8. The night is young.
- Paul, zostaw to jeśli ci życie miłe! – ostrzegłam przyjaciela.
Blondyn tylko bardziej się wyszczerzył, pokazując swój ładny uśmiech i uniósł
ręce w geście poddania się.
- Chciałem tylko zobaczyć! – zaczął się bezsensownie tłumaczyć z
grzebania po mojej szafie. – Tak w ogóle, to jak to właściwie możliwe, że
twoich rodziców tu nie ma? Przecież mówiłaś wcześniej przez telefon, że
przyjechali.
- Tak, ale mama postanowiła wykorzystać ten wyjazd i pójść na duże
zakupy. Mogę już współczuć ojcu... – mruknęłam. – Dziś wieczorem chwilowe
bankructwo to będzie zbyt błahe określenie dla tego, jak jego portfel będzie
spustoszony. – Paul się zaśmiał i przyszedł do mnie do salonu.
- A jak tam się mają sprawy z Alanem? – jego mina była prawie dwuznaczna.
Uniosłam brwi w zdumieniu i popatrzyłam na niego wymownie.
- A jak się mają mieć? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie nie
chcąc zdradzać zbyt wielu szczegółów.
- No nie wiem... ty mi powiedz. Skoro już sobie wyjaśniliście to i
owo.
- Może by się jakoś miały, jak to ująłeś, gdyby nie moja mama i
jej zajebiste wyczucie czasu. Nie mieliśmy nawet okazji w spokoju porozmawiać,
bo włączyła swój tryb inwigilacji i nas nie puściła, dopóki nie zrobiło się
naprawdę późno i Alan nie wykręcił się dzisiejszą próbą. Jedyne trzydzieści
sekund na jakie nam pozwoliła na osobności, to te kiedy odprowadziłam go do
drzwi. Potem postanowiła się pożegnać z nim jeszcze raz – powiedziałam
wzdychając.
- Musisz jej wybaczyć... Nawet ją trochę rozumiem. Chciała się
trochę wami nacieszyć, tym bardziej, że zna Alana od dawna i najwidoczniej
bardzo go lubi. Gdybym to ja was
przyłapał w tak dwuznacznej sytuacji to też bym się cieszył jak głupi! – na
jego twarzy zakwitł wielki uśmiech a ja zmarszczyłam brwi. – Z tą różnicą, że
ja bym przeprosił, pozwolił wam kontynuować i cieszył się gdzie indziej, z dala
od was. – Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem.
- Serio?! Was już wszystkich pogrzało do reszty...
- Czemu? Jak o nim opowiadasz to wydaje się być naprawdę fajny!
Potraktuj to może choć raz jakoś poważniej... Potrafiłabyś? – zbił mnie tym
pytaniem z pantałyku. No właśnie... Potrafiłabyś? -spytałam samą siebie.
- Sama nie wiem... Może łatwo jest mówić, ale ja mam zupełnie inne
podejście do tego typu spraw. Nie wiem czy bym umiała się na kogoś aż tak
otworzyć.
- Wiem, że to nie to samo, ale na mnie potrafisz się otworzyć...
Na kilka innych osób też.
- Ale to zupełnie co innego. Ty jesteś moim przyjacielem i nasze
relacje są inne. Kocham cię jak brata, a nie jak kandydata na przyszłego męża
czy cokolwiek. Poza tym, znamy się od wielu lat i nie wiem czy pamiętasz, ale
kiedyś pałaliśmy do siebie nienawiścią i byliśmy w stanie wydrapać sobie oczy
po drodze na kolejne szczeble kariery zawodowej. Przynajmniej ja byłam w
stanie. – Zaśmiałam się przypominając sobie te czasy. I żeby pomyśleć, że
teraz jesteśmy tak blisko?
- Nie uważasz, że on zasługuje na coś szczerego i prawdziwego, a
nie jednonocną przygodę jak inni? Chyba jest wart by się przynajmniej nad tym
zastanowić – westchnął głęboko jakby już męczył go ten temat i moje odpowiedzi.
- Zobaczymy co przyniesie czas.
- Zawsze tak mówisz, Amanda. No ale niech ci będzie... My tu gadu
gadu a za godzinę masz być gotowa i zrobić się na bóstwo. Czemu tu jeszcze
stoisz w tym szlafroku?! Jazda do sypialni! – pogonił mnie, a ja zareagowałam
na to prychnięciem pod nosem i ruszyłam mozolnym krokiem w kierunku pokoju. Weszłam
do łazienki i zajęłam się makijażem.
- Paul – krzyknęłam tak, żeby przyjaciel usłyszał mnie z salonu w
którym siedział.
- Tak?
- Włosy spięte, czy loki?
- Zdecydowanie rozpuszczone loki! – odpowiedział, a ja wzięłam się
za fryzurę i ogarnięcie moich ciemnobrązowych włosów, które sterczały we
wszystkie strony, ale nie tą co powinny.
