sobota, 31 października 2015

6

6.  Don’t even try.

W słowie "dawaj" jest link do piosenki. Miłego czytania! x

- Coś się stało?
- Nie, wszystko jest w porządku – skłamałam patrząc się Alanowi prosto w oczy. – To proponujesz coś jeszcze, czy się zmywamy? – spojrzałam w stronę zanikających i gasnących powoli na większej wysokości lampionów.
- Może odprowadzę cię do domu. Jutro rano muszę być na próbie... Ale jeśli tylko będziesz miała ochotę się spotkać, dzwoń – blondyn uśmiechnął się nieznacznie i wystawił w moją stronę rękę, którą chwyciłam.
Nie było mi łatwo oswoić się z wiadomością, którą przekazał mi Paul. Czułam się jeszcze bardziej przybita i chyba wolałam usłyszeć od niego, że nic im się nie udało znaleźć na tej głupiej kartce, niż głowić się nad tym teraz.
Nie. Stop. Musiałam podejść do tego profesjonalnie. Przecież do cholery, jestem profesjonalistką!
Ten spacer w kierunku mojego mieszkania dłużył mi się niesamowicie. Bałam się, że Alan zobaczy lub wyczuje, że coś jest nie tak, ale na całe szczęście chyba oboje woleliśmy tym razem wybrać ciszę, więc nie musiałam z niczego się tłumaczyć.
- Może chcesz wejść do środka? – spytałam, otwierając drzwi, kiedy dotarliśmy w końcu do mojej oazy spokoju, którą było mieszkanie.
- Jesteś pewna? – nie wiedziałam co ma oznaczać to pytanie. Zignorowałam dziwne ukłucie w żołądku, i zaprosiłam go gestem ręki do środka.
- Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty?
- Poproszę herbatę. – Alan usiadł w salonie i zaczął przeglądać czasopismo, które leżało na szklanym stoliku, a ja w tym czasie zrobiłam dla niego herbatę i kawę dla siebie. Gdy weszłam do pomieszczenia, postawiłam przed nim kubek z parującym napojem, za co podziękował. Od razu do niego sięgnął i upił nieco gorącej herbaty.
- I jak podobał ci się pokaz?
- Było naprawdę pięknie – przyznałam.
- Czy coś jest nie tak?
- Nie, czemu? – zmarszczyłam brwi, by dodać do swojej wypowiedzi nieco realności.
- Sam nie wiem... wydaje mi się, że jesteś jakaś cichsza... I to od tej rozmowy przez telefon. Czy na pewno wszystko okej? – spytał widocznie zmartwiony, a ja przytaknęłam i odwróciłam wzrok, zastanawiając się nad zmianą tematu. – Rozumiem... –mruknął, a ja nawet nie starałam się dopytywać. Atmosfera stała się nieco napięta przez tą drażniącą ciszę. Wstałam z kanapy i ruszyłam do szafki kuchennej wyciągając z niej paczkę papierosów. Mam dwie szanse. Albo nie pali i na chwilę się oderwę, albo pali i pójdzie ze mną, ale zmieni temat. Czysto taktyczne podejście.
- Palisz?
- Teoretycznie nie, ale w praktyce czasem mi się zdarzy.
- To tak jak mnie. Chcesz? – wystawiłam w jego kierunku otwartą paczkę, a on wyciągnął z niej jednego papierosa i ruszył za mną na balkon.
Jak zawsze o tej porze powietrze stawało się chłodniejsze ale też przyjemniejsze. Upały potrafiły naprawdę wymęczyć człowieka, dlatego ostatnio najczęściej zdarzało mi się pracować po nocach. Wpatrywałam się w ulicę poniżej nas, oświetloną wieloma poruszającymi się po niej samochodami. Szum i gwar nie dawał o sobie zapomnieć nawet po nocach. W końcu to był Nowy Jork. Życie zaczynało się tutaj dopiero po zmroku.
- Pamiętasz czasy naszej szkoły średniej? – spytał uśmiechając się, jakby przypomniał sobie jedną z kompromitujących historii.
- Tak... I sama nie wiem czy to dobrze czy źle... Jak o tym pomyślę, to czasem mi aż wstyd za to co ja tam wyprawiałam – westchnęłam uśmiechając się w duchu, że zeszliśmy na bardziej trywialne tematy.
- Nie zapomnę twojego występu na wyjeździe w ostatniej klasie, kiedy wszystkie nauczycielki poszły spać a my wymknęliśmy się na plażę, żeby poczekać na wschód słońca.
- Nie moja wina, że wszyscy oprócz koców wzięli ze sobą dodatkowo hektolitry alkoholu... Wierz mi, od tamtego czasu już nie mieszam. Ale musisz przyznać, że mój występ należał raczej do tych z grupy zajebistych.
- Z przykrością muszę stwierdzić, że Timmoty’emu nie dorastałaś do pięt – parsknął śmiechem za co oberwał kuksańca w bok.
- Ej! Serio porównujesz moje wykonanie jednego z największych hitów Britney Spears do Timmoty’ego?! Powinnam teraz się obrazić... – powiedziałam poważnym głosem, ledwo powstrzymując śmiech. Na moje szczęście byłam dość dobrą aktorką.
- Powiedzmy, że śpiewać to nawet potrafisz, ale procenty zdecydowanie ci wtedy nie służyły – Alan zaśmiał się a ja mu zawtórowałam. Tak... to była zdecydowanie jedna z największych porażek mojego nastoletniego życia.
- To ty się potem mną opiekowałeś przez następną połowę wieczoru? – spytałam nie pamiętając szczegółów.
- Taaak... Nie powiem, było to wyzwanie... Ale jak zasnęłaś mi na kolanach to nie było tak źle. Przynajmniej w przeciwieństwie do ciebie nie ominąłem jednego z najpiękniejszych wschodów słońca.
- Cóż... skłamałabym mówiąc, że pamiętam jakieś lepsze szczegóły z tego dnia... Nawet po tylu latach większość znam tylko z opowiadań „naocznych świadków” – kucnęłam i zgasiłam papierosa w popielniczce leżącej przy progu. Oparłam się o balkon i wychyliłam podziwiając widok na miasto obleczone w przeróżne światła. Poczułam delikatny uścisk dłoni trzymających mnie w pasie. Obróciłam się z uśmiechem patrząc na zatroskanego Alana.
- Co robisz? – spytałam stając twarzą w jego stronę. Mężczyzna dalej trzymał swoje ręce na mojej talii nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Wole nie mieć cię na sumieniu kiedy wypadniesz i polecisz tyle pięter w dół – powiedział przejęty, a ja popatrzyłam na jego ręce i ponownie w jego oczy. Był zdecydowanie blisko.
- Już nie wypadnę – powiedziałam przekonując go o tym, że jestem bezpieczna i że może mnie puścić, ale on tego nie zrobił. Zaczął się powoli do mnie przybliżać i miałam zupełną pewność, że jego usta zaraz wylądują na moich. Nie powiem, korciło mnie do tego, żeby pokonać dzielącą nas odległość i przyciągnąć go do siebie, ale na szczęście dosyć szybko wrócił mój zdrowy rozsądek i przypomniałam sobie słowa Paula. W ostatnim momencie kiedy walczyłam sama ze sobą, a Alan widząc sprzeczne znaki pokonywał nadal krótką odległość pomiędzy nami, odsunęłam się w bok i obróciłam głowę. Czułam jak moja twarz się czerwieni i nie miałam nawet odwagi na niego spojrzeć.
- Ja... myślę, że powinieneś już iść – mruknęłam spoglądając w bok. Zerknęłam na wysokiego bruneta, który spuścił głowę jakby zastanawiając się co zrobił nie tak, po czym wyszedł odwracając się jeszcze raz i życząc mi dobrej nocy zniknął z mojego pola widzenia.
