wtorek, 21 lipca 2015

2

2. Promotion

Totalnie wykończona siedziałam w biurze szefa i czekałam na niego z Paulem. Przyssałam się do kubka z świeżo zaparzoną kawą i próbowałam nie usnąć, ponieważ ta noc dała mi się nieźle we znaki. Paul nie wyglądał lepiej, oparty na dłoni siedział z przymkniętymi oczami i bawił się ołówkiem, obracając go pomiędzy palcami. Podziwiałam jego spokój. Trzymał nerwy na wodzy i jeszcze ani razu tej nocy nie widziałam go wystraszonego. Zastanawiałam się co musiało się dziać w jego głowie, gdy ten psychopata w niego mierzył, skoro nawet ja się bałam. Na całe szczęście Stevense już nam nie zagrażał i siedział zamknięty w celi. Gdyby nie to, że byłam aż tak zmęczona, to zaraz wyszłabym chyba na środek komendy i zaczęła tańczyć ze szczęścia! Zaczęłam wyobrażać sobie to w głowie, ale moje dziwne myśli przerwał szef, który wszedł w końcu do swojego biura i zatrzasnął za sobą drzwi, skupiając naszą całą uwagę na swojej osobie.
- Świetna robota! Nawet sobie nie wyobrażacie jak bardzo szczęśliwy jestem, że ten koszmar się nareszcie zakończył. – Andrews klasnął w dłonie. – Jestem z was dumny!
- Dziękujemy szefie. – odpowiedziałam, wstając i krzyżując ręce na piersi oparłam się o biurko. – Kazałeś nam czekać bo miałeś dla nas coś ważnego...
- Tak. Mam dla was nowe sprawy. Shieffield – Andrews wyciągnął rękę z kartoteką, po którą od razu sięgnęłam i otwarłam, przeglądając zawarte w niej papiery. – Sprawa sprzed kilku dni. Czekałem na zakończenie tej ze Stevense’m, ponieważ wiedziałem, że nie uda ci się ogarnąć wszystkiego na raz. Dotyczy firmy prawniczej Adams’a. Cóż, skłamałbym mówiąc, że to nie jest duża sprawa... Adams został posądzony o szantaż i przekupywanie ławy przysięgłych i inne machloje, więc musisz wybadać teren. Załatwiłem już wszystko i będziesz zatrudniona tam na ten okres czasu jako jego sekretarka. Zresztą, nie będę już cię dłużej zatrzymywał. Wszystko masz opisane w aktach a jakbyś miała jakieś pytania to dzwoń, albo przychodź. Macie z Evansem po tygodniu wolnego, a potem proszę mi tu wrócić wypoczęci i pełni zapału, bo czeka nas dużo pracy. Oh! Jakbym zapomniał, jeszcze jedno! Jeśli ci się uda zostaniesz awansowana. – powiedział a ja momentalnie podniosłam wzrok, żeby zobaczyć czy przypadkiem sobie nie żartuje, bo totalnie mnie wcięło. Jego twarz wydawała się absolutnie poważna kiedy to mówił. - Dobrze Amanda, możesz już iść, ty Paul zostań jeszcze trochę to wytłumaczę ci twoje zadanie.
- Dziękuję szefie. – burknęłam nie wiedząc co powiedzieć i wyszłam. Osłupiała zmierzałam do wyjścia z komendy wysłuchując po drodze kilku gratulacji za udaną akcję, po czym opuściłam budynek, wsiadłam do mercedesa i pojechałam w kierunku domu. Mogłam się spodziewać po nim wszystkiego, ale nigdy nie pomyślałabym, że chce mi zaproponować awans. Teraz tylko wystarczy wygrać tą cholerną sprawę.

To chyba nie było dziwne, że obudziłam się po godzinie jedenastej skoro dotarłam do domu przed szóstą nad ranem. Usiadłam na skraju łóżka i przeciągnęłam się porządnie. Nareszcie miałam choć trochę wolnego i mogłam pojechać do rodziców. Mama truła mi dupę chyba od miesiąca, że tak długo mnie nie było i że zapraszają, a ja przez cały ten czas byłam zbyt zajęta rozwiązywaniem spraw na komendzie i nie mogłam wybrać się do nich chociaż na jeden dzień. Nie mówiąc już o tym, że nie miałam wolnego dłuższego niż dwa dni na poratowanie zdrowia od jakiś czterech miesięcy. Chyba należał mi się ten tydzień.
Po szybkim prysznicu i przebraniu się w obcisłe jeansy i podkoszulek z nazwą rockowego zespołu, wyciągnęłam z szafy torbę i zaczęłam wrzucać do niej ubrania. Zrobiłam sobie duże śniadanie i największy kubek kawy, jaki miałam w zaopatrzeniu mojego aneksu kuchennego. Gdy skończyłam, podeszłam do stolika i chwyciłam leżącą na nim kartotekę, ponownie ją przeglądając.
James Adams. Oto i on. Popatrzyłam na zdjęcie przyczepione u góry dokumentów. Około trzydziestoletni mężczyzna, brunet o poważnym spojrzeniu i mocno zarysowanej szczęce. Z wyglądu nadawał się na prawnika. Wydawał się być precyzyjny, zdecydowany i nie dawający za wygraną - nigdy.
Cóż... okaże się gdy go poznam. Moja mama zawsze powtarzała: Nie oceniaj książek po okładce, i tak też postanowiłam zrobić teraz. Nie będę wysnuwać żadnych bezpodstawnych wniosków, dopóki go nie poznam. W końcu jestem cenionym detektywem i nie płacą mi za wymyślanie teorii spiskowych na podstawie zdjęć. Gdybym mogła tak robić, zapewne połowa podejrzanie wyglądających typków miałaby niezłe problemy.