Gdy skończyłam usłyszałam jego ponaglające wołanie. –
Amandaaaaa... Ile jeszcze będę musiał czekać? Zaczynam przeglądać ten dziwny
magazyn modowy po raz trzeci! Już nawet zdążyłem zapamiętać jakie kolory będą
modne w tym sezonie!
- Chwila, jeszcze tylko sukienka.
- Radzę ci się pospieszyć, bo za piętnaście minut będzie tu ten
cały James – jęknął przeciągle. – Chyba nie chcesz, żeby czekał.
Wyciągnęłam moje nowe cudo z szafy i przyglądnęłam mu się. Będzie
idealne. Czarna, wieczorowa sukienka do ziemi, przylegająca u góry do ciała, z
długim dekoltem w kształcie litery „V” i odkrytymi plecami. Urzekająca i
ekstrawagancka za razem.
Weszłam gotowa do salonu w którym siedział Paul i odchrząknęłam,
żeby zwrócić na siebie uwagę. Jego oczy momentalnie zlustrowały mnie od góry do
dołu i zrobił usatysfakcjonowaną moim wyglądem minę.
- Wow...- usłyszałam westchnienie blondyna. - Warto było poczekać,
żeby cię zobaczyć... Wyglądasz jak prawdziwa gwiazda idąca na czerwony dywan. A
twój „szef” będzie zbierał szczękę z podłogi jak cię zobaczy – wyszczerzył się,
a ja obróciłam się wokół własnej osi, by pokazać mu całość. – Użyłbym tu nawet
słowa nieprzyzwoite – zagwizdał.
- Cieszę się, że ci się podoba.
- Teraz zaczynam poważnie się zastanawiać nad tym, czy aż tak
nienawidzisz tego Adamsa, że skazujesz go na cały wieczór z czymś takim, czy
chcesz żeby zwariował z pożądania tej nocy. – powiedział wskazując na moją
sukienkę, a ja zaśmiałam się słysząc ten komentarz.
- Bardzo prosił żebym była jego partnerką tego wieczoru, więc jako
dobry pracownik chcę, żeby wypadł jak najlepiej na tej imprezie. – puściłam do
niego oczko i usłyszałam dzwonek do drzwi. Chwyciłam czarną kopertówkę i
wrzuciłam do niej ciemno czerwoną szminkę oraz telefon i klucze do mieszkania.
Zwróciłam się jeszcze raz do Paula – Masz dalej zapasowe które ci dawałam? – po
tym jak przytaknął, kontynuowałam swoją wypowiedź. - Zamknij jak będziesz
wychodził, chyba że moi rodzice wcześniej wrócą. Pozdrów Jane i Krissy! –
posłałam mu buziaka w powietrzu.
- Miłej zabawy! – uśmiechnął się i pomachał.
Tak jak Paul mówił, Adamsowi faktycznie opadła kopara jak mnie
zobaczył. Czułam się dziwnie usatysfakcjonowana widząc jego minę. Gdy zeszliśmy
na dół, otworzył mi drzwi od strony pasażera i gestem ręki wskazał żebym
weszła. Zajęłam miejsce w jego nieprzyzwoicie drogim i nowoczesnym mustangu i
nie musiałam długo czekać aby on zrobił to samo i ruszył. Jechaliśmy w ciszy,
co mi zdecydowanie odpowiadało. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać, wiedząc, że
i tak jestem na to skazana tego wieczoru. Musiałam przyznać sama przed sobą, że
on również wyglądał zniewalająco w idealnie skrojonym, czarnym garniturze. Ale
wcale nie musi o tym wiedzieć... Jego ubiór musiał kosztować naprawdę
sporo. No ale kto bogatemu zabroni?
Przez całą drogę obserwowałam miasto które ożywało o tej porze.
Mnóstwo ludzi przewijających się przez jego ulice, światła, neonowe napisy i
migające nazwy hoteli i kasyn.
Gdy dotarliśmy pod hotel, w którym miał się odbyć bankiet,
wysiedliśmy z samochodu i udaliśmy się do wejścia. Wzięłam go pod ramię, by iść
stabilnie po schodach w wysokich czarnych obcasach, które założyłam na nogi. W
momencie w którym weszliśmy do ogromnej sali, wypełnionej dźwiękami muzyki,
większość par oczu była skierowana na naszą dwójkę. Uśmiechnęłam się do Jamesa,
kiedy zrozumiałam, że mój plan wyszedł perfekcyjnie i szłam pewnie obok jego
boku, robiąc za najlepszą ozdobę jaką tylko mógł mieć tego wieczoru.
Zdecydowanie przyćmiliśmy wszystkich idealnie ubranych ludzi. Wyglądaliśmy
razem dystyngowanie i władczo, jakby cały świat leżał teraz u naszych stóp. I
tak właśnie się w tym momencie czułam. Niezwyciężona.
