7.
Unexpectable surprise
Minęły dni od pamiętnego
wieczoru spędzonego z Adamsem na dachu nowojorskiego budynku i wszystko wróciło
do normy. On nadal był zaskakująco pomysłowym, jeśli chodzi o teksty na podryw
szefem, a ja nadal próbowałam znaleźć punkt zaczepienia w tym całym
zamieszaniu, jakim okazała się być ta sprawa.
Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę zmuszona do zachowania takiej
cierpliwości przy czymś tak pozornie łatwym. Nie powiem, praca jako asystentka
i sekretarka tak uznanego prawnika była niezłą odskocznią w porównaniu do
codziennych obowiązków podczas pracy detektywa. James od tamtej pory nie
wspomniał ani razu o ostatnich wydarzeniach, kiedy otworzył się przede mną i
pokazał mi swoją twarz, kryjącą się za maską profesjonalisty i twardziela.
Czasami miałam ochotę go o to spytać, ale po kilku takich razach, zrezygnowałam
utwierdzając się w przekonaniu, że gdyby go coś gryzło albo potrzebowałby
pomocy, zwrócił by się po nią. Tym bardziej, że sama pod wpływem chwili i
emocji mu ją zaoferowałam.
Rzuciłam się w wir obowiązków i starałam nie myśleć o problemach
innych niż moje własne.
Jednym z tych problemów był zaskakująco przystojny brunet, o
imieniu Alan.
Nie widziałam się z nim od momentu w którym opuścił moje
mieszkanie, po nieudanej próbie pocałunku. Co prawda Paul ciągle truł mi nad
głową, żebym w końcu się do niego odezwała, ale nie miałam jakiejś odwagi by to
zrobić. Coś mnie powstrzymywało i nie miałam pojęcia czy były to sprzeczne
emocje które we mnie buzowały, czy wstyd za to jak go wtedy potraktowałam.
Wiedziałam, że muszę to jak najszybciej odkręcić ale nie miałam zielonego
pojęcia co mu powiem, gdy w końcu stanę z nim twarzą w twarz.
Cóż za ironia... Na co dzień ścigałam przestępców, potrafiłam
nieźle strzelać z broni palnej, potrafiłam być pyskata i dominująca w
towarzystwie, ale gdy przyszło do czegoś tak trywialnego, nie wiedziałam co mam
zrobić i w jakiś dziwny i niewytłumaczalny sposób się bałam. Nigdy nie
sądziłam, że będę coś takiego przeżywać.
Od rana było dziwnie. Nie wiem co się działo, ale Adams już od
przekroczenia progu kancelarii był wyprowadzony z równowagi, co odbijało się
oczywiście na innych, a w największej mierze na mnie. Siedziałam przy swoim
stanowisku, przeglądając jakieś dokumenty i segregując je, kiedy James wyszedł
z gabinetu i stanął naprzeciwko mojego biurka.
- Tak? – spytałam odrywając się od pracy.
- Przekaż te dokumenty sekretarce George’a, a potem przyjdź do
sali konferencyjnej.
- Ale... Przecież macie tam zebranie za kilkanaście minut –
zmarszczyłam brwi w zdezorientowaniu.
- Dokładnie. A ty jesteś moją asystentką, pamiętasz? – dało się
wyczuć nutkę irytacji w jego głosie.
- Jasne... w takim razie zaraz tam będę – mruknęłam zabierając ze
sobą teczkę i kierując się w stronę biura George’a, które znajdowało się po
drugiej stronie firmowego piętra.
Minęłam salę pełną młodszych współpracowników, zajętych pracą i
wyszłam z niej skręcając w prawo, żeby przejść obok toalet i zaoszczędzić sobie
plątania się po biurze. Niespodziewanie wpadłam na kogoś i teczka wyleciała mi
z rąk, rozsypując swoją zawartość na jasną posadzkę.
- Och! Przepraszam, nie zauważyłam cię! – powiedziałam od razu
schylając się po kartki. Chłopak, który się ze mną zderzył również kucnął i
pomógł mi porządkować powstały bałagan.
- To ja przepraszam... Niezła ze mnie niezdara. Nie patrzę gdzie
łażę, a potem takie są tego efekty – pokazał na podłogę i zaśmiał się nerwowo.
