6. Don’t even try.
W słowie "dawaj" jest link do piosenki. Miłego czytania! x
W słowie "dawaj" jest link do piosenki. Miłego czytania! x
- Coś się stało?
- Nie, wszystko jest w porządku – skłamałam patrząc się Alanowi
prosto w oczy. – To proponujesz coś jeszcze, czy się zmywamy? – spojrzałam w
stronę zanikających i gasnących powoli na większej wysokości lampionów.
- Może odprowadzę cię do domu. Jutro rano muszę być na próbie...
Ale jeśli tylko będziesz miała ochotę się spotkać, dzwoń – blondyn uśmiechnął
się nieznacznie i wystawił w moją stronę rękę, którą chwyciłam.
Nie było mi łatwo oswoić się z wiadomością, którą przekazał mi
Paul. Czułam się jeszcze bardziej przybita i chyba wolałam usłyszeć od niego,
że nic im się nie udało znaleźć na tej głupiej kartce, niż głowić się nad tym
teraz.
Nie. Stop. Musiałam podejść do tego profesjonalnie. Przecież do
cholery, jestem profesjonalistką!
Ten spacer w kierunku mojego mieszkania dłużył mi się
niesamowicie. Bałam się, że Alan zobaczy lub wyczuje, że coś jest nie tak, ale
na całe szczęście chyba oboje woleliśmy tym razem wybrać ciszę, więc nie
musiałam z niczego się tłumaczyć.
- Może chcesz wejść do środka? – spytałam, otwierając drzwi, kiedy
dotarliśmy w końcu do mojej oazy spokoju, którą było mieszkanie.
- Jesteś pewna? – nie wiedziałam co ma oznaczać to pytanie.
Zignorowałam dziwne ukłucie w żołądku, i zaprosiłam go gestem ręki do środka.
- Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty?
- Poproszę herbatę. – Alan usiadł w salonie i zaczął przeglądać
czasopismo, które leżało na szklanym stoliku, a ja w tym czasie zrobiłam dla
niego herbatę i kawę dla siebie. Gdy weszłam do pomieszczenia, postawiłam przed
nim kubek z parującym napojem, za co podziękował. Od razu do niego sięgnął i
upił nieco gorącej herbaty.
- I jak podobał ci się pokaz?
- Było naprawdę pięknie – przyznałam.
- Czy coś jest nie tak?
- Nie, czemu? – zmarszczyłam brwi, by dodać do swojej wypowiedzi
nieco realności.
- Sam nie wiem... wydaje mi się, że jesteś jakaś cichsza... I to
od tej rozmowy przez telefon. Czy na pewno wszystko okej? – spytał widocznie
zmartwiony, a ja przytaknęłam i odwróciłam wzrok, zastanawiając się nad zmianą
tematu. – Rozumiem... –mruknął, a ja nawet nie starałam się dopytywać.
Atmosfera stała się nieco napięta przez tą drażniącą ciszę. Wstałam z kanapy i
ruszyłam do szafki kuchennej wyciągając z niej paczkę papierosów. Mam dwie
szanse. Albo nie pali i na chwilę się oderwę, albo pali i pójdzie ze mną, ale
zmieni temat. Czysto taktyczne podejście.
- Palisz?
- Teoretycznie nie, ale w praktyce czasem mi się zdarzy.
- To tak jak mnie. Chcesz? – wystawiłam w jego kierunku otwartą
paczkę, a on wyciągnął z niej jednego papierosa i ruszył za mną na balkon.
Jak zawsze o tej porze powietrze stawało się chłodniejsze ale też
przyjemniejsze. Upały potrafiły naprawdę wymęczyć człowieka, dlatego ostatnio
najczęściej zdarzało mi się pracować po nocach. Wpatrywałam się w ulicę poniżej
nas, oświetloną wieloma poruszającymi się po niej samochodami. Szum i gwar nie
dawał o sobie zapomnieć nawet po nocach. W końcu to był Nowy Jork. Życie
zaczynało się tutaj dopiero po zmroku.
- Pamiętasz czasy naszej szkoły średniej? – spytał uśmiechając
się, jakby przypomniał sobie jedną z kompromitujących historii.
- Tak... I sama nie wiem czy to dobrze czy źle... Jak o tym
pomyślę, to czasem mi aż wstyd za to co ja tam wyprawiałam – westchnęłam
uśmiechając się w duchu, że zeszliśmy na bardziej trywialne tematy.
