4. Introduction
- Tak właśnie wygląda rozmieszczenie pomieszczeń w naszej
firmie. Dzień lub dwa i we wszystkim się połapiesz – podeszłyśmy do biurka
Rachel, a ona kontynuowała. – Prezes zazwyczaj pojawia się około godziny
dziewiątej, lub dziesiątej. Zawsze musisz być tu przed nim, żeby dopilnować
grafików, umawiać spotkania i odbierać telefony. Myślę, że sobie poradzisz. Nie
raz może się również zdarzyć, że będziesz musiała gdzieś z nim jechać, załatwić
coś za niego lub dowieźć mu dokumenty do sądu. Jesteś jego uszami i oczami w
tej firmie.
- Okej. Jest coś jeszcze o czym powinnam wiedzieć?
- W zasadzie to chyba nie. Gdybyś czegoś nie wiedziała to
dzwoń od razu do mnie. Domyślam się, że może nie być ci łatwo z wykonywaniem
obowiązków w tej firmie oraz robieniem tego, po co tu przyszłaś. – powiedziała
nieco ciszej.
Tak. Rachel wiedziała po co tu jestem i była jedną z
wtajemniczonych. Cieszyłam się z tego, ponieważ gdyby o niczym nie wiedziała,
byłoby mi znacznie ciężej.
- Gdyby okazało się, że nie możesz przyjść, albo musisz być
na komendzie daj mi wcześniej znać, to cię zastąpię. Zdaję sobie sprawę z tego,
że będziesz miała teraz wiele na głowie. James wie, że muszę na jakiś czas
przystopować z pracą, ze względu na zdrowie. Twoi ludzie załatwili mi fałszywe
zwolnienie lekarskie. Mówiłam mu, że możliwe, że kilka razy przyjdę jeśli będę
potrzebna, ale na ten czas załatwię zastępstwo.
- Dobrze. A tak właściwie to gdzie on jest? – spytałam
zdziwiona, że jeszcze go nie ‘poznałam’.
- Wyjechał by negocjować kontrakt dla jednego z
ważniejszych klientów kancelarii. Wróci najprawdopodobniej jutro. Myślę, że
doskonale wiesz jak wygląda, więc nie zaliczysz żadnej wpadki – blondynka
uśmiechnęła się i zaczęła zgarniać swoje rzeczy. – Będę się zbierać. Jakby coś
się działo, to jesteśmy w kontakcie Amando. – podała mi rękę, a ja ją
uścisnęłam. – Aha! I jeszcze jedno. Czarna z jedną kostką cukru. Bez mleka –
mrugnęła i skierowała się w stronę wind, do których prowadził długi hol.
Rozglądnęłam się dookoła, ale moje oczy nie zarejestrowały
nikogo w pobliżu. Stwierdziłam, że to dobra chwila by rozejrzeć się po
gabinecie Adamsa. Weszłam do środka przez szklane drzwi, zamykając je ostrożnie
za sobą. Jeszcze raz obejrzałam się za siebie, przekonując się o tym, że nikt
mnie nie widzi i zaczęłam przeglądać wszystkie dokumenty znajdujące się na
wierzchu. Nie sądziłam, że uda mi się coś znaleźć i miałam rację. Gdyby miał
coś ukrywać, na pewno nie położyłby tego na środku biurka i teoretycznie
dostępnego dla wszystkich pomieszczenia.
W jego gabinecie panował totalny ład i porządek. Na środku
stało mahoniowe biurko, na którym spostrzegłam ramkę ze zdjęciem. Na zdjęciu
znajdował się sam Adams oraz jakaś kobieta. Po prawej stronie ustawione były
dwa regały zrobione z identycznego drewna, a po lewej ciemnobrązowa, skórzana
kanapa, dwa fotele i szklany stolik. Za kanapami ustawione było coś,
przypominające mini barek, na którym stał fikus i wazon z czerwonymi
różami. Jedynym co zwróciło moją uwagę
była zamknięta na klucz szafka ukryta pod biurkiem, ale stwierdziłam, że
włamywanie się do niej nie będzie najlepszym pomysłem, kiedy w dowolnym
momencie ktoś mógłby to zobaczyć. Zajmę się tym kiedy indziej. Czułam się nieco
skołowana wiedząc, że z wierzchu wszystko wygląda na uporządkowane. Osoby które
miały coś na sumieniu zazwyczaj w pewien sposobów zostawiały za sobą jakieś
ślady.