Doszliśmy do długiego stołu, przy którym siedzieli ludzie z firmy
Adamsa. Momentalnie moją uwagę przykuł George, Ella i Adrian. Uśmiechnęłam się
do tego ostatniego a on podniósł kieliszek z czerwonym winem na znak niemego
toastu i upił jego łyk. Wiedziałam już, gdzie usiądę i gdy James mnie puścił,
mówiąc że zaraz wraca bo musi z kimś porozmawiać, podeszłam do Adriana i
usiadłam obok niego. Jego ciemne włosy, które ostatnio były idealnie ułożone,
teraz przypominały bardziej artystyczny nieład, jakby na przekór wszystkim
zgromadzonym. Również wyglądał świetnie w swoim granatowym garniturze i
śnieżnobiałej koszuli.
- Nie wiedziałem, że przychodzisz z Jamesem – odezwał się, gdy tylko
udało mi się usiąść. – Pewnie usłyszysz to jeszcze dziś nie raz, ale muszę ci
powiedzieć, że wyglądasz pięknie.
- Dziękuję – odpowiedziałam i sięgnęłam po kieliszek z winem,
który przyniósł mi kelner. Poszukałam wzrokiem Jamesa i zobaczyłam, że rozmawia
z jakąś kobietą w czerwonej sukience. Wydawali się być dobrymi znajomymi,
sądząc po tym jak jego rozmówczyni co chwilę się śmiała.
- Wiesz może kim jest ta kobieta z którą rozmawia właśnie James? –
spytałam chłopaka, który od razu spojrzał w to miejsce i się zaśmiał.
- A co, zazdrosna jesteś? – momentalnie zgromiłam go wzrokiem, i
chyba zrozumiał aluzję bo przestał się śmiać i zaczął mi tłumaczyć. – To Emma
Spencer. Kiedyś pracowała w naszej firmie, ale gdy tylko zaczynała się wybijać,
postanowiła założyć własną i można powiedzieć, że teraz jest dla nas dość sporą
konkurencją. Pracuje u niej kilku naprawdę dobrych prawników i ona sama jest
świetna... Gdybyś tylko zobaczyła ją w akcji! – westchnął jakby rozmarzony, a
ja przewróciłam oczami. Widać było gołym okiem, że mu się również podobała.
Nawet nie starał się tego kryć. – Jest jak jakiś gepard polujący na swoją
ofiarę. Wygrała kilka naprawdę sporych i głośnych spraw. Słyszałaś na przykład
o tej aferze kartelu narkotykowego sprzed pół roku? – Zastanowiłam się chwilę,
ale pomimo tego jak rzadko oglądałam telewizję z braku czasu, lub czytam
najnowsze wiadomości, zaświeciła mi się pewna lampka w głowie i przypomniałam
sobie. U nas na komendzie wszyscy śledzili tę sprawę, bo sami byli zaangażowani
w schwytanie głównego podejrzanego. Pokiwałam głową i słuchałam dalszej
wypowiedzi Adriana. – To właśnie ona była wtedy oskarżycielem. Wydawało się, że
nie uda jej się tego wygrać, bo miała naprawdę mało dowodów, ale nagle BAM!
Udało się.
- Musi być naprawdę dobra... – przerwałam mu, wpatrując się nadal
w nich.
- Oj jest... Uwierz mi. A jeśli chciałabyś być zazdrosna, to
możesz mieć powód, ponieważ kiedyś byli z Jamesem naprawdę blisko. I mówiąc
blisko, mam na myśli...
- Nie mam powodów by być zazdrosna – przerwałam mu szybko, nie
chcąc słyszeć o prywatnym życiu Adamsa sprzed kilku lat. Wolałam nawet nie
domyślać się, co miał zamiar powiedzieć Adrian.
- Dobra... Ja tylko mówię – uśmiechnął się uroczo, a ja chwyciłam
kieliszek w winem i jeszcze na chwilę zawieszając wzrok na ślicznej blondynce
stojącej przed Jamesem, upiłam łyk niesamowicie dobrego i na pewno drogiego
trunku.
Nie minęło dużo czasu, kiedy James wrócił do naszego stolika i
podszedł do mnie, wystawiając w moją stronę rękę.
- Zatańczysz? – spytał, a ja popatrzyłam na niego nie wiedząc co
zrobić. Dopiłam moje wino i nie wiem czy to ono, czy po prostu brak
jakiejkolwiek rozrywki od dłuższego czasu kazał mi ująć jego dłoń i dać się
poprowadzić na parkiet.
Położyłam rękę na jego ramieniu, a jego wolna dłoń wylądowała na
dole moich nagich pleców. Zaczął prowadzić mnie do muzyki i dość dobrze mu to
szło. Nasze ciała praktycznie się stykały i byliśmy tak blisko, że jego głowa
znajdowała się tuż obok mojego ucha, gdy lekko się pochylił.
- Wyglądasz zniewalająco – szepnął tak bym tylko ja mogła to
usłyszeć. Po raz pierwszy dzisiejszego dnia wyraził swoją opinię na temat
mojego wyglądu i nie wiedzieć czemu, czułam się podwójnie usatysfakcjonowana z
tego powodu. Uśmiechnęłam się, wiedząc że tego nie zauważy i nie odpowiedziałam
mu, tylko tańczyłam dalej. Widziałam kątem oka jak Adrian nam się przygląda,
rozmawiając z Ellą. W momencie w którym posłałam mu uśmiech, odwrócił wzrok i
udawał pochłoniętego rozmową.