- Nie zapomnę twojego występu na wyjeździe w ostatniej klasie,
kiedy wszystkie nauczycielki poszły spać a my wymknęliśmy się na plażę, żeby
poczekać na wschód słońca.
- Nie moja wina, że wszyscy oprócz koców wzięli ze sobą dodatkowo
hektolitry alkoholu... Wierz mi, od tamtego czasu już nie mieszam. Ale musisz
przyznać, że mój występ należał raczej do tych z grupy zajebistych.
- Z przykrością muszę stwierdzić, że Timmoty’emu nie dorastałaś do
pięt – parsknął śmiechem za co oberwał kuksańca w bok.
- Ej! Serio porównujesz moje wykonanie jednego z największych
hitów Britney Spears do Timmoty’ego?! Powinnam teraz się obrazić... –
powiedziałam poważnym głosem, ledwo powstrzymując śmiech. Na moje szczęście
byłam dość dobrą aktorką.
- Powiedzmy, że śpiewać to nawet potrafisz, ale procenty
zdecydowanie ci wtedy nie służyły – Alan zaśmiał się a ja mu zawtórowałam.
Tak... to była zdecydowanie jedna z największych porażek mojego nastoletniego
życia.
- To ty się potem mną opiekowałeś przez następną połowę wieczoru?
– spytałam nie pamiętając szczegółów.
- Taaak... Nie powiem, było to wyzwanie... Ale jak zasnęłaś mi na
kolanach to nie było tak źle. Przynajmniej w przeciwieństwie do ciebie nie
ominąłem jednego z najpiękniejszych wschodów słońca.
- Cóż... skłamałabym mówiąc, że pamiętam jakieś lepsze szczegóły z
tego dnia... Nawet po tylu latach większość znam tylko z opowiadań „naocznych
świadków” – kucnęłam i zgasiłam papierosa w popielniczce leżącej przy progu.
Oparłam się o balkon i wychyliłam podziwiając widok na miasto obleczone w
przeróżne światła. Poczułam delikatny uścisk dłoni trzymających mnie w pasie.
Obróciłam się z uśmiechem patrząc na zatroskanego Alana.
- Co robisz? – spytałam stając twarzą w jego stronę. Mężczyzna
dalej trzymał swoje ręce na mojej talii nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Wole nie mieć cię na sumieniu kiedy wypadniesz i polecisz tyle
pięter w dół – powiedział przejęty, a ja popatrzyłam na jego ręce i ponownie w
jego oczy. Był zdecydowanie blisko.
- Już nie wypadnę – powiedziałam przekonując go o tym, że jestem
bezpieczna i że może mnie puścić, ale on tego nie zrobił. Zaczął się powoli do
mnie przybliżać i miałam zupełną pewność, że jego usta zaraz wylądują na moich.
Nie powiem, korciło mnie do tego, żeby pokonać dzielącą nas odległość i
przyciągnąć go do siebie, ale na szczęście dosyć szybko wrócił mój zdrowy
rozsądek i przypomniałam sobie słowa Paula. W ostatnim momencie kiedy walczyłam
sama ze sobą, a Alan widząc sprzeczne znaki pokonywał nadal krótką odległość
pomiędzy nami, odsunęłam się w bok i obróciłam głowę. Czułam jak moja twarz
się czerwieni i nie miałam nawet odwagi na niego spojrzeć.
- Ja... myślę, że powinieneś już iść – mruknęłam spoglądając w
bok. Zerknęłam na wysokiego bruneta, który spuścił głowę jakby zastanawiając
się co zrobił nie tak, po czym wyszedł odwracając się jeszcze raz i życząc mi
dobrej nocy zniknął z mojego pola widzenia.
Gdy usłyszałam odgłos delikatnego trzaśnięcia drzwiami, oparłam
się łokciami o balustradę balkonu i złapałam za głowę. Widząc jak Alan
odchodzi, miałam ochotę sama siebie walnąć, ale nie miałam pojęcia czy bardziej
za to, że prawie go pocałowałam, czy za to, że tego nie zrobiłam. Sięgnęłam po
paczkę leżącą na parapecie i obiecując sobie, że to będzie ostatni, odpaliłam papierosa
siadając na zimnej posadzce i podkulając nogi do klatki piersiowej.