Jakiekolwiek.
Wyciągnęłam z torebki małą pluskwę i założyłam ją w
niewidocznym miejscu pod biurkiem. Była to pierwsza i najważniejsza rzecz do
zrobienia. Jeśli Adams przeprowadzałby w tej sprawie jakieś rozmowy, wszystko
miałabym zarejestrowane na nagraniu i mogłabym zamknąć to w krótkim czasie,
mając niepodważalny dowód. Jednak zazwyczaj nie było to takie proste. Jeśli był
choć trochę mądry, nie załatwiałby takich spraw w biurze.
Jak tylko wyszłam z gabinetu i usiadłam na krześle za
wysokim kontuarem, zobaczyłam na horyzoncie idącą w moim kierunku niską
blondynkę. Jej włosy były nieco roztrzepane pod wpływem szybkiego i
machinalnego kroku, a ona co chwilę nerwowo je poprawiała. Podeszła i oparła
się na rękach, a z jej ust wyleciał szybki potok słów.
- Jejku! Słyszałam, że ktoś ma zastąpić Rachel. Biedaczka,
coś ma ze zdrowiem... ale mimo wszystko się cieszę. Dobrze ci z oczu patrzy! –
uśmiechnęła się a ja nie wiedząc jak zareagować, tylko się w nią wpatrywałam z
wymalowanym pytaniem na twarzy. – Ach, tak! Wybacz moje maniery... Jestem Ella!
– wyciągnęła do mnie rękę, najprawdopodobniej stając na palcach.
- Olivia – bąknęłam krótko, przypominając sobie o imieniu
wypisanym na fałszywych dokumentach.
- Jestem sekretarką George’a Collinsa, wspólnika James’a –
uśmiechnęła się promiennie jakby to było dla niej jakieś wyróżnienie. Nachyliła
się do mnie i zaczęła mówić konspiracyjnym szeptem- Jeśli mam być z tobą
szczera, to James z Georgem byli kiedyś przyjaciółmi, nawet nie wiesz jak
wielkimi! Razem założyli tą kancelarię, chociaż James miał większe udziały. No
ale ostatnio nie wiem co się stało, bo są pomiędzy nimi jakieś spięcia i ciągle
się kłócą... Jak stare małżeństwo – zachichotała. – Tylko pamiętaj! Ja coś, to
nie wiesz tego ode mnie! – Odsunęła się i uniosła ręce do góry w geście
obronnym.
- Dobrze... – nie dała mi nawet dokończyć i wcięła mi się w
zdanie.
- Miło było cię poznać, ale muszę już wracać do swoich
spraw. - Uśmiechnęła się jeszcze raz i odeszła tym swoim szybkim, niedbałym
krokiem, jakby nagle przypomniała sobie o czymś ważnym. Nie wiedziałam jak
zareagować, więc po prostu siedziałam osłupiała patrząc w miejsce, gdzie
jeszcze przed chwilą stała. Cóż... nie sprawiała wrażenia osoby z wysokim
ilorazem inteligencji, ale na pierwszy rzut oka było widać, że jest niesamowitą
plotkarą i wie bardzo dużo o tym co w trawie piszczy. Czasem po prostu
wystarczy kilka sekund i wiesz z kim masz do czynienia. Takie... mocne pierwsze
wrażenie. Na pewno kiedyś to jej plotkarstwo jeszcze mi się przyda, choć nie
wątpiłam, że wytrzymać z nią może być ciężko.