- Wszyscy się na nas patrzą – mruknął znów do mnie, a ja
przejechałam wzrokiem po zgromadzonych w pomieszczeniu ludziach. Faktycznie,
dość sporo osób patrzyło w naszą stronę.
- Sprawmy więc, by tego nie żałowali – odpowiedziałam i puściłam
go, a on od razu zrozumiał o co mi chodzi, i obrócił mną dwa razy. Walczyłam z
tym, by małe zawroty w głowie po tym manewrze nie narobiły mi większej ilości
kłopotów, lecz gdy James ponownie mnie złapał, wiedziałam, że nie upadnę. Nie
tym razem.
Byłam pozytywnie zaskoczona jego tanecznymi zdolnościami, bo
prowadził mnie w taki sposób, że podświadomie wiedziałam co zaraz nastąpi i co
mam zrobić. Faktycznie zrobiliśmy z tego tańca niezły pokaz, a gdy na końcu
odchylił mnie do tyłu i trzymał mnie w talii, poczułam jaki jest silny,
trzymając moje ciało bez żadnego problemu czy większego wysiłku. Piosenka się
skończyła i wróciłam do pionu uśmiechając się i dziękując mu za pełen
pozytywnego zaskoczenia taniec. Gdy odwróciłam się do tyłu, stał za mną George,
uśmiechający się do mnie nieco sztucznie i pytający Jamesa, „czy może porwać mu
partnerkę”. Brunet skinął głową i chwilę później zostawił mnie samą ze swoim
współpracownikiem, co do którego miałam bardzo mieszane uczucia.
Jego ręka znajdująca się w tym samym miejscu, w którym przed
chwilą była ciepła dłoń Jamesa zdecydowanie nie przywodziła na myśl pozytywnych
emocji. Collins był od niego nieco niższy, na pewno starszy i nie wyglądał jak
model wyciągnięty z okładki. Nie wyglądał źle, ale był całkowitym
przeciwieństwem Jamesa. Podczas gdy tańczyliśmy do jakiegoś powolnego kawałka,
obserwowałam salę. Mój wcześniejszy partner siadł przy długim stole obok
Adriana, w tym samym miejscu w którym przed chwilą ja się znajdowałam.
Rozmawiali ze sobą cicho, patrząc gdzieś w tłum ludzi znajdujących się na
parkiecie.
- Zaczynam się zastanawiać, skąd tak naprawdę wzięłaś się w naszej
firmie, Olivio... – usłyszałam przyciszony głos George’a. Po moim ciele
przeszły dreszcze, jakby właśnie ktoś przyłapał mnie na jakiejś zbrodni.
Postanowiłam, że wcisnę mu standardową bajeczkę, którą wciskałam wszystkim.
- Rachel miała problemy ze zdrowiem i spytała, czy nie chcę tej
pracy na jakiś czas. Akurat czegoś szukałam – powiedziałam spokojnym wyuczonym
głosem.
- To dziwne, że znalazła kogoś takiego, skoro nie masz żadnego
prawniczego wykształcenia – mruknął widocznie nieprzekonany moim
wytłumaczeniem. – Mogła wybrać wiele osób, które wręcz marzą, by dostać się do
jednej z największych i bezsprzecznie najlepszej firmy prawniczej w Nowym
Jorku, a jednak wybór padł akurat na ciebie.
- Nie wiem. Jak widać James nie narzeka na moją pracę i jakoś
sobie radzę, więc nie rozumiem w czym problem. – Piosenka się skończyła i
George puścił mnie, stawiając krok do tyłu, żeby mi się przyjrzeć. Utrzymałam
pokerową twarz i starałam się zrozumieć o co mu chodzi.
- Coś mi tu śmierdzi, więc lepiej miej się na baczności. Będę cię
obserwował. I wierz mi, jak tylko się dowiem co tu się dzieje, to wylecisz z
tej firmy i nawet James ci nie pomoże. – powiedział i odszedł w przeciwnym
kierunku. Nie chciałam zwracać na nas uwagi patrzących się w tę stronę Adriana
i Adamsa, więc czym prędzej wróciłam do stolika i chwyciłam mój kieliszek z
winem. James odsunął mi krzesło jak na dżentelmena przystało i usiadł na swoim
poprzednim miejscu. Zastanawiałam się co tak naprawdę miał na myśli George.
Może tak naprawdę wiedział kim jestem i postanowił się bawić teraz ze mną w
kotka i myszkę?
Niemożliwe. Wątpię by był tak nastawiony, gdyby faktycznie
wiedział. Najprawdopodobniej wtedy nie groziłby mi, lecz od razu przeszedłby do
czynów i coś z tym zrobił. Nie wydawało mi się, że jest osobą, która lubi się
bawić w ten sposób. Wydawał mi się zazwyczaj raczej... Konkretny.