- No dawaj Paul! Chyba nie dasz się pobić dziewczynie! –
wrzasnęłam na blondyna, waląc go raz za razem.
- Wyżyj się, łatwiej będzie mi cię potem pokonać – powiedział
dalej broniąc się, i nie zadając żadnych ciosów.
- Chyba śnisz... – parsknęłam i obrałam nową taktykę, dzięki
której Paul nie miał innego wyjścia i musiał blokować mnie w inny sposób, niż
zasłaniając twarz rękami.
- Powiesz mi w końcu co się wczoraj stało?
- A czemu przypuszczasz, że coś się stało? Nie można tak bez
powodu potrenować? – spytałam naiwnie, myśląc, że nie będzie drążył. Niestety
znałam Paula, a on znał mnie i wyczuł, że coś jest nie tak. Nie miałam dziś z
nim szans, i wiedziałam, że i tak w końcu
to wyciągnie.
- Powiem tak łopatologicznie. Ty nie wstajesz bez powodu przed
szóstą rano. A tym bardziej nie na boksowanie. I wszyscy o tym wiemy, więc im
wcześniej mi powiesz, tym lepiej będzie i dla ciebie i dla mnie, bo może mi się
uda pomóc ci jakoś inaczej, niż pozwalając ci obijać moje już obolałe ciało.
- Przepraszam. Trzeba było mówić, to poszłabym na worek.
- Nie no, spoko... dawaj! Tylko pod warunkiem, że zaczniesz mówić.
– Popatrzyłam niepewna jego słów, ale jego postawa tylko utwierdziła mnie w
przekonaniu, że miał to na myśli, więc wróciłam do poprzedniej czynności.
- Wczoraj kiedy zadzwoniłeś, byłam z Alanem... – uderzyłam z
lewego sierpowego, ale blondyn wykazał się swoją dobrą koordynacją i
zablokował. Zaczęłam walić w niego, byleby się wyżyć. – Odprowadził
mnie do domu, więc go zaprosiłam.
- Przyniosłaś?
- Tak, jest już u Bruna, ale nie w tym rzecz. On jest naprawdę
świetnym facetem. Rozmawialiśmy na balkonie o starych czasach, wspominaliśmy
szkołę i... chciał mnie pocałować! – ostatnie wydusiłam z siebie w
przyśpieszonym tempie.
- Że co?! Naprawdę? I co było dalej? – Paul stanął jak wryty, a ja
przestałam w niego uderzać, bo to nie miało już sensu.
- W ostatnim momencie się odsunęłam i powiedziałam mu, że lepiej
by było jakby już sobie poszedł. Było naprawdę bardzo blisko...
- Wow! – stał nieco zszokowany. – Tak szczerze to takiego obrotu
spraw się nie spodziewałem. Ale w czym jest największy problem? W tym, że
chciał cię pocałować?
- Nie. W tym, że ja chciałam to zrobić. – powiedziałam i
obserwowałam reakcję przyjaciela. - Nawet nie wiesz ile mnie kosztowało
odsunięcie się od niego w tym konkretnym momencie.
- Amanda, ale ty zdajesz sobie z tego sprawę, że on może być...
- Tak! Zdaję sobie, okej? Serio nie chcę nawet teraz o tym myśleć.
Mam w głowie jeden wielki mentlik.
- I co teraz?
- Trudno, stało się... Spodobał mi się.
- Mówisz serio? – Paul niedowierzał.
- Tak, jest przystojny i ma świetny charakter. I nie wyobrażaj
sobie za wiele! To, że uważam go za atrakcyjnego, nie oznacza żadnego poważnego
związku! Poza tym, mam dziwne przeczucie, że i tak by nic z tego nie wyszło.
- Dobra, dobra... – mruknął. – Nie mów hop. Jeszcze nie znasz
wyników. Może nie trzeba aż tak szybko go skreślać?
- Tak czy siak, oboje wiemy, że moje związki nie opierają się na
miłości, więc nie wiem czemu tak ci na tym zależy.
- To, że teraz myślisz, że nie jesteś gotowa do związku i że nie
potrafisz nikogo pokochać, to nie znaczy, że tak będzie zawsze. Jako twój
najlepszy przyjaciel wierzę w to, że w końcu ułożysz sobie życie, bo czasem nie
mogę na ciebie patrzeć, jak wychodzisz z pracy i wracasz znów do pustego domu.