Wstałam i poszłam do aneksu kuchennego który wcześniej
pokazała mi Rachel. Zrobiłam sobie dużą kawę i wypiłam prawie połowę uzależniającego
napoju na miejscu. Och... tego potrzebowałam! Gdy szłam spowrotem pod biuro
Adamsa zatrzymałam się na sekundę widząc za szklaną ścianką od jednego z biur
dwóch ostro kłócących się mężczyzn. Jeden z nich zauważył mnie i momentalnie
podszedł zaciągając rolety. Zastanawiałam się kim mogli być mężczyźni ale gdy
zobaczyłam idącą do biurka znajdującego się przed gabinetem Ellę, zorientowałam
się, że jednym z nich musiał być Collins. Ruszyłam dalej przed siebie i
usiadłam na wygodnym, obrotowym fotelu. Wyciągnęłam telefon i odczytałam
wiadomości, które musiały przyjść po tym jak wyciszyłam urządzenie dwie godziny
temu. Jedna z nich od Paula: "Jane prosi mnie, żebym przypomniał ci o tej
książce, którą miałaś jej pożyczyć. No i przy okazji zaprasza na kawę ;)"
Druga reklama od operatora którą od razu wykasowałam, nie
chcąc zaśmiecać skrzynki. Odłożyłam telefon i postanowiłam zalogować się na
komputerze Rachel i przeszukać najpierw go. Może będzie tam coś co dziewczyna
przypadkowo pominęła? Wpisałam hasło które wcześniej podała mi blondynka i
zalogowałam się do systemu. Zaczęłam przeglądać katalogi zapisane na dysku. Na
pierwszy ogień poszedł ten pod tytułem: "Aktualne sprawy
kancelarii". Jak na razie mieli dziewięć spraw w toku. Szukałam tej
prowadzonej przez Adamsa, żeby przyjrzeć się jej dokładnie i sprawdzić czy nie
ma tam żadnych niepokojących rzeczy, ale wszystko wyglądało jak powinno.
Podpisana umowa z firmą KovaCars, wszelkie dokumenty i papiery sądowe. Klikałam
na kolejne pliki i czytałam uważnie ich treść, ale wszystko się zgadzało. Nie
miałam punktu zaczepienia. Jedyną rubryką na którą mogłam jeszcze zwrócić
uwagę, to sędzia który prowadził proces, ale nigdzie nie znalazłam
interesującego mnie nazwiska. Musiałabym poczekać na nową sprawę, lub
przyglądnąć się starszym, ale na to nie miałam aż tak dużej ilości czasu.
Wszystko rozchodziło się nie tylko o szantaż i przekupienie
połowy ławy przysięgłych, ale przede wszystkim o sędziego Rogersa. Wszyscy
wiedzieli, że jest kłamliwą i przekupną szują, ale nikt nie był w stanie mu
tego udowodnić. Nawet podczas procesu kłamał pod przysięgą, dlatego nie mieli
jak go zawiesić. Było pewne, że to on jest przekupywanym przez Jamesa sędzią w
innych sprawach. Musiałam tylko to udowodnić. Gdyby udało się dotrzeć do niego i
sprytnie go podejść, mogłabym spokojnie wkopać Adamsa. Jedyne co musiałam
zrobić, to wymyślić przebiegły plan i dojść jakoś do Rogersa.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno. Popatrzyłam
na zegarek i zorientowałam się, że jest po ósmej. Zamknęłam pośpiesznie
komputer i wzięłam wszystkie moje rzeczy. Napisałam do Paula, że będę przed
dziewiątą, czyli zostało mi... niecałe pół godziny. Na całe szczęście będąc
mądrzejsza, wzięłam ze sobą luźniejsze ubrania i nie musiałam wracać się do
domu. Wystarczyło dojść do samochodu, przebrać się, a potem jechać do Paula, co
w najlepszym wypadku zajmie mi niecałe dwadzieścia minut, czyli wyrobię się
wprost idealnie. Przeszłam przez opustoszałe już biuro. Jedynie przy kilku
biurkach paliło się nadal światło, co mnie wcale jakoś nie zdziwiło. Zeszłam do
garażu podziemnego i otwarłam drzwi mojego mercedesa. Rozejrzałam się dookoła,
ale nikogo nie było. Byłam zupełnie sama. Wyciągnęłam torbę sportową do której
upchałam jeansy, biały podkoszulek i buty sportowe. Odetchnęłam z ulgą na myśl
o wygodnym ubraniu, po kilkugodzinnym siedzeniu w sukience i chodzeniu w butach
na obcasie. Stanęłam przy otwartych drzwiach, żeby móc jakoś rozpiąć zamek
sukienki i sięgnęłam do tyłu, nieudolnie starając się go rozpiąć. Na szczęście byłam
dosyć rozciągnięta i jeszcze chwila a... Usłyszałam chrząknięcie i momentalnie
podskoczyłam.