Gdy usłyszałam odgłos delikatnego trzaśnięcia drzwiami, oparłam się łokciami o balustradę balkonu i złapałam za głowę. Widząc jak Alan odchodzi, miałam ochotę sama siebie walnąć, ale nie miałam pojęcia czy bardziej za to, że prawie go pocałowałam, czy za to, że tego nie zrobiłam. Sięgnęłam po paczkę leżącą na parapecie i obiecując sobie, że to będzie ostatni, odpaliłam papierosa siadając na zimnej posadzce i podkulając nogi do klatki piersiowej.

- No dawaj Paul! Chyba nie dasz się pobić dziewczynie! – wrzasnęłam na blondyna, waląc go raz za razem.
- Wyżyj się, łatwiej będzie mi cię potem pokonać – powiedział dalej broniąc się, i nie zadając żadnych ciosów.
- Chyba śnisz... – parsknęłam i obrałam nową taktykę, dzięki której Paul nie miał innego wyjścia i musiał blokować mnie w inny sposób, niż zasłaniając twarz rękami.
- Powiesz mi w końcu co się wczoraj stało?
- A czemu przypuszczasz, że coś się stało? Nie można tak bez powodu potrenować? – spytałam naiwnie, myśląc, że nie będzie drążył. Niestety znałam Paula, a on znał mnie i wyczuł, że coś jest nie tak. Nie miałam dziś z nim szans, i  wiedziałam, że i tak w końcu to wyciągnie.
- Powiem tak łopatologicznie. Ty nie wstajesz bez powodu przed szóstą rano. A tym bardziej nie na boksowanie. I wszyscy o tym wiemy, więc im wcześniej mi powiesz, tym lepiej będzie i dla ciebie i dla mnie, bo może mi się uda pomóc ci jakoś inaczej, niż pozwalając ci obijać moje już obolałe ciało.
- Przepraszam. Trzeba było mówić, to poszłabym na worek.
- Nie no, spoko... dawaj! Tylko pod warunkiem, że zaczniesz mówić. – Popatrzyłam niepewna jego słów, ale jego postawa tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że miał to na myśli, więc wróciłam do poprzedniej czynności.
- Wczoraj kiedy zadzwoniłeś, byłam z Alanem... – uderzyłam z lewego sierpowego, ale blondyn wykazał się swoją dobrą koordynacją i zablokował. Zaczęłam walić w niego, byleby się wyżyć. – Odprowadził mnie do domu, więc go zaprosiłam.
- Przyniosłaś?
- Tak, jest już u Bruna, ale nie w tym rzecz. On jest naprawdę świetnym facetem. Rozmawialiśmy na balkonie o starych czasach, wspominaliśmy szkołę i... chciał mnie pocałować! – ostatnie wydusiłam z siebie w przyśpieszonym tempie.
- Że co?! Naprawdę? I co było dalej? – Paul stanął jak wryty, a ja przestałam w niego uderzać, bo to nie miało już sensu.
- W ostatnim momencie się odsunęłam i powiedziałam mu, że lepiej by było jakby już sobie poszedł. Było naprawdę bardzo blisko...
- Wow! – stał nieco zszokowany. – Tak szczerze to takiego obrotu spraw się nie spodziewałem. Ale w czym jest największy problem? W tym, że chciał cię pocałować?
- Nie. W tym, że ja chciałam to zrobić. – powiedziałam i obserwowałam reakcję przyjaciela. - Nawet nie wiesz ile mnie kosztowało odsunięcie się od niego w tym konkretnym momencie.
- Amanda, ale ty zdajesz sobie z tego sprawę, że on może być...
- Tak! Zdaję sobie, okej? Serio nie chcę nawet teraz o tym myśleć. Mam w głowie jeden wielki mentlik.
- I co teraz?
- Trudno, stało się... Spodobał mi się.
- Mówisz serio? – Paul niedowierzał.
- Tak, jest przystojny i ma świetny charakter. I nie wyobrażaj sobie za wiele! To, że uważam go za atrakcyjnego, nie oznacza żadnego poważnego związku! Poza tym, mam dziwne przeczucie, że i tak by nic z tego nie wyszło.
- Dobra, dobra... – mruknął. – Nie mów hop. Jeszcze nie znasz wyników. Może nie trzeba aż tak szybko go skreślać?
- Tak czy siak, oboje wiemy, że moje związki nie opierają się na miłości, więc nie wiem czemu tak ci na tym zależy.
- To, że teraz myślisz, że nie jesteś gotowa do związku i że nie potrafisz nikogo pokochać, to nie znaczy, że tak będzie zawsze. Jako twój najlepszy przyjaciel wierzę w to, że w końcu ułożysz sobie życie, bo czasem nie mogę na ciebie patrzeć, jak wychodzisz z pracy i wracasz znów do pustego domu. Nie wyobrażasz sobie ile tracisz. I myślę, że pojawienie się tego całego Alana może w końcu będzie jakimś krokiem na przód. Mam nadzieję tylko, że nic temu nie przeszkodzi.
- No właśnie, jeszcze nawet nie wiadomo, czy zaraz nie będę musiała jechać i zakłuć go w kajdanki – po wypowiedzeniu tych kilku słów Paul zrobił głupią minę i zaczął się śmiać.
- W każdym wypadku będziesz mogła do niego pojechać i zakłuć go w kajdanki – parsknął, a ja przywaliłam mu w ramię.
- Zamknij się, zboczeńcu! – zaśmiałam się, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Nie wiem jak ta Jane z tobą wytrzymuje, naprawdę... Teraz to chyba już coś więcej niż tylko podziw z mojej strony!
- No co... ja tylko dbam o interesy mojej przyjaciółki, czy to coś niedozwolonego? – posłał mi buziaka w powietrzu a ja przewróciłam oczami.
- Jakoś sobie na razie radzę.

Bruno nie wiedząc chyba jak bardzo zależy mi na szybkim wyniku, postanowił mnie torturować do wieczora ze znalezieniem jakichkolwiek odpowiedzi. Wróciłam do domu by wziąć szybki prysznic i przebrać się w bardziej „oficjalne” ciuchy i pojechałam do pracy. Wiedząc, że James będzie miał dziś z rana rozprawę, nie musiałam się martwić o inne rzeczy, niż poukładanie jego kalendarza. Z dobrymi wiatrami mógł wrócić najwcześniej na dwunastą, więc miałam sporo czasu dla siebie.
Z kubkiem świeżo zaparzonej kawy usiadłam za biurkiem i przejrzałam dokumenty od Rachel. Sprawa z grudnia ubiegłego roku o odszkodowanie od gigantycznej firmy produkującej ekskluzywne ubrania, dla bezprawnie zwolnionej pracownicy. W papierach było czarno na białym napisane, że zgodnie z jednym z podpunktów umowy, pracodawcy nie mogli jej zwolnić ze względu na zajście w ciążę, o czym ich poinformowała. A zrobili to.
Wszystko się zgadzało. Znów.
Albo w tej sprawie nie było żadnego przekupywania, albo zakryli ślady tak dobrze, że było to wręcz niezauważalne. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek trafię na coś przydatnego, bo zaczynało mnie męczyć to stanie w miejscu. Gdyby tylko pojawiło się coś, co nadałoby tępa temu wszystkiemu...
Była jedna jedyna sprawa, jedna z większych, która wydawała się być podejrzana. Patrząc na argumentację obrony i dowody, była wręcz nie do wygrania. A jednak. Adams wygrał ją bez kiwnięcia palcem, a wszystko zostało zatarte. I właśnie dlatego zostałam tu wysłana i miałam wszystko zbadać.
Musiałam w jakiś inny sposób udowodnić jego przekręty i pomijając to, że nie wiedziałam jeszcze jak to zrobię, byłam pewna, że w końcu ktoś musi się potknąć, bo nie można zawsze zauważyć i zatrzeć wszystkiego. Nawet najlepsi popełniają błędy.
- Nad czym tak myślisz? – usłyszałam nad sobą głos, który wyrwał mnie z zamyślenia. Popatrzyłam się pytającym wzrokiem na Jamesa. Stał przede mną z marynarką przewieszoną nonszalancko przez ramię, trzymając w drugiej ręce podstawkę z dwoma kawami.