- Nic się nie stało. O ile nie było to jakoś specjalnie ułożone...
Mój szef nie wydaje się być dziś w humorze na takie pomyłki – powiedziałam
układając zebrane dokumenty w jedną kupkę i wkładając do teczki. Podniosłam
się, poprawiając moją grafitową spódnicę i spojrzałam na współsprawcę naszego
małego wypadku. Był młody. To można było powiedzieć od razu na pierwszy rzut
oka. Pomimo wysokiego wzrostu, był raczej szczupły. Dodatkowo skrzętnie ułożone
i ulizane do tyłu ciemne włosy nadal nie sprawiały, że wyglądał poważniej.
Figlarny wzrok mówił sam za siebie i gdybym miała oceniać, dałabym mu nie
więcej niż dwadzieścia pięć lat.
- Jak coś to zwal wszystko na mnie. To moja wina i jeszcze raz
przepraszam... – powiedział nieco zmieszany. – Tak w ogóle, to jestem Adrian. –
Przełożył swoją czarną teczkę do lewej ręki i podał mi prawą.
- Olivia – również się przedstawiłam i uścisnęłam jego dużą dłoń.
- To ty jesteś tą nową sekretarką Adamsa? – spytał mrużąc oczy,
jakby moje imię mu coś zdradziło. – Chyba nigdy wcześniej cię tu nie widziałem,
więc musisz być tu od niedawna. – wykazał się swoimi umiejętnościami
detektywistycznymi.
- Tak się składa, że to ja – urwałam jego dalsze dedukowanie, i
uśmiechnęłam się przepraszająco. – Niestety, muszę już iść, bo jak już
wcześniej mówiłam, mój szef nie jest dziś w najlepszym humorze i czeka aż
dostarczę te dokumenty. Miło było... wpaść i poznać. – dodałam, uśmiechając się
do chłopaka.
- Mnie również. Gdybyś kiedyś potrzebowała z czymś pomocy, służę
radą. Przepraszam jeszcze raz, jeśli wpakowałem cię w kłopoty, Olivio. Do
zobaczenia! – również się uśmiechnął i wyminął mnie, idąc w przeciwnym
kierunku.
Chwilę później dotarłam do biura George’a i podeszłam do biurka
Elli.
- Och, kogóż moje oczy widzą! – krzyknęła uradowana, gdy tylko
mnie zobaczyła. Przez moment się zastanawiałam, czy jest we mnie coś dziwnego
co każdorazowo pobudza tak tą kobietę, czy to tylko ona. Od razu stwierdziłam,
że to z nią musi być coś nie tak.
- Cześć, Ella. Czy George jest u siebie? – spytałam. – Mam dla
niego jakieś dokumenty od Jamesa.
- Tak, jest, ale rozmawia teraz z sędzią Rogersem o czymś ważnym i
prosił by mu nie przeszkadzać. Daj mi je, to gdy tylko skończy spotkanie, to mu
je przekażę – uśmiechnęła się w ten swój dziwny sposób. George rozmawia z
Rogersem? Coś mi tu śmierdzi... Co Rogers miałby robić w kancelarii Jamesa i
obgadywać akurat z George’m? „Ty i to twoje przewrażliwienie... Nic tylko
wszędzie widzisz spiski!” mój wewnętrzny głos musiał się wtrącić jak zawsze
w najbardziej odpowiednich chwilach... „Daj temu spokój. I tak nie masz
dowodów.” I cóż... to była prawda. Nie miałam nic.
- Dobrze, dziękuję. – Podałam jej teczkę i wróciłam się do sali
konferencyjnej, znajdującej się niedaleko gabinetu Jamesa. Mężczyzna siedział w
obrotowym fotelu i przyglądał się mi jak wchodziłam i zamykałam za sobą szklane
drzwi. Nie wiedziałam o co mu chodzi... Od rana wydawał się być jakiś
dziwny.
- Coś się stało? – spytałam prosto z mostu, gdy upewniłam się, że
jesteśmy sami.
- Nie, nic. Co się miało stać? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Nie wiem, ty mi powiedz... Zachowujesz się jakoś dziwnie.
- Nie... Czemu tak uważasz?