- Może ci z tym pomóc? - spytał niewątpliwie męski głos.
Odwróciłam się jak poparzona i zobaczyłam przed sobą nikogo innego jak
sławetnego Jamesa Adamsa. "Boże
dopomóż... za jakie grzechy?" jęknęłam
w myślach i przybrałam najbardziej pewną siebie pozę na którą było mnie stać w
tym momencie. Stał przede mną z tym dziwnym uśmieszkiem na ustach, który pewnie
niejedną dziewczynę w firmie przyprawiał o palpitacje serca. Aż za dobrze
znałam ten typ facetów. Tu się uśmiechnąć, tu skomplementować a potem szybki
seks w składziku na miotły i arrivederci!
- Nie dzięki, poradzę sobie z tym jakoś sama -
odpowiedziałam. Zlustrowałam go od góry do dołu. Był ubrany w ciemny garnitur z
wyższej półki, a w ręce trzymał teczkę na dokumenty. Co on tak właściwie robił
tu o tej porze? Przecież miał wrócić dopiero jutro... Przynajmniej tak sądziła
Rachel.
- Dla mnie to żaden problem, a dla ciebie zapewne kolejne
kilka minut wyginania się w celu dosięgnięcia do zamka od sukienki - powiedział
widocznie rozbawiony.
- Nie odpuścisz, prawda? - westchnęłam.
- Nie, jeśli widzę damę w potrzebie - jego uśmiech się
powiększył i zrobił krok do przodu z miną pytającą o pozwolenie.
- Dżentelmen... - prychnęłam pod nosem sarkastycznie, nie
wiedząc czy mój towarzysz to usłyszał czy nie. Zresztą, nie obchodziło mnie to.
Odwróciłam się i odgarnęłam włosy z pleców.
- Tak właściwie to czemu przebierasz się w garażu
podziemnym? – spytał. – Nie lepiej iść do jakiejś łazienki w biurowcu?
- Widzisz, jestem na wysokich obcasach i po całym dniu
pracy. Wiem, że pewnie tego nie rozumiesz, bo nigdy nie miałeś takiego cuda na
nodze, ale uwierz mi na słowo... cały dzień w takich butach, to po prostu nie
może być wygodne – uśmiechnęłam się sarkastycznie, powstrzymując się od
przewrócenia oczami. – Poza tym, nie sądziłam, że o tej porze ktoś tu będzie
się szwendał i robił za marnego podglądacza.
- A ja nie wiedziałem, że odbywają się tu takie spektakle –
prawie słyszałam w jego głosie nutę rozbawienia.
- Widzisz... tyle w życiu cię omija...
Usłyszałam charakterystyczny odgłos rozpinanego zamka i
przez moment poczułam na kręgosłupie jego zimną dłoń, co spowodowało niechciany
i nieprzyjemny dreszcz, który mną wzdrygnął.