- Nad niczym... zamyśliłam się.
- Uuu... widzę, że ktoś tu ma dziś zły humor. – Powiedział i naburmuszył się prawdopodobnie przedrzeźniając mój niezadowolony wyraz twarzy. – Dobrze, że twój szef o ciebie dba i pomyślał o dodatkowej dawce kofeiny z rana. – Wyciągnął z kartonowej podstawki jedną dużą kawę i mi ją podał.
- Czy ja wiem, czy tak z rana... Dla mnie jedenasta to prawie południe. – mruknęłam wąchając napój i utwierdzając się w przekonaniu, że to kawa. – Dziękuję. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? – oczywiście nie obyło by się bez porannej dawki czystej uszczypliwości.
- Zaszczyt? Uh... nie wiedziałem, że jestem taki ważny. Myślałem, że szef w przypływie dobrego humoru może przynieść swojej ulubionej pracownicy kubek ze świeżą kawą.
- Hm, to już stałam się twoją ulubioną pracownicą? Auu... – pomasowałam się po nodze. – Kopie mnie ten zaszczyt jeden po drugim. To aż boli – ostatnie  zdanie wyszeptałam z ironią.
- Dobrze, przekaże mu żeby trochę oszczędził te boskie nogi – Adams mrugnął do mnie i wszedł do swojego biura zamykając za sobą szklane drzwi. Wiodłam za nim wzrokiem aż do momentu w którym usiadł na obrotowym krześle. I nie powiem, nieco mnie zamurowało po jego wypowiedzi. Ten człowiek zdecydowanie nie był typem takiego owijającego w bawełnę. Czasem potrafił być tak bezpośredni, że nawet mnie to zadziwiało.
Wzięłam papiery, które dostałam od klientki i miałam przekazać, oraz kalendarz. Weszłam do środka biura w którym przed chwilą zniknął James i zamknęłam za sobą drzwi.
- Dziś o czternastej przyjdzie Arthur. Następnie jest spotkanie z Louisem i Marthą Clark, oraz o siedemnastej masz jechać do sędziego Cipriano.
- Nie mogę do niego zadzwonić? Jest mi to nie na rękę.
- Nie. Prosił żebyś osobiście przyjechał. - Podeszłam pewnym siebie krokiem do biurka i rzuciłam na jego mahoniowy blat teczkę. - Dokumenty od pani Sworth. Była tu dziś, ale cię nie zastała.
- Ach tak... faktycznie. Dziękuję. Zadzwoń do sędziego i przekaż mu, że przyjadę do niego jutro, bo dziś nie dam rady. Coś jeszcze? – spytał prostując się na fotelu i sięgając po czarną teczkę.
- Nie.
- Olivio? – jego głos zatrzymał mnie w pół drogi. Odwróciłam się trzymając już klamkę w ręce.
- Tak?
- Masz dziś czas na kolację po pracy? Miałem iść z klientem, ale mnie wystawił. – James uśmiechnął się przekonująco.
- Nie. Niestety, będziesz musiał iść sam, ponieważ jestem umówiona. – Skłamałam patrząc mu się prosto w oczy.
- Dobrze, innym razem. To tyle. – powiedział, a ja kiwnęłam głową i wyszłam.

Na zewnątrz robiło się powoli ciemno, a ja dalej siedziałam w pracy. Odpowiadało mi to, bo znacznie bardziej wolałam zajmować się jakimiś dokumentami, niż siedzieć w domu i rozmyślać o Alanie. Poza tym James dalej przesiadywał w swoim gabinecie i od kilku godzin nawet z niego nie wyszedł. Widziałam jak chodzi po pomieszczeniu w te i z powrotem, jak kręci się na obrotowym krześle wpatrując w rozpostarty widok za w połowie szklaną ścianą i jak siedzi nad jakimiś papierami drapiąc się po głowie i najprawdopodobniej obmyślając strategię. A to wszystko działo się od jednego telefonu, który przełączyłam do jego biura jakieś dwie godziny po jego przyjściu.
Nie miałam zielonego pojęcia kto dzwonił. Jedyne co wiedziałam, to że była to jakaś kobieta, raczej średniego wieku, która miała na imię Mary. Nic więcej mi nie zdradziła, kazała tylko przekazać swoje imię Jamesowi, a on momentalnie powiedział abym przełączyła rozmowę na jego telefon. Byłam wręcz pewna, że od tego momentu coś go gryzło, ale nie wiedziałam co. Widząc to, przyniosłam mu kawę do biura, a on podziękował i nic więcej nie powiedział. Chciałam się go spytać, czy coś się stało, ale po chwili stwierdziłam, że mam wystarczająco problemów na głowie i lepiej będzie się nie wtrącać.
Chwilę po tym, jak usiadłam przy biurku stojącym obok gabinetu Jamesa, zobaczyłam na wyświetlaczu imię Bruna, a komórka zaczęła wibrować. Dosłownie serce skoczyło mi w piersi i zaczęło bić nienormalnie szybkim tempem. Spojrzałam na Jamesa, który siedział nadal przy swoim biurku nie zwracając uwagi na nic innego niż papiery leżące przed nim, i zerwałam się z wibrującym w dłoni telefonem w kierunku toalet. Weszłam do pomieszczenia, w którym pachniało kwiatowym odświeżaczem do powietrza i szybko zaglądnęłam do trzech kabin, żeby upewnić się, że jestem sama. Przesunęłam palcem po dotykowym ekranie i przyłożyłam urządzenie do ucha.
- Tak? – powiedziałam ściszonym głosem, i czułam jak mój żołądek skręca się w oczekiwaniu na odpowiedź ze strony przeciwnej.
- Cześć Amanda, obiecałem ci, że jak tylko będę miał wyniki to zadzwonię.
- I? – ponagliłam go, żeby w końcu zdjął ze mnie ten niewyobrażalny ciężar.
- Odciski palców z kartki i te z kubka nie pokrywają się ze sobą. Niestety, ale nadal nie wiemy kim jest szantażysta. Dla pewności puściłem przeszukiwanie jeszcze raz, ale nie mamy tego człowieka w bazie. Przykro mi. – Po tych słowach odetchnęłam z jakąś dziwną ulgą.
- Dziękuję. Naprawdę mi pomogłeś. Tylko proszę cię, tak jak o tym rozmawialiśmy-nikt nie może się o tym dowiedzieć! – powtórzyłam to, co tłumaczyłam mu dziś rano.
- Wiem, nie ma sprawy. Ale jeśli mogę, to coś ci powiem... Myślę, że lepiej by było, gdybyś powiedziała o tym Andrewsowi. Może zrobił źle, że przydzielił cię do tej sprawy? . – powiedział zmartwionym głosem.
- Bruno, nikt nie może się dowiedzieć, tym bardziej Andrews. Wiecie tylko wy z Paulem i tak ma zostać.
- Dobrze. Uważaj na siebie, Amanda.
- Będę. Jeszcze raz dziękuję. Trzymaj się! – szepnęłam i rozłączyłam się. Nie wiem czemu, ale od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Podeszłam do dużej umywalki i odkręciłam kurek z zimną wodą. Włożyłam ręce pod lodowaty strumień i po chwili przyłożyłam sobie ręce na kark. Odetchnęłam czując ciarki przechodzące mi przez kręgosłup, ale również ulgę i uśmierzenie dotychczasowego napięcia. Przymknęłam na chwilę oczy i próbowałam się rozluźnić, kiedy drzwi się otwarły i do łazienki weszła Ella.
- Olivia! – na jej twarzy momentalnie pojawił się szeroki uśmiech. Jak zawsze wyglądała na roztrzepaną wariatkę, jakby właśnie biegła tu, ścigając się z samym Usainem Boltem.  – Źle się czujesz? – spytała patrząc na moją bladą twarz.