Koło południa wyszłam z domu i ruszyłam w kierunku domku moich rodziców, znajdującego się godzinę drogi za miastem. Mama ostatnimi czasy narzekała, że nie widziała mnie od kilku miesięcy i bezskutecznie próbowała mnie ściągnąć do małego miasteczka, w którym się wychowałam. Prawda była taka. Po pierwsze, zdecydowanie nie miałam na to wystarczająco dużo czasu biorąc pod uwagę moją pracę, a po drugie, wiedziałam, że jak tam pojadę to znów zaczną mnie zasypywać ze wszystkich stron pytaniami o to, kiedy w końcu się ustatkuję i założę rodzinę. Moja mama uwielbiała straszyć mnie tekstami typu „Amanda, to twój ostatni dzwonek, a potem będziesz żałować, że mnie nie posłuchałaś...”. Cóż, te słowa może nie należały do tych z gatunku pocieszających, lecz na razie się nimi nie przejmowałam. Ostatni mój związek zakończył się totalną klapą, ponieważ mój ówczesny chłopak stwierdził, że nie mam dla niego czasu i przedkładam pracę, ponad nasz prawie dwuletni związek. Jak teraz o tym myślę, to chce mi się śmiać, bo biedaczyna trafił akurat na sprawę którą zajmowaliśmy się z Paulem miesiącami. Coś podobnego do tej Stevense’a. Po krótkim czasie, kiedy myślałam, że mi go brakuje, nie wylawszy po nim ani jednej łzy, stwierdziłam, że nie nadaję się do związków. Są tylko przeszkodą w spełnianiu się w zawodzie. Drugą rzeczą, której byłam pewna po tym rozstaniu, było to, że tak naprawdę nigdy go nie kochałam. Albo może nie tak, jak powinnam. Pomyślicie: suka bez uczuć, ale mnie takie stwierdzenia nie przeszkadzają. Przynajmniej potrafiłam się przed sobą i innymi przyznać do tego, że związek z Carlem był fikcją, wykreowaną przeze mnie samą, po to, by stwarzać pozory, odczepić od siebie na pewien moment ludzi, którzy ciągle wytykali mi, że nie mam życia prywatnego i żeby urozmaicić mój czas wolny. Skłamałabym mówiąc, że nie lubiłam z nim przebywać, chodzić czasem do kina, na spacer, czy spędzać długie i upojne noce w łóżku . Wszystko to sprawiało mi jakąś tam przyjemność, dopóki nie zrozumiałam, że Carl jest tylko moją kulą u nogi i postanowiłam z nim zerwać. Chyba musicie przyznać, że ten związek nie miał szans na happy end. Nie tylko po tym związku, ale też po wcześniejszych i mniej znaczących, stwierdziłam, że to nie jest dla mnie, o ile nie znajdę kogoś, kto będzie miał do mnie cierpliwość i przede wszystkim, zrozumie to, że praca niekiedy bywa nieco ważniejsza od niego. W końcu działam dla dobra ogółu...
Wjechałam na podjazd przed dużym domem. Moją uwagę momentalnie przykuły wiklinowe kosze pełne kwiatów. Moja mama była miłośniczką kolorowego ogrodu, więc po wystroju z zewnątrz, można było tylko się domyślać, jak piękny był ogród znajdujący się za domem. Było południe i słońce niemiłosiernie grzało, więc postanowiłam wjechać do o wiele chłodniejszego garażu i zostawić tam auto. Wyciągnęłam ze schowka kluczyki i automatycznego pilota do bramy garażowej, lecz nic nie zadziałało. Spróbowałam jeszcze raz i kolejny, ale nadal nic. Wysiadłam z samochodu, wściekła na wynalazki techniki, które oczywiście nie mogły się zepsuć kiedy indziej i biorąc rzeczy z auta, zamknęłam je i poszłam do domu. Gdy mama tylko usłyszała jak zamykam drzwi, jej drobna sylwetka wyłoniła się z kuchni, by sprawdzić kto nawiedza ją o tej porze. Patrząc na nią można było powiedzieć, że wzrost odziedziczyłam stuprocentowo po ojcu, lecz rysy twarzy i oczy – po niej. Przed przyjazdem zdecydowałam, że nie powiadomię ich wcześniej i postanowiłam im zrobić niespodziankę, ponieważ wiedziałam, że jak dam znać mojej rodzicielce o tym, że przyjeżdżam, zacznie robić góry jedzenia, przygotowywać wszystko i się męczyć, żeby niczego mi nie zabrakło, a to było zupełnie zbędne.
- Amanda, co ty tu robisz? – zdzwiwona kobieta przyszła do mnie i przytuliła mnie ostrożnie, żeby nie wybrudzić mnie mąką znajdującą się na jej rękach. Zaśmiałam się sarkastycznie i pokiwałam głową z niedowierzaniem.
- Ja ci tu robię niespodziankę, przyjeżdżam niespodziewanie, a ty zamiast się przywitać i cieszyć, że w końcu znalazłam dla was czas, jeszcze narzekasz. – Uśmiechnęłam się a ona momentalnie to odwzajemniła.
- Chyba jednak coś w głębi przeczuwałam, bo właśnie jestem w trakcie robienia twojej ulubionej szarlotki – kobieta odsunęła się i poszła w kierunku kuchni, zapraszając mnie do siebie. Rzuciłam torbę w przedpokoju i ściągnęłam buty, po czym do niej dołączyłam. Usiadłam na wysokim stołku i zaczęłam przyglądać się, jak zagniata ciasto.
- Opowiadaj co u ciebie! Tak dawno cię nie widziałam, że jeszcze trochę i zapomniałabym zupełnie jak wyglądasz.
- U mnie po staremu, praca, praca i praca...
- A kiedy znajdziesz czas dla rodziny? – spytała przerywając mi i patrząc jednoznacznie, na co przewróciłam oczami.
- Mamo, wiesz, że nie miałam czasu... Przyjechałam przy pierwszej możliwej okazji i... oto jestem! – uśmiechnęłam się, żeby załagodzić całą sytuację spowodowaną albo natłokiem obowiązków, albo czystym lenistwem, no bo w końcu komu chciałoby się przejeżdżać taki kawał drogi, poświęcając na to swój odpoczynek?
- Amando, wiesz, że nie o to mi chodzi... – „No i się zaczyna...” przemknęło mi przez myśl. -Wiem, że zaraz znów zaczniesz przewracać oczami, bo cię znam, ale muszę to powiedzieć skarbie. Nie uważasz że to najwyższy czas na to, żeby praca zeszła na drugi plan i żebyś znalazła sobie kogoś? Nie mówię o tym, żeby od razu za niego wychodzić, ale to chyba odpowiedni moment na to, by chociaż zacząć o tym myśleć, prawda? – Tak... mama znała mnie znakomicie. Moją odpowiedzią na jej pytanie było przewrócenie oczami. Miałam nieco dość tego, że każdy zwracał mi na to uwagę, a moje reakcje były niezależne ode mnie. Najpierw coś robiłam, potem myślałam. Rodzicielka widząc moją jednoznaczną odpowiedź, dodała. – Proszę, obiecaj mi, że chociaż spróbujesz.