- Dziękuję - mruknęłam i odwróciłam się z powrotem w jego
stronę.
- Jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy, jestem zawsze gotowy i
chętny do pomocy – puścił mi oczko, na co miałam mu od razu odpowiedzieć, że
zobaczymy się szybciej niż sądzi, bo jestem jego nową sekretarką, lecz na całe
szczęście zrezygnowałam z tego pomysłu szybciej niż wpadł mi do głowy. On mnie
nie znał i ja też teoretycznie nie powinnam, więc byłoby to dziwne i
podejrzane, gdybym przyznała mu się, że jest moim nowym "szefem".
- Jeśli pozwolisz, to chciałabym się przebrać - posłałam mu
wymowne spojrzenie, ale on dalej drążył.
- Pracujesz w tym budynku?
- Odkrywczy jesteś! Może dać ci za to nagrodę?
- Numer by wystarczył - uśmiechnął się przebiegle a mnie
wryło. "Teraz to chyba
sobie kpisz..."
- Na mój numer trzeba sobie zasłużyć.
- Sugerujesz, że jeszcze będę miał do tego okazję?
- Kto wie... zobaczymy co przyniesie czas i okoliczności -
uśmiechnęłam się przebiegle. Z chwili na chwilę czuję jeszcze większą
satysfakcję, myśląc o tym, jak za niedługo cię wkopię... Usłyszałam
odbijający się echem od ścian garażu, dzwonek telefonu. Adams wyciągnął
urządzenie z kieszeni i przyłożył do ucha.
- Tak? ... Mhm, już idę... - przewrócił oczami. Przez
moment wydawał się być naprawdę poirytowany - No przecież mówię! Zaraz tam
będę. - rozłączył się i włożył telefon z powrotem do kieszeni spodni. -
Obowiązki wzywają. Miło było cię... poznać?
- Tak... idź już lepiej. Jeszcze przez te nieudolne próby
zaimponowania mi swoim ciętym językiem, twoi współpracownicy się na ciebie nie
doczekają.
- Jeszcze się okaże, czy tak nieudolne.
- Marzysz chyba. Nie masz nawet pewności, że kiedykolwiek
się jeszcze spotkamy.
- Nie wierzę w przypadki - mrugnął i poszedł w kierunku
windy wyprowadzającej z garażu. - Do następnego! - krzyknął przez ramię.
- A niech cię... - powiedziałam pod nosem, ale
stwierdziłam, że nie skończę. Przecież co mnie obchodzi taki dupek? Wróciłam do
czynności, która skutecznie została mi przerwana.
Przebrana już w wygodne dresy, usiadłam za kółkiem i odpaliłam
silnik samochodu. Spojrzałam na zegarek i westchnęłam... Przez niego się
spóźnię. Miejmy nadzieję, że Paul się nie wkurzy, jeśli przyjadę nieco później.
Wjechałam na podjazd i wyciągnęłam z tylnego siedzenia
zapakowane w ozdobny papier pudełko. Zapukałam do drzwi i po chwili zobaczyłam
w nich Paula z Krissy na ramionach.
- Cześć ciociu! - wykrzyczała mała. - Mamo, ciocia Amanda
przyszła!
- Cześć maluchu! - uśmiechnęłam się szczerze.
- Popatrz ciociu, tatuś jest moim konikiem! Wio koniku! -
zaczęła powtarzać szamotając się na jego barkach, a Paul zaprosił mnie gestem
ręki do środka po czym pobiegł podskakując przez przedpokój, zrobił kółko w
salonie dookoła foteli i kanapy, po czym wrócił.
- Już wiem czemu masz taką dobrą kondycję - zaśmiałam się,
podczas gdy on ściągał Krissy z ramion.
- Czasem ta mała małpka nie daje mi odetchnąć - westchnął,
co momentalnie spotkało się z dezaprobatą małej.
- Tato! Ja nie jestem małpką, tylko dżokejem! Takim co lubi
koniki!