Przez myśl przemknęła mi jeszcze kwestia tego niewyjaśnionego
włamania do mojego mieszkania. Może to on za tym stał? Może tak naprawdę to on
stał za tym wszystkim? Wrabiał Jamesa, próbował mnie zastraszyć bym nie
prowadziła dalej tam śledztwa, robił te wszystkie przekręty? W mojej głowie
zasiało się ziarenko, które powoli zaczęło rosnąć i zostawiało po sobie coś co
nie dawało mi spokoju. Tą niewyjaśnioną sprawę.
- Nie pijesz? – spytałam po chwili Adamsa, chcąc porozmawiać o
czymś zupełnie błahym po tym, jak jego współpracownik próbował mnie zastraszyć.
- Nie. Nie wiem czy pamiętasz, ale przywiozłem cię tu i muszę
potem odwieźć. Chyba, że chcesz żebyśmy wylądowali w jednym z tych hotelowych
pokoi – powiedział, a ja zakrztusiłam się winem i zaczęłam kaszleć. Poklepał
mnie po plecach a Adrian patrzył się na tą scenę z rozbawieniem w oczach. – Tam
nie było żadnego podtekstu... Chyba, że chciałabyś, żebyśmy skończyli w jednym
z tych pokoi razem – dodał uśmiechając się szelmowsko. Skarciłam go wzrokiem
dochodząc do siebie po nieprzyjemnym zachłyśnięciu się winem.
- Chyba sobie żartujesz. Musiałabym opróżnić ze trzy butelki wina
i musiałbyś mi do tego czegoś dosypać, a i tak nie wiem czy to by wystarczyło,
żeby mnie aż tak zamroczyć – prychnęłam i popatrzyłam na śmiejącego się
Adriana. – A ty co się tak chichrasz?
- Lepiej mu nie mów takich rzeczy, bo jeszcze skończysz z trzema
butelkami i jakimś proszkiem w drinku – zaśmiał się.
- Twoje niedoczekanie! – Popatrzyłam się znów na kieliszek
wypełniony bordowo-czerwoną cieczą, ale jakoś odechciało mi się picia i
odstawiłam go na stół.
Z głośników usłyszeliśmy chrząknięcie mężczyzny, który starał się
uciszyć tłum i zwrócić na siebie uwagę. Udało mu się i po chwili muzyka ucichła
a wszyscy zgromadzeni usiedli na swoich miejscach lub przystanęli gdzieś z
boku.
- Chciałbym powitać wszystkich serdecznie na naszym corocznym
zjeździe najlepszych prawników. – Uśmiechnął się a wszyscy zareagowali na to
oklaskami. Siwiejący już mężczyzna kontynuował. – Jak co roku, przystąpimy
teraz do wręczenia nagrody dla najlepszej kancelarii. Pragnę przypomnieć, że
podczas głosowania bierzemy pod uwagę osiągnięcia firmy, ilość wygranych spraw
oraz to jak duże one były. - Przeprosiłam na chwilę Jamesa i Adriana i udałam
się do łazienki. Potrzebowałam ochłonąć chwilę od tego zgiełku i hałasów, a
teraz wydawała się być na to najlepsza pora. Przemowa jeszcze chwilę potrwa, a
ja nie mam ochoty tego wysłuchiwać.
Chwyciłam moją kopertówkę i skierowałam się do toalet. Były
luksusowe jak cały hotel a w powietrzu unosiła się woń kwiatowego odświeżacza
do powietrza. Poprawiłam makijaż i umyłam ręce małym okrągłym mydełkiem. Gdy
wycierałam je w mały puszysty ręczniczek, w mojej torebce zaczęła wibrować
komórka. Wyciągnęłam ją szybko i przyłożyłam do ucha.
- Tak?
- Cześć Amanda... – Paul przywitał się nerwowym głosem. – Mam małą
prośbę... Wiem, że jesteś na imprezie i tak dalej, ale tak jakby nie mam
wyjścia. Czy mogłabyś tu przyjechać swoim samochodem?
- Po co? Kiedy?
- Jak najszybciej... no bo wiesz... – usłyszałam jego nerwowy i
zdyszany głos, a potem jęknięcie w oddali. Przeraziłam się na samą myśl o tym
co mi przeleciało przez głowę.
- Do rzeczy człowieku! – zniecierpliwiłam się.
- Tak jakby... to chyba już... Jane zaczęła rodzić. – w końcu
udało mu się to wykrztusić z siebie. – Piłem już, bo był mecz i nie mam jak
pojechać. Jane nie chce, żebym dzwonił po pogotowie, bo twierdzi, że nie jest
tak źle, ale sama rozumiesz...
- Przyjadę tak szybko jak tylko dam radę. Przygotuj wszystko co
macie do zabrania do szpitala. – powiedziałam pośpiesznie i szybko się
rozłączyłam.
Wyszłam szybkim krokiem z łazienki i podeszłam do Jamesa. Najwidoczniej
przemowa i wręczanie statuetek się skończyło i impreza trwała dalej, bo ludzie
wrócili do rozmów i tańczenia.
