czwartek, 17 września 2015

4

4. Introduction

- Tak właśnie wygląda rozmieszczenie pomieszczeń w naszej firmie. Dzień lub dwa i we wszystkim się połapiesz – podeszłyśmy do biurka Rachel, a ona kontynuowała. – Prezes zazwyczaj pojawia się około godziny dziewiątej, lub dziesiątej. Zawsze musisz być tu przed nim, żeby dopilnować grafików, umawiać spotkania i odbierać telefony. Myślę, że sobie poradzisz. Nie raz może się również zdarzyć, że będziesz musiała gdzieś z nim jechać, załatwić coś za niego lub dowieźć mu dokumenty do sądu. Jesteś jego uszami i oczami w tej firmie.
- Okej. Jest coś jeszcze o czym powinnam wiedzieć?
- W zasadzie to chyba nie. Gdybyś czegoś nie wiedziała to dzwoń od razu do mnie. Domyślam się, że może nie być ci łatwo z wykonywaniem obowiązków w tej firmie oraz robieniem tego, po co tu przyszłaś. – powiedziała nieco ciszej.
Tak. Rachel wiedziała po co tu jestem i była jedną z wtajemniczonych. Cieszyłam się z tego, ponieważ gdyby o niczym nie wiedziała, byłoby mi znacznie ciężej.
- Gdyby okazało się, że nie możesz przyjść, albo musisz być na komendzie daj mi wcześniej znać, to cię zastąpię. Zdaję sobie sprawę z tego, że będziesz miała teraz wiele na głowie. James wie, że muszę na jakiś czas przystopować z pracą, ze względu na zdrowie. Twoi ludzie załatwili mi fałszywe zwolnienie lekarskie. Mówiłam mu, że możliwe, że kilka razy przyjdę jeśli będę potrzebna, ale na ten czas załatwię zastępstwo.
- Dobrze. A tak właściwie to gdzie on jest? – spytałam zdziwiona, że jeszcze go nie ‘poznałam’.
- Wyjechał by negocjować kontrakt dla jednego z ważniejszych klientów kancelarii. Wróci najprawdopodobniej jutro. Myślę, że doskonale wiesz jak wygląda, więc nie zaliczysz żadnej wpadki – blondynka uśmiechnęła się i zaczęła zgarniać swoje rzeczy. – Będę się zbierać. Jakby coś się działo, to jesteśmy w kontakcie Amando. – podała mi rękę, a ja ją uścisnęłam. – Aha! I jeszcze jedno. Czarna z jedną kostką cukru. Bez mleka – mrugnęła i skierowała się w stronę wind, do których prowadził długi hol.
Rozglądnęłam się dookoła, ale moje oczy nie zarejestrowały nikogo w pobliżu. Stwierdziłam, że to dobra chwila by rozejrzeć się po gabinecie Adamsa. Weszłam do środka przez szklane drzwi, zamykając je ostrożnie za sobą. Jeszcze raz obejrzałam się za siebie, przekonując się o tym, że nikt mnie nie widzi i zaczęłam przeglądać wszystkie dokumenty znajdujące się na wierzchu. Nie sądziłam, że uda mi się coś znaleźć i miałam rację. Gdyby miał coś ukrywać, na pewno nie położyłby tego na środku biurka i teoretycznie dostępnego dla wszystkich pomieszczenia.
W jego gabinecie panował totalny ład i porządek. Na środku stało mahoniowe biurko, na którym spostrzegłam ramkę ze zdjęciem. Na zdjęciu znajdował się sam Adams oraz jakaś kobieta. Po prawej stronie ustawione były dwa regały zrobione z identycznego drewna, a po lewej ciemnobrązowa, skórzana kanapa, dwa fotele i szklany stolik. Za kanapami ustawione było coś, przypominające mini barek, na którym stał fikus i wazon z czerwonymi różami.  Jedynym co zwróciło moją uwagę była zamknięta na klucz szafka ukryta pod biurkiem, ale stwierdziłam, że włamywanie się do niej nie będzie najlepszym pomysłem, kiedy w dowolnym momencie ktoś mógłby to zobaczyć. Zajmę się tym kiedy indziej. Czułam się nieco skołowana wiedząc, że z wierzchu wszystko wygląda na uporządkowane. Osoby które miały coś na sumieniu zazwyczaj w pewien sposobów zostawiały za sobą jakieś ślady.
Jakiekolwiek.