- Dobrze dżokeju, zaraz trzeba iść do łóżka.
- Nieee... przecież ciocia dopiero przyszła. Ja chce do
cioci! - objęła moją nogę i zrobiła naburmuszoną minę.
- A co powiesz przylepo na to? - wyciągnęłam zza siebie
duże zapakowane dekoracyjnym papierem pudełko. Jak Krissy je zobaczyła od razu
jej oczy się zaświeciły jak małe iskierki.
- O jejku! Prezent! Dla mnie? - pokiwałam głową i podałam
jej pakunek.
- Co się mówi skarbie? - odezwał się Paul.
- Dziękuję ciociu! - krzyknęła uradowana i wystawiła
rączki. Kucnęłam przy niej i dziewczynka mocno się we mnie wtuliła i pocałowała
mnie w policzek.
- Nie ma za co, kochanie. Mam nadzieję, że będzie ci się
podobał - uśmiechnęłam się i popatrzyłam jak Krissy bierze pudełko niewiele
mniejsze od niej i niesie do kuchni, gdzie najprawdopodobniej urzędowała Jane.
- Wchodź. Napijesz się czegoś? Kawy? - spytał Paul.
- Czytasz mi w myślach... - uśmiechnęłam się i poszłam za
Krissy w kierunku kuchni.
- Po prostu dobrze cię znam - parsknął. - Gdybyś miała do
wyboru jakiś napój z niesamowitymi odmładzającymi właściwościami i kawę,
wybrałabyś to drugie.
- Po co mi napój odmładzający, skoro jestem młoda i piękna?
- wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, co spotkało się z jego śmiechem.
- Do czasu, Shieffield... do czasu.
- Amanda! Jak dobrze cię widzieć! - Jane podeszła do mnie i
mnie przytuliła. Jej brzuszek ciążowy był coraz większy i gdyby nie to, że
widziałam ją już w tym stanie, bałabym się, że mogłaby zaraz pęknąć przy swojej
szczupłej sylwetce. - Właśnie robiłam kolację dla Paula. Może też się skusisz?
- spytała.
- Nie dziękuję. Jadłam w przerwie od pracy i nie jestem
głodna. Za to dobrą kawą bym nie pogardziła.
- Już się robi! - poinformował nas Paul stojąc przy
ekspresie do kawy. - Opowiadaj lepiej jak w pracy.
- Jak w pracy? Hmm... a jak ma być? Nijak. Poznałam dziś mojego
szefa - powiedziałam kładąc sarkastyczny nacisk na słowo "szefa".
- I jaki jest? - spytała Jane.
- James Adams? Na razie krążą mi po głowie trzy słowa które
go idealnie określają: Pewny siebie dupek. - powiedziałam ciszej, żeby Krissy
siedząca w salonie obok tego nie słyszała.
- Woah... widzę, że będziesz miała jedną z ciekawszych
spraw. Czym sobie zasłużył na takie określenie? - spytał rozbawiony Paul.
- Tym... Po prostu tym, że jest. I tyle. Kropka. - Przecież
nie opowiem im o niewątpliwie ciekawych okolicznościach spotkania Adamsa. Paul
wypominałby mi to chyba do końca moich dni i jeszcze dłużej.
- Proszę, twoja kawa - blondyn podał mi kubek z gorącym i
cudownie pachnącym napojem. Od razu upiłam łyk napoju bogów.
- Dzięki. Jak zawsze genialna.
- Wiem, bo ja robiłem - wyszczerzył się.
- Już się tak nie chwal, baristo od siedmiu boleści! -
prychnęłam.
- Ma się te talenty - Paul przewrócił oczami. - Tak
nawiasem mówiąc, to chyba będę miał do ciebie interes.
- Jaki? - spytałam zaciekawiona upijając kolejny łyk.
