spytałam retorycznie.
- Pokażesz mi tę kartkę?
- Jasne – przytaknęłam i skierowałam się do salonu. Leżała na stole tak jak ją tam zostawiłam. Paul założył rękawiczkę i przyglądnął się jej. Nie było w niej nic istotnego poza wydrukowanym napisem. Zrobiłam to chyba z dziesięć razy kiedy na niego czekałam.
- Cholera, gdyby było to odręczne pismo, byłoby nam
znacznie łatwiej. Trzeba to dać technikowi. Może mamy do czynienia z idiotą,
który zostawił swoje odciski.
- Miejmy nadzieję, bo to na razie jedyny punkt zaczepienia.
– Powiedziałam przyglądając się skrawkowi papieru. – Chcesz drinka? Ja nie
wytrzymam tego chyba na trzeźwo. – Blondyn skinął głową i usiadł na kanapie.
Przyniosłam dwie szklanki whisky z lodem. Podałam jedną Paulowi, a z drugiej
się napiłam i usiadłam obok niego.
Zaczęłam analizować w głowie możliwości. Czy to nie było
dziwne, że dostałam tę kartkę zaraz po pierwszym dniu pracy w firmie Adamsa?
Może on doskonale wie, że jestem podłożona i próbuje się mnie pozbyć,
zastraszając mnie? To by było naprawdę dziwne, zważając na to, że dopiero dziś
mnie „poznał” i na to, że nie miał prawa o tym wiedzieć.
No bo jak?
Jedyną osobą która wiedziała była Rachel, ale to też nie
wchodziło w grę. Ludzie Andrews’a dokładnie ją sprawdzili, zanim przystąpili do
czegokolwiek.
Kolejną osobą która nagle pojawiła się w moim życiu był
Alan. Jednak nie wierzyłam, że to mógł być on. Znałam go od małego i nie
wydawało mi się, by mógł bawić się w coś takiego. Jaki mógłby mieć w tym cel?
Żaden.
- Dzięki, że przyjechałeś – odezwałam się cicho.
- Nie ma za co dziękować, wiesz przecież, że zawsze możesz
na mnie liczyć? Jane niesamowicie się zmartwiła, jak o tym usłyszała. Będę
musiał do niej zadzwonić, żeby ją uspokoić, że już tu jestem i wszystko jest na
razie dobrze.
- To idź.
- Dobrze, będę na balkonie jak coś.
Gdy Paul wyszedł postanowiłam pójść do kuchni i dolać sobie
złocistego trunku, który nieco przytłumił strach. Moje nerwy latały na cienkiej
granicy strachu i niepokoju. Byłam cholernym detektywem i to zazwyczaj mi
przypadała rola uspokajania innych, a w tym momencie nie mogłam uspokoić samej
siebie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę czuła się tak... zdezorientowana.
Co najgorsze, jutro był zwyczajny dzień i musiałam
doprowadzić się do takiego stanu psychicznego, by móc wysiedzieć w pracy osiem
godzin, a potem zobaczyć się z Alanem i udawać, że wszystko jest w porządku,
kiedy będziemy robić coś zupełnie błahego. Zaczęłam się zastanawiać, czy
komukolwiek o tym mówić, ale postanowiłam, że na razie tego nie zrobię. Paul
był jedyną osobą której ufałam. Wiedziałam, że nie zostawi mnie w potrzebie i
byłam stuprocentowo przekonana, że nie był w to zamieszany. Obróciłam się w
jego stronę, jak usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi od balkonu i zasuwanej
firanki.
- I co u Jane, wszystko w porządku?
- Tak, uspokoiłem ją i powiedziałem jej, żeby szła spać.
- To dobrze – odpowiedziałam pogrążając się znów w
zamyśleniu.
- Masz w ogóle pomysł kto to mógł być? – spytał Paul po
chwili.
- Nie mam zielonego pojęcia. Jestem zdezorientowana
bardziej niż ty i nie mieści mi się nawet w głowie to co się dzieje. Gdybym
jakieś miała, to od razu bym ci o tym powiedziała.
- A nie zauważyłaś nic dziwnego?
- Nie... najzwyczajniej wróciłam od was, poszłam się
wykąpać, i jak kładłam się spać to poczułam tą cholerną kartkę. Nawet jej nie
zauważyłam. Gdybym tylko wiedziała...