- Nie, wszystko jest okej. Po prostu było mi trochę gorąco – znów skłamałam, nie mając zamiaru się przed nią tłumaczyć.
- Um, nie wyglądasz najlepiej.
- To może przez zmęczenie, mało spałam – wymusiłam uśmiech, żeby pokazać jej, że naprawdę jest dobrze.
- Może powinnaś już iść do domu? – spytała zatroskana.
- Mam taki zamiar. Dokończę jeszcze kilka spraw i pojadę.
- To dobrze. – powiedziała i zniknęła w jednej z kabin, a ja wykorzystałam ten moment by szybko ulotnić się z małego pomieszczenia, które musiałam dzielić z nią i jej wścibską naturą. Przeszłam przez firmę i zobaczyłam, że do mojego biurka zmierza pewien nieznany mi mężczyzna. Zatrzymał się, rozglądając, a ja przyspieszyłam kroku. Weszłam za kontuar przed którym stał.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – spytałam uprzejmie.
- Czy zastałem Jamesa? – spytał rozglądając się.
- Tak, jest u siebie. Był pan umówiony? – spytałam, wiedząc, że nie mam niczego takiego w kalendarzu. Może James zapomniał mi przekazać, że jest umówiony z klientem?
- Tak, można tak powiedzieć.
- Zapraszam – wskazałam mu szklane drzwi za którymi znajdowało się biuro Adamsa. Siwiejący już, ale bardzo postawny mężczyzna podziękował mi i wszedł do gabinetu. Na początku było spokojnie, ale po chwili usłyszałam przytłumione przez szklane ściany krzyki. Popatrzyłam się w tamtą stronę i zobaczyłam jak James kłóci się z mężczyzną i żywo gestykuluje. Nie minęło kilka minut, jak mężczyzna szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia i rzucając krótkie „do widzenia” poszedł w kierunku wyjścia. Zdezorientowana odwróciłam się w kierunku gabinetu Jamesa i szybko weszłam do środka, żeby sprawdzić co się stało. Brunet najwidoczniej mnie nie zauważył, bo chwilę później kryształowe szklanki leżące na barku wylądowały na ziemi, kiedy z furią je z niego zrzucił. Przeczesał włosy nerwowo ręką i krzyknął wyrzucając z siebie pokłady złości. Odwrócił się i dopiero wtedy zauważył, że stoję tam i z przerażeniem wpatruję się w jego poczynania. Nie wiedział co ma powiedzieć albo zrobić, więc przeszedł obok mnie i wyszedł z gabinetu.
Nie wiedziałam jak na to zareagować, więc stałam tam tak i wpatrywałam się w drzwi za którymi przed chwilą zniknął. Nie wiedziałam kim był mężczyzna i czego mogę się spodziewać po Jamesie. Jedyne czego byłam pewna, to że za godzinę miał przyjść do niego ostatni klient i do tego czasu musiałam go znaleźć i doprowadzić do stanu normalności. I przede wszystkim trzeba było sprzątnąć ten bałagan. Postanowiłam zadzwonić do Rachel. Wiedziałam, że ona go doskonale zna i jeśli da radę przyjechać to uda jej się opanować sytuację, więc czym prędzej sięgnęłam po telefon i znalazłam w nim potrzebny mi w tym momencie numer.
- Halo? – po pięciu sygnałach w końcu odebrała telefon. – Nie mam za bardzo czasu na rozmowę, Amando... Jestem zajęta.
- Mam problem – powiedziałam bez ogródek, żeby zdobyć jej pełną uwagę.
- Co się stało?
- Najlepsze jest to, że sama nie wiem co... Wszystko działo się tak szybko! Do Jamesa przyszedł mężczyzna, kłócili się i najpierw on wyszedł a potem gdy weszłam do gabinetu James wpadł w totalną furię.
- O mój Boże... – szepnęła Rachel, jakby doskonale wiedziała co tu się przed chwilą wydarzyło. – Jak wyglądał ten mężczyzna?
- Wysoki, postawny, siwiejący, z ciemnymi oczami i głębokim głosem. – starałam sobie przypomnieć najwięcej szczegółów. - Kim on jest? – spytałam nie wiedząc o co chodzi. Rachel zignorowała moje pytanie i zadała mi kolejne.
- Czy James mówił ci gdzie idzie?
- Nie. A wiesz gdzie mógł pójść? – spytałam coraz bardziej się przejmując.
- Jest jedno miejsce gdzie może być. Jeśli go tam nie będzie, to nie mam pojęcia. Musisz tam iść, bo ja nie dam rady przyjechać. Jestem za miastem i wracam dopiero za dwa dni. Proszę cię, idź tam, martwię się o niego... – powiedziała załamanym głosem.
- Dobrze. Gdzie mam iść? – spytałam i słuchałam odpowiedzi Rachel.

Rachel naprawdę musiała dobrze go znać, ponieważ gdy wyszłam na dach budynku zobaczyłam go, siedzącego na ławce, która nie wiadomo skąd się tam wzięła. Możliwe że często tam przesiadywał. Zbagatelizowałam chłód panujący na zewnątrz na tej wysokości i to, że byłam w samej sukience i podeszłam do niego. Spojrzał na mnie i wypuścił z ust dym, po czym od razu włożył pomiędzy wargi papierosa i zaciągnął się ponownie. Nie sądziłam że pali, ale doskonale go rozumiałam. Możliwe, że był nieco zdziwiony widząc mnie w jego samotni, ale szargały nim wtedy zdecydowanie mocniejsze emocje niż zdziwienie.
- Nie mów mi, że chcesz skakać przez jakiegoś dupka, który zalazł ci za skórę? – zaśmiałam się lekko, chcąc rozluźnić nieco atmosferę. Usiadłam obok niego i objęłam się ramionami, próbując przezwyciężyć chęć wrócenia do ciepłego pomieszczenia.
- A gdybym chciał to starałabyś się mnie powstrzymać? – spytał spoglądając na mnie, a mnie znów nieco zamurowało.
- Chyba chwilę bym się nad tym zastanawiała, ale potem przyszło by mi do głowy to, że gdybym tego nie zrobiła, to stałabym się podejrzaną w sprawie o zabójstwo – powiedziałam żartobliwie. – A co, masz zamiar to robić? – James nic mi nie odpowiedział, tylko znów skoncentrował swój wzrok w widoku wieżowców Nowego Jorku i ciemniejącego nieba, zaciągając się jednocześnie papierosem. – Mogę ci jakoś pomóc? – spytałam patrząc na jego profil i lekki zarost podkreślający kości policzkowe. Nadal nie doczekałam się żadnej odpowiedzi, więc zastanowiłam się chwilę i zaczęłam mówić. – Wiem, że czasem ludzie potrafią zaleźć za skórę. Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Ale czemu miałbyś się aż tak przejmować jakimś palantem? Nie wiem o co poszło, ale myślę że żaden człowiek nie jest wart aż takiej złości. Tylko ty w tym wypadku tracisz na tym zdrowie... – James zaśmiał się ironicznie, a ja westchnęłam nie wiedząc co jeszcze powiedzieć, żeby coś z niego wyciągnąć.
- Ten „palant” jak to trafnie ujęłaś, to mój ojciec... – ponownie zaciągnął się i odchylił do tyłu głowę, wypuszczając w powietrze kłąb dymu.
- Oh... – westchnęłam nie mogąc znaleźć w głowie odpowiedzi na jego wyznanie.
- Tak... Właśnie się dowiedziałem, że postanowił wnieść pozew o rozwód z moją matką, po tym jak przez wiele lat notorycznie ją zdradzał i jeszcze bezczelnie przyszedł do mnie przed chwilą i spytał się, czy będę go reprezentował w sądzie, wyobrażasz to sobie? – prychnął i znów przeczesał ręką bujne, ciemno brązowe włosy.
- Co za drań... Gdybym tylko wiedziała, to nawet bym go nie wpuściła. Przykro mi... – nie mogłam uwierzyć w to co mi przed chwilą powiedział. Jak bardzo trzeba być bezczelnym, żeby zdobyć się na coś takiego?