- Mamooo... – jęknęłam i westchnęłam, układając sobie w głowie to co chcę powiedzieć. – Nie mam czasu na takie rzeczy. Mąż, dzieci, dom z ogródkiem i psem... to nie dla mnie. Nie nadaję się do związków, które trwają dłużej niż jedna niezobowiązująca noc – wytłumaczyłam, co spotkało się z nieco oburzonym wzrokiem starszej kobiety. – Wybacz mi, ale taka jest prawda. Nie jest mi pisane romantyczne życie, bycie przykładną matką i gospodynią. Nie twierdzę, że jest w tym coś złego, ale ja po prostu nie mam na to czasu. Już dawno temu wybrałam pracę i niech tak zostanie. Może kiedyś, kiedy będę na emeryturze, znajdę sobie osobę do towarzystwa na stare lata, ale na razie mam tylko jeden cel.
- Córcia, proszę cię... Zrób to dla mnie. Chcę dożyć chwili, kiedy będę mogła wziąć na ręce mojego wnuka.
- Ooo nie! Żadnych dzieci mamo!
- Amanda! Chcesz zostać sama na stare lata? Bez nikogo, kto będzie się mógł tobą opiekować? Chcesz być do końca życia nieszczęśliwa?
- Mogę byś szczęśliwa i bez tego!
- Ugh... – po raz pierwszy widziałam chyba, żeby była aż tak zirytowana moją odpowiedzią. Nie odzywałam się już, bo wiedziałam, że to nie ma sensu. Nie chciałam jej zasmucać, kochałam ją i ojca nad życie, ale nie mogą decydować za mnie o MOIM życiu. – Dobrze... – odezwała się nagle. – Zrób dla mnie choć jedną rzecz. Pamiętasz Alana? Tego wysokiego bruneta, który pracuje w teatrze w Nowym Jorku?
- Taak... pamiętam. I co z nim? – spytałam podejrzewając, że znów ubzdurała sobie jakieś swatanie.
- Wiem, że kiedyś jak jeszcze tu oboje mieszkaliście, kochał się w tobie na zabój. – Uśmiech mamy się poszerzył, a ja chciałam się zapaść pod ziemię. – Przypomnij się mu i umówcie się gdzieś. Nie chcę sugerować czegoś więcej, ale pójdź przynajmniej się z nim gdzieś rozerwać... na tyle „zabawy” chyba zasługujesz? Słyszałam że jakiś czas temu zerwał z dziewczyną, ale to dobry chłopak Amando. Czy możesz dla mnie zrobić choć tyle? – w mojej głowie wszystkie głosy krzyczały i huczały głośnym „NIE!” ale patrząc na skruszoną tą całą rozmową mamę, nie mogłam jej odmówić. Przynajmniej nie teraz... Zawsze przecież mogę się przejść, a potem przestać się odzywać, prawda? Pomimo rozumu który protestował, z oporami, ale zgodziłam się na jej propozycję. Kiedy nareszcie nasze tematy zeszły na mniej poważne dla niej, a mniej wkurzające i irytujące dla mnie, do kuchni przyszedł tata, robiąc co najmniej tak duże oczy, jak mama, gdy mnie zobaczyła.
- Amy! Skąd ty się tu wzięłaś, kochanie? – spytał po czym podszedł do mnie, a ja rzuciłam się mu w ramiona. Od małego mój tata tak na mnie wołał... Kiedyś stwierdził, że traci tylko czas na wypowiadanie mojego imienia i że jest tak oficjalne, że absolutnie nie pasuje do jego małej córeczki. Cóż... od tego czasu ja urosłam, wydoroślałam, a jemu tak zostało.
- Wy z mamą chyba umawiacie się co do tych tekstów... Tacy sami. – Uśmiechnęłam się i ucałowałam go w policzek.
- Może i się umawiamy, ale widzę, że ty po trzydziestu latach życia nadal się nie nauczyłaś, że po domu i zimnych podłogach chodzi się w pantoflach – powiedział tata, patrząc na moje bose stopy i kręcąc głową z dezaprobatą.
- No błagam cię tato... to jeszcze miało sens, jak straszyłeś mnie tym, że mogę się przeziębić, ale odkąd mieszkam sama, hartuje moje stopy i niegroźna mi żadna choroba!
- Taaak... kiedyś jeszcze sama będziesz zwracać na to uwagę swoim dzieciom...
- Nawet to?! Czy wy naprawdę nie możecie zacząć rozmowy ze swoją córką, która właśnie przyjechała po długiej nieobecności od słów innych niż „Co ty tu robisz?”, „dzieci”, „mąż”, i „ślub”?  - westchnęłam, po czym wróciłam na moje poprzednie miejsce na wysokim stołku, usytuowanym obok blatu kuchennego. Tata popatrzył tylko znacząco na mamę i już się nie odezwał. Chwilami naprawdę żałowałam tego, że tu przyjechałam, zamiast wybrać się gdzieś na spontaniczny wyjazd za granicę, czy coś...
- Tak w ogóle, to czemu mój pilot do garażu nie chce działać, brama wam się zepsuła?
- Nie... hmm, powiedzmy, że musieliśmy ją wymienić. - Tym razem to mama spojrzała na ojca i widziałam po jej spojrzeniu, że coś przede mną ukrywają.
- Mamo! Co się dzieje? – spytałam zdenerwowana, wiedząc, że coś jest na rzeczy.
- Jejku... mieliśmy jakieś włamanie przez garaż jak pojechaliśmy do teatru dwa tygodnie temu i musieliśmy wymienić bramę, bo była rozwalona i pogięta w jednym miejscu. – powiedziała, jakby nic złego się nie stało i była to rzecz jak zwyczajna... na porządku dziennym.
- I czemu mi o tym nie mówiliście? Czemu nie zadzwoniliście?! – powiedziałam zdenerwowana, zastanawiając się, co by się mogło stać, gdyby złodzieje zastali ich w domu.