Wyciągnęłam z torebki małą pluskwę i założyłam ją w niewidocznym miejscu pod biurkiem. Była to pierwsza i najważniejsza rzecz do zrobienia. Jeśli Adams przeprowadzałby w tej sprawie jakieś rozmowy, wszystko miałabym zarejestrowane na nagraniu i mogłabym zamknąć to w krótkim czasie, mając niepodważalny dowód. Jednak zazwyczaj nie było to takie proste. Jeśli był choć trochę mądry, nie załatwiałby takich spraw w biurze.
Jak tylko wyszłam z gabinetu i usiadłam na krześle za wysokim kontuarem, zobaczyłam na horyzoncie idącą w moim kierunku niską blondynkę. Jej włosy były nieco roztrzepane pod wpływem szybkiego i machinalnego kroku, a ona co chwilę nerwowo je poprawiała. Podeszła i oparła się na rękach, a z jej ust wyleciał szybki potok słów.
- Jejku! Słyszałam, że ktoś ma zastąpić Rachel. Biedaczka, coś ma ze zdrowiem... ale mimo wszystko się cieszę. Dobrze ci z oczu patrzy! – uśmiechnęła się a ja nie wiedząc jak zareagować, tylko się w nią wpatrywałam z wymalowanym pytaniem na twarzy. – Ach, tak! Wybacz moje maniery... Jestem Ella! – wyciągnęła do mnie rękę, najprawdopodobniej stając na palcach.
- Olivia – bąknęłam krótko, przypominając sobie o imieniu wypisanym na fałszywych dokumentach.
- Jestem sekretarką George’a Collinsa, wspólnika James’a – uśmiechnęła się promiennie jakby to było dla niej jakieś wyróżnienie. Nachyliła się do mnie i zaczęła mówić konspiracyjnym szeptem- Jeśli mam być z tobą szczera, to James z Georgem byli kiedyś przyjaciółmi, nawet nie wiesz jak wielkimi! Razem założyli tą kancelarię, chociaż James miał większe udziały. No ale ostatnio nie wiem co się stało, bo są pomiędzy nimi jakieś spięcia i ciągle się kłócą... Jak stare małżeństwo – zachichotała. – Tylko pamiętaj! Ja coś, to nie wiesz tego ode mnie! – Odsunęła się i uniosła ręce do góry w geście obronnym.
- Dobrze... – nie dała mi nawet dokończyć i wcięła mi się w zdanie.
- Miło było cię poznać, ale muszę już wracać do swoich spraw. - Uśmiechnęła się jeszcze raz i odeszła tym swoim szybkim, niedbałym krokiem, jakby nagle przypomniała sobie o czymś ważnym. Nie wiedziałam jak zareagować, więc po prostu siedziałam osłupiała patrząc w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała. Cóż... nie sprawiała wrażenia osoby z wysokim ilorazem inteligencji, ale na pierwszy rzut oka było widać, że jest niesamowitą plotkarą i wie bardzo dużo o tym co w trawie piszczy. Czasem po prostu wystarczy kilka sekund i wiesz z kim masz do czynienia. Takie... mocne pierwsze wrażenie. Na pewno kiedyś to jej plotkarstwo jeszcze mi się przyda, choć nie wątpiłam, że wytrzymać z nią może być ciężko.