- Czy ta Mary, która dzwoniła popołudniu to twoja matka? – zaczęłam powoli łączyć fakty.
- Tak. Dostała list z sądu, ale nie wiedziała skąd to wszystko się wzięło, więc poprosiła, żebym z nim porozmawiał. A on zamiast ze mną porozmawiać, powiedział mi, że nie będzie się zastanawiał bo już podjął decyzję i jest ona ostateczna. Zrobię mu takie piekło w sądzie, że nie wyjdzie z tego ze złamanym centem – powiedział z zaciśniętą szczęką.
Nie spodziewałam się, że rodzina jest dla niego tak ważna, ale widząc jak trzyma się na cienkiej granicy rozmawiając ze mną o tym, zrozumiałam, że nie jest kolejnym dupkiem bez serca i wiedziałam, że nie odpuści swojemu ojcu. Że zrobi wszystko co w jego mocy, żeby mężczyzna żałował tej decyzji do końca swoich dni.
- Mogę ci jakoś pomóc? – spytałam cicho.
- Odwołaj ostatnie spotkanie. Nie mam do tego głowy.
- Dobrze, rozumiem. W takim razie może już pójdę, trochę tu zimno... – powiedziałam wstając i obserwując bruneta.
- Zostań – poprosił. Nasze oczy się spotkały i zobaczyłam w nich czysty ból i złość. Nie miałam serca, żeby go tu samego zostawić, więc usiadłam z powrotem na swoim miejscu i po chwili poczułam jak kładzie mi na ramionach swoją marynarkę.
- Dziękuję – szepnęłam otulając się nią mocniej.
- Nie, to ja dziękuję. – odpowiedział lekko się uśmiechając i chyba w tym momencie, po raz pierwszy zobaczyłam w nim prawdziwego człowieka, pełnego empatii, bólu i emocji. Takiego, jakiego nigdy nie spodziewałam się zobaczyć, za tą bezustanną maską profesjonalizmu. 



sobota, 10 października 2015

5

5. At night a candle's brighter than the sun.

Jak zawsze w stresujących sytuacjach poszłam do szafki wiszącej nad blatem i wyciągnęłam z niej paczkę papierosów. Jestem osobą niepalącą na co dzień, ale czasem sytuacja zmusza mnie do szybkiego odstresowania, które daje mi to świństwo. Czekałam na Paula stojąc na tarasie i zaciągając się powoli dymem z mentolowego papierosa. Lekki wiatr owiewał moje bose stopy i odkryte nogi oraz ramiona. Z tego wszystkiego nie zdążyłam nawet się przebrać. W głowie ciągle kołotały mi słowa napisane na kartce.
„Nie ciesz się na zapas, bo zamienię Twoje życie w piekło."
Kto mógł ją zostawić i w jaki sposób tu wszedł? Gdy wypaliłam papierosa a zawarta w nim nikotyna choć trochę mnie uspokoiła i przestałam się niekontrolowanie trząść, podeszłam do drzwi i przyjrzałam się zamkowi. Faktycznie, po dokładniejszych oględzinach dało się stwierdzić, że był on trochę wyszczerbiony w jednym miejscu. Wskazywało to na niepodważalne ślady włamania. Że ja wcześniej tego nie zauważyłam! Przeklnęłam w myślach i wróciłam do środka, upewniwszy się wcześniej, że zamknęłam dokładnie drzwi.

Po niecałych dwudziestu minutach stałam z Paulem w tym samym miejscu. Zdążyłam przebrać się w coś cieplejszego i wypić cały kubek kawy.
- Ktoś bez wątpienia majstrował przy tym zamku - Paul potwierdził moją teorię, po czym wstał i przyglądnął mi się. - Jak się trzymasz?
- A jak mam się trzymać? Ktoś chce mnie wystraszyć i nie powiem...trochę mu się udaje. Jakbyś się czuł na moim miejscu? - spytałam retorycznie.
- Pokażesz mi tę kartkę?
- Jasne – przytaknęłam i skierowałam się do salonu. Leżała na stole tak jak ją tam zostawiłam. Paul założył rękawiczkę i przyglądnął się jej. Nie było w niej nic istotnego poza wydrukowanym napisem. Zrobiłam to chyba z dziesięć razy kiedy na niego czekałam.
- Cholera, gdyby było to odręczne pismo, byłoby nam znacznie łatwiej. Trzeba to dać technikowi. Może mamy do czynienia z idiotą, który zostawił swoje odciski.
- Miejmy nadzieję, bo to na razie jedyny punkt zaczepienia. – Powiedziałam przyglądając się skrawkowi papieru. – Chcesz drinka? Ja nie wytrzymam tego chyba na trzeźwo. – Blondyn skinął głową i usiadł na kanapie. Przyniosłam dwie szklanki whisky z lodem. Podałam jedną Paulowi, a z drugiej się napiłam i usiadłam obok niego.
Zaczęłam analizować w głowie możliwości. Czy to nie było dziwne, że dostałam tę kartkę zaraz po pierwszym dniu pracy w firmie Adamsa? Może on doskonale wie, że jestem podłożona i próbuje się mnie pozbyć, zastraszając mnie? To by było naprawdę dziwne, zważając na to, że dopiero dziś mnie „poznał” i na to, że nie miał prawa o tym wiedzieć.
No bo jak?
Jedyną osobą która wiedziała była Rachel, ale to też nie wchodziło w grę. Ludzie Andrews’a dokładnie ją sprawdzili, zanim przystąpili do czegokolwiek.
Kolejną osobą która nagle pojawiła się w moim życiu był Alan. Jednak nie wierzyłam, że to mógł być on. Znałam go od małego i nie wydawało mi się, by mógł bawić się w coś takiego. Jaki mógłby mieć w tym cel? Żaden.
- Dzięki, że przyjechałeś – odezwałam się cicho.
- Nie ma za co dziękować, wiesz przecież, że zawsze możesz na mnie liczyć? Jane niesamowicie się zmartwiła, jak o tym usłyszała. Będę musiał do niej zadzwonić, żeby ją uspokoić, że już tu jestem i wszystko jest na razie dobrze.
- To idź.
- Dobrze, będę na balkonie jak coś.
Gdy Paul wyszedł postanowiłam pójść do kuchni i dolać sobie złocistego trunku, który nieco przytłumił strach. Moje nerwy latały na cienkiej granicy strachu i niepokoju. Byłam cholernym detektywem i to zazwyczaj mi przypadała rola uspokajania innych, a w tym momencie nie mogłam uspokoić samej siebie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę czuła się tak... zdezorientowana.
Co najgorsze, jutro był zwyczajny dzień i musiałam doprowadzić się do takiego stanu psychicznego, by móc wysiedzieć w pracy osiem godzin, a potem zobaczyć się z Alanem i udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy będziemy robić coś zupełnie błahego. Zaczęłam się zastanawiać, czy komukolwiek o tym mówić, ale postanowiłam, że na razie tego nie zrobię. Paul był jedyną osobą której ufałam. Wiedziałam, że nie zostawi mnie w potrzebie i byłam stuprocentowo przekonana, że nie był w to zamieszany. Obróciłam się w jego stronę, jak usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi od balkonu i zasuwanej firanki.
- I co u Jane, wszystko w porządku?
- Tak, uspokoiłem ją i powiedziałem jej, żeby szła spać.
- To dobrze – odpowiedziałam pogrążając się znów w zamyśleniu.
- Masz w ogóle pomysł kto to mógł być? – spytał Paul po chwili.
- Nie mam zielonego pojęcia. Jestem zdezorientowana bardziej niż ty i nie mieści mi się nawet w głowie to co się dzieje. Gdybym jakieś miała, to od razu bym ci o tym powiedziała.
- A nie zauważyłaś nic dziwnego?