- Mam dziwną prośbę – przysiadłam się, skupiając na sobie całą
uwagę bruneta.
- Dawaj.
- Pożyczyłbyś mi kluczyki od samochodu? Mam coś bardzo ważnego do
załatwienia, powiedzmy że to naprawdę pilne i muszę właśnie teraz jechać.–
powiedziałam błagalnym tonem.
- Przecież piłaś – Mentalnie pacnęłam się w głowę. No tak! I co
teraz zrobisz mądra? Skarciłam sama siebie w myślach. – Chodź to cię zawiozę.
Ta impreza i tak jest drętwa... – westchnął i zerwał się z siedzenia. Bez
dłuższego zastanowienia poszłam za nim, i machnęłam na pożegnanie Adrianowi,
który tańczył gdzieś z jakąś czarnowłosą dziewczyną.
Wsiedliśmy do samochodu i wytłumaczyłam mu gdzie ma jechać.
- Tak właściwie to co się stało, że musiałaś tak szybko iść?
- Żona mojego przyjaciela właśnie zaczęła rodzić i muszę ich
zawieźć do szpitala i pomóc. Więc jeśli to nie będzie problem...
- Boże... oczywiście, że nie. – Nie dał mi dokończyć zdania i od
razu domyślił się o co mi chodzi. - Czemu od razu nie powiedziałaś? – spytał
zaskoczony i przycisnął pedał gazu przyśpieszając i zdecydowanie łamiąc kilka
przepisów drogowych. Wcisnęło mnie w fotel i aż przeżegnałam się kilka razy w
myślach czując prędkość samochodu. Nie powiem, lubiłam jeździć szybko i
niejednokrotnie mi się to zdążyło, szczególnie w pościgach, ale zawsze to ja w
takim wypadku prowadziłam samochód. Nie ktoś inny. Nie żebym mu nie ufała...
Jak na złość, po chwili z zakrętu wyłonił się radiowóz policyjny i
wyjechał za nami na sygnale. Cholera... nie teraz!-jęknęłam w myślach i
czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. James zjechał na bok i zaparkował a mi do
głowy wpadła pewna myśl.
- Poczekaj tu chwilę. Daj mi to załatwić. – powiedziałam i
wysiadłam z samochodu nie tłumacząc mu się. Usłyszałam jeszcze „Ale...”, lecz
zignorowałam go i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Teraz żeby tylko mnie
posłuchał.
Podeszłam do radiowozu i miałam ochotę odtańczyć jakiś głupi
taniec radości, kiedy zobaczyłam w nim Jory’ego. Zaglądnęłam do środka przez
opuszczoną szybę i zajęło mu to dobrą chwilę, żeby mnie poznać w mocnym
makijażu i sukience. Nie obeszło się bez zlustrowania mojego głębokiego dekoltu
i w tym momencie zaczęłam naprawdę się zastanawiać, czy nie pomyliłam się
kiedyś myśląc, że może być gejem.
- Amanda? Co ty tu robisz? – spytał zaskoczony widokiem mojej
osoby. Albo widokiem ciebie w takim wydaniu, wożącej się najnowszym
mustangiem...
- Powiedzmy, że jestem w drodze na odsiecz Paulowi i ratuję mu
tyłek jak zawsze... – przewróciłam oczami. - Jego żona zaczęła rodzić.
- Kurde, to co ty tu jeszcze robisz?! Wracaj do samochodu i jedź!
– powiedział rozszerzając gały.
- Dzięki Jory, jestem twoją dłużniczką – krzyknęłam na odchodne i
wróciłam szybkim krokiem do czarnego samochodu Adamsa.
- Jedź – nakazałam zamykając za sobą drzwi, a on tylko popatrzył
się na mnie zdezorientowany.
- Jak to? Odpuścił? Jak ty to zrobiłaś?! – spytał zaskoczony.
- Ma się ten urok osobisty – zatrzepotałam sztucznie rzęsami i
parsknęłam śmiechem. – Tylko uważaj, lepiej żeby nas nie spotkała kolejna taka
sytuacja.
Dotarliśmy do domu Paula i szybko udałam się do środka. James
poszedł za mną, żeby pomóc w razie potrzeby. Blondyn stał przerażony w
przedpokoju, z podekscytowaną Krissy na rękach. Miałam ochotę mu coś powiedzieć
widząc jego strach, ale postanowiłam mu nie dokładać. Poszłam szybko do Jane i
przekonałam ją, że to jest najwyższy czas na to, żeby udać się do szpitala.
Pomogliśmy jej wstać i zaprowadziliśmy ją do samochodu a następnie pojechaliśmy
wszyscy do szpitala.
Nie przepadałam za takimi miejscami. Chyba nikt normalny nie
przepada. Do Jane szybko podbiegła pielęgniarka z wózkiem i wzięła ją na
oddział. Paul pobiegł załatwiać formalności i zostawił mnie i Jamesa z Krissy.