Wstałam i poszłam do aneksu kuchennego który wcześniej pokazała mi Rachel. Zrobiłam sobie dużą kawę i wypiłam prawie połowę uzależniającego napoju na miejscu. Och... tego potrzebowałam! Gdy szłam spowrotem pod biuro Adamsa zatrzymałam się na sekundę widząc za szklaną ścianką od jednego z biur dwóch ostro kłócących się mężczyzn. Jeden z nich zauważył mnie i momentalnie podszedł zaciągając rolety. Zastanawiałam się kim mogli być mężczyźni ale gdy zobaczyłam idącą do biurka znajdującego się przed gabinetem Ellę, zorientowałam się, że jednym z nich musiał być Collins. Ruszyłam dalej przed siebie i usiadłam na wygodnym, obrotowym fotelu. Wyciągnęłam telefon i odczytałam wiadomości, które musiały przyjść po tym jak wyciszyłam urządzenie dwie godziny temu. Jedna z nich od Paula: "Jane prosi mnie, żebym przypomniał ci o tej książce, którą miałaś jej pożyczyć. No i przy okazji zaprasza na kawę ;)"
Druga reklama od operatora którą od razu wykasowałam, nie chcąc zaśmiecać skrzynki. Odłożyłam telefon i postanowiłam zalogować się na komputerze Rachel i przeszukać najpierw go. Może będzie tam coś co dziewczyna przypadkowo pominęła? Wpisałam hasło które wcześniej podała mi blondynka i zalogowałam się do systemu. Zaczęłam przeglądać katalogi zapisane na dysku. Na pierwszy ogień poszedł ten pod tytułem: "Aktualne sprawy kancelarii". Jak na razie mieli dziewięć spraw w toku. Szukałam tej prowadzonej przez Adamsa, żeby przyjrzeć się jej dokładnie i sprawdzić czy nie ma tam żadnych niepokojących rzeczy, ale wszystko wyglądało jak powinno. Podpisana umowa z firmą KovaCars, wszelkie dokumenty i papiery sądowe. Klikałam na kolejne pliki i czytałam uważnie ich treść, ale wszystko się zgadzało. Nie miałam punktu zaczepienia. Jedyną rubryką na którą mogłam jeszcze zwrócić uwagę, to sędzia który prowadził proces, ale nigdzie nie znalazłam interesującego mnie nazwiska. Musiałabym poczekać na nową sprawę, lub przyglądnąć się starszym, ale na to nie miałam aż tak dużej ilości czasu. 
Wszystko rozchodziło się nie tylko o szantaż i przekupienie połowy ławy przysięgłych, ale przede wszystkim o sędziego Rogersa. Wszyscy wiedzieli, że jest kłamliwą i przekupną szują, ale nikt nie był w stanie mu tego udowodnić. Nawet podczas procesu kłamał pod przysięgą, dlatego nie mieli jak go zawiesić. Było pewne, że to on jest przekupywanym przez Jamesa sędzią w innych sprawach. Musiałam tylko to udowodnić. Gdyby udało się dotrzeć do niego i sprytnie go podejść, mogłabym spokojnie wkopać Adamsa. Jedyne co musiałam zrobić, to wymyślić przebiegły plan i dojść jakoś do Rogersa. 

Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno. Popatrzyłam na zegarek i zorientowałam się, że jest po ósmej. Zamknęłam pośpiesznie komputer i wzięłam wszystkie moje rzeczy. Napisałam do Paula, że będę przed dziewiątą, czyli zostało mi... niecałe pół godziny. Na całe szczęście będąc mądrzejsza, wzięłam ze sobą luźniejsze ubrania i nie musiałam wracać się do domu. Wystarczyło dojść do samochodu, przebrać się, a potem jechać do Paula, co w najlepszym wypadku zajmie mi niecałe dwadzieścia minut, czyli wyrobię się wprost idealnie. Przeszłam przez opustoszałe już biuro. Jedynie przy kilku biurkach paliło się nadal światło, co mnie wcale jakoś nie zdziwiło. Zeszłam do garażu podziemnego i otwarłam drzwi mojego mercedesa. Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie było. Byłam zupełnie sama. Wyciągnęłam torbę sportową do której upchałam jeansy, biały podkoszulek i buty sportowe. Odetchnęłam z ulgą na myśl o wygodnym ubraniu, po kilkugodzinnym siedzeniu w sukience i chodzeniu w butach na obcasie. Stanęłam przy otwartych drzwiach, żeby móc jakoś rozpiąć zamek sukienki i sięgnęłam do tyłu, nieudolnie starając się go rozpiąć. Na szczęście byłam dosyć rozciągnięta i jeszcze chwila a... Usłyszałam chrząknięcie i momentalnie podskoczyłam.
- Może ci z tym pomóc? - spytał niewątpliwie męski głos. Odwróciłam się jak poparzona i zobaczyłam przed sobą nikogo innego jak sławetnego Jamesa Adamsa. "Boże dopomóż... za jakie grzechy?" jęknęłam w myślach i przybrałam najbardziej pewną siebie pozę na którą było mnie stać w tym momencie. Stał przede mną z tym dziwnym uśmieszkiem na ustach, który pewnie niejedną dziewczynę w firmie przyprawiał o palpitacje serca. Aż za dobrze znałam ten typ facetów. Tu się uśmiechnąć, tu skomplementować a potem szybki seks w składziku na miotły i arrivederci!
- Nie dzięki, poradzę sobie z tym jakoś sama - odpowiedziałam. Zlustrowałam go od góry do dołu. Był ubrany w ciemny garnitur z wyższej półki, a w ręce trzymał teczkę na dokumenty. Co on tak właściwie robił tu o tej porze? Przecież miał wrócić dopiero jutro... Przynajmniej tak sądziła Rachel. 