- Nie chcieliśmy cię denerwować... byłaś zajęta pracą.
- Mamo! Czy ty nie rozumiesz tego, że jesteście dla mnie sto razy ważniejsi niż praca i że przyjechałabym tu od razu? Jeśli coś takiego będzie miało miejsce, macie do mnie momentalnie dzwonić, zrozumiano? – Mama pokiwała głową. – To dobrze. – Trochę zeszło ze mnie pierwsze zdenerwowanie, ale nadal nie mogłam uwierzyć, jak rodzice mogli zataić przede mną coś takiego. – Zadzwoniliście chociaż na policję i złapali ich?
- Tak, złapali ich na gorącym uczynku, jak robili to samo kilka domów dalej. Dwaj nastoletni chłopcy, którym się nudzi i tyle.
-Tyle dobrze...- westchnęłam. – To co z tą szarlotką? Pomóc ci w czymś? – zwróciłam się do mamy.
- Tak, jeśli chcesz, to możesz obrać mi jeszcze ze trzy jabłka, bo będę miała chyba ich za mało. – Wyciągnęłam z patery na owoce kilka jabłek i zabrałam się do roboty. Przyjemnie było się oderwać na jakiś czas od codzienności w Nowym Jorku.

Cieszyłam się tym spokojem i ciszą przez niecały tydzień. Nikt do mnie niepotrzebnie nie wydzwaniał, nie byłam nagle wzywana do pracy ani nie musiałam zrywać się w środku nocy aby pojawić się na miejscu zbrodni. Czy właśnie tak wyglądałoby moje życie, gdybym zrezygnowała z pracy na komisariacie na rzecz rodziny? W końcu pewnie by mi się znudziło i znów potrzebowałabym czegoś, co sprawi, że w moich żyłach zagotuje się od nadmiaru emocji i adrenaliny. Byłam człowiekiem zazwyczaj nie mogącym usiedzieć w miejscu, aczkolwiek znalazłam bardzo dużo przyjemności w nicnierobieniu podczas pobytu u rodziców.
W przedostatni dzień, ze względu na piękną pogodę postanowiliśmy zapalić ognisko. Gdy na zewnątrz powoli robiło się ciemno i chłodno, ubrałam na siebie bluzę i poszłam pomóc układać stertę patyków i belek do podpalenia.  Niosłam naręcze drewna i wrzuciłam je do palącego się ogniska. Przystanęłam na chwilę i widziałam jak ogień trawi drzazga po drzazdze grubą belkę. Niesamowite jest, jak żywioły potrafią być piękne i niszczące za razem. Zamyśliłam się chwilę, dopóki obok mnie nie pojawił się tata.
- Co taka zamyślona? – spytał cicho.
- Nic, rozmyślam o życiu, o pracy... – uśmiechnęłam się delikatnie.
- Skarbie, przyjechałaś tu odpocząć od pracy, a nie żeby o niej myśleć. – odpowiedział mi troskliwie.
- Tato, czy mogę się o coś spytać?
- Jasne! Coś się stało?
- Czy ty masz takie samo zdanie jak mama? O tym, że powinnam w końcu się ustatkować? – spytałam spoglądając na jego twarz oświetloną mocnym światłem płomieni.
- Myślę, że sama będziesz wiedziała, kiedy nadejdzie ta odpowiednia pora. Oczywiście o wiele łatwiej jest, gdy masz z kim podzielić się swoimi smutkami, sukcesami i zwykłymi myślami. Kiedy jest ktoś, kto wspiera cię bez względu na to co zrobiłaś czy powiedziałaś. Łatwiej jest z kimś, kto po prostu kocha cię za to, jaka jesteś.
- Długo szukałeś zanim znalazłeś mamę?
- Miałem kilka dziewczyn, ale to nigdy nie było nic poważnego. Dopiero przy twojej mamie zapełniła się ta dziwna pustka wewnątrz mnie i czułem się naprawdę szczęśliwy. Dzieliłem się z nią całym moim życiem i wiedziałem, że ona jest tą jedyną. – Zobaczyłam uśmiech na twarzy siwego mężczyzny i sama się uśmiechnęłam. Zawsze dziękowałam Bogu za to, że dorastałam w normalnej rodzinie z kochającymi rodzicami. Znałam wiele osób, które nie miały aż tak dużego szczęścia co ja. – Co się stało, że znalazłaś dla nas aż tak dużo czasu? Szef się zmienił? – spytał odwracając się w moją stronę i siadając na ławce ustawionej niedaleko ogniska.
- Zamknęliśmy sprawę seryjnego mordercy, którego ścigaliśmy przez ostatnie kilka miesięcy. W sumie to dlatego w ogóle nie przyjeżdżałam. Mój wspaniałomyślny szef dał mi tydzień wolnego, przed rozpoczęciem kolejnej sprawy. – przewróciłam oczami nad „wspaniałomyślnością” Andrews’a. Serio... zaszalał facet z tym wolnym! Usiadłam obok taty i westchnęłam .- Dzięki niej będę mogła szybko awansować. Dlatego gdy wrócę, muszę rozegrać wszystko jak idealną partię gry w szachy. Nie ma tu już miejsca na pomyłkę, jak zaszło się tak daleko. – popatrzyłam na siwego mężczyznę obok a on objął mnie swoim ojcowskim ramieniem i szepnął:
- Poradzisz sobie, Amy... jak zawsze. Jesteś mądra, kochasz to co robisz i jesteś w tym dobra. Nie może się nie udać. – słowa taty działały na mnie dziwnie uspakajająco. Czułam, że faktycznie tak może być. Wszystko się uda, a ja podejdę do tego profesjonalnie. Nie mogę myśleć ciągle o tym, że jest to moja najkrótsza droga do awansu. Muszę podejść do tego jako do zwyczajnej sprawy, w którą muszę włożyć dużo wysiłku i sprytu jak w każdą. Przecież w tym jestem najlepsza!




środa, 15 lipca 2015

1

1. In Action

Wszystko co robimy, zaczyna się zawsze od pomysłu.