- Po prostu to widzę... wyżywasz się na mnie od rana, zupełnie nie
wiem za co. Chyba jednak coś jest na rzeczy – westchnęłam.
- Mówiłem ci już, że nic się nie dzieje! – powiedział podniesionym
głosem, a mnie na moment wcięło. Gdy zorientował się, że chyba powiedział to
głośniej i dobitniej niż zamierzał, wstał z fotela i podszedł do dużych okien,
rozpościerających się na widok wieżowców Nowego Jorku. Westchnął głośno i
przeczesał palcami swoje bujne, ciemne włosy zostawione w lekkim nieładzie jak
zawsze. Stałam nadal nie ruszając się z miejsca dopóki nie usłyszałam cichego
„przepraszam”, które niespodziewanie wyleciało z jego ust. Podeszłam do niego
powoli i położyłam rękę na jego ramieniu.
- Nic się nie stało... Jesteś pewien, że nie chcesz pogadać?
- Nie. Po prostu za dużo ostatnio się dzieje i jestem trochę
wyczerpany. Mało śpię i działam jak robot, wrzucony w wir obowiązków –
prychnął, a ja stanęłam obok niego i oparłam się o szafkę. – Przepraszam, jeśli
to się faktycznie na tobie odbiło.
- Przeprosiny przyjęte. Wiem jak to jest, bo sama niejednokrotnie
popadam w taką rutynę. Jeśli chciałbyś o tym pogadać, to wiesz gdzie mnie
zazwyczaj znaleźć – spojrzałam ukradkiem na biurko przy jego gabinecie, które
było w zasięgu mojego wzroku i się uśmiechnęłam. – A teraz czas się nieco
ogarnąć, bo zaraz przyjdzie reszta zarządu. – James popatrzył się na mnie i
również posłał mi uśmiech. - O wilku mowa... – powiedziałam patrząc na drzwi
przez które weszło dwóch nieco starszych od Jamesa mężczyzn i zajęło miejsca
obok siebie przy podłużnym stole. Zaraz
za nimi wszedł jeden z bliższych współpracowników Jamesa, Olivier razem z
George’m. Nie czekaliśmy zbyt długo na pojawienie się całej reszty.
Usiadłam obok Jamesa i zajmowałam się podawaniem mu dokumentów
podczas omawiania różnych spraw. James przydzielił kilku lepszym ludziom nowe
sprawy, które wymagały większego doświadczenia i którymi sam nie mógł się
zająć. Był w tym wszystkim zupełnie profesjonalny i zrozumiałam, że tak
naprawdę niewiele osób, jeśli w ogóle ktokolwiek znał jego prawdziwe oblicze,
które już niejednokrotnie zobaczyłam. Oddzielał pracę od życia prywatnego i
swoich problemów grubą kreską. Myślę, że gdybym zazwyczaj nie znajdowała się w
odpowiednim miejscu i czasie, również nie poznałabym go od tej kruchej strony.
Dla innych był pewnym siebie mężczyzną, dbającym o swoje interesy, a dla mnie?
Po ostatnich wydarzeniach zrozumiałam, że jest jak każdy z nas. Choćby nie wiem
jak ukrywał się pod twardym pancerzem, gdzieś tam jest miejsce, w które jak
uderzysz, cała fasada się załamuje i nie zostaje nic. Każdy ma swoją piętę
Achillesową, a piętą Jamesa, okazywała się być jego rodzina. Naprawdę zaskoczył
mnie swoją postawą wobec rozwodu rodziców. Kochał matkę tak bardzo, że chciał
zniszczyć swojego ojca w sądzie za to co jej zrobił... To było zdecydowanie
godne podziwu, tym bardziej, że mogło się szybko odbić na jego pozycji i
karierze.
- To chyba tyle... – wyrwałam się z rozmyślań, kiedy James kończył
zebranie. – Och, i przypominam o jutrzejszym balu. – Uśmiechnął się do
wszystkich i wstał ze swojego krzesła, postawionego przy krótszym boku
długiego, szklanego stołu.
Zaczęłam zbierać dokumenty leżące przede mną i obserwowałam
wychodzących z pomieszczenia ludzi. Połowy z nich jeszcze nie znałam, ale warto
było wiedzieć kto należy do zarządu choć z widzenia.