Wzięłam małą na ręce i poszliśmy na porodówkę, gdzie leżała Jane. Usiadłam na
jednym z krzeseł i wzięłam małą na kolana. James odszedł na chwilę, żeby
wykonać jakiś telefon.
- Ciociuuuu?
- Tak kochanie? – odgarnęłam jej z czoła niesfornego loczka.
- A mamusia urodzi mi braciszka czy siostrzyczkę? – spytała bawiąc
się swoim misiem.
- Nie wiem, skarbie. Zobaczymy... To będzie taka niespodzianka. A
co ty byś chciała?
- Nie wiem. Może być i braciszek i siostrzyczka! – powiedziała
uśmiechając się szeroko a ja zaśmiałam się i pocałowałam ją w czoło. Ziewnęła
przeciągle i potarła małymi piąstkami oczy.
- Chce ci się spać? – spytałam, a ona zaprzeczyła kiwając głową na
boki. Widziałam jak jej się kleiły oczy, więc wzięłam ją na ręce i postanowiłam
pochodzić po korytarzach, pamiętając że to ją zawsze usypiało.
- A co robi wujek James? – spytała.
- Rozmawia przez telefon, bo musi coś ważnego załatwić.
- A czy on jest twoim mężem, tak jak mój tatuś jest mężem mamusi?
– zaśmiałam się słysząc jej słowa i szybko zaprzeczyłam.
- Nie, skarbie. Wujek jest tylko moim kolegą z pracy.
- Tak jak tatuś?
- Tak... coś podobnego – uśmiechnęłam się. – A czemu pytasz?
- Bo fajny jest... – westchnęła znużonym głosem. Wiedziałam że
jest blisko zaśnięcia więc pochodziłam z nią jeszcze trochę i udało mi się ją
uśpić. Nie dziwiłam się, że padła tak szybko, bo było już naprawdę późno.
Myślę, że w ogóle by jej tu nie było i już dawno by zasnęła, gdyby nie
podekscytowanie tym, że jej mama zaczęła rodzić. Zobaczyłam w oddali jak James
kończy rozmawiać i chowa komórkę do kieszeni. Podszedł do mnie i usiadł na
krzesłach znajdujących się obok.
- Dobrze wyglądasz z dzieckiem... Pasuje ci. – zaśmiał się cicho,
żeby nie obudzić przypadkiem małej.
- Ale się uwzięliście wszyscy... – prychnęłam i chodziłam dalej w
te i z powrotem.
- Czemu? Stwierdzam tylko oczywiste fakty. – zaczął się tłumaczyć
z wielkim uśmiechem na ustach. Przewróciłam oczami i postanowiłam obok niego
usiąść. Chwilę później doszedł do nas Paul, wyglądający jak zjawa. Gdyby nie
fakt, że znałam powód jego wyglądu, to pomyślałabym że jest blisko omdlenia.
- Wszystko w porządku? – spytałam przyjaciela a on przytaknął.
- Tyle tego załatwiania i papierkowej roboty, że nawet sobie nie
zdajesz sprawy. Jak Jane? – spytał cichym głosem.
- Nie wiem. Odkąd wzięli ją na salę, nikt z niej nie wychodził. –
Poprawiłam sobie śpiącą na moim ramieniu Krissy, która tylko mruknęła coś i
spała dalej. Robiło się naprawdę późno i czułam, że jeżeli zaraz nie dostanę
porządnej dawki kofeiny to skończę jak mała kręconowłosa blondynka znajdująca
się w moich ramionach.
- Paul, skoczyłbyś mi do automatu na dolnym piętrze po duży kubek
kawy? – poprosiłam przyjaciela a on przytaknął i poszedł na dół. Wydawało się,
że był mi naprawdę wdzięczny za to, że go czymś zajęłam. – A ty opowiedz co
mnie ominęło jak poszłam do łazienki i kto w końcu wygrał tę nagrodę? –
zwróciłam się do bruneta siedzącego po mojej prawej stronie.
- Nasza firma. Jak prawie co roku. – uśmiechnął się delikatnie.
- Gratuluję! Czemu nic nie powiedziałeś?
- Nie wiem... po prostu dla mnie to od jakiegoś czasu już norma.
Gdyby nie ta nagroda i to, że muszę ją odebrać, to w ogóle nie chodziłbym na te
drętwe imprezy prawników. Nienawidzę ich. – Zaśmiałam się słysząc jego słowa.
Fakt faktem, impreza do jakiś świetnych nie należała. Zobaczyłam jak z sali w
której leżała Jane wyszła pielęgniarka która na początku ją tam zawiozła. Już
miałam podchodzić, żeby się czegoś dowiedzieć, ale ku mojemu zdziwieniu kobieta
zmierzała w naszą stronę.
- Pani Olivia? – spytała, zwracając się bezpośrednio do mnie, co
mnie zdziwiło.
- Tak... – mruknęłam, nie wiedząc o co chodzi. Dopiero chwilę
potem zrozumiałam, że to Jane musiała jej zdradzić moje imię, a użyła
fałszywego, bo wiedziała, że gdzieś w pobliżu może znajdować się Adams.