- Eddie z tych wszystkich nerwów się rozchorował a ja nie
mam partnera, gdyby doszło do jakiejś akcji w terenie. A nie chwaląc się,
jestem coraz bliżej rozwikłania tej sprawy, więc możliwe, że do czegoś takiego
dojdzie. Nie pójdę sam jeśli będę musiał. A poza tym, moim skromnym zdaniem i
nie wychwalając za bardzo ciebie, tworzymy najlepszą parę, jeśli chodzi o takie
bzdury, więc...
- Ej, kolego, nie zapędzaj się z tą najlepszą parą. Twoja
żona stoi obok - zaśmiałam się, a Jane mi zawtórowała.
- Moja żona wie o naszym pracowym romansie, nie martw się -
Paul objął mnie ramieniem i zrobił głupią minę.
- Uff... ulżyło mi, bo już myślałam, że będę się zaraz
musiała tłumaczyć – zrobiłam młynka oczami.
- To jak Shieffield? Wchodzisz w to?
- W akcję? Jasne! Przyda mi się, skoro w najbliższym czasie
będę siedzieć za biurkiem i udawać sekretarkę.
- No to świetnie! Jak tylko będę miał więcej informacji,
dam od razu ci znać.
Wróciłam do mieszkania przed północą. Ściągnęłam z siebie
ubrania i weszłam do wanny z gorącą wodą. Odprężyłam się po długim dniu pracy i
obowiązków i przymknęłam na chwilę oczy, rozmyślając o wszystkim i o niczym.
Nagle przypomniałam sobie o tym, że miałam pisać do Alana. W końcu obiecałam
sobie, że to zrobię, a do tego zakład sam się nie wygra. Gdy wyszłam i owinęłam
się ręcznikiem, napisałam i wysłałam sms'a, żeby go nie obudzić telefonem w
środku nocy.
"Jak będziesz miał chwilę to zadzwoń. Jeśli masz
ochotę, możemy jutro wyskoczyć na jakąś kawę lub cokolwiek."
Byłam nieco zaskoczona kiedy niecałe dwie minuty później
mój telefon się rozdzwonił. Odebrałam i usłyszałam w słuchawce głos Alana.
- Nie sądziłem, że tak szybko zadzwonisz.
- Ja również... - przyznałam.
- Jak samopoczucie po wczorajszym wieczorze?
- Nie będę narzekać. Tabletki zdecydowanie pomogły -
zaśmiałam się. - Dzięki za odwiezienie mnie do domu.
- Nie ma sprawy. Więc jak? Kawa? - spytał.
- Bardzo chętnie. Możesz przyjść po mnie jutro koło...
siedemnastej?
- O siedemnastej kończę zajęcia teatralne. Będę siedemnasta
trzydzieści.
- Dobrze, w takim razie do zobaczenia! - uśmiechnęłam się,
choć wiedziałam, że Alan tego nie zobaczy.
- Dobranoc Amando.
- Dobranoc.
Odłożyłam telefon na stolik i udałam się do pokoju po coś
wygodnego do spania. Założyłam pidżamę składającą się z krótkich spodenek i
podkoszulka na ramiączkach. Weszłam do sypialni i przetarłam oczy ręką. Dawno
nie odczuwałam takiego zmęczenia. Dosłownie oczy mi się kleiły i same zamykały,
prosząc o odrobinę snu. Doszłam do łóżka po ciemku, znając drogę na pamięć.
Ułożyłam się na poduszce, ale coś się nie zgadzało. Zamiast miękkiej faktury
pościeli, poczułam coś innego. Papier.
Szybko podniosłam się i zapaliłam lampkę stojącą na szafce
nocnej. Zajęło mi kilka dobrych sekund przyzwyczajenie oczu do nagłego blasku
żarówki. Chwyciłam skrawek papieru i w momencie w którym przeczytałam
wydrukowany napis, serce stanęło mi w klatce piersiowej.
"Nie ciesz się na zapas,
bo zamienię Twoje życie w piekło."