- Możemy porozmawiać? – usłyszałam charakterystyczny głos,
należący do Jamesa i momentalnie odwróciłam się do niego z pełnym naręczem
teczek.
- Tak, ale nie teraz. Muszę to zanieść do głównego sekretariatu.
- Przyjdź w takim razie do mojego gabinetu jak z tym skończysz –
wskazał skinięciem głowy na dokumenty.
- Jasne... – mruknęłam i skierowałam się do wyjścia, zastanawiając
się czy jednak zmienił zdanie i chciał się komuś wygadać.
Wyszłam z firmy i pojechałam do domu. Wszystko o czym marzyłam to
wanna pełna gorącej wody, kieliszek wina i dobra muzyka. Miałam dość tego dnia
jako takiego. Był męczący a niskie ciśnienie i brzydka pogoda sprawiły, że
stawał się tylko jeszcze bardziej dobijający. Wszystkie myśli krążące mi
ostatnio po głowie nie dawały spokoju i zaczęłam rozmyślać o tym co się
ostatnio wydarzyło. Włamanie, śledztwo, Alan, próba pocałunku, James i jego
problemy osobiste... Zdecydowanie za dużo jak na ostatni czas. Chciałam tylko odpocząć
i się zrelaksować. Z nieba zaczęły lecieć małe krople deszczu, powoli
zmieniające się na coraz większe, aż w końcu doszło do totalnego oberwania
chmury. Dojechałam do mieszkania i zgasiłam silnik samochodu, zatrzymując się
na moment i rozważając różne opcje. Zastanawiałam się czy chwilę nie przeczekać
aż przestanie aż tak lać, ale przyciągające mnie myśli o ciepłym mieszkaniu i
wannie pełnej parującej wody w której zaraz się znajdę zdecydowanie wygrały.
Chwyciłam dużą czarną torbę z siedzenia obok, wyszłam z samochodu i po
zamknięciu pojazdu ruszyłam szybkim biegiem do drzwi. Wbiegłam co dwa schody by
móc znaleźć się szybciej w środku i sięgnęłam do torebki po klucze. Dziękowałam
sobie sama w myślach za to że wybrałam dziś czarne dopasowane spodnie i
oficjalną koszulę. Sukienka zdecydowanie nie zdałaby testu biegania po deszczu.
Odgarnęłam z twarzy mokre kosmyki, które przykleiły się do rozgrzanych
policzków i podeszłam do drzwi.
- Przepraszam – mruknęłam do mężczyzny z parasolem w ręku, który
stał przede mną, nadal grzebiąc w torebce w poszukiwaniu zguby. „Cholera, że
ja zawsze muszę gdzieś je wrzucić a potem nie pamiętam gdzie...” przeklęłam
w myślach.
- Amanda? – stanęłam jak wryta w ziemię, ponieważ zupełnie nie
spodziewałam się usłyszeć tego głosu. Moja ręka znieruchomiała i spojrzałam w
górę, spotykając utkwione we mnie brązowe oczy. Po moim ciele przeszły ciarki
spowodowane najprawdopodobniej chłodnym wiatrem. Do mojej głowy znów wleciał
obraz, kiedy dzieliło nas dosłownie kilka centymetrów, a ja to przerwałam i
zapragnęłam by znów się tak stało. Jednak tym razem wiedziałam, że bym tego nie
przerwała.
- Alan co ty tu... – spytałam, ale nie zdążyłam dokończyć, bo
brunet zręcznie mi przerwał.
- Czekałem na ciebie, bo wiedziałem, że powinnaś za niedługo
wrócić. Chciałem się spotkać i przeprosić za to... – zmieszał się na chwilę. „On
chce jeszcze przepraszać? To ja powinnam to zrobić...”. – Za to, że próbowałem cię pocałować. Nie
powinienem... – tym razem to ja mu nie dałam dokończyć i wiedziona silnymi
emocjami, które we mnie wezbrały pokonałam dzielącą nas odległość i położyłam
rękę na jego karku, przyciągając go tym samym do pocałunku i uciszając.
Zdecydowanie tego było mi trzeba przez te ostatnie dni. Musiałam to zrobić,
żeby moje sumienie przestało mnie dręczyć i dlatego, że tego... chciałam?
Tak. Teraz byłam pewna, że tego chciałam.
- To ja powinnam przeprosić. Byłam naprawdę głupia pozwalając ci
wtedy wychodzić – szepnęłam na wydechu, odrywając się od niego. Patrzył na mnie
zdecydowanie zdezorientowany, ale po chwili na jego ustach pojawił się uśmiech.
– Może chcesz wejść? – spytałam odsuwając się i kontynuując szukanie klucza.
Nagle nie wiadomo skąd momentalnie znalazł się w mojej ręce. „No chyba ktoś
tu sobie ze mnie żartuje?!”
- Chętnie – odpowiedział, wchodząc za mną do budynku. Weszliśmy do
windy i gdy tylko się zamknęła znów do niego podeszłam i pocałowałam
zachłannie. Tym razem z pełną świadomością tego co się dzieje oddał pocałunek i
jedna z jego rąk wylądowała na moich plecach, przyciągając mnie jeszcze
bardziej do siebie.
- Uch... widzę, że pomimo tego jak się zmieniłeś, to pozostało
niezmienne i nadal świetnie całujesz – powiedziałam z uśmiechem przypominając sobie czasy naszej szkoły średniej.
- Myślałem, że tego nie pamiętasz – zaśmiał się.
- Byłam pijana, ale nie aż tak, żeby nie pamiętać tego pocałunku –
uśmiechnęłam się patrząc mu w oczy. Drzwi windy się rozsunęły, więc szybko
złapałam go za rękę i podeszłam do mojego mieszkania, otwierając je kluczem.
Alan mnie przepuścił i gdy tylko zamknął za sobą drewnianą powłokę, a ja
zdążyłam rzucić torebkę na ziemię, przyparł mnie do ściany i pochylił się
całując mnie jak przedtem. Moje ręce automatycznie powędrowały pod jego
koszulkę i zaczęły wodzić po rozgrzanym torsie.
- Witaj kochanie! – słysząc to momentalnie się od siebie
oderwaliśmy a moje serce podskoczyło tak mocno, że myślałam, że zaraz wyleci mi
z piersi. Oboje obróciliśmy głowy w kierunku mojej mamy, która stanęła
uśmiechnięta na końcu korytarza i gdy zrozumiała co właśnie przerwała na jej
ustach pojawił się jeszcze większy uśmiech... powiedziałabym, że wręcz
triumfalny.
- Dzień dobry – powiedział szybko Alan.
- Witaj kochanie, dobrze cię widzieć!
- Mamo... – jęknęłam. Zaraz za nią pojawił się niczego nieświadomy
ojciec. – Tata?! Co wy tutaj robicie? – spytałam zdezorientowana. Alan też nie
wiedział co tu się dzieje, więc stanął obok mnie zachowując bezpieczną
odległość.
- Niespodzianka! – krzyknęła moje uradowana nie wiadomo czym
rodzicielka, a ja popatrzyłam porozumiewawczo na siebie z brunetem, którego
mina wskazywała na jeszcze większe zdezorientowanie niż to moje. –
Stwierdziliśmy z tatą, że przyjedziemy na kilka dni i cię odwiedzimy –
powiedziała nadal podekscytowana, szczerząc się jak mysz do sera. – Nie
cieszysz się?
- Nie... to znaczy, jasne, że się cieszę! Tylko myślałam, że
zadzwonicie wcześniej... Zrobiłabym zakupy czy coś... – ukradkiem zerknęłam na
mojego towarzysza.
- O nic się nie martw, o wszystkim pomyślałam! Rozbierajcie się i
chodźcie, obiad będzie gotowy za pół godzinki. Ty też Alan – dodała, zanim brunet zdążył zaprotestować.
Obróciła się na pięcie i wróciła do pomieszczenia z którego przed chwilą
wyszła.
Popatrzyłam się na Alana i wzruszyłam ramionami szepcząc, że chyba
nie ma już dla nas odwrotu. Brunet zaśmiał się pod nosem i podążył za mną w
kierunku kuchni.
- Opowiadajcie co u was słychać? – gdy tylko weszliśmy do kuchni i
usiedliśmy przy stole zostaliśmy zbombardowani pytaniami. – Jak praca? Jak
występy? – skierowała ostatnie pytanie do Alana.
- W porządku... – mruknęłam.
- Co gracie teraz w teatrze? Nie powiem, chętnie bym poszła, dawno
nie byłam na żadnym spektaklu... – Wydawała się być tak podniecona tym, że go
tu spotkała, że nie zwracała przez jakiś czas na mnie uwagi.
- Na razie mamy próby. Za niedługo wystawimy nową sztukę napisaną
przez mojego kolegę-reżysera – brunet posłał mojej mamie ten swój uroczy
uśmiech.
- Och, jak tylko będziecie już grać, to weźmiemy twoją mamę i
przyjedziemy, prawda Tom? – zwróciła się cała rozpromieniona do mojego ojca,
który przytaknął i najwidoczniej tak jak ja wolał pozostać na uboczu i
obserwować sytuację rozgrywającą się przed nami. – Tak się cieszę, że was widzę
razem! – klasnęła w dłonie, a ja zaczęłam się zastanawiać czy naprawdę była aż
tak zdesperowana, żeby zobaczyć swoją córkę w towarzystwie jakiegoś mężczyzny,
czy po prostu mi podmienili matkę. Doszłam do wniosku, że to pierwsze będzie
raczej bardziej prawdopodobne.
- Na ile chcecie zostać? – spytałam, przerywając jej rozpędzone
myśli w których najprawdopodobniej już rozbrzmiewał marsz Mendelsona.
- Huh? – popatrzyła na mnie wyrwana z innej czasoprzestrzeni. –
Aaa... ile? Nie wiem... Planowaliśmy zostać tylko na weekend, chyba że to jakiś
problem?
- Nie, oczywiście że nie – posłałam rodzicielce wymuszony uśmiech
i zaczęłam zastanawiać się nad tym które plany mi pokrzyżuje w ten weekend. –
Jedynie jutro wieczorem będziecie musieli zająć sobie czymś czas, ponieważ idę
pewną imprezę... – Stwierdziłam, że lepiej nie będzie im tłumaczyć po kolei wszystkiego
co ostatnio dzieje się w moim życiu. I jak Boga kocham, tak w tym momencie
byłam nieziemsko wdzięczna za ten cholerny bal prawników, czy jakkolwiek James
to nazwał. Pomimo wcześniejszej niechęci, teraz byłam gotowa wskoczyć w jakąś
sukienkę i pobiec na tą drętwą imprezę ważnych ludzi, byleby tylko uwolnić się
od tego.
- Och... – westchnęła, jakby już zaplanowała cały weekend co do
godziny. – Myślałam, że zaprosimy Alana i gdzieś sobie wszyscy wyjdziemy
wieczorem. – Gdyby nie to, że byłam nauczona jak trzymać emocje na wodzy i nie
okazywać tego co czuję, to miałam wrażenie, że moja szczęka powoli opada. Czy
moja matka naprawdę chciała iść z nami na podwójną randkę? Chyba moje ukrywanie
zdziwienia nie wyszło najlepiej, chociaż w tym momencie mogłam sobie za to
podziękować, bo mój tata stojący za nią zauważył co się święci, podszedł do
niej, położył jej rękę na ramieniu i starał się naprawić tą sytuację.
- Claro, myślę że będziemy mogli się tam wybrać sami – uśmiechnął
się do niej. – Są dorośli... Amy ma plany i nie możemy jej narzucać tego co
chcemy. Jestem pewien, ze kiedyś na pewno to jeszcze nadrobimy.
- No tak... – ponownie westchnęła.
- Cóż... skoro wszyscy się zgadzamy, to proponuję żebyśmy coś
zjedli, bo ten zapach zaraz doprowadzi mnie do szału. Jestem głodna jak wilk! –
popatrzyłam na piekarnik w którym dochodziło pysznie pachnące mięso. Mama
podskoczyła jakby nagle sobie o tym przypomniała i jej podekscytowanie nami
przeszło na niższy i mniej ważny w tym momencie poziom.
I żeby pomyśleć, że jedzenie mnie uratowało...
Jestem tak zdenerwowana sytuacją z Alanem, że przejdę od razu do kolejnego rozdziału...
OdpowiedzUsuńPS Dzięki ci Boże za matkę Amandy!!!