Jedna mała myśl zaszczepiona w naszej głowie, potrafi wywrócić życie do góry nogami lub sprawić, że nasze istnienie będzie miało sens. Każda podjęta przez nas decyzja kieruje nas na przód, lub cofa, równocześnie ucząc, że życie jest pełne niespodzianek tych dobrych jak i tych złych. Biorąc życie w swoje ręce, możemy wynieść się na wyżyny i spełnić każdy podjęty przez siebie cel. I tak właśnie było ze mną...
Głupi pomysł, który wpadł mi do głowy, kiedy byłam małą dziewczynką, przerodził się w plan na życie. Pewnego dnia pani w szkole zapytała mnie co chcę w życiu robić, a ja nie wiedząc co odpowiedzieć, wykrzyczałam z zapałem godnym kilkuletniego dziecka: „Chcę być policjantką!”. I właśnie ten moment sprawił, że czułam się w życiu spełniona i od kilkunastu lat pracowałam w nowojorskiej policji, jako ceniony detektyw.
Moje prywatne życie nie było urozmaicone, ale nie przeszkadzało mi to. Praca była moją pasją i zarazem nauczycielem. Kochałam to robić i choć czasem pałałam do tego nienawiścią, wiedziałam, że nie wyobrażam sobie życia bez tej codziennej dawki adrenaliny i poczucia, że robię coś dobrego dla innych. Nie istniało dla mnie nic innego i chyba to w największej mierze przyczyniło się do mojego sukcesu i awansu.
Siedziałam przy dużym stole, znajdującym się w salonie mojego mieszkania i popijając kawę na rozbudzenie przeglądałam stertę papierów. Próbowałam doszukać się czegokolwiek, co mogliśmy pominąć w sprawie seryjnego mordercy, niejakiego Stevense’a. Były już trzy morderstwa, które mogliśmy połączyć ze sobą i dopisać do profilu tego człowieka. Ciała porzucone przez niego, zawsze posiadały charakterystyczne znaki wycięte przed śmiercią ofiary na klatce piersiowej oraz zawsze wyglądały tak samo. Wyglądało na to, że z nami pogrywał, ponieważ nie krył tego, że dane zabójstwo jest jego sprawką. Zawsze się podpisywał. Nauczona wieloletnim doświadczeniem wiedziałam, że najprawdopodobniej jest chory psychicznie i jest to dla niego pewnego rodzaju zabawa. W końcu kto normalny popełniałby takie przestępstwa z zimną krwią nie mając w tym żadnego celu, poza zabijaniem? Sprawdzaliśmy każdą ofiarę po kolei i w żaden sposób nie były powiązane ani ze sobą, ani tym bardziej z nim. Były zupełnie przypadkowe, co utrudniało sprawę ponieważ nijak nie mogliśmy wydedukować tego, kto może być jego następną ofiarą. Dodatkowo, pomimo tego, że doskonale wiedzieliśmy kim był i jak wyglądał, był dla nas nieuchwytny. Za każdym razem zastanawiałam się ile osób jeszcze będzie musiało zginąć, żebyśmy w końcu mogli go złapać i właśnie dlatego zamiast spać, siedziałam od kilku godzin i dokładnie przyjrzałam się wszystkim raportom i papierom na jego temat. Musiałam w końcu coś znaleźć, bo nie potrafiłam spać spokojnie nic nie robiąc. Odcięłam się na tydzień od znajomych i rodziców i nie uznawałam niczego poza pracą. Jak już wspominałam, była to bardzo ważna część mojego życia i wolałam nie rozpraszać się, żeby w końcu móc ruszyć dalej i złapać tego złoczyńcę.
Otwarłam ponownie grubą kartotekę na pierwszej stronie i przyjrzałam się jego twarzy. Ostre rysy, brązowo-rude włosy i ten uśmiech... Nie było nic gorszego od tego pieprzonego uśmiechu. Patrząc na to zdjęcie, można było wyczytać z jego myśli „Uważaj, bo możesz być następna!”. Wpatrywałam się w niego, choć jego wygląd był dokładnie wyryty w mojej pamięci. Każdy szczegół widziałam, jakbym spoglądała na to zdjęcie. Nie dawało mi to spokoju.
Zaczęłam czytać akty zgonu i notatki patologa, który niejednokrotnie na moje polecenie przyjrzał się ciałom ofiar Stevense’a. Przeczytałam słowa, które znałam już na pamięć: „Ofierze wycięto celtycki znak na piersi przed śmiercią, oznaczający cztery kierunki świata, oraz cztery pory roku. Następnie zadano kilka ciosów tępym narzędziem w prawy bok a na końcu uduszono, co w efekcie końcowym spowodowało śmierć ofiary.” Pieprzony fanatyk. Jak można mieć jakąkolwiek frajdę z zabijania niewinnych ludzi? Już bardziej uzasadnione są zbrodnie popełnione po zdradzie, z zazdrości czy czegoś innego... Wtedy, kiedy ma się powód, a jego powodem, jest co? Chory umysł?! Westchnęłam głęboko zamykając kartotekę i sięgając po kubek z kawą, kiedy leżący obok telefon się rozdzwonił i zmącił panującą dotąd ciszę.
- Sheffield, przy telefonie.
- Huh, nie sądziłem, że aż tak szybko odbierzesz. Kolejna bezsenna noc? – usłyszałam dobrze znany mi, zaspany głos Paul’a.
- U ciebie też?
- Nie do końca, przed chwilą dzwonił szef. Musimy jechać, znaleźli kolejne ciało. Pewnie za chwilę zadzwoni...
- Już jadę. – nie dałam mu dokończyć, tylko rozłączyłam się i dopijając kawę, porwałam z przedpokoju płaszcz i kluczyki od samochodu. Zbiegłam szybko do podziemnego parkingu i wsiadłam do mercedesa, wyjeżdżając z piskiem opon na zewnątrz. Po drodze zadzwonił szef, więc włączyłam go na głośnomówiący i kontynuowałam moją podróż po mniej lub więcej opustoszałych ulicach Nowego Jorku.
- Tak szefie? – odezwałam się pośpiesznie, skręcając w uliczkę, dzięki której mogłam zaoszczędzić na czasie.
- Znaleźliśmy kolejne ciało Stevense’a. Chyba mamy poszlakę.
- Jestem w drodze, Evans do mnie dzwonił. Będę za dziesięć minut.