- Nie... najzwyczajniej wróciłam od was, poszłam się wykąpać, i jak kładłam się spać to poczułam tą cholerną kartkę. Nawet jej nie zauważyłam. Gdybym tylko wiedziała...
- Jutro rano pojadę od razu na komisariat i pójdę do Bruna. Może uda mu się ściągnąć z tego jakieś odciski palców.
- Dziękuje, Paul.
- Nie ma sprawy, przecież nigdy bym cię nie zostawił z czymś takim. – Położyłam głowę na jego ramieniu i westchnęłam. Mieć takiego przyjaciela to zdecydowanie skarb. Paul objął mnie ramieniem i przyciągnął jeszcze mocniej. Niejednokrotnie kiedy przeżywałam wzloty i upadki w swoim życiu, on zawsze był przy mnie i się mną opiekował jak starszy brat, którego nigdy nie miałam. Doceniałam go za to i byłam mu za to niesamowicie wdzięczna.
Pamiętam jak byłam młodsza i brylowałam na komendzie, aż tu nagle pojawił się taki Paul, który wcale nie był ode mnie gorszy. Nie powiem, przez pewien czas aż go nienawidziłam. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nasz szef postanowił zrobić z nas partnerów na jednej z akcji i tak świetnie współpracowaliśmy ze względu na chęć wybicia się, że stwierdził, że byłby głupi, gdyby nie zostawił tego w ten sposób. Od tej pory byliśmy na siebie skazani, dwoje młodych policjantów z aspiracjami na coraz więcej. Na całe szczęście po pewnym czasie się dogadaliśmy i faktycznie zaczęliśmy się przyjaźnić, nie tylko w pracy. To ja byłam pierwszą osobą, której Paul zwierzał się z zamiaru oświadczenia się Jane, to ja jako pierwsza poznałam datę ich ślubu i to ja zawsze przyjmowałam go ze szklanką whisky w ręce o trzeciej w nocy, gdy pokłócił się z Jane i wychodził z domu, żeby „odetchnąć”. Miałam szczęście, że na niego trafiłam w pożerającym ludzi i ich relacje Nowym Jorku.
- Nie powinieneś wracać do domu? Jane pewnie się martwi, że nadal nie wracasz...
- Nie zostawię cię tu samej. Nie ma mowy! Poza tym, jak rozmawiałem z nią przez telefon, powiedziałem jej, że tu zostaję i sama zasugerowała, że to dobry pomysł. Więc nawet nie myśl Shieffield, że tak łatwo się mnie pozbędziesz – uśmiechnął się przebiegle. – Powinnaś się przespać.
- Nie wiem czy dam radę zasnąć... Będę musiała chyba wziąć jakieś środki nasenne.
- Siedź tu, ja ci przyniosę. – Paul zatrzymał mnie gestem ręki i zaniósł do kuchni puste szklanki po alkoholu. Po chwili wrócił z szklanką wody i tabletkami. Pójdę sobie po koc i poduszkę do ciebie. Zaraz wracam.
Łyknęłam tabletki nasenne i przepiłam je wodą. Wstałam z kanapy i zamknęłam okno w salonie, ponieważ zaczęło się robić dosyć chłodno. Wyciągnęłam z szafki foliową torebkę i schowałam do niej rzeczoną kartkę. Jeszcze raz spojrzałam na napis i włożyłam ją Paulowi do torby. Skierowałam się do sypialni i minęłam się z blondynem.
- Schowałam ci kartkę do torby. Jeszcze raz dziękuję i dobranoc – przytuliłam go i poszłam do siebie.

Gdyby nie budzik rozdzierający ciszę, pewnie spałabym w nieskończoność. Wymacałam go na szafce nocnej i przycisnęłam duży guzik, by wyłączyć jego denerwujące wycie. Zakryłam głowę poduszką i westchnęłam. Gdybym nie musiała to nawet bym nie wstawała, ale obowiązki wzywały. Zwlekłam się z łóżka i powędrowałam do kuchni. Paul jeszcze spał, więc postanowiłam zjeść jakieś śniadanie i zrobić mu kanapki i kawę. Nasypałam do miski musli i zalałam je jogurtem, po czym usiadłam przy wyspie kuchennej i zaczęłam jeść. Zrobiłam śniadanie dla Paula, i zostawiłam je mu na stoliku razem z kartką i zapasowymi kluczami do mieszkania.
Przez całą drogę zastanawiałam się nad tajemniczą kartką. Paul miał zanieść ja do technika, ale szczerze wątpiłam w to, że Bruno cokolwiek znajdzie. Jeśli włamywacz był sprytny i szczery w swoich pogróżkach, na pewno nie zostawił żadnych śladów. Nie mogłam uwierzyć że w ogóle to wszystko się dzieje. Co takiego zrobiłam żaby sobie na to zasłużyć? Kim mógł być człowiek próbujący mnie zastraszyć i przede wszystkim, dlaczego to robił?
Gdy dojechałam do budynku w którym znajdowała się kancelaria, było niedługo po dziewiątej. Wysiadłam z samochodu i upewniwszy się, że go zamknęłam, ruszyłam w kierunku wind. Nacisnęłam przycisk przywołujący urządzenie i czekałam aż zjedzie na dół.
- No i znów spotykamy się w garażu – usłyszałam za sobą znany mi z poprzedniego dnia głos. Zacisnęłam szczękę i zastanawiałam się za jakie grzechy mnie to spotyka? Miałam cichą nadzieję, że jeszcze przez jakąś godzinę będę mieć spokój, ale jak widać, jeśli problemy miały się na mnie zacząć nagle zwalać, to wszystkie na raz. Wymusiłam uśmiech i odwróciłam się.
- Widocznie taki mój pech... – westchnęłam. Na moje szczęście, albo też nieszczęście winda zjechała w dół i jej ciężkie metalowe drzwi rozsunęły się przede mną. Weszłam do środka metalowej pułapki, która wywoływała we mnie klaustrofobiczne lęki, a zaraz za mną Adams.
- Na które piętro sobie życzysz? – spytał miłym głosem, który zupełnie nie przypominał palanta z dnia wczorajszego.
- Na trzydzieste szóste. Nie przypominam sobie żebyśmy przechodzili na „Ty” – mruknęłam okazując swoje niezadowolenie.
- Widzisz co za zbieg okoliczności? Pracujemy nawet na tym samym piętrze! – puścił moją uwagę mimo uszu, co mnie podwójnie zirytowało. Wcisnął guzik i drzwi windy zasunęły się przede mną, skazując mnie na jego obecność w tym małym pomieszczeniu przez przynajmniej następną minutę. W tym momencie mogłam tylko błagać, żeby winda nie zatrzymywała się na żadnym piętrze, bo trwałoby to jeszcze dłużej.
Możliwe, że ktoś jednak wysłuchuje moich modlitw, ponieważ dotarliśmy na górę bez zbędnych komentarzy czy rozmów. Jako niesamowity dżentelmen, James przepuścił mnie w przejściu. W oddali zauważyłam Rachel, która widząc mnie momentalnie ruszyła w naszym kierunku.
- Widzę, że już poznałeś swoją nową asystentkę, James – powiedziała podchodząc do nas z uśmiechem na ustach. Chyba nie widziała mojej niezadowolonej miny.
- Nie rozumiem o co chodzi? – spytał zdezorientowany.
- Olivia będzie mnie zastępować w najbliższym czasie. Przyszłam, żeby was ze sobą poznać i wytłumaczyć jej jeszcze kilka rzeczy, ale widzę, że nie będę już potrzebna.
- W takim razie miło mi poznać. James Adams – wystawił rękę w moim kierunku, którą uścisnęłam.
- Olivia Stone.
- Wybacz James, ale muszę ją na chwilę porwać. Babskie sprawy – szepnęła po czym objęła mnie ramieniem, a on skinął głową. Poszłyśmy w przeciwną stronę i stanęłyśmy przy dużym oknie, wychodzącym na piękny widok Nowego Jorku. Gdy upewniła się, że jesteśmy same a James wszedł już do firmy, zaczęła mówić.