- Dla mnie to żaden problem, a dla ciebie zapewne kolejne kilka minut wyginania się w celu dosięgnięcia do zamka od sukienki - powiedział widocznie rozbawiony. 
- Nie odpuścisz, prawda? - westchnęłam.
- Nie, jeśli widzę damę w potrzebie - jego uśmiech się powiększył i zrobił krok do przodu z miną pytającą o pozwolenie. 
- Dżentelmen... - prychnęłam pod nosem sarkastycznie, nie wiedząc czy mój towarzysz to usłyszał czy nie. Zresztą, nie obchodziło mnie to. Odwróciłam się i odgarnęłam włosy z pleców.
- Tak właściwie to czemu przebierasz się w garażu podziemnym? – spytał. – Nie lepiej iść do jakiejś łazienki w biurowcu?
- Widzisz, jestem na wysokich obcasach i po całym dniu pracy. Wiem, że pewnie tego nie rozumiesz, bo nigdy nie miałeś takiego cuda na nodze, ale uwierz mi na słowo... cały dzień w takich butach, to po prostu nie może być wygodne – uśmiechnęłam się sarkastycznie, powstrzymując się od przewrócenia oczami. – Poza tym, nie sądziłam, że o tej porze ktoś tu będzie się szwendał i robił za marnego podglądacza.
- A ja nie wiedziałem, że odbywają się tu takie spektakle – prawie słyszałam w jego głosie nutę rozbawienia.
- Widzisz... tyle w życiu cię omija...
Usłyszałam charakterystyczny odgłos rozpinanego zamka i przez moment poczułam na kręgosłupie jego zimną dłoń, co spowodowało niechciany i nieprzyjemny dreszcz, który mną wzdrygnął. 
- Dziękuję - mruknęłam i odwróciłam się z powrotem w jego stronę. 
- Jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, jestem zawsze gotowy i chętny do pomocy – puścił mi oczko, na co miałam mu od razu odpowiedzieć, że zobaczymy się szybciej niż sądzi, bo jestem jego nową sekretarką, lecz na całe szczęście zrezygnowałam z tego pomysłu szybciej niż wpadł mi do głowy. On mnie nie znał i ja też teoretycznie nie powinnam, więc byłoby to dziwne i podejrzane, gdybym przyznała mu się, że jest moim nowym "szefem".
- Jeśli pozwolisz, to chciałabym się przebrać - posłałam mu wymowne spojrzenie, ale on dalej drążył.
- Pracujesz w tym budynku?
- Odkrywczy jesteś! Może dać ci za to nagrodę?
- Numer by wystarczył - uśmiechnął się przebiegle a mnie wryło. "Teraz to chyba sobie kpisz..."
- Na mój numer trzeba sobie zasłużyć.
- Sugerujesz, że jeszcze będę miał do tego okazję?
- Kto wie... zobaczymy co przyniesie czas i okoliczności - uśmiechnęłam się przebiegle. Z chwili na chwilę czuję jeszcze większą satysfakcję, myśląc o tym, jak za niedługo cię wkopię... Usłyszałam odbijający się echem od ścian garażu, dzwonek telefonu. Adams wyciągnął urządzenie z kieszeni i przyłożył do ucha.
- Tak? ... Mhm, już idę... - przewrócił oczami. Przez moment wydawał się być naprawdę poirytowany - No przecież mówię! Zaraz tam będę. - rozłączył się i włożył telefon z powrotem do kieszeni spodni. - Obowiązki wzywają. Miło było cię... poznać?
- Tak... idź już lepiej. Jeszcze przez te nieudolne próby zaimponowania mi swoim ciętym językiem, twoi współpracownicy się na ciebie nie doczekają.
- Jeszcze się okaże, czy tak nieudolne. 
- Marzysz chyba. Nie masz nawet pewności, że kiedykolwiek się jeszcze spotkamy.
- Nie wierzę w przypadki - mrugnął i poszedł w kierunku windy wyprowadzającej z garażu. - Do następnego! - krzyknął przez ramię.
- A niech cię... - powiedziałam pod nosem, ale stwierdziłam, że nie skończę. Przecież co mnie obchodzi taki dupek? Wróciłam do czynności, która skutecznie została mi przerwana. 