- Jutro rano pojadę od razu na komisariat i pójdę do Bruna.
Może uda mu się ściągnąć z tego jakieś odciski palców.
- Dziękuje, Paul.
- Nie ma sprawy, przecież nigdy bym cię nie zostawił z
czymś takim. – Położyłam głowę na jego ramieniu i westchnęłam. Mieć takiego
przyjaciela to zdecydowanie skarb. Paul objął mnie ramieniem i przyciągnął
jeszcze mocniej. Niejednokrotnie kiedy przeżywałam wzloty i upadki w swoim
życiu, on zawsze był przy mnie i się mną opiekował jak starszy brat, którego
nigdy nie miałam. Doceniałam go za to i byłam mu za to niesamowicie wdzięczna.
Pamiętam jak byłam młodsza i brylowałam na komendzie, aż tu
nagle pojawił się taki Paul, który wcale nie był ode mnie gorszy. Nie powiem,
przez pewien czas aż go nienawidziłam. Najgorsze w tym wszystkim było to, że
nasz szef postanowił zrobić z nas partnerów na jednej z akcji i tak świetnie
współpracowaliśmy ze względu na chęć wybicia się, że stwierdził, że byłby
głupi, gdyby nie zostawił tego w ten sposób. Od tej pory byliśmy na siebie
skazani, dwoje młodych policjantów z aspiracjami na coraz więcej. Na całe
szczęście po pewnym czasie się dogadaliśmy i faktycznie zaczęliśmy się
przyjaźnić, nie tylko w pracy. To ja byłam pierwszą osobą, której Paul zwierzał
się z zamiaru oświadczenia się Jane, to ja jako pierwsza poznałam datę ich
ślubu i to ja zawsze przyjmowałam go ze szklanką whisky w ręce o trzeciej w
nocy, gdy pokłócił się z Jane i wychodził z domu, żeby „odetchnąć”. Miałam
szczęście, że na niego trafiłam w pożerającym ludzi i ich relacje Nowym Jorku.
- Nie powinieneś wracać do domu? Jane pewnie się martwi, że
nadal nie wracasz...
- Nie zostawię cię tu samej. Nie ma mowy! Poza tym, jak
rozmawiałem z nią przez telefon, powiedziałem jej, że tu zostaję i sama zasugerowała,
że to dobry pomysł. Więc nawet nie myśl Shieffield, że tak łatwo się mnie
pozbędziesz – uśmiechnął się przebiegle. – Powinnaś się przespać.
- Nie wiem czy dam radę zasnąć... Będę musiała chyba wziąć
jakieś środki nasenne.
- Siedź tu, ja ci przyniosę. – Paul zatrzymał mnie gestem
ręki i zaniósł do kuchni puste szklanki po alkoholu. Po chwili wrócił z
szklanką wody i tabletkami. Pójdę sobie po koc i poduszkę do ciebie. Zaraz
wracam.
Łyknęłam tabletki nasenne i przepiłam je wodą. Wstałam z
kanapy i zamknęłam okno w salonie, ponieważ zaczęło się robić dosyć chłodno.
Wyciągnęłam z szafki foliową torebkę i schowałam do niej rzeczoną kartkę.
Jeszcze raz spojrzałam na napis i włożyłam ją Paulowi do torby. Skierowałam się
do sypialni i minęłam się z blondynem.
- Schowałam ci kartkę do torby. Jeszcze raz dziękuję i
dobranoc – przytuliłam go i poszłam do siebie.
Gdyby nie budzik rozdzierający ciszę, pewnie spałabym w
nieskończoność. Wymacałam go na szafce nocnej i przycisnęłam duży guzik, by
wyłączyć jego denerwujące wycie. Zakryłam głowę poduszką i westchnęłam. Gdybym
nie musiała to nawet bym nie wstawała, ale obowiązki wzywały. Zwlekłam się z
łóżka i powędrowałam do kuchni. Paul jeszcze spał, więc postanowiłam zjeść
jakieś śniadanie i zrobić mu kanapki i kawę. Nasypałam do miski musli i zalałam
je jogurtem, po czym usiadłam przy wyspie kuchennej i zaczęłam jeść. Zrobiłam
śniadanie dla Paula, i zostawiłam je mu na stoliku razem z kartką i zapasowymi
kluczami do mieszkania.
Przez całą drogę zastanawiałam się nad tajemniczą kartką.
Paul miał zanieść ja do technika, ale szczerze wątpiłam w to, że Bruno
cokolwiek znajdzie. Jeśli włamywacz był sprytny i szczery w swoich pogróżkach,
na pewno nie zostawił żadnych śladów. Nie mogłam uwierzyć że w ogóle to
wszystko się dzieje. Co takiego zrobiłam żaby sobie na to zasłużyć? Kim mógł
być człowiek próbujący mnie zastraszyć i przede wszystkim, dlaczego to robił?
Gdy dojechałam do budynku w którym znajdowała się
kancelaria, było niedługo po dziewiątej. Wysiadłam z samochodu i upewniwszy
się, że go zamknęłam, ruszyłam w kierunku wind. Nacisnęłam przycisk
przywołujący urządzenie i czekałam aż zjedzie na dół.
- No i znów spotykamy się w garażu – usłyszałam za sobą
znany mi z poprzedniego dnia głos. Zacisnęłam szczękę i zastanawiałam się za
jakie grzechy mnie to spotyka? Miałam cichą nadzieję, że jeszcze przez jakąś
godzinę będę mieć spokój, ale jak widać, jeśli problemy miały się na mnie
zacząć nagle zwalać, to wszystkie na raz. Wymusiłam uśmiech i odwróciłam się.
- Widocznie taki mój pech... – westchnęłam. Na moje
szczęście, albo też nieszczęście winda zjechała w dół i jej ciężkie metalowe
drzwi rozsunęły się przede mną. Weszłam do środka metalowej pułapki, która
wywoływała we mnie klaustrofobiczne lęki, a zaraz za mną Adams.
- Na które piętro sobie życzysz? – spytał miłym głosem,
który zupełnie nie przypominał palanta z dnia wczorajszego.
- Na trzydzieste szóste. Nie przypominam sobie żebyśmy
przechodzili na „Ty” – mruknęłam okazując swoje niezadowolenie.
- Widzisz co za zbieg okoliczności? Pracujemy nawet na tym
samym piętrze! – puścił moją uwagę mimo uszu, co mnie podwójnie zirytowało.
Wcisnął guzik i drzwi windy zasunęły się przede mną, skazując mnie na jego
obecność w tym małym pomieszczeniu przez przynajmniej następną minutę. W tym
momencie mogłam tylko błagać, żeby winda nie zatrzymywała się na żadnym
piętrze, bo trwałoby to jeszcze dłużej.
Możliwe, że ktoś jednak wysłuchuje moich modlitw, ponieważ
dotarliśmy na górę bez zbędnych komentarzy czy rozmów. Jako niesamowity dżentelmen,
James przepuścił mnie w przejściu. W oddali zauważyłam Rachel, która widząc
mnie momentalnie ruszyła w naszym kierunku.
- Widzę, że już poznałeś swoją nową asystentkę, James –
powiedziała podchodząc do nas z uśmiechem na ustach. Chyba nie widziała mojej
niezadowolonej miny.
- Nie rozumiem o co chodzi? – spytał zdezorientowany.
- Olivia będzie mnie zastępować w najbliższym czasie.
Przyszłam, żeby was ze sobą poznać i wytłumaczyć jej jeszcze kilka rzeczy, ale
widzę, że nie będę już potrzebna.
- W takim razie miło mi poznać. James Adams – wystawił rękę
w moim kierunku, którą uścisnęłam.
- Olivia Stone.
- Wybacz James, ale muszę ją na chwilę porwać. Babskie
sprawy – szepnęła po czym objęła mnie ramieniem, a on skinął głową. Poszłyśmy w
przeciwną stronę i stanęłyśmy przy dużym oknie, wychodzącym na piękny widok
Nowego Jorku. Gdy upewniła się, że jesteśmy same a James wszedł już do firmy,
zaczęła mówić.
- Znalazłam jeszcze to, segregując dokumenty które mam w
domu. Mówiłaś, że każda sprawa którą James prowadził z tym sędzią Rogersem może
być poszlaką. – podała mi teczkę i uśmiechnęła się. – Wszystko okej? Radzisz
sobie jakoś?
- Tak, jest dobrze. Podziwiam cię za to ogarnięcie jeśli
chodzi o prowadzenie jego kalendarza. Wczoraj nie było aż tak wielu telefonów,
ale musiałam nieźle się nagłowić, żeby to jakoś sensownie ułożyć.
- W takim razie nie przeszkadzam, bo na pewno dużo pracy
przed tobą.
- Dzięki za przyniesienie tego. Przejrzę je jak tylko będę
miała chwilę – wskazałam na trzymaną w ręce teczkę. Poszłam do biura i usiadłam
za swoim biurkiem. Drzwi do gabinetu Adamsa były otwarte a on sam siedział na
skórzanej kanapie i przeglądał jakieś dokumenty. Postanowiłam spełnić moje
obowiązki więc zapukałam do szklanych drzwi.
- Tak? – brunet nawet się nie odwrócił i dalej był
wpatrzony w swoje dokumenty.
- Czy czegoś pan potrzebuje? Coś przynieść?
- Nie pan. Nie lubię jak ktoś mówi tak do mnie w mojej
firmie. Tym bardziej najbliżsi współpracownicy – mówiąc to obrócił się w moim
kierunku. – I tak. Poproszę kawę. – uśmiechnął się po czym wrócił do swoich
obowiązków. Wpatrywałam się w niego, żeby powiedzieć mu, że nie będę mówić do
niego po imieniu, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Poszłam do kuchni i
spotkałam tam Ellę.
- O! Olivia, cześć! – uśmiechnęła się przerażająco szeroko.
- Cześć – mruknęłam podchodząc do szafki i wyciągając z
niej filiżanki.
- Jak ci minął pierwszy dzień w pracy? – spytała.
- Dobrze... nie narzekam. – Postanowiłam, że spytam się jej
kto taki był wczoraj u Collinsa. Ta wczorajsza kłótnia mi się nie podobała. –
Ella?
- Tak?
- Wiesz z kim George się wczoraj tak kłócił? – spytałam. –
Wczoraj przechodziłam obok jego gabinetu i widziałam, że coś jest nie tak... –
wytłumaczyłam od razu skąd wiem o zaistniałej sytuacji.
- Ech... – machnęła ręką. – To tylko jeden z klientów.
Wiecznie jest o coś niezadowolony. Tak źle, tak niedobrze... Aż się dziwię, że
George ciągle go reprezentuje, ale to nie moja sprawa, więc się nie wtrącam.
- Aha... no cóż... pracując na takim stanowisku w tak
wysoko postawionej firmie trzeba mieć stalowe nerwy i cierpliwość do ludzi.
Klient wymaga i płaci więc...
- No właśnie. Ja już nawet się nie przejmuje takimi
rzeczami. George radzi sobie w takich sytuacjach bez mojej pomocy.
Gdy kawa była gotowa wzięłam do ręki dwie filiżanki i
wróciłam na swoje stanowisko gdzie zostawiłam jedną, a drugą wniosłam do
gabinetu Jamesa.
- Proszę – mruknęłam podając mu filiżankę z czarną kawą,
posłodzoną jedną kostką cukru, jak wcześniej podpowiadała mi Rachel.
- Dziękuję. – Już miałam wychodzić, ale mężczyzna mnie
zatrzymał. – Olivio, czy mogłabyś mi pomóc?
- Oczywiście – powiedziałam i usiadłam na drugim fotelu,
który wskazał mi Adams. – W czym miałabym ci pomóc? – spytałam.
- Skoro Rachel wybrała cię na swoją zastępczynię, śmiem
mniemać że znasz się trochę na prawie, lub chociaż jesteś na tyle sprytna że
zdołasz mi pomóc w znalezieniu rozwiązań dla kilku spraw.
- Nie wiem czy moja wiedza jest na tyle wystarczająca, ale
zawszę mogę spróbować.
- Dobrze, w takim razie pierwsza sprawa – brunet podał mi
teczkę z dokumentami, którą od razu zaczęłam przeglądać.
- Odszkodowanie?
- Tak. Naszą klientką jest aktorka Jessika Brown, która
podczas kręcenia filmu akcji złapała sobie nogę i żebro. Firma ubezpieczeniowa
nie chce jej wypłacić odszkodowania które jej się należy, ponieważ sądzi że
kręciła sceny kaskaderskie na własną odpowiedzialność i umowa tego nie
obejmowała. – Brunet wytłumaczył mi pokrótce wszystko co miałam na kartce
leżącej na moich kolanach. Napił się kawy i odstawił ją na stolik. – Mmm... taka
jaką najbardziej lubię. Skąd wiedziałaś?
- Powiedzmy, że mam dobrą intuicję – odpowiedziałam
przeglądając pozew i resztę dokumentów.
- Coś mnie zastanawia...
- Co takiego?
- Jakim cudem mój urok osobisty jeszcze na ciebie nie
zadziałał?
- To ty w ogóle posiadasz coś takiego jak urok osobisty? –
popatrzyłam na niego z jawnym zdziwieniem. – Wybacz, nie zauważyłam, bo jak na
razie potrafisz okazywać tylko swoją stronę palanta – uśmiechnęłam się uroczo i
wróciłam do czytania.
Tak minęło kolejne kilka godzin, które spędziłam na
wymyślaniu razem z Adamsem argumentów do sprawy o odszkodowanie gwiazdy kina
akcji oraz dowodów do zbiorowego pozwu przeciwko dużemu koncernowi
farmaceutycznemu, który wypuścił na rynek lek o ubocznych działaniach, po
których wiele ludzi trafiło do szpitala. Przyszło do nas kilka osób, które
opowiadały nam swoją historię, a my zbieraliśmy dokumentację na kolejną
rozprawę. Biegałam kilka razy do archiwum, robiłam kawę, odbierałam telefony,
umawiałam spotkania i uważnie słuchałam innych, wtrącając moje sugestie. Nie
powiem, sama byłam pozytywnie zaskoczona moim umysłem, który nieźle poradził
sobie w wymyślaniu argumentacji i innych potrzebnych pomysłów. W końcu jak to
się mówi, co dwie głowy to nie jedna, a na pewno pomogło tu moje inne postrzeganie
świata, spoza prawniczych kodeksów.
Po całym tym dniu mogłam powiedzieć jedno. Pracując cały
dzień z Adamsem mogłam stwierdzić, że na pewno zależy mu bardzo na ludziach dla
których pracuje i zdecydowanie niczego nie robi na „odwal się”. Pomijając jego
głupie próby podrywu, na które każda będąc na moim miejscu zapewne ściągnęłaby
sobie już majtki przez głowę, był rzetelnym prawnikiem i tego nie mogłam mu
odebrać. Jak ma coś robić to angażuje się w to w stu procentach. Nie pasowało
mi to do człowieka którym mi się wydawał wcześniej. Nie mogłam oczywiście
niczego mówić po jednym dniu spędzonym w jego towarzystwie, ale zdecydowanie
coś mi tu nie pasowało. Po co miałby się tak tym przejmować i spędzać tyle
czasu na przygotowywaniu linii obrony, skoro równie dobrze mógł przekupić ławę
przysięgłych i sędziego? Było go na to stać, po wygranej rozprawie dostałby
znacznie więcej a skoro robił to wcześniej, to czemu miałby nie zrobić tego
również tym razem? Wydawał się być uczciwy ale na pewno musiałam najpierw się
przyjrzeć temu z bliska. Przede wszystkim dotrzeć do sędziego Rogersa.
Będąc w wirze pracy choć na jakiś czas zapomniałam o
nieszczęsnym liście. Już usprawiedliwiam Adamsa od wszystkich zarzutów, a może
tak naprawdę to on jest włamywaczem, albo zlecił to komuś? Była to jedna z
bardziej prawdopodobnych teorii, bo dziwnym dla mnie jest fakt, że w dniu w
którym zaczęłam u niego pracować, nagle pojawił się list z pogróżkami. Sama nie
wiedziałam co o tym myśleć, ale byłam pewna jednego... w tym momencie po prostu
nie chciałam już tego robić. Chciałam uwolnić moją głowę od podejrzeń i teorii,
a zastąpić czymkolwiek innym. I spotkanie z Alanem wydawało się być do tego
wprost idealne.
Przyszedł po mnie równo o siedemnastej trzydzieści. Nie
sądziłam, że jakiś facet kiedykolwiek wykaże się taką punktualnością, ale jak
widać Alan za każdym razem potrafił mnie czymś zaskoczyć. Ubrany w jeansy,
podkoszulek i koszulę w kratę, którą wprost uwielbiałam u mężczyzn, pojawił się
przed moimi drzwiami z uśmiechem na ustach i dwoma kubkami z mrożoną kawą.
- Pomyślałem że napijemy się po drodze i pójdziemy na coś
dobrego do jedzenia.
- Dobry pomysł, niczego konkretnego dziś nie jadłam poza
śniadaniem. Daj mi tylko chwilę, muszę podsuszyć włosy i znaleźć w tym
bałaganie buty. Zaraz wracam. – Porwałam jeszcze kubek z mrożoną kawą i
uciekłam do sypialni. Po szybkim ogarnięciu się i znalezieniu w stercie innych
butów moje ulubione trampki, założyłam na siebie luźny, wygodny podkoszulek i
wyszłam razem z Alanem na miasto. Jego obecność mi bardzo odpowiadała. W
przeciwieństwie do większości facetów, których spotykałam, on się nie narzucał
i bardzo dobrze mi się z nim rozmawiało.
- To gdzie idziemy?
- Mam ochotę na coś niezdrowego.
- To co? Pizza? Kebab?
Hot dog? A może frytki belgijskie i piwo?
– zaczął wymieniać.
- Zdecydowanie biorę kebab i piwo. Co ty na to?
- Zdaję się na ciebie. Mi to zupełnie obojętne – uśmiechnął
się i objął mnie ramieniem. Szliśmy tak w kierunku plaży, śmiejąc się z
opowiadanych sobie nawzajem kompromitujących historii naszego życia oraz
dennych żartów. Nie sądziłam, że Alan ma takie poczucie humoru. Usiedliśmy z
naszym jedzeniem na promenadzie wiodącej wzdłuż plaży. Siedzieliśmy tam tak
długo, że za wysokimi wieżowcami zaczęło powoli chować się słońce. Jego pomarańczowe
promienie przechodziły pomiędzy budynkami, tworząc niepowtarzalny widok.
- Piękne... – westchnęłam siadając po turecku i zakładając
okulary przeciwsłoneczne, żeby móc bezkarnie wpatrywać się w ten widok. –
Chciałabym częściej móc robić tak błahe i zwyczajne rzeczy.
- A co ci w tym przeszkadza? Jak tylko masz ochotę gdzieś
się wyrwać, to zawsze służę czasem.
- Teraz nie jest źle, ale zazwyczaj przesiaduje tyle czasu
w pracy, że nie mam już go na inne przyjemności... Jakoś nigdy mi to nie
przeszkadzało, ale chyba nie zdawałam sobie sprawy, że brakuje mi czegoś tak
głupiego jak oglądanie zachodu słońca – zaśmiałam się. – Dziękuję, że mnie tu
wyciągnąłeś.
- To dopiero początek. Musimy poczekać do zmroku, czyli
jeszcze jakieś... – zerknął na zegarek znajdujący się na nadgarstku. – niecałe
pół godziny. Wtedy powinno być idealnie ciemno – powiedział tajemniczo.
- Idealnie ciemno do czego?
- Zobaczysz... – powiedział uśmiechając się intrygująco.
- Ale z ciebie tajemniczy James Bond... zawsze musisz
przede mną ukrywać takie rzeczy?
- Wtedy nie byłoby niespodzianki. Nie jest ci zimno?
- Trochę... Ale nie jest źle, po prostu za cienko się
ubrałam jak na tą godzinę.
- To chodź tu – mruknął wystawiając rękę. Oparłam głowę na
jego torsie, a on objął mnie ramieniem. Wpatrywałam się z zachwytem w niebo, na
którym pojawiła się różowa poświata i zaczynały nadchodzić gwiazdy. Pierwszy
raz od wielu lat, czułam się naprawdę beztrosko. I co najlepsze, podobało
mi się to. Zamyśliłam się na chwilę zanim Alan nie postanowił przerwać naszej
ciszy.
- Amanda?
- Hmm?
- Nie jestem pewien, ale chyba coś ci wibruje w kieszeni. –
W ogóle tego nie poczułam, ale od razu oderwałam się od jego ciepłego ciała i
sięgnęłam do kieszeni. Na wyświetlaczu pojawiło się „Paul”, ale zignorowałam
to. Nie chciałam psuć sobie wieczoru.
Niecałe pół godziny później tak jak obiecał mi Alan,
zostawił mnie na chwilę samą i poszedł do jednego ze stoisk nieopodal, przy
którym stała spora grupka ludzi. Przyglądałam się jak coś kupuje i płaci, ale
nie mogłam nic dostrzec. Nie zostało mi nic innego niż czekać.
Gdy Alan wrócił złapał mnie za talię i pomógł zejść bez
szwanku z wysokiego murku, po czym podał mi rękę, do drugiej wziął coś
zapakowanego w folii i poszedł w głąb plaży. Zastanawiałam się co się dzieje,
ponieważ nie byliśmy jedynymi, ale szybko to zrozumiałam, kiedy Alan odpakował
tajemniczy przedmiot i rozłożył. Był to piękny, kolorowy lampion z cienkiego
papieru przypominającego bibułkę. Podał mi go i zaczął grzebać po kieszeniach w
poszukiwaniu zapalniczki. Gdy ją znalazł odpalił lampion i po chwili
wypuściliśmy go do reszty, która znajdowała się już ponad nami. Gdy popatrzyłam
na niebo, usiane było małymi błyszczącymi punkcikami, które wiatr niósł w
stronę morza. Uśmiechnęłam się wtulając w Alana i obserwowałam lampiony
puszczane przez ludzi, i te wędrujące w ciemną otchłań, która dzięki nim i
morzu odbijającemu ich światło, zalśniła magicznym blaskiem.
Poczułam kolejne wibracje telefonu i na ekranie znów
pojawił się Paul. Znając go nie od dziś i wiedząc, że jeśli dzwoni więcej niż
raz musi to być coś ważnego i nie mogącego czekać.
- Przepraszam, muszę to odebrać. – powiedziałam, po czym
odeszłam kawałek i przesunęłam palcem po dotykowym ekranie.
- Tak? – spytałam, kuląc się od chłodnego powietrza
dookoła. Na moich rękach pojawiła się gęsia skórka, a ja objęłam się jednym
ramieniem.
- Cześć Amanda. Mam dwie wiadomości. Dobrą, i złą.
- Dawaj!
- Sprawa wygląda tak, że poprosiłem Bruna, żeby szybko
postarał się zrobić analizę śladów na tej kartce, i nie uwierzysz... Właśnie
byłem u niego i dowiedziałem się, że nasz szantażysta jest głupszy niż
myśleliśmy. Poza twoimi, są jeszcze jedne odciski palców. – Słysząc słowa
Paula, zamurowało mnie. Dosłownie mnie zamurowało. Nagle nie czułam zimna, nie
czułam lekkiego powiewu wiatru który mroził moją skórę, tylko pojawiło się coś
innego. Coś, co rozpaliło mnie od środka, jak buchający z wielkiego kotła
ogień.
- Amanda... Halooo, jesteś tam?
- Tak. – odpowiedziałam po krótkiej chwili. – Do kogo
należą odciski?
- I tu jest ta zła wiadomość... – Słuchałam jak Paul
tłumaczył mi wszystko czego się dowiedział i kątem oka spojrzałam na Alana. „Cholera jasna...”.
- Dzięki za wszystko, Paul. Odezwę się jutro.
Chcę więcej Jamesa i Amandy!!! Czy to jest jasne? Nie wystarczy mi tylko kilka wymienionych między nimi zdań! Chcę WIĘCEJ!
OdpowiedzUsuńPo drugie- Alan musi zniknąć. Niszczy mi mój idealny plan swatania ww. dwójki.
Trzecie- NIE KOŃCZ W TAKI MOMENCIE?! JAJA SOBIE ZE MNIE ROBISZ?!
A tak poza tym dobra robota siostro! <3
Xx.
Hmm... no nie wiem, Amanda chyba go zbytnio nie polubiła ;p
UsuńAlan jest słodki! Twój idealny plan najwidoczniej nie jest aż tak idealny, skoro nie przewidziałaś w nim Alana.
jeszcze raz: MWAHAHAHA!!!
Dzięki <3 Xx.