- Znalazłam jeszcze to, segregując dokumenty które mam w domu. Mówiłaś, że każda sprawa którą James prowadził z tym sędzią Rogersem może być poszlaką. – podała mi teczkę i uśmiechnęła się. – Wszystko okej? Radzisz sobie jakoś?
- Tak, jest dobrze. Podziwiam cię za to ogarnięcie jeśli chodzi o prowadzenie jego kalendarza. Wczoraj nie było aż tak wielu telefonów, ale musiałam nieźle się nagłowić, żeby to jakoś sensownie ułożyć.
- W takim razie nie przeszkadzam, bo na pewno dużo pracy przed tobą.
- Dzięki za przyniesienie tego. Przejrzę je jak tylko będę miała chwilę – wskazałam na trzymaną w ręce teczkę. Poszłam do biura i usiadłam za swoim biurkiem. Drzwi do gabinetu Adamsa były otwarte a on sam siedział na skórzanej kanapie i przeglądał jakieś dokumenty. Postanowiłam spełnić moje obowiązki więc zapukałam do szklanych drzwi.
- Tak? – brunet nawet się nie odwrócił i dalej był wpatrzony w swoje dokumenty.
- Czy czegoś pan potrzebuje? Coś przynieść?
- Nie pan. Nie lubię jak ktoś mówi tak do mnie w mojej firmie. Tym bardziej najbliżsi współpracownicy – mówiąc to obrócił się w moim kierunku. – I tak. Poproszę kawę. – uśmiechnął się po czym wrócił do swoich obowiązków. Wpatrywałam się w niego, żeby powiedzieć mu, że nie będę mówić do niego po imieniu, ale zrezygnowałam z tego pomysłu. Poszłam do kuchni i spotkałam tam Ellę.
- O! Olivia, cześć! – uśmiechnęła się przerażająco szeroko.
- Cześć – mruknęłam podchodząc do szafki i wyciągając z niej filiżanki.
- Jak ci minął pierwszy dzień w pracy? – spytała.
- Dobrze... nie narzekam. – Postanowiłam, że spytam się jej kto taki był wczoraj u Collinsa. Ta wczorajsza kłótnia mi się nie podobała. – Ella?
- Tak?
- Wiesz z kim George się wczoraj tak kłócił? – spytałam. – Wczoraj przechodziłam obok jego gabinetu i widziałam, że coś jest nie tak... – wytłumaczyłam od razu skąd wiem o zaistniałej sytuacji.
- Ech... – machnęła ręką. – To tylko jeden z klientów. Wiecznie jest o coś niezadowolony. Tak źle, tak niedobrze... Aż się dziwię, że George ciągle go reprezentuje, ale to nie moja sprawa, więc się nie wtrącam.
- Aha... no cóż... pracując na takim stanowisku w tak wysoko postawionej firmie trzeba mieć stalowe nerwy i cierpliwość do ludzi. Klient wymaga i płaci więc...
- No właśnie. Ja już nawet się nie przejmuje takimi rzeczami. George radzi sobie w takich sytuacjach bez mojej pomocy.
Gdy kawa była gotowa wzięłam do ręki dwie filiżanki i wróciłam na swoje stanowisko gdzie zostawiłam jedną, a drugą wniosłam do gabinetu Jamesa.
- Proszę – mruknęłam podając mu filiżankę z czarną kawą, posłodzoną jedną kostką cukru, jak wcześniej podpowiadała mi Rachel.
- Dziękuję. – Już miałam wychodzić, ale mężczyzna mnie zatrzymał. – Olivio, czy mogłabyś mi pomóc?
- Oczywiście – powiedziałam i usiadłam na drugim fotelu, który wskazał mi Adams. – W czym miałabym ci pomóc? – spytałam.
- Skoro Rachel wybrała cię na swoją zastępczynię, śmiem mniemać że znasz się trochę na prawie, lub chociaż jesteś na tyle sprytna że zdołasz mi pomóc w znalezieniu rozwiązań dla kilku spraw.
- Nie wiem czy moja wiedza jest na tyle wystarczająca, ale zawszę mogę spróbować.
- Dobrze, w takim razie pierwsza sprawa – brunet podał mi teczkę z dokumentami, którą od razu zaczęłam przeglądać.
- Odszkodowanie?
- Tak. Naszą klientką jest aktorka Jessika Brown, która podczas kręcenia filmu akcji złapała sobie nogę i żebro. Firma ubezpieczeniowa nie chce jej wypłacić odszkodowania które jej się należy, ponieważ sądzi że kręciła sceny kaskaderskie na własną odpowiedzialność i umowa tego nie obejmowała. – Brunet wytłumaczył mi pokrótce wszystko co miałam na kartce leżącej na moich kolanach. Napił się kawy i odstawił ją na stolik. – Mmm... taka jaką najbardziej lubię. Skąd wiedziałaś?
- Powiedzmy, że mam dobrą intuicję – odpowiedziałam przeglądając pozew i resztę dokumentów.
- Coś mnie zastanawia...
- Co takiego?
- Jakim cudem mój urok osobisty jeszcze na ciebie nie zadziałał?
- To ty w ogóle posiadasz coś takiego jak urok osobisty? – popatrzyłam na niego z jawnym zdziwieniem. – Wybacz, nie zauważyłam, bo jak na razie potrafisz okazywać tylko swoją stronę palanta – uśmiechnęłam się uroczo i wróciłam do czytania.
Tak minęło kolejne kilka godzin, które spędziłam na wymyślaniu razem z Adamsem argumentów do sprawy o odszkodowanie gwiazdy kina akcji oraz dowodów do zbiorowego pozwu przeciwko dużemu koncernowi farmaceutycznemu, który wypuścił na rynek lek o ubocznych działaniach, po których wiele ludzi trafiło do szpitala. Przyszło do nas kilka osób, które opowiadały nam swoją historię, a my zbieraliśmy dokumentację na kolejną rozprawę. Biegałam kilka razy do archiwum, robiłam kawę, odbierałam telefony, umawiałam spotkania i uważnie słuchałam innych, wtrącając moje sugestie. Nie powiem, sama byłam pozytywnie zaskoczona moim umysłem, który nieźle poradził sobie w wymyślaniu argumentacji i innych potrzebnych pomysłów. W końcu jak to się mówi, co dwie głowy to nie jedna, a na pewno pomogło tu moje inne postrzeganie świata, spoza prawniczych kodeksów.
Po całym tym dniu mogłam powiedzieć jedno. Pracując cały dzień z Adamsem mogłam stwierdzić, że na pewno zależy mu bardzo na ludziach dla których pracuje i zdecydowanie niczego nie robi na „odwal się”. Pomijając jego głupie próby podrywu, na które każda będąc na moim miejscu zapewne ściągnęłaby sobie już majtki przez głowę, był rzetelnym prawnikiem i tego nie mogłam mu odebrać. Jak ma coś robić to angażuje się w to w stu procentach. Nie pasowało mi to do człowieka którym mi się wydawał wcześniej. Nie mogłam oczywiście niczego mówić po jednym dniu spędzonym w jego towarzystwie, ale zdecydowanie coś mi tu nie pasowało. Po co miałby się tak tym przejmować i spędzać tyle czasu na przygotowywaniu linii obrony, skoro równie dobrze mógł przekupić ławę przysięgłych i sędziego? Było go na to stać, po wygranej rozprawie dostałby znacznie więcej a skoro robił to wcześniej, to czemu miałby nie zrobić tego również tym razem? Wydawał się być uczciwy ale na pewno musiałam najpierw się przyjrzeć temu z bliska. Przede wszystkim dotrzeć do sędziego Rogersa.
Będąc w wirze pracy choć na jakiś czas zapomniałam o nieszczęsnym liście. Już usprawiedliwiam Adamsa od wszystkich zarzutów, a może tak naprawdę to on jest włamywaczem, albo zlecił to komuś? Była to jedna z bardziej prawdopodobnych teorii, bo dziwnym dla mnie jest fakt, że w dniu w którym zaczęłam u niego pracować, nagle pojawił się list z pogróżkami. Sama nie wiedziałam co o tym myśleć, ale byłam pewna jednego... w tym momencie po prostu nie chciałam już tego robić. Chciałam uwolnić moją głowę od podejrzeń i teorii, a zastąpić czymkolwiek innym. I spotkanie z Alanem wydawało się być do tego wprost idealne.
Przyszedł po mnie równo o siedemnastej trzydzieści. Nie sądziłam, że jakiś facet kiedykolwiek wykaże się taką punktualnością, ale jak widać Alan za każdym razem potrafił mnie czymś zaskoczyć. Ubrany w jeansy, podkoszulek i koszulę w kratę, którą wprost uwielbiałam u mężczyzn, pojawił się przed moimi drzwiami z uśmiechem na ustach i dwoma kubkami z mrożoną kawą.
- Pomyślałem że napijemy się po drodze i pójdziemy na coś dobrego do jedzenia.
- Dobry pomysł, niczego konkretnego dziś nie jadłam poza śniadaniem. Daj mi tylko chwilę, muszę podsuszyć włosy i znaleźć w tym bałaganie buty. Zaraz wracam. – Porwałam jeszcze kubek z mrożoną kawą i uciekłam do sypialni. Po szybkim ogarnięciu się i znalezieniu w stercie innych butów moje ulubione trampki, założyłam na siebie luźny, wygodny podkoszulek i wyszłam razem z Alanem na miasto. Jego obecność mi bardzo odpowiadała. W przeciwieństwie do większości facetów, których spotykałam, on się nie narzucał i bardzo dobrze mi się z nim rozmawiało.
- To gdzie idziemy?
- Mam ochotę na coś niezdrowego.
- To co? Pizza? Kebab? Hot dog? A może frytki belgijskie i piwo? – zaczął wymieniać.
- Zdecydowanie biorę kebab i piwo. Co ty na to?
- Zdaję się na ciebie. Mi to zupełnie obojętne – uśmiechnął się i objął mnie ramieniem. Szliśmy tak w kierunku plaży, śmiejąc się z opowiadanych sobie nawzajem kompromitujących historii naszego życia oraz dennych żartów. Nie sądziłam, że Alan ma takie poczucie humoru. Usiedliśmy z naszym jedzeniem na promenadzie wiodącej wzdłuż plaży. Siedzieliśmy tam tak długo, że za wysokimi wieżowcami zaczęło powoli chować się słońce. Jego pomarańczowe promienie przechodziły pomiędzy budynkami, tworząc niepowtarzalny widok.
- Piękne... – westchnęłam siadając po turecku i zakładając okulary przeciwsłoneczne, żeby móc bezkarnie wpatrywać się w ten widok. – Chciałabym częściej móc robić tak błahe i zwyczajne rzeczy.
- A co ci w tym przeszkadza? Jak tylko masz ochotę gdzieś się wyrwać, to zawsze służę czasem.
- Teraz nie jest źle, ale zazwyczaj przesiaduje tyle czasu w pracy, że nie mam już go na inne przyjemności... Jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało, ale chyba nie zdawałam sobie sprawy, że brakuje mi czegoś tak głupiego jak oglądanie zachodu słońca – zaśmiałam się. – Dziękuję, że mnie tu wyciągnąłeś.
- To dopiero początek. Musimy poczekać do zmroku, czyli jeszcze jakieś... – zerknął na zegarek znajdujący się na nadgarstku. – niecałe pół godziny. Wtedy powinno być idealnie ciemno – powiedział tajemniczo.
- Idealnie ciemno do czego?
- Zobaczysz... – powiedział uśmiechając się intrygująco.
- Ale z ciebie tajemniczy James Bond... zawsze musisz przede mną ukrywać takie rzeczy?
- Wtedy nie byłoby niespodzianki. Nie jest ci zimno?
- Trochę... Ale nie jest źle, po prostu za cienko się ubrałam jak na tą godzinę.
- To chodź tu – mruknął wystawiając rękę. Oparłam głowę na jego torsie, a on objął mnie ramieniem. Wpatrywałam się z zachwytem w niebo, na którym pojawiła się różowa poświata i zaczynały nadchodzić gwiazdy. Pierwszy raz od wielu lat, czułam się naprawdę beztrosko.  I co najlepsze, podobało mi się to. Zamyśliłam się na chwilę zanim Alan nie postanowił przerwać naszej ciszy.
- Amanda?
- Hmm?
- Nie jestem pewien, ale chyba coś ci wibruje w kieszeni. – W ogóle tego nie poczułam, ale od razu oderwałam się od jego ciepłego ciała i sięgnęłam do kieszeni. Na wyświetlaczu pojawiło się „Paul”, ale zignorowałam to. Nie chciałam psuć sobie wieczoru.
Niecałe pół godziny później tak jak obiecał mi Alan, zostawił mnie na chwilę samą i poszedł do jednego ze stoisk nieopodal, przy którym stała spora grupka ludzi. Przyglądałam się jak coś kupuje i płaci, ale nie mogłam nic dostrzec. Nie zostało mi nic innego niż czekać.
Gdy Alan wrócił złapał mnie za talię i pomógł zejść bez szwanku z wysokiego murku, po czym podał mi rękę, do drugiej wziął coś zapakowanego w folii i poszedł w głąb plaży. Zastanawiałam się co się dzieje, ponieważ nie byliśmy jedynymi, ale szybko to zrozumiałam, kiedy Alan odpakował tajemniczy przedmiot i rozłożył. Był to piękny, kolorowy lampion z cienkiego papieru przypominającego bibułkę. Podał mi go i zaczął grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu zapalniczki. Gdy ją znalazł odpalił lampion i po chwili wypuściliśmy go do reszty, która znajdowała się już ponad nami. Gdy popatrzyłam na niebo, usiane było małymi błyszczącymi punkcikami, które wiatr niósł w stronę morza. Uśmiechnęłam się wtulając w Alana i obserwowałam lampiony puszczane przez ludzi, i te wędrujące w ciemną otchłań, która dzięki nim i morzu odbijającemu ich światło, zalśniła magicznym blaskiem.
Poczułam kolejne wibracje telefonu i na ekranie znów pojawił się Paul. Znając go nie od dziś i wiedząc, że jeśli dzwoni więcej niż raz musi to być coś ważnego i nie mogącego czekać.
- Przepraszam, muszę to odebrać. – powiedziałam, po czym odeszłam kawałek i przesunęłam palcem po dotykowym ekranie.
- Tak? – spytałam, kuląc się od chłodnego powietrza dookoła. Na moich rękach pojawiła się gęsia skórka, a ja objęłam się jednym ramieniem.
- Cześć Amanda. Mam dwie wiadomości. Dobrą, i złą.
- Dawaj!
- Sprawa wygląda tak, że poprosiłem Bruna, żeby szybko postarał się zrobić analizę śladów na tej kartce, i nie uwierzysz... Właśnie byłem u niego i dowiedziałem się, że nasz szantażysta jest głupszy niż myśleliśmy. Poza twoimi, są jeszcze jedne odciski palców. – Słysząc słowa Paula, zamurowało mnie. Dosłownie mnie zamurowało. Nagle nie czułam zimna, nie czułam lekkiego powiewu wiatru który mroził moją skórę, tylko pojawiło się coś innego. Coś, co rozpaliło mnie od środka, jak buchający z wielkiego kotła ogień.
- Amanda... Halooo, jesteś tam?
- Tak. – odpowiedziałam po krótkiej chwili. – Do kogo należą odciski?
- I tu jest ta zła wiadomość... – Słuchałam jak Paul tłumaczył mi wszystko czego się dowiedział i kątem oka spojrzałam na Alana. „Cholera jasna...”.
- Dzięki za wszystko, Paul. Odezwę się jutro.