- Dobrze. Pośpiesz się Sheffield, możliwe że będziemy mieć przełom. – tymi słowami Andrews zakończył rozmowę, a ja słysząc je, wcisnęłam pedał gazu. W końcu pojawiła się nadzieja na zakończenie tej cholernej sprawy.

Gdy weszłam do sali konferencyjnej, zauważyłam że zleciało się prawie pół komisariatu. Co prawda sprawa należała do mnie i Evans’a, ale wszyscy byli w nią zaangażowani i wszystkim zależało na jej zamknięciu. W pojedynkę raczej nic byśmy nie zdziałali. Podeszłam do Andrews’a, który najwyraźniej prowadził ożywioną rozmowę z Paul’em i momentalnie zwrócił na mnie swoją uwagę.
- Sheffield, dobrze że jesteś. Mamy kolejne ciało. Kobieta, trzydzieści siedem lat, rozwiedziona. Zabita dokładnie tak jak pozostałe ofiary.
- Ma jakieś dzieci?
- Tak, są u dziadków. Powiadomiliśmy już ojca, powinien być tu za niedługo. – kiwnęłam głową i zwróciłam się do jednego z policjantów.
- Tom! – gdy mężczyzna się odwrócił i odnalazł mnie wzrokiem kontynuowałam moją wypowiedź. – Jak były mąż ofiary tu przyjedzie, przesłuchajcie go. To bardzo ważne, nie możemy stracić ani minuty na bezczynne siedzenie.
- Jasne – odpowiedział zwięźle brunet i wrócił do pisania jakiś raportów. Evans przyczepił nowe zdjęcia z miejsca zbrodnii na dużą tablicę, na której znajdowały się dowody innych zbrodnii pokonanych przez Stevense’a. Przyjrzałam się im i skrzywiłam się na myśl o kolejnej niewinnej ofierze. Ten psychopata właśnie pozbawił dwójki dzieci ich matki... Kto wie do czego jeszcze się posunie? Podeszłam do Evans’a i zaczęłam dokładnie analizować podobieństwa popełnionych zbrodnii. Było czarno na białym wiadome, że to on jest ich sprawcą.
- Przeglądaliście już nagrania z kamer znajdujących się w pobliżu? – spytałam cofając się i biorąc plik kartek z wszystkimi informacjami dotyczącymi nowego zabójstwa.
- Tak, Nick im się przygląda. Miał mi dawać od razu znać, jak zobaczy coś podejrzanego.
Usiadłam na obrotowym krześle i rzuciłam na biurko wszystkie dokumenty. Zapoznawałam się z notatkami patologa i opisem miejsca przestępstwa. Każdy szczegół miał duże znaczenie. Nie zdążyłam doczytać wszystkiego do końca, jak usłyszałam podniesiony głos Nick’a.
- Amanda! Paul, chodźcie szybko! – krzyknął, a my równocześnie zerwaliśmy się ze swoich miejsc i podeszliśmy do biura na przeciwko.
- Co tam masz? – spytałam nachylając się nad monitorem komputera.
- Nie był tam sam. Zauważyłem przypadkową osobę, która pojawiła się tam podczas gdy Stevense zaciągał do tego bunkra swoją ofiarę. – Przyjrzałam się dokładnie i zauważyłam mężczyznę, na oko średniego wzrostu o blond włosach, które zdecydowanie odróżniały się na tle ciemnego obrazu.
- Mógłbyś przybliżyć tak, żebyśmy sprawdzili kto to jest? Dasz radę przeszukać bazę?
- Jasna sprawa! – odpowiedział pośpiesznie i obrócił się spowrotem do monitora, wstukując szybko coś w klawiaturę.

Zastukałam energicznie do drzwi i usłyszałam szczekanie psa w oddali. Właściciel domu raczej nie spał, ponieważ w salonie obok paliła się lampka, dająca delikatną poświatę a sam mężczyzna wciągu kilku minut pojawił się w drzwiach mieszkania otwierając na oścież drewnianą powłokę.
- Kim jesteś? – wrzasnął i dopiero wtedy zauważyłam że trzyma w rękach wiatrówkę, celując prosto we mnie. Uniosłam ręce do góry w geście obronnym i zaczęłam mówić spokojnym głosem.
- Spokojnie, jestem z policji. – Sięgnęłam bardzo powoli do kieszeni i wyciągnęłam z niej odznakę, ponieważ mężczyzna nie wydawał się być zbytnio przekonany do moich słów. Nie spuszczając ze mnie wzroku ani broni, sięgnął ostrożnie po odznakę i zaczął jej się uważnie przyglądać, spoglądając to na nią, to na mnie. – Zgaduję, że wiesz dlaczego się tu znalazłam i oczekiwałeś kogoś innego. – powiedziałam, gdy on spuścił broń i zaprosił mnie gestem ręki do środka.
- W ogóle nie wiem jak to się stało. Szedł z tą kobietą a ja stałem i patrząc mu prosto w oczy nic nie zrobiłem. Odrętwiałem z przerażenia, kiedy powiedział mi, że mną zajmie się później... – westchnął mężczyzna siadając na kanapie.
- Wiem, że ktoś taki jak on nie zostawiłby świadka morderstwa na wolności, dlatego też tu jestem. W takich przypadkach powinieneś od razu się do nas zgłosić, a nie działać na własną rękę, ale nie o tym tutaj. Zapewne pojawi się tu w niedługim czasie, więc będę potrzebowała twojej pomocy, dobrze? – spytałam, a blondyn dalej lekko się trzęsąc pokiwał głową. – Dobrze. Musisz iść teraz ze mną i pokazać mi wszystkie tylne wejścia i okna, znasz ten dom zapewne jak własną kieszeń a mi to bardzo ułatwi zadanie. Zastawimy na niego pułapkę, w której ty nie będziesz brał udziału. Do tego załóż to, na wszelki wypadek – wyciągnęłam z dużej torby kamizelkę kuloodporną i podałam mężczyźnie. – Zaraz mój partner odprowadzi cię do samochodu który stoi ulicę dalej, gdzie będziesz bezpieczny. Będziesz musiał tam siedzieć z dwoma policjantami do końca akcji. Czy ktoś tu jeszcze jest?
- Nie. Moja żona z dziećmi wyjechała na weekend do rodziców. Jestem sam. – odpowiedział, a ja pokiwałam głową. Gdy ubrał kamizelkę i oprowadził mnie pokazując mi wszystkie możliwe wejścia do domu, wróciliśmy na parter a chwilę później pojawił się Paul, który ostrożnie wyprowadził mężczyznę z dala od budynku. Zgasiłam wszystkie światła i podeszłam do torby, ładując mojego glocka. Sprawdziłam jeszcze raz czy mam bezpośredni kontakt z „bazą” poprzez słuchawkę w uchu i usiadłam na kanapie w salonie, obserwując teren. Przez bardzo długi czas nic się nie działo. W zasadzie nie mieliśmy pewności, że Stevense się tu pojawi. Stawiałabym jakieś dziewięćdziesiąt procent szans, ale zawsze pozostawało te dziesięć, które były niewiadomą. Siedziałam w całkowitej ciemności, więc miałam czas na przemyślenia. Zastanawiałam się nad tym, co może kierować takim człowiekiem. Nienawiść? Ale do kogo i czego? Za każdym razem sprawdzamy jakiekolwiek powiązania ofiar i nie ma zupełnie żadnych. Jak to możliwe, że ktoś po prostu taki jest? Skoro nie ma motywu to co nim kieruje i co tak naprawdę dzieje się w jego głowie? Nie wierzę w to, że jest zdrowy. Zdrowy człowiek nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. A może jednak się mylę? Zawsze zastanawiała mnie zbrodnia od strony psychologicznej. Co popycha ludzi do popełnienia przestępstwa i jak unikają wyrzutów sumienia? Kiedy się nad tym zastanawiałam, stwierdziłam, że nie mogłabym świadomie kogoś zamordować. Znienawidziłabym siebie za to i nie wytrzymałabym tego psychicznie. Sumienie by mnie zniszczyło, więc jak na przykład taki Stevense tego unika? Jak sprawia, że nie przejmuje to kontroli nad jego umysłem i dalej robi co robi?
Paul dalej nie przychodził. Zastanawiałam się ile jeszcze będę musiała tu siedzieć w samotności i czekać na nieuniknione, zanim mój partner uraczy mnie swoją obecnością. Przymknęłam oczy i oparłam się o tył kanapy. Czasami akcje w nocy potrafiły być nużące, szczególnie jak w pobliżu nie było żadnej dawki kofeiny. Przez chwilę nawet zastanawiałam się, czy nie pójść do kuchni i nie zrobić sobie kawy (w końcu chyba każdy taką w domu posiada, prawda?), ale stwierdziłam, że najgłupszą rzeczą jaką mogę w tym momencie robić, to parzyć kawę, podczas gdy Stevense tu niepostrzeżenie wejdzie i zastrzeli mnie nie wiedząc, co innego może zrobić. W końcu czego można się spodziewać po chorym psychicznie człowieku?
Drzwi domu się otwarły a ja odruchowo się spięłam i sięgnęłam ręką do broni. Zimna faktura metalowej obudowy wydawała się być idealnie dopasowana do mojej dłoni. Wyciągnęłam glocka przed siebie i celowałam w ciemność, z której zaczęła wychodzić postać.
- Stój – krzyknęłam i człowiek przede mną się zatrzymał.
- Amanda, to ja! – usłyszałam znajomy głos Paula i bez wahania opuściłam broń, wydychając powietrze z płuc.
- Przepraszam, już myślałam, że to Stevense, a ja nie mam żadnego ubezpieczenia – schowałam glocka do skórzanego etui przy pasku od spodni i spowrotem usiadłam. Paul zajął miejsce obok mnie i zgasił latarkę. Minęło dobre kilkanaście minut od tego momentu, kiedy w końcu postanowiłam się odezwać. Ta cisza mi ciążyła i czułam, że jeżeli zaraz z nim nie porozmawiam, to bez wątpienia zasnę.
- Co tam słychać u Jane i dzieciaków? Jak się czuje? – uśmiechnęłam się na myśl o sympatycznej żonie Paula. Bardzo ją lubiłam i zawsze kiedy Paul zapraszał mnie na jakiegoś grilla lub luźne spotkanie, nie brakowało nam przeróżnych tematów do rozmów.
- W zasadzie to po staremu. Już ma zachcianki i co chwilę tylko muszę jeździć do sklepu po ogórki kiszone, słoik nutelli albo inne dziwne rzeczy. Ostatnio zachciało jej się truskawek i zjadła pół koszyka, oglądając ckliwe romansidło – zaśmiał się a ja mu zawtórowałam.
- To już wiem czemu ostatnio tak chętnie przesiadujesz w biurze...
- Taaaak, gdyby nie to, że trzeba za każdym razem odebrać Krissy z przedszkola, to pewnie siedziałbym jeszcze dłużej – powiedział rozbawiony. – Znam już chyba wszystkie znaczące kwestie z „Preety Woman” i  „Zaręczyn po irlandzku”... No serio, ja rozumiem raz, dwa, lub nawet trzy by przeszły, ale milion?! – znów roześmiałam się słysząc jego słowa.
- Widzę, że masz ciekawie... Naprawdę cię podziwiam Paul. Nie wiem jak ty to robisz, że godzisz pracę z życiem rodzinnym. Jesteś mężem, wspaniałym ojcem i do tego pracujesz w wydziale zabójstw, nie każdy by się na coś takiego odważył. Sama nie wiem, czy kiedykolwiek byłabym w stanie prowadzić takie życie... Czy w ogóle bym takiego życia chciała...
- Daj spokój, to nie jest takie trudne kiedy kogoś kochasz. Powiem ci szczerze, że też miałem takie obawy, dlatego tak długo przeciągaliśmy datę ślubu, ale gdy zobaczyłrm Jane na ślubnym kobiercu i spojrzałem jej w oczy, wiedziałem, że to jest to. Kiedy urodziła się Krissy i trzymałem ją pierwszy raz w ramionach, zrozumiałem, że nie ma nic cenniejszego od rodziny. Codziennie jak wracam z pracy a ta kruszyna rzuca mi się w ręce i zawiesza na szyi, nagle cały stres znika i czuję się jak najszczęśliwszy facet na ziemi, który właśnie wygrał los na loterii. Tak naprawdę, myślę, że nie da się tego ubrać w słowa, dopóki się tego nie przeżyje. – Widziałam oczyma wyobraźni, jak Paul teraz się uśmiecha. Czasem zazdrościłam mu tego wszystkiego, ale gdy głębiej się nad tym zastanawiałam, było jasne, że nie mogłabym spełniać się w tylu rolach tak jak on. To, że nie mam własnej rodziny nie licząc rodziców i dalszych krewnych, sprawia, że jestem jedną z najlepszych i nic mnie nie rozprasza. Po prostu wybrałam na moją życiową drogę- bycie detektywem policyjnym. Nie byłam pewna, czy porzucenie tego na rzecz męża, dzieci i wspólnego domu w ogóle wchodziło w grę i czy potrafiłam to kiedyś po prostu zostawić.
Paul miał jeszcze coś powiedzieć, ale uciszyłam go cichym szeptem i zaczęłam nasłuchiwać. Bez wątpienia ktoś majstrował w zamku i nie wydawały się to być odgłosy przekręcanego klucza. Cicho podeszłam do okna i odchyliłam zasłonkę by zobaczyć kto to. Osobnik był zgarbiony przy zamku od drzwi i stał tyłem do mnie, więc nie mogłam jednoznacznie tego stwierdzić, aczkolwiek posturą przypominał mężczyznę. Włączyłam słuchawkę w uchu, która była moją łącznością z resztą.
- Podejrzany próbuje włamać się do domu, odbiór – szepnęłam nie spuszczając z niego wzroku i wyciągając spowrotem pistolet.
- Dasz radę go zdjąć?
- Nie mogę, nie mam pewności, że to on.
- Poczekaj aż wejdzie i przygotuj się na czysty strzał. – Gdy usłyszałam słowa w słuchawce, przesunęłam się i ustawiłam w najdogodniejszej pozycji do strzału w razie gdyby to był Stevense. Już wcześniej pozwolili nam go postrzelić w razie wypadku, aby nie miał jak uciec. Myślę, że gdyby zginął podczas akcji, też nie mielibyśmy u szefostwa zbyt dużych kłopotów.
Kątem oka widziałam jak Paul ustawia się za mną. Nasłuchiwałam mozolnych prób otwarcia zamka w drzwiach. Serce biło coraz szybciej a adrenalina skoczyła w bardzo krótkim czasie, szczególnie wtedy, kiedy kręcenie w zamku ustało i było słychać naciśnięcie klamki. Wszystko działo się w bardzo krótkim czasie, charakterystyczny dźwięk otwarcia drzwi, i krzyk Paula, gdy nieznana postać znalazła się w środku domu.
- Stój! Ręce do góry, policja! – zobaczyłam tylko jak mężczyzna zerwał się do biegu i momentalnie ruszyłam za nim. Wbiegł po schodach, jakby miał tam jakąś drogę ucieczki. Dziękowałam w tym momencie sobie w myślach za regularne treningi, bo schody były stosunkowo długie. Wbiegłam co drugi stopień na samą górę i zobaczyłam jak podejrzany znika w pokoju na końcu korytarza. Gdy znalazłam się w pokoju, najpewniej należącym do dziecka ze względu na zabawki porozrzucane na podłodze, Stevense był już za oknem. Szybko podbiegłam tam i zobaczyłam go idącego po daszku. Przycisnęłam guzik przy słuchawce w uchu i powiedziałam pośpiesznie: Podejrzany zeskoczył z dachu po zachodniej stronie domu. Powtarzam, zachodnia strona domu. Pobiegłam spowrotem na dół po krętych schodach i wybiegłam z domu. Na całe szczęście Paul zareagował najszybciej i biegł już za mężczyzną. Widząc w którą stronę się kierują, pobiegłam naokoło, żeby zagrodzić mu drogę. Widziałam w oddali jak Stevense zapędzony w kozi róg zatrzymał się i wyciągnął z kieszeni przedmiot, szybko się zorientowałam że jest to pistolet po tym, jak zaczął nim celować w Paula. Słyszałam krzyki, ale było to zbyt daleko, żebym rozróżniła słowa. Paul stał z rękoma podniesionymi w górę niezdolny jakkolwiek zareagować. Zaczęłam szybko myśleć, jak mogę dostać się tam niezauważona. Dookoła znajdowały się budynki jakiś korporacji i jedyną drogą była ta z której przybiegli oni. Zerwałam się szybko i pobiegłam do drzwi jednego z nich. Zaczęłam szarpać drzwi, ale nie ustępowały. „Szlag!” wymknęło mi się i zaczęłam krzyczeć do słuchawki. – Gdzie wy do jasnej cholery jesteście?! Paul wpadł.
Modliłam się by następne drzwi nie były zamknięte. Spróbowałam je otworzyć i nic. Już zaczęłam się wycofywać, gdy przy drzwiach pojawił się potężny, czarnoskóry ochroniarz. Przycisnęłam do szyby odznakę i po chwili otworzył drzwi zaczynając coś mówić, lecz ja szybko pobiegłam do ściany od strony zaułka w którym znajdywali się Paul i Stevense. Widziałam jak Stevense chodzi ze spluwą wymierzoną w Paula w te i spowrotem, zastanawiając się co zrobić. Nie mogłam dłużej czekać i narażać życia partnera. Ustawiłam się przy oknie i wycelowałam w Stevense’a. Myślałam, że może się zawaham, ale ręka nawet mi nie drgnęła gdy wycelowałam w jego nogę i postrzeliłam go w udo, przy samej tętnicy. Podejrzany upadł i z jego nogi popłynął strumień krwi a Paul wykorzystał moment i poderwał się, by zakłuć go i odebrać broń, która nadal znajdowała się w jego ręce. Odetchnęłam z ulgą i dopiero w tym momencie poczułam, jak wielki ciężar spada z mojej klatki piersiowej. Usiadłam przy ścianie i schowałam twarz w ręce, oddychając głęboko. Dopiero teraz zrozumiałam, jak zdenerwowałam się, gdy zobaczyłam partnera w takim niebezpieczeństwie. Podszedł do mnie strażnik i spytał czy wszystko w porządku. Uśmiechnęłam się i w końcu mogłam powiedzieć, że po długim czasie tak.