Nie wyobrażasz sobie ile tracisz. I myślę, że pojawienie się tego całego Alana
może w końcu będzie jakimś krokiem na przód. Mam nadzieję tylko, że nic temu
nie przeszkodzi.
- No właśnie, jeszcze nawet nie wiadomo, czy zaraz nie będę
musiała jechać i zakłuć go w kajdanki – po wypowiedzeniu tych kilku słów Paul
zrobił głupią minę i zaczął się śmiać.
- W każdym wypadku będziesz mogła do niego pojechać i zakłuć go w
kajdanki – parsknął, a ja przywaliłam mu w ramię.
- Zamknij się, zboczeńcu! – zaśmiałam się, kręcąc z
niedowierzaniem głową. – Nie wiem jak ta Jane z tobą wytrzymuje, naprawdę...
Teraz to chyba już coś więcej niż tylko podziw z mojej strony!
- No co... ja tylko dbam o interesy mojej przyjaciółki, czy to coś
niedozwolonego? – posłał mi buziaka w powietrzu a ja przewróciłam oczami.
- Jakoś sobie na razie radzę.
Bruno nie wiedząc chyba jak bardzo zależy mi na szybkim wyniku,
postanowił mnie torturować do wieczora ze znalezieniem jakichkolwiek
odpowiedzi. Wróciłam do domu by wziąć szybki prysznic i przebrać się w bardziej
„oficjalne” ciuchy i pojechałam do pracy. Wiedząc, że James będzie miał dziś z
rana rozprawę, nie musiałam się martwić o inne rzeczy, niż poukładanie jego
kalendarza. Z dobrymi wiatrami mógł wrócić najwcześniej na dwunastą, więc
miałam sporo czasu dla siebie.
Z kubkiem świeżo zaparzonej kawy usiadłam za biurkiem i
przejrzałam dokumenty od Rachel. Sprawa z grudnia ubiegłego roku o
odszkodowanie od gigantycznej firmy produkującej ekskluzywne ubrania, dla
bezprawnie zwolnionej pracownicy. W papierach było czarno na białym napisane,
że zgodnie z jednym z podpunktów umowy, pracodawcy nie mogli jej zwolnić ze względu
na zajście w ciążę, o czym ich poinformowała. A zrobili to.
Wszystko się zgadzało. Znów.
Albo w tej sprawie nie było żadnego przekupywania, albo zakryli
ślady tak dobrze, że było to wręcz niezauważalne. Zastanawiałam się, czy
kiedykolwiek trafię na coś przydatnego, bo zaczynało mnie męczyć to stanie w
miejscu. Gdyby tylko pojawiło się coś, co nadałoby tępa temu wszystkiemu...
Była jedna jedyna sprawa, jedna z większych, która wydawała się
być podejrzana. Patrząc na argumentację obrony i dowody, była wręcz nie do
wygrania. A jednak. Adams wygrał ją bez kiwnięcia palcem, a wszystko zostało
zatarte. I właśnie dlatego zostałam tu wysłana i miałam wszystko zbadać.
Musiałam w jakiś inny sposób udowodnić jego przekręty i pomijając
to, że nie wiedziałam jeszcze jak to zrobię, byłam pewna, że w końcu ktoś musi
się potknąć, bo nie można zawsze zauważyć i zatrzeć wszystkiego. Nawet najlepsi
popełniają błędy.
- Nad czym tak myślisz? – usłyszałam nad sobą głos, który wyrwał
mnie z zamyślenia. Popatrzyłam się pytającym wzrokiem na Jamesa. Stał przede
mną z marynarką przewieszoną nonszalancko przez ramię, trzymając w drugiej ręce
podstawkę z dwoma kawami.
- Nad niczym... zamyśliłam się.
- Uuu... widzę, że ktoś tu ma dziś zły humor. – Powiedział i
naburmuszył się prawdopodobnie przedrzeźniając mój niezadowolony wyraz twarzy.
– Dobrze, że twój szef o ciebie dba i pomyślał o dodatkowej dawce kofeiny z
rana. – Wyciągnął z kartonowej podstawki jedną dużą kawę i mi ją podał.
- Czy ja wiem, czy tak z rana... Dla mnie jedenasta to prawie
południe. – mruknęłam wąchając napój i utwierdzając się w przekonaniu, że to
kawa. – Dziękuję. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? – oczywiście nie obyło by się
bez porannej dawki czystej uszczypliwości.
- Zaszczyt? Uh... nie wiedziałem, że jestem taki ważny. Myślałem,
że szef w przypływie dobrego humoru może przynieść swojej ulubionej pracownicy
kubek ze świeżą kawą.
- Hm, to już stałam się twoją ulubioną pracownicą? Auu... –
pomasowałam się po nodze. – Kopie mnie ten zaszczyt jeden po drugim. To aż boli
– ostatnie zdanie wyszeptałam z ironią.
- Dobrze, przekaże mu żeby trochę oszczędził te boskie nogi –
Adams mrugnął do mnie i wszedł do swojego biura zamykając za sobą szklane
drzwi. Wiodłam za nim wzrokiem aż do momentu w którym usiadł na obrotowym
krześle. I nie powiem, nieco mnie zamurowało po jego wypowiedzi. Ten człowiek
zdecydowanie nie był typem takiego owijającego w bawełnę. Czasem potrafił być
tak bezpośredni, że nawet mnie to zadziwiało.
Wzięłam papiery, które dostałam od klientki i miałam przekazać,
oraz kalendarz. Weszłam do środka biura w którym przed chwilą zniknął James i
zamknęłam za sobą drzwi.
- Dziś o czternastej przyjdzie Arthur. Następnie jest spotkanie z Louisem i Marthą Clark, oraz o siedemnastej masz jechać do sędziego Cipriano.
- Nie mogę do niego zadzwonić? Jest mi to nie na rękę.
- Nie. Prosił żebyś osobiście przyjechał. - Podeszłam pewnym
siebie krokiem do biurka i rzuciłam na jego mahoniowy blat teczkę. - Dokumenty
od pani Sworth. Była tu dziś, ale cię nie zastała.
- Ach tak... faktycznie. Dziękuję. Zadzwoń do sędziego i przekaż
mu, że przyjadę do niego jutro, bo dziś nie dam rady. Coś jeszcze? – spytał
prostując się na fotelu i sięgając po czarną teczkę.
- Nie.
- Olivio? – jego głos zatrzymał mnie w pół drogi. Odwróciłam się
trzymając już klamkę w ręce.
- Tak?
- Masz dziś czas na kolację po pracy? Miałem iść z klientem, ale
mnie wystawił. – James uśmiechnął się przekonująco.
- Nie. Niestety, będziesz musiał iść sam, ponieważ jestem
umówiona. – Skłamałam patrząc mu się prosto w oczy.
- Dobrze, innym razem. To tyle. – powiedział, a ja kiwnęłam głową
i wyszłam.
Na zewnątrz robiło się powoli ciemno, a ja dalej siedziałam w
pracy. Odpowiadało mi to, bo znacznie bardziej wolałam zajmować się jakimiś
dokumentami, niż siedzieć w domu i rozmyślać o Alanie. Poza tym James dalej
przesiadywał w swoim gabinecie i od kilku godzin nawet z niego nie wyszedł.
Widziałam jak chodzi po pomieszczeniu w te i z powrotem, jak kręci się na
obrotowym krześle wpatrując w rozpostarty widok za w połowie szklaną ścianą i
jak siedzi nad jakimiś papierami drapiąc się po głowie i najprawdopodobniej
obmyślając strategię. A to wszystko działo się od jednego telefonu, który
przełączyłam do jego biura jakieś dwie godziny po jego przyjściu.
Nie miałam zielonego pojęcia kto dzwonił. Jedyne co wiedziałam, to
że była to jakaś kobieta, raczej średniego wieku, która miała na imię Mary. Nic
więcej mi nie zdradziła, kazała tylko przekazać swoje imię Jamesowi, a on
momentalnie powiedział abym przełączyła rozmowę na jego telefon. Byłam wręcz
pewna, że od tego momentu coś go gryzło, ale nie wiedziałam co. Widząc to,
przyniosłam mu kawę do biura, a on podziękował i nic więcej nie powiedział.
Chciałam się go spytać, czy coś się stało, ale po chwili stwierdziłam, że mam
wystarczająco problemów na głowie i lepiej będzie się nie wtrącać.
Chwilę po tym, jak usiadłam przy biurku stojącym obok gabinetu
Jamesa, zobaczyłam na wyświetlaczu imię Bruna, a komórka zaczęła wibrować.
Dosłownie serce skoczyło mi w piersi i zaczęło bić nienormalnie szybkim tempem.
Spojrzałam na Jamesa, który siedział nadal przy swoim biurku nie zwracając
uwagi na nic innego niż papiery leżące przed nim, i zerwałam się z wibrującym w
dłoni telefonem w kierunku toalet. Weszłam do pomieszczenia, w którym pachniało
kwiatowym odświeżaczem do powietrza i szybko zaglądnęłam do trzech kabin, żeby
upewnić się, że jestem sama. Przesunęłam palcem po dotykowym ekranie i
przyłożyłam urządzenie do ucha.
- Tak? – powiedziałam ściszonym głosem, i czułam jak mój żołądek
skręca się w oczekiwaniu na odpowiedź ze strony przeciwnej.
- Cześć Amanda, obiecałem ci, że jak tylko będę miał wyniki to
zadzwonię.
- I? – ponagliłam go, żeby w końcu zdjął ze mnie ten
niewyobrażalny ciężar.
- Odciski palców z kartki i te z kubka nie pokrywają się ze sobą.
Niestety, ale nadal nie wiemy kim jest szantażysta. Dla pewności puściłem
przeszukiwanie jeszcze raz, ale nie mamy tego człowieka w bazie. Przykro mi. –
Po tych słowach odetchnęłam z jakąś dziwną ulgą.
- Dziękuję. Naprawdę mi pomogłeś. Tylko proszę cię, tak jak o tym
rozmawialiśmy-nikt nie może się o tym dowiedzieć! – powtórzyłam to, co
tłumaczyłam mu dziś rano.
- Wiem, nie ma sprawy. Ale jeśli mogę, to coś ci powiem... Myślę,
że lepiej by było, gdybyś powiedziała o tym Andrewsowi. Może zrobił źle, że
przydzielił cię do tej sprawy? . – powiedział zmartwionym głosem.
- Bruno, nikt nie może się dowiedzieć, tym bardziej Andrews.
Wiecie tylko wy z Paulem i tak ma zostać.
- Dobrze. Uważaj na siebie, Amanda.
- Będę. Jeszcze raz dziękuję. Trzymaj się! – szepnęłam i
rozłączyłam się. Nie wiem czemu, ale od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa.
Podeszłam do dużej umywalki i odkręciłam kurek z zimną wodą. Włożyłam ręce pod
lodowaty strumień i po chwili przyłożyłam sobie ręce na kark. Odetchnęłam
czując ciarki przechodzące mi przez kręgosłup, ale również ulgę i uśmierzenie
dotychczasowego napięcia. Przymknęłam na chwilę oczy i próbowałam się
rozluźnić, kiedy drzwi się otwarły i do łazienki weszła Ella.
- Olivia! – na jej twarzy momentalnie pojawił się szeroki uśmiech.
Jak zawsze wyglądała na roztrzepaną wariatkę, jakby właśnie biegła tu, ścigając
się z samym Usainem Boltem. – Źle się
czujesz? – spytała patrząc na moją bladą twarz.
- Nie, wszystko jest okej. Po prostu było mi trochę gorąco – znów
skłamałam, nie mając zamiaru się przed nią tłumaczyć.
- Um, nie wyglądasz najlepiej.
- To może przez zmęczenie, mało spałam – wymusiłam uśmiech, żeby
pokazać jej, że naprawdę jest dobrze.
- Może powinnaś już iść do domu? – spytała zatroskana.
- Mam taki zamiar. Dokończę jeszcze kilka spraw i pojadę.
- To dobrze. – powiedziała i zniknęła w jednej z kabin, a ja
wykorzystałam ten moment by szybko ulotnić się z małego pomieszczenia, które
musiałam dzielić z nią i jej wścibską naturą. Przeszłam przez firmę i
zobaczyłam, że do mojego biurka zmierza pewien nieznany mi mężczyzna. Zatrzymał
się, rozglądając, a ja przyspieszyłam kroku. Weszłam za kontuar przed którym
stał.
- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – spytałam uprzejmie.
- Czy zastałem Jamesa? – spytał rozglądając się.
- Tak, jest u siebie. Był pan umówiony? – spytałam, wiedząc, że
nie mam niczego takiego w kalendarzu. Może James zapomniał mi przekazać, że
jest umówiony z klientem?
- Tak, można tak powiedzieć.
- Zapraszam – wskazałam mu szklane drzwi za którymi znajdowało się
biuro Adamsa. Siwiejący już, ale bardzo postawny mężczyzna podziękował mi i
wszedł do gabinetu. Na początku było spokojnie, ale po chwili usłyszałam
przytłumione przez szklane ściany krzyki. Popatrzyłam się w tamtą stronę i zobaczyłam
jak James kłóci się z mężczyzną i żywo gestykuluje. Nie minęło kilka minut, jak
mężczyzna szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia i rzucając krótkie „do
widzenia” poszedł w kierunku wyjścia. Zdezorientowana odwróciłam się w kierunku
gabinetu Jamesa i szybko weszłam do środka, żeby sprawdzić co się stało. Brunet
najwidoczniej mnie nie zauważył, bo chwilę później kryształowe szklanki leżące
na barku wylądowały na ziemi, kiedy z furią je z niego zrzucił. Przeczesał
włosy nerwowo ręką i krzyknął wyrzucając z siebie pokłady złości. Odwrócił się
i dopiero wtedy zauważył, że stoję tam i z przerażeniem wpatruję się w jego
poczynania. Nie wiedział co ma powiedzieć albo zrobić, więc przeszedł obok mnie
i wyszedł z gabinetu.
Nie wiedziałam jak na to zareagować, więc stałam tam tak i
wpatrywałam się w drzwi za którymi przed chwilą zniknął. Nie wiedziałam kim był
mężczyzna i czego mogę się spodziewać po Jamesie. Jedyne czego byłam pewna, to
że za godzinę miał przyjść do niego ostatni klient i do tego czasu musiałam go
znaleźć i doprowadzić do stanu normalności. I przede wszystkim trzeba było
sprzątnąć ten bałagan. Postanowiłam zadzwonić do Rachel. Wiedziałam, że ona go
doskonale zna i jeśli da radę przyjechać to uda jej się opanować sytuację, więc
czym prędzej sięgnęłam po telefon i znalazłam w nim potrzebny mi w tym momencie
numer.
- Halo? – po pięciu sygnałach w końcu odebrała telefon. – Nie mam
za bardzo czasu na rozmowę, Amando... Jestem zajęta.
- Mam problem – powiedziałam bez ogródek, żeby zdobyć jej pełną uwagę.
- Co się stało?
- Najlepsze jest to, że sama nie wiem co... Wszystko działo się
tak szybko! Do Jamesa przyszedł mężczyzna, kłócili się i najpierw on wyszedł a
potem gdy weszłam do gabinetu James wpadł w totalną furię.
- O mój Boże... – szepnęła Rachel, jakby doskonale wiedziała co tu
się przed chwilą wydarzyło. – Jak wyglądał ten mężczyzna?
- Wysoki, postawny, siwiejący, z ciemnymi oczami i głębokim
głosem. – starałam sobie przypomnieć najwięcej szczegółów. - Kim on jest? –
spytałam nie wiedząc o co chodzi. Rachel zignorowała moje pytanie i zadała mi
kolejne.
- Czy James mówił ci gdzie idzie?
- Nie. A wiesz gdzie mógł pójść? – spytałam coraz bardziej się
przejmując.
- Jest jedno miejsce gdzie może być. Jeśli go tam nie będzie, to
nie mam pojęcia. Musisz tam iść, bo ja nie dam rady przyjechać. Jestem za
miastem i wracam dopiero za dwa dni. Proszę cię, idź tam, martwię się o
niego... – powiedziała załamanym głosem.
- Dobrze. Gdzie mam iść? – spytałam i słuchałam odpowiedzi Rachel.
Rachel naprawdę musiała dobrze go znać, ponieważ gdy wyszłam na
dach budynku zobaczyłam go, siedzącego na ławce, która nie wiadomo skąd się tam
wzięła. Możliwe że często tam przesiadywał. Zbagatelizowałam chłód panujący na
zewnątrz na tej wysokości i to, że byłam w samej sukience i podeszłam do niego.
Spojrzał na mnie i wypuścił z ust dym, po czym od razu włożył pomiędzy wargi
papierosa i zaciągnął się ponownie. Nie sądziłam że pali, ale doskonale go
rozumiałam. Możliwe, że był nieco zdziwiony widząc mnie w jego samotni, ale szargały
nim wtedy zdecydowanie mocniejsze emocje niż zdziwienie.
- Nie mów mi, że chcesz skakać przez jakiegoś dupka, który zalazł
ci za skórę? – zaśmiałam się lekko, chcąc rozluźnić nieco atmosferę. Usiadłam
obok niego i objęłam się ramionami, próbując przezwyciężyć chęć wrócenia do
ciepłego pomieszczenia.
- A gdybym chciał to starałabyś się mnie powstrzymać? – spytał
spoglądając na mnie, a mnie znów nieco zamurowało.
- Chyba chwilę bym się nad tym zastanawiała, ale potem przyszło by
mi do głowy to, że gdybym tego nie zrobiła, to stałabym się podejrzaną w
sprawie o zabójstwo – powiedziałam żartobliwie. – A co, masz zamiar to robić? –
James nic mi nie odpowiedział, tylko znów skoncentrował swój wzrok w widoku
wieżowców Nowego Jorku i ciemniejącego nieba, zaciągając się jednocześnie
papierosem. – Mogę ci jakoś pomóc? – spytałam patrząc na jego profil i lekki
zarost podkreślający kości policzkowe. Nadal nie doczekałam się żadnej
odpowiedzi, więc zastanowiłam się chwilę i zaczęłam mówić. – Wiem, że czasem ludzie
potrafią zaleźć za skórę. Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo. Ale czemu
miałbyś się aż tak przejmować jakimś palantem? Nie wiem o co poszło, ale myślę
że żaden człowiek nie jest wart aż takiej złości. Tylko ty w tym wypadku
tracisz na tym zdrowie... – James zaśmiał się ironicznie, a ja westchnęłam nie
wiedząc co jeszcze powiedzieć, żeby coś z niego wyciągnąć.
- Ten „palant” jak to trafnie ujęłaś, to mój ojciec... – ponownie
zaciągnął się i odchylił do tyłu głowę, wypuszczając w powietrze kłąb dymu.
- Oh... – westchnęłam nie mogąc znaleźć w głowie odpowiedzi na
jego wyznanie.
- Tak... Właśnie się dowiedziałem, że postanowił wnieść pozew o
rozwód z moją matką, po tym jak przez wiele lat notorycznie ją zdradzał i
jeszcze bezczelnie przyszedł do mnie przed chwilą i spytał się, czy będę go
reprezentował w sądzie, wyobrażasz to sobie? – prychnął i znów przeczesał ręką
bujne, ciemno brązowe włosy.
- Co za drań... Gdybym tylko wiedziała, to nawet bym go nie
wpuściła. Przykro mi... – nie mogłam uwierzyć w to co mi przed chwilą
powiedział. Jak bardzo trzeba być bezczelnym, żeby zdobyć się na coś takiego?
- Czy ta Mary, która dzwoniła popołudniu to twoja matka? –
zaczęłam powoli łączyć fakty.
- Tak. Dostała list z sądu, ale nie wiedziała skąd to wszystko się
wzięło, więc poprosiła, żebym z nim porozmawiał. A on zamiast ze mną
porozmawiać, powiedział mi, że nie będzie się zastanawiał bo już podjął decyzję
i jest ona ostateczna. Zrobię mu takie piekło w sądzie, że nie wyjdzie z tego
ze złamanym centem – powiedział z zaciśniętą szczęką.
Nie spodziewałam się, że rodzina jest dla niego tak ważna, ale
widząc jak trzyma się na cienkiej granicy rozmawiając ze mną o tym,
zrozumiałam, że nie jest kolejnym dupkiem bez serca i wiedziałam, że nie
odpuści swojemu ojcu. Że zrobi wszystko co w jego mocy, żeby mężczyzna żałował
tej decyzji do końca swoich dni.
- Mogę ci jakoś pomóc? – spytałam cicho.
- Odwołaj ostatnie spotkanie. Nie mam do tego głowy.
- Dobrze, rozumiem. W takim razie może już pójdę, trochę tu
zimno... – powiedziałam wstając i obserwując bruneta.
- Zostań – poprosił. Nasze oczy się spotkały i zobaczyłam w nich
czysty ból i złość. Nie miałam serca, żeby go tu samego zostawić, więc usiadłam z powrotem na swoim miejscu i po chwili poczułam jak kładzie mi na ramionach
swoją marynarkę.
- Dziękuję – szepnęłam otulając się nią mocniej.
- Nie, to ja dziękuję. – odpowiedział lekko się uