sobota, 10 października 2015

5

5. At night a candle's brighter than the sun.

Jak zawsze w stresujących sytuacjach poszłam do szafki wiszącej nad blatem i wyciągnęłam z niej paczkę papierosów. Jestem osobą niepalącą na co dzień, ale czasem sytuacja zmusza mnie do szybkiego odstresowania, które daje mi to świństwo. Czekałam na Paula stojąc na tarasie i zaciągając się powoli dymem z mentolowego papierosa. Lekki wiatr owiewał moje bose stopy i odkryte nogi oraz ramiona. Z tego wszystkiego nie zdążyłam nawet się przebrać. W głowie ciągle kołotały mi słowa napisane na kartce.
„Nie ciesz się na zapas, bo zamienię Twoje życie w piekło."
Kto mógł ją zostawić i w jaki sposób tu wszedł? Gdy wypaliłam papierosa a zawarta w nim nikotyna choć trochę mnie uspokoiła i przestałam się niekontrolowanie trząść, podeszłam do drzwi i przyjrzałam się zamkowi. Faktycznie, po dokładniejszych oględzinach dało się stwierdzić, że był on trochę wyszczerbiony w jednym miejscu. Wskazywało to na niepodważalne ślady włamania. Że ja wcześniej tego nie zauważyłam! Przeklnęłam w myślach i wróciłam do środka, upewniwszy się wcześniej, że zamknęłam dokładnie drzwi.

Po niecałych dwudziestu minutach stałam z Paulem w tym samym miejscu. Zdążyłam przebrać się w coś cieplejszego i wypić cały kubek kawy.
- Ktoś bez wątpienia majstrował przy tym zamku - Paul potwierdził moją teorię, po czym wstał i przyglądnął mi się. - Jak się trzymasz?
- A jak mam się trzymać? Ktoś chce mnie wystraszyć i nie powiem...trochę mu się udaje. Jakbyś się czuł na moim miejscu? - spytałam retorycznie.
- Pokażesz mi tę kartkę?
- Jasne – przytaknęłam i skierowałam się do salonu. Leżała na stole tak jak ją tam zostawiłam. Paul założył rękawiczkę i przyglądnął się jej. Nie było w niej nic istotnego poza wydrukowanym napisem. Zrobiłam to chyba z dziesięć razy kiedy na niego czekałam.
- Cholera, gdyby było to odręczne pismo, byłoby nam znacznie łatwiej. Trzeba to dać technikowi. Może mamy do czynienia z idiotą, który zostawił swoje odciski.
- Miejmy nadzieję, bo to na razie jedyny punkt zaczepienia. – Powiedziałam przyglądając się skrawkowi papieru. – Chcesz drinka? Ja nie wytrzymam tego chyba na trzeźwo. – Blondyn skinął głową i usiadł na kanapie. Przyniosłam dwie szklanki whisky z lodem. Podałam jedną Paulowi, a z drugiej się napiłam i usiadłam obok niego.
Zaczęłam analizować w głowie możliwości. Czy to nie było dziwne, że dostałam tę kartkę zaraz po pierwszym dniu pracy w firmie Adamsa? Może on doskonale wie, że jestem podłożona i próbuje się mnie pozbyć, zastraszając mnie? To by było naprawdę dziwne, zważając na to, że dopiero dziś mnie „poznał” i na to, że nie miał prawa o tym wiedzieć.
No bo jak?
Jedyną osobą która wiedziała była Rachel, ale to też nie wchodziło w grę. Ludzie Andrews’a dokładnie ją sprawdzili, zanim przystąpili do czegokolwiek.
Kolejną osobą która nagle pojawiła się w moim życiu był Alan. Jednak nie wierzyłam, że to mógł być on. Znałam go od małego i nie wydawało mi się, by mógł bawić się w coś takiego. Jaki mógłby mieć w tym cel? Żaden.
- Dzięki, że przyjechałeś – odezwałam się cicho.
- Nie ma za co dziękować, wiesz przecież, że zawsze możesz na mnie liczyć? Jane niesamowicie się zmartwiła, jak o tym usłyszała. Będę musiał do niej zadzwonić, żeby ją uspokoić, że już tu jestem i wszystko jest na razie dobrze.
- To idź.
- Dobrze, będę na balkonie jak coś.
Gdy Paul wyszedł postanowiłam pójść do kuchni i dolać sobie złocistego trunku, który nieco przytłumił strach. Moje nerwy latały na cienkiej granicy strachu i niepokoju. Byłam cholernym detektywem i to zazwyczaj mi przypadała rola uspokajania innych, a w tym momencie nie mogłam uspokoić samej siebie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę czuła się tak... zdezorientowana.
Co najgorsze, jutro był zwyczajny dzień i musiałam doprowadzić się do takiego stanu psychicznego, by móc wysiedzieć w pracy osiem godzin, a potem zobaczyć się z Alanem i udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy będziemy robić coś zupełnie błahego. Zaczęłam się zastanawiać, czy komukolwiek o tym mówić, ale postanowiłam, że na razie tego nie zrobię. Paul był jedyną osobą której ufałam. Wiedziałam, że nie zostawi mnie w potrzebie i byłam stuprocentowo przekonana, że nie był w to zamieszany. Obróciłam się w jego stronę, jak usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi od balkonu i zasuwanej firanki.
- I co u Jane, wszystko w porządku?
- Tak, uspokoiłem ją i powiedziałem jej, żeby szła spać.
- To dobrze – odpowiedziałam pogrążając się znów w zamyśleniu.
- Masz w ogóle pomysł kto to mógł być? – spytał Paul po chwili.
- Nie mam zielonego pojęcia. Jestem zdezorientowana bardziej niż ty i nie mieści mi się nawet w głowie to co się dzieje. Gdybym jakieś miała, to od razu bym ci o tym powiedziała.
- A nie zauważyłaś nic dziwnego?
- Nie... najzwyczajniej wróciłam od was, poszłam się wykąpać, i jak kładłam się spać to poczułam tą cholerną kartkę. Nawet jej nie zauważyłam. Gdybym tylko wiedziała...
- Jutro rano pojadę od razu na komisariat i pójdę do Bruna. Może uda mu się ściągnąć z tego jakieś odciski palców.
- Dziękuje, Paul.
- Nie ma sprawy, przecież nigdy bym cię nie zostawił z czymś takim. – Położyłam głowę na jego ramieniu i westchnęłam. Mieć takiego przyjaciela to zdecydowanie skarb. Paul objął mnie ramieniem i przyciągnął jeszcze mocniej. Niejednokrotnie kiedy przeżywałam wzloty i upadki w swoim życiu, on zawsze był przy mnie i się mną opiekował jak starszy brat, którego nigdy nie miałam. Doceniałam go za to i byłam mu za to niesamowicie wdzięczna.
Pamiętam jak byłam młodsza i brylowałam na komendzie, aż tu nagle pojawił się taki Paul, który wcale nie był ode mnie gorszy. Nie powiem, przez pewien czas aż go nienawidziłam. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nasz szef postanowił zrobić z nas partnerów na jednej z akcji i tak świetnie współpracowaliśmy ze względu na chęć wybicia się, że stwierdził, że byłby głupi, gdyby nie zostawił tego w ten sposób. Od tej pory byliśmy na siebie skazani, dwoje młodych policjantów z aspiracjami na coraz więcej. Na całe szczęście po pewnym czasie się dogadaliśmy i faktycznie zaczęliśmy się przyjaźnić, nie tylko w pracy. To ja byłam pierwszą osobą, której Paul zwierzał się z zamiaru oświadczenia się Jane, to ja jako pierwsza poznałam datę ich ślubu i to ja zawsze przyjmowałam go ze szklanką whisky w ręce o trzeciej w nocy, gdy pokłócił się z Jane i wychodził z domu, żeby „odetchnąć”. Miałam szczęście, że na niego trafiłam w pożerającym ludzi i ich relacje Nowym Jorku.
- Nie powinieneś wracać do domu? Jane pewnie się martwi, że nadal nie wracasz...
- Nie zostawię cię tu samej. Nie ma mowy! Poza tym, jak rozmawiałem z nią przez telefon, powiedziałem jej, że tu zostaję i sama zasugerowała, że to dobry pomysł. Więc nawet nie myśl Shieffield, że tak łatwo się mnie pozbędziesz – uśmiechnął się przebiegle. – Powinnaś się przespać.
- Nie wiem czy dam radę zasnąć... Będę musiała chyba wziąć jakieś środki nasenne.
- Siedź tu, ja ci przyniosę. – Paul zatrzymał mnie gestem ręki i zaniósł do kuchni puste szklanki po alkoholu. Po chwili wrócił z szklanką wody i tabletkami. Pójdę sobie po koc i poduszkę do ciebie. Zaraz wracam.
Łyknęłam tabletki nasenne i przepiłam je wodą. Wstałam z kanapy i zamknęłam okno w salonie, ponieważ zaczęło się robić dosyć chłodno. Wyciągnęłam z szafki foliową torebkę i schowałam do niej rzeczoną kartkę. Jeszcze raz spojrzałam na napis i włożyłam ją Paulowi do torby. Skierowałam się do sypialni i minęłam się z blondynem.
- Schowałam ci kartkę do torby. Jeszcze raz dziękuję i dobranoc – przytuliłam go i poszłam do siebie.

Gdyby nie budzik rozdzierający ciszę, pewnie spałabym w nieskończoność. Wymacałam go na szafce nocnej i przycisnęłam duży guzik, by wyłączyć jego denerwujące wycie. Zakryłam głowę poduszką i westchnęłam. Gdybym nie musiała to nawet bym nie wstawała, ale obowiązki wzywały. Zwlekłam się z łóżka i powędrowałam do kuchni. Paul jeszcze spał, więc postanowiłam zjeść jakieś śniadanie i zrobić mu kanapki i kawę. Nasypałam do miski musli i zalałam je jogurtem, po czym usiadłam przy wyspie kuchennej i zaczęłam jeść. Zrobiłam śniadanie dla Paula, i zostawiłam je mu na stoliku razem z kartką i zapasowymi kluczami do mieszkania.
Przez całą drogę zastanawiałam się nad tajemniczą kartką. Paul miał zanieść ja do technika, ale szczerze wątpiłam w to, że Bruno cokolwiek znajdzie. Jeśli włamywacz był sprytny i szczery w swoich pogróżkach, na pewno nie zostawił żadnych śladów. Nie mogłam uwierzyć że w ogóle to wszystko się dzieje. Co takiego zrobiłam żaby sobie na to zasłużyć? Kim mógł być człowiek próbujący mnie zastraszyć i przede wszystkim, dlaczego to robił?
Gdy dojechałam do budynku w którym znajdowała się kancelaria, było niedługo po dziewiątej. Wysiadłam z samochodu i upewniwszy się, że go zamknęłam, ruszyłam w kierunku wind. Nacisnęłam przycisk przywołujący urządzenie i czekałam aż zjedzie na dół.
- No i znów spotykamy się w garażu – usłyszałam za sobą znany mi z poprzedniego dnia głos. Zacisnęłam szczękę i zastanawiałam się za jakie grzechy mnie to spotyka? Miałam cichą nadzieję, że jeszcze przez jakąś godzinę będę mieć spokój, ale jak widać, jeśli problemy miały się na mnie zacząć nagle zwalać, to wszystkie na raz. Wymusiłam uśmiech i odwróciłam się.
- Widocznie taki mój pech... – westchnęłam. Na moje szczęście, albo też nieszczęście winda zjechała w dół i jej ciężkie metalowe drzwi rozsunęły się przede mną. Weszłam do środka metalowej pułapki, która wywoływała we mnie klaustrofobiczne lęki, a zaraz za mną Adams.
- Na które piętro sobie życzysz? – spytał miłym głosem, który zupełnie nie przypominał palanta z dnia wczorajszego.
- Na trzydzieste szóste. Nie przypominam sobie żebyśmy przechodzili na „Ty” – mruknęłam okazując swoje niezadowolenie.
- Widzisz co za zbieg okoliczności? Pracujemy nawet na tym samym piętrze! – puścił moją uwagę mimo uszu, co mnie podwójnie zirytowało. Wcisnął guzik i drzwi windy zasunęły się przede mną, skazując mnie na jego obecność w tym małym pomieszczeniu przez przynajmniej następną minutę. W tym momencie mogłam tylko błagać, żeby winda nie zatrzymywała się na żadnym piętrze, bo trwałoby to jeszcze dłużej.
Możliwe, że ktoś jednak wysłuchuje moich modlitw, ponieważ dotarliśmy na górę bez zbędnych komentarzy czy rozmów. Jako niesamowity dżentelmen, James przepuścił mnie w przejściu. W oddali zauważyłam Rachel, która widząc mnie momentalnie ruszyła w naszym kierunku.
- Widzę, że już poznałeś swoją nową asystentkę, James – powiedziała podchodząc do nas z uśmiechem na ustach. Chyba nie widziała mojej niezadowolonej miny.
- Nie rozumiem o co chodzi? – spytał zdezorientowany.
- Olivia będzie mnie zastępować w najbliższym czasie. Przyszłam, żeby was ze sobą poznać i wytłumaczyć jej jeszcze kilka rzeczy, ale widzę, że nie będę już potrzebna.
- W takim razie miło mi poznać. James Adams – wystawił rękę w moim kierunku, którą uścisnęłam.
- Olivia Stone.
- Wybacz James, ale muszę ją na chwilę porwać. Babskie sprawy – szepnęła po czym objęła mnie ramieniem, a on skinął głową. Poszłyśmy w przeciwną stronę i stanęłyśmy przy dużym oknie, wychodzącym na piękny widok Nowego Jorku. Gdy upewniła się, że jesteśmy same a James wszedł już do firmy, zaczęła mówić.
- Znalazłam jeszcze to, segregując dokumenty które mam w domu. Mówiłaś, że każda sprawa którą James prowadził z tym sędzią Rogersem może być poszlaką. – podała mi teczkę i uśmiechnęła się. – Wszystko okej? Radzisz sobie jakoś?
- Tak, jest dobrze. Podziwiam cię za to ogarnięcie jeśli chodzi o prowadzenie jego kalendarza. Wczoraj nie było aż tak wielu telefonów, ale musiałam nieźle się nagłowić, żeby to jakoś sensownie ułożyć.
- W takim razie nie przeszkadzam, bo na pewno dużo pracy przed tobą.
- Dzięki za przyniesienie tego. Przejrzę je jak tylko będę miała chwilę – wskazałam na trzymaną w ręce teczkę. Poszłam do biura i usiadłam za swoim biurkiem. Drzwi do gabinetu Adamsa były otwarte a on sam siedział na skórzanej kanapie i przeglądał jakieś dokumenty. Postanowiłam spełnić moje obowiązki więc zapukałam do szklanych drzwi.
- Tak? – brunet nawet się nie odwrócił i dalej był wpatrzony w swoje dokumenty.
- Czy czegoś pan potrzebuje? Coś przynieść?
- Nie pan. Nie lubię jak ktoś mówi tak do mnie w mojej firmie. Tym bardziej najbliżsi współpracownicy – mówiąc to obrócił się w moim kierunku. – I tak. Poproszę kawę. – uśmiechnął się po czym wrócił do swoich obowiązków. Wpatrywałam się w niego, żeby powiedzieć mu, że nie będę mówić do niego po imieniu, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Poszłam do kuchni i spotkałam tam Ellę.
- O! Olivia, cześć! – uśmiechnęła się przerażająco szeroko.
- Cześć – mruknęłam podchodząc do szafki i wyciągając z niej filiżanki.
- Jak ci minął pierwszy dzień w pracy? – spytała.
- Dobrze... nie narzekam. – Postanowiłam, że spytam się jej kto taki był wczoraj u Collinsa. Ta wczorajsza kłótnia mi się nie podobała. – Ella?
- Tak?
- Wiesz z kim George się wczoraj tak kłócił? – spytałam. – Wczoraj przechodziłam obok jego gabinetu i widziałam, że coś jest nie tak... – wytłumaczyłam od razu skąd wiem o zaistniałej sytuacji.
- Ech... – machnęła ręką. – To tylko jeden z klientów. Wiecznie jest o coś niezadowolony. Tak źle, tak niedobrze... Aż się dziwię, że George ciągle go reprezentuje, ale to nie moja sprawa, więc się nie wtrącam.
- Aha... no cóż... pracując na takim stanowisku w tak wysoko postawionej firmie trzeba mieć stalowe nerwy i cierpliwość do ludzi. Klient wymaga i płaci więc...
- No właśnie. Ja już nawet się nie przejmuje takimi rzeczami. George radzi sobie w takich sytuacjach bez mojej pomocy.
Gdy kawa była gotowa wzięłam do ręki dwie filiżanki i wróciłam na swoje stanowisko gdzie zostawiłam jedną, a drugą wniosłam do gabinetu Jamesa.
- Proszę – mruknęłam podając mu filiżankę z czarną kawą, posłodzoną jedną kostką cukru, jak wcześniej podpowiadała mi Rachel.
- Dziękuję. – Już miałam wychodzić, ale mężczyzna mnie zatrzymał. – Olivio, czy mogłabyś mi pomóc?
- Oczywiście – powiedziałam i usiadłam na drugim fotelu, który wskazał mi Adams. – W czym miałabym ci pomóc? – spytałam.
- Skoro Rachel wybrała cię na swoją zastępczynię, śmiem mniemać że znasz się trochę na prawie, lub chociaż jesteś na tyle sprytna że zdołasz mi pomóc w znalezieniu rozwiązań dla kilku spraw.
- Nie wiem czy moja wiedza jest na tyle wystarczająca, ale zawszę mogę spróbować.
- Dobrze, w takim razie pierwsza sprawa – brunet podał mi teczkę z dokumentami, którą od razu zaczęłam przeglądać.
- Odszkodowanie?
- Tak. Naszą klientką jest aktorka Jessika Brown, która podczas kręcenia filmu akcji złapała sobie nogę i żebro. Firma ubezpieczeniowa nie chce jej wypłacić odszkodowania które jej się należy, ponieważ sądzi że kręciła sceny kaskaderskie na własną odpowiedzialność i umowa tego nie obejmowała. – Brunet wytłumaczył mi pokrótce wszystko co miałam na kartce leżącej na moich kolanach. Napił się kawy i odstawił ją na stolik. – Mmm... taka jaką najbardziej lubię. Skąd wiedziałaś?
- Powiedzmy, że mam dobrą intuicję – odpowiedziałam przeglądając pozew i resztę dokumentów.
- Coś mnie zastanawia...
- Co takiego?
- Jakim cudem mój urok osobisty jeszcze na ciebie nie zadziałał?
- To ty w ogóle posiadasz coś takiego jak urok osobisty? – popatrzyłam na niego z jawnym zdziwieniem. – Wybacz, nie zauważyłam, bo jak na razie potrafisz okazywać tylko swoją stronę palanta – uśmiechnęłam się uroczo i wróciłam do czytania.
Tak minęło kolejne kilka godzin, które spędziłam na wymyślaniu razem z Adamsem argumentów do sprawy o odszkodowanie gwiazdy kina akcji oraz dowodów do zbiorowego pozwu przeciwko dużemu koncernowi farmaceutycznemu, który wypuścił na rynek lek o ubocznych działaniach, po których wiele ludzi trafiło do szpitala. Przyszło do nas kilka osób, które opowiadały nam swoją historię, a my zbieraliśmy dokumentację na kolejną rozprawę. Biegałam kilka razy do archiwum, robiłam kawę, odbierałam telefony, umawiałam spotkania i uważnie słuchałam innych, wtrącając moje sugestie. Nie powiem, sama byłam pozytywnie zaskoczona moim umysłem, który nieźle poradził sobie w wymyślaniu argumentacji i innych potrzebnych pomysłów. W końcu jak to się mówi, co dwie głowy to nie jedna, a na pewno pomogło tu moje inne postrzeganie świata, spoza prawniczych kodeksów.
Po całym tym dniu mogłam powiedzieć jedno. Pracując cały dzień z Adamsem mogłam stwierdzić, że na pewno zależy mu bardzo na ludziach dla których pracuje i zdecydowanie niczego nie robi na „odwal się”. Pomijając jego głupie próby podrywu, na które każda będąc na moim miejscu zapewne ściągnęłaby sobie już majtki przez głowę, był rzetelnym prawnikiem i tego nie mogłam mu odebrać. Jak ma coś robić to angażuje się w to w stu procentach. Nie pasowało mi to do człowieka którym mi się wydawał wcześniej. Nie mogłam oczywiście niczego mówić po jednym dniu spędzonym w jego towarzystwie, ale zdecydowanie coś mi tu nie pasowało. Po co miałby się tak tym przejmować i spędzać tyle czasu na przygotowywaniu linii obrony, skoro równie dobrze mógł przekupić ławę przysięgłych i sędziego? Było go na to stać, po wygranej rozprawie dostałby znacznie więcej a skoro robił to wcześniej, to czemu miałby nie zrobić tego również tym razem? Wydawał się być uczciwy ale na pewno musiałam najpierw się przyjrzeć temu z bliska. Przede wszystkim dotrzeć do sędziego Rogersa.
Będąc w wirze pracy choć na jakiś czas zapomniałam o nieszczęsnym liście. Już usprawiedliwiam Adamsa od wszystkich zarzutów, a może tak naprawdę to on jest włamywaczem, albo zlecił to komuś? Była to jedna z bardziej prawdopodobnych teorii, bo dziwnym dla mnie jest fakt, że w dniu w którym zaczęłam u niego pracować, nagle pojawił się list z pogróżkami. Sama nie wiedziałam co o tym myśleć, ale byłam pewna jednego... w tym momencie po prostu nie chciałam już tego robić. Chciałam uwolnić moją głowę od podejrzeń i teorii, a zastąpić czymkolwiek innym. I spotkanie z Alanem wydawało się być do tego wprost idealne.
Przyszedł po mnie równo o siedemnastej trzydzieści. Nie sądziłam, że jakiś facet kiedykolwiek wykaże się taką punktualnością, ale jak widać Alan za każdym razem potrafił mnie czymś zaskoczyć. Ubrany w jeansy, podkoszulek i koszulę w kratę, którą wprost uwielbiałam u mężczyzn, pojawił się przed moimi drzwiami z uśmiechem na ustach i dwoma kubkami z mrożoną kawą.
- Pomyślałem że napijemy się po drodze i pójdziemy na coś dobrego do jedzenia.
- Dobry pomysł, niczego konkretnego dziś nie jadłam poza śniadaniem. Daj mi tylko chwilę, muszę podsuszyć włosy i znaleźć w tym bałaganie buty. Zaraz wracam. – Porwałam jeszcze kubek z mrożoną kawą i uciekłam do sypialni. Po szybkim ogarnięciu się i znalezieniu w stercie innych butów moje ulubione trampki, założyłam na siebie luźny, wygodny podkoszulek i wyszłam razem z Alanem na miasto. Jego obecność mi bardzo odpowiadała. W przeciwieństwie do większości facetów, których spotykałam, on się nie narzucał i bardzo dobrze mi się z nim rozmawiało.
- To gdzie idziemy?
- Mam ochotę na coś niezdrowego.
- To co? Pizza? Kebab? Hot dog? A może frytki belgijskie i piwo? – zaczął wymieniać.
- Zdecydowanie biorę kebab i piwo. Co ty na to?
- Zdaję się na ciebie. Mi to zupełnie obojętne – uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. Szliśmy tak w kierunku plaży, śmiejąc się z opowiadanych sobie nawzajem kompromitujących historii naszego życia oraz dennych żartów. Nie sądziłam, że Alan ma takie poczucie humoru. Usiedliśmy z naszym jedzeniem na promenadzie wiodącej wzdłuż plaży. Siedzieliśmy tam tak długo, że za wysokimi wieżowcami zaczęło powoli chować się słońce. Jego pomarańczowe promienie przechodziły pomiędzy budynkami, tworząc niepowtarzalny widok.
- Piękne... – westchnęłam siadając po turecku i zakładając okulary przeciwsłoneczne, żeby móc bezkarnie wpatrywać się w ten widok. – Chciałabym częściej móc robić tak błahe i zwyczajne rzeczy.
- A co ci w tym przeszkadza? Jak tylko masz ochotę gdzieś się wyrwać, to zawsze służę czasem.
- Teraz nie jest źle, ale zazwyczaj przesiaduje tyle czasu w pracy, że nie mam już go na inne przyjemności... Jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało, ale chyba nie zdawałam sobie sprawy, że brakuje mi czegoś tak głupiego jak oglądanie zachodu słońca – zaśmiałam się. – Dziękuję, że mnie tu wyciągnąłeś.
- To dopiero początek. Musimy poczekać do zmroku, czyli jeszcze jakieś... – zerknął na zegarek znajdujący się na nadgarstku. – niecałe pół godziny. Wtedy powinno być idealnie ciemno – powiedział tajemniczo.
- Idealnie ciemno do czego?
- Zobaczysz... – powiedział uśmiechając się intrygująco.
- Ale z ciebie tajemniczy James Bond... zawsze musisz przede mną ukrywać takie rzeczy?
- Wtedy nie byłoby niespodzianki. Nie jest ci zimno?
- Trochę... Ale nie jest źle, po prostu za cienko się ubrałam jak na tą godzinę.
- To chodź tu – mruknął wystawiając rękę. Oparłam głowę na jego torsie, a on objął mnie ramieniem. Wpatrywałam się z zachwytem w niebo, na którym pojawiła się różowa poświata i zaczynały nadchodzić gwiazdy. Pierwszy raz od wielu lat, czułam się naprawdę beztrosko.  I co najlepsze, podobało mi się to. Zamyśliłam się na chwilę zanim Alan nie postanowił przerwać naszej ciszy.
- Amanda?
- Hmm?
- Nie jestem pewien, ale chyba coś ci wibruje w kieszeni. – W ogóle tego nie poczułam, ale od razu oderwałam się od jego ciepłego ciała i sięgnęłam do kieszeni. Na wyświetlaczu pojawiło się „Paul”, ale zignorowałam to. Nie chciałam psuć sobie wieczoru.
Niecałe pół godziny później tak jak obiecał mi Alan, zostawił mnie na chwilę samą i poszedł do jednego ze stoisk nieopodal, przy którym stała spora grupka ludzi. Przyglądałam się jak coś kupuje i płaci, ale nie mogłam nic dostrzec. Nie zostało mi nic innego niż czekać.
Gdy Alan wrócił złapał mnie za talię i pomógł zejść bez szwanku z wysokiego murku, po czym podał mi rękę, do drugiej wziął coś zapakowanego w folii i poszedł w głąb plaży. Zastanawiałam się co się dzieje, ponieważ nie byliśmy jedynymi, ale szybko to zrozumiałam, kiedy Alan odpakował tajemniczy przedmiot i rozłożył. Był to piękny, kolorowy lampion z cienkiego papieru przypominającego bibułkę. Podał mi go i zaczął grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu zapalniczki. Gdy ją znalazł odpalił lampion i po chwili wypuściliśmy go do reszty, która znajdowała się już ponad nami. Gdy popatrzyłam na niebo, usiane było małymi błyszczącymi punkcikami, które wiatr niósł w stronę morza. Uśmiechnęłam się wtulając w Alana i obserwowałam lampiony puszczane przez ludzi, i te wędrujące w ciemną otchłań, która dzięki nim i morzu odbijającemu ich światło, zalśniła magicznym blaskiem.
Poczułam kolejne wibracje telefonu i na ekranie znów pojawił się Paul. Znając go nie od dziś i wiedząc, że jeśli dzwoni więcej niż raz musi to być coś ważnego i nie mogącego czekać.
- Przepraszam, muszę to odebrać. – powiedziałam, po czym odeszłam kawałek i przesunęłam palcem po dotykowym ekranie.
- Tak? – spytałam, kuląc się od chłodnego powietrza dookoła. Na moich rękach pojawiła się gęsia skórka, a ja objęłam się jednym ramieniem.
- Cześć Amanda. Mam dwie wiadomości. Dobrą, i złą.
- Dawaj!
- Sprawa wygląda tak, że poprosiłem Bruna, żeby szybko postarał się zrobić analizę śladów na tej kartce, i nie uwierzysz... Właśnie byłem u niego i dowiedziałem się, że nasz szantażysta jest głupszy niż myśleliśmy. Poza twoimi, są jeszcze jedne odciski palców. – Słysząc słowa Paula, zamurowało mnie. Dosłownie mnie zamurowało. Nagle nie czułam zimna, nie czułam lekkiego powiewu wiatru który mroził moją skórę, tylko pojawiło się coś innego. Coś, co rozpaliło mnie od środka, jak buchający z wielkiego kotła ogień.
- Amanda... Halooo, jesteś tam?
- Tak. – odpowiedziałam po krótkiej chwili. – Do kogo należą odciski?
- I tu jest ta zła wiadomość... – Słuchałam jak Paul tłumaczył mi wszystko czego się dowiedział i kątem oka spojrzałam na Alana. „Cholera jasna...”.
- Dzięki za wszystko, Paul. Odezwę się jutro.




2 komentarze:

  1. Chcę więcej Jamesa i Amandy!!! Czy to jest jasne? Nie wystarczy mi tylko kilka wymienionych między nimi zdań! Chcę WIĘCEJ!
    Po drugie- Alan musi zniknąć. Niszczy mi mój idealny plan swatania ww. dwójki.
    Trzecie- NIE KOŃCZ W TAKI MOMENCIE?! JAJA SOBIE ZE MNIE ROBISZ?!

    A tak poza tym dobra robota siostro! <3
    Xx.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmm... no nie wiem, Amanda chyba go zbytnio nie polubiła ;p
      Alan jest słodki! Twój idealny plan najwidoczniej nie jest aż tak idealny, skoro nie przewidziałaś w nim Alana.
      jeszcze raz: MWAHAHAHA!!!

      Dzięki <3 Xx.

      Usuń