Przebrana już w wygodne dresy, usiadłam za kółkiem i odpaliłam silnik samochodu. Spojrzałam na zegarek i westchnęłam... Przez niego się spóźnię. Miejmy nadzieję, że Paul się nie wkurzy, jeśli przyjadę nieco później.

Wjechałam na podjazd i wyciągnęłam z tylnego siedzenia zapakowane w ozdobny papier pudełko. Zapukałam do drzwi i po chwili zobaczyłam w nich Paula z Krissy na ramionach.
- Cześć ciociu! - wykrzyczała mała. - Mamo, ciocia Amanda przyszła!
- Cześć maluchu! - uśmiechnęłam się szczerze.
- Popatrz ciociu, tatuś jest moim konikiem! Wio koniku! - zaczęła powtarzać szamotając się na jego barkach, a Paul zaprosił mnie gestem ręki do środka po czym pobiegł podskakując przez przedpokój, zrobił kółko w salonie dookoła foteli i kanapy, po czym wrócił. 
- Już wiem czemu masz taką dobrą kondycję - zaśmiałam się, podczas gdy on ściągał Krissy z ramion. 
- Czasem ta mała małpka nie daje mi odetchnąć - westchnął, co momentalnie spotkało się z dezaprobatą małej. 
- Tato! Ja nie jestem małpką, tylko dżokejem! Takim co lubi koniki!
- Dobrze dżokeju, zaraz trzeba iść do łóżka.
- Nieee... przecież ciocia dopiero przyszła. Ja chce do cioci! - objęła moją nogę i zrobiła naburmuszoną minę. 
- A co powiesz przylepo na to? - wyciągnęłam zza siebie duże zapakowane dekoracyjnym papierem pudełko. Jak Krissy je zobaczyła od razu jej oczy się zaświeciły jak małe iskierki.
- O jejku! Prezent! Dla mnie? - pokiwałam głową i podałam jej pakunek.
- Co się mówi skarbie? - odezwał się Paul.
- Dziękuję ciociu! - krzyknęła uradowana i wystawiła rączki. Kucnęłam przy niej i dziewczynka mocno się we mnie wtuliła i pocałowała mnie w policzek.
- Nie ma za co, kochanie. Mam nadzieję, że będzie ci się podobał - uśmiechnęłam się i popatrzyłam jak Krissy bierze pudełko niewiele mniejsze od niej i niesie do kuchni, gdzie najprawdopodobniej urzędowała Jane. 
- Wchodź. Napijesz się czegoś? Kawy? - spytał Paul.
- Czytasz mi w myślach... - uśmiechnęłam się i poszłam za Krissy w kierunku kuchni.
- Po prostu dobrze cię znam - parsknął. - Gdybyś miała do wyboru jakiś napój z niesamowitymi odmładzającymi właściwościami i kawę, wybrałabyś to drugie.
- Po co mi napój odmładzający, skoro jestem młoda i piękna? - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, co spotkało się z jego śmiechem. 
- Do czasu, Shieffield... do czasu.
- Amanda! Jak dobrze cię widzieć! - Jane podeszła do mnie i mnie przytuliła. Jej brzuszek ciążowy był coraz większy i gdyby nie to, że widziałam ją już w tym stanie, bałabym się, że mogłaby zaraz pęknąć przy swojej szczupłej sylwetce. - Właśnie robiłam kolację dla Paula. Może też się skusisz? - spytała.
- Nie dziękuję. Jadłam w przerwie od pracy i nie jestem głodna. Za to dobrą kawą bym nie pogardziła.
- Już się robi! - poinformował nas Paul stojąc przy ekspresie do kawy. - Opowiadaj lepiej jak w pracy.
- Jak w pracy? Hmm... a jak ma być? Nijak. Poznałam dziś mojego szefa - powiedziałam kładąc sarkastyczny nacisk na słowo "szefa".
- I jaki jest? - spytała Jane. 
- James Adams? Na razie krążą mi po głowie trzy słowa które go idealnie określają: Pewny siebie dupek. - powiedziałam ciszej, żeby Krissy siedząca w salonie obok tego nie słyszała. 
- Woah... widzę, że będziesz miała jedną z ciekawszych spraw. Czym sobie zasłużył na takie określenie? - spytał rozbawiony Paul.
- Tym... Po prostu tym, że jest. I tyle. Kropka. - Przecież nie opowiem im o niewątpliwie ciekawych okolicznościach spotkania Adamsa. Paul wypominałby mi to chyba do końca moich dni i jeszcze dłużej. 