Dziękowałam jej w duchu za to, że nawet gdy była w takim stanie potrafiła
trzeźwo myśleć.
- Proszono mnie, żebym panią zawołała. – Popatrzyłam
zdezorientowana na Jamesa i poprosiłam go, żeby wziął ode mnie Krissy. Udałam
się za młodą kobietą i weszłam do pomieszczenia gdzie kazano mi założyć na
siebie cienki fartuch ochronny i odkazić ręce. Musiałam wyglądać naprawdę
śmiesznie w czarnej sukience z długim dekoltem, obcasach i tym zielonym,
prześwitującym „czymś”.
Podeszłam do Jane i złapałam ją momentalnie za rękę, którą do mnie
wystawiła. Była cała spocona i zmęczona, ale jeszcze nie było po wszystkim.
- Nie chcesz, żeby zawołać Paula? – spytałam od razu zastanawiając
się, czemu posłała po mnie a nie po swojego męża.
- Nienawidzę go! – krzyknęła zwijając się z bólu. – Lepiej żeby mi
się nie pokazywał na oczy, bo przysięgam, że wstałabym i rozerwała go na
strzępy. – Powiedziała sapiąc po mocnym skurczu.
- Dasz radę Jane! Pomyśl o tym, że zostało już naprawdę niedużo
tego wszystkiego. Poradzisz sobie! – powiedziałam jej pełnym optymizmu głosem.
Zbliżał się kolejny skurcz i usłyszałam jak położna każe jej przeć. Jane spięła
się i ścisnęła tak mocno moją dłoń, że miałam wrażenie, że połamała mi
wszystkie kości na raz.
Jakieś pół godziny po tym, kiedy nie miałam już czucia w ręce, a
Jane dosłownie opadała z wszelkich sił, w pomieszczeniu rozległ się płacz
dziecka. Moja adrenalina przez te trzydzieści minut wzrosła tak bardzo, że
nawet nie myślałam o dodatkowej kawie po którą miał pójść Paul i która już
pewnie zdążyła dziesięć razy wystygnąć.
- Gratuluję. Urodziła pani zdrowego synka! – poinformowała nas
położna, która trzymała już w rękach malutkie zawiniątko. Położyła go na chwilę
obok Jane, a ona uśmiechnęła się i zwróciła do mnie.
- Mogłabyś zawołać Paula?
- Jasne! Już go nie chcesz zabić? – zaśmiałam się.
- Nie, nawet mi przeszło – na jej twarzy zakwitł piękny uśmiech,
gdy patrzyła się na płaczącego maluszka. Przyglądnęłam mu się i coś mnie
złapało za serce. Był taki mały... Taki drobniutki. Miał piękne niebieskie
oczka i malusieńkie rączki, które złapały mamę od razu za palec. Jane
pogłaskała go po małej główce, na której znajdowało się ledwie kilka włosów, a
potem pocałowała.
- To dobrze. Zaraz na pewno przyjdzie. Jestem z ciebie dumna!
Byłaś naprawdę dzielna. – uśmiechnęłam się do niej i skierowałam się do
wyjścia. Wyszłam na korytarz, gdzie stał zdenerwowany Paul chodzący tam i z
powrotem, i James, który nadal trzymał na rękach śpiącą Krissy.
- I co? – spytał przyjaciel błagającym wzrokiem.
- Gratulacje, masz zdrowego i ślicznego synka – powiedziałam a
Paul rzucił się w moją stronę i mocno mnie przytulił. Zaśmiałam się pod nosem.
– Puszczaj mnie wariacie, żona na ciebie czeka!
- Dziękuję – szepnął mi na ucho i oderwał się w końcu ode mnie.
Powiedziałam mu, żeby został tu z Jane a ja wezmę Krissy do domu i zajmę się
nią. Pożegnałam się z nim, James jeszcze raz pogratulował mu i kazał przekazać
gratulacje dla Jane i zebraliśmy się.
Dojechaliśmy do domu. James wyciągnął śpiącą małą z fotelika i
pomógł mi ją położyć. Obserwowałam jak delikatnie obchodził się z Krissy i
stwierdziłam, że kiedyś na pewno będzie dobrym ojcem. Dziewczynka spała jak
kamień, więc miałam jeden problem z głowy. Odprowadziłam bruneta do drzwi,
ponieważ było już naprawdę późno a jutro czekała nas wszystkich praca i
obowiązki.
- Dziękuję za wszystko. Naprawdę nie wiem co byśmy bez ciebie
zrobili.
- Drobiazg. W takim razie do zobaczenia?
- Do zobaczenia. Dobranoc. – Nachyliłam się i pocałowałam go w
policzek.
Nie mam pojęcia czemu to zrobiłam, ale nie czułam się jakoś
niezręcznie czy coś. Po prostu zrobiłam to pod wpływem chwili. James uśmiechnął
się nieznacznie i również życzył mi dobrej nocy.
Chyba nigdy nie zasnęłam tak szybko jak wtedy.