- Proszę, twoja kawa - blondyn podał mi kubek z gorącym i cudownie pachnącym napojem. Od razu upiłam łyk napoju bogów.
- Dzięki. Jak zawsze genialna. 
- Wiem, bo ja robiłem - wyszczerzył się.
- Już się tak nie chwal, baristo od siedmiu boleści! - prychnęłam. 
- Ma się te talenty - Paul przewrócił oczami. - Tak nawiasem mówiąc, to chyba będę miał do ciebie interes. 
- Jaki? - spytałam zaciekawiona upijając kolejny łyk. 
- Eddie z tych wszystkich nerwów się rozchorował a ja nie mam partnera, gdyby doszło do jakiejś akcji w terenie. A nie chwaląc się, jestem coraz bliżej rozwikłania tej sprawy, więc możliwe, że do czegoś takiego dojdzie. Nie pójdę sam jeśli będę musiał. A poza tym, moim skromnym zdaniem i nie wychwalając za bardzo ciebie, tworzymy najlepszą parę, jeśli chodzi o takie bzdury, więc...
- Ej, kolego, nie zapędzaj się z tą najlepszą parą. Twoja żona stoi obok - zaśmiałam się, a Jane mi zawtórowała. 
- Moja żona wie o naszym pracowym romansie, nie martw się - Paul objął mnie ramieniem i zrobił głupią minę.
- Uff... ulżyło mi, bo już myślałam, że będę się zaraz musiała tłumaczyć – zrobiłam młynka oczami.
- To jak Shieffield? Wchodzisz w to?
- W akcję? Jasne! Przyda mi się, skoro w najbliższym czasie będę siedzieć za biurkiem i udawać sekretarkę.
- No to świetnie! Jak tylko będę miał więcej informacji, dam od razu ci znać. 

Wróciłam do mieszkania przed północą. Ściągnęłam z siebie ubrania i weszłam do wanny z gorącą wodą. Odprężyłam się po długim dniu pracy i obowiązków i przymknęłam na chwilę oczy, rozmyślając o wszystkim i o niczym. Nagle przypomniałam sobie o tym, że miałam pisać do Alana. W końcu obiecałam sobie, że to zrobię, a do tego zakład sam się nie wygra. Gdy wyszłam i owinęłam się ręcznikiem, napisałam i wysłałam sms'a, żeby go nie obudzić telefonem w środku nocy.
"Jak będziesz miał chwilę to zadzwoń. Jeśli masz ochotę, możemy jutro wyskoczyć na jakąś kawę lub cokolwiek."
Byłam nieco zaskoczona kiedy niecałe dwie minuty później mój telefon się rozdzwonił. Odebrałam i usłyszałam w słuchawce głos Alana.
- Nie sądziłem, że tak szybko zadzwonisz.
- Ja również... - przyznałam.
- Jak samopoczucie po wczorajszym wieczorze?
- Nie będę narzekać. Tabletki zdecydowanie pomogły - zaśmiałam się. - Dzięki za odwiezienie mnie do domu. 
- Nie ma sprawy. Więc jak? Kawa? - spytał.
- Bardzo chętnie. Możesz przyjść po mnie jutro koło... siedemnastej? 
- O siedemnastej kończę zajęcia teatralne. Będę siedemnasta trzydzieści. 
- Dobrze, w takim razie do zobaczenia! - uśmiechnęłam się, choć wiedziałam, że Alan tego nie zobaczy.
- Dobranoc Amando.
- Dobranoc.  
Odłożyłam telefon na stolik i udałam się do pokoju po coś wygodnego do spania. Założyłam pidżamę składającą się z krótkich spodenek i podkoszulka na ramiączkach. Weszłam do sypialni i przetarłam oczy ręką. Dawno nie odczuwałam takiego zmęczenia. Dosłownie oczy mi się kleiły i same zamykały, prosząc o odrobinę snu. Doszłam do łóżka po ciemku, znając drogę na pamięć. Ułożyłam się na poduszce, ale coś się nie zgadzało. Zamiast miękkiej faktury pościeli, poczułam coś innego. Papier.
Szybko podniosłam się i zapaliłam lampkę stojącą na szafce nocnej. Zajęło mi kilka dobrych sekund przyzwyczajenie oczu do nagłego blasku żarówki. Chwyciłam skrawek papieru i w momencie w którym przeczytałam wydrukowany napis, serce stanęło mi w klatce piersiowej. 
"Nie ciesz się na zapas, bo zamienię Twoje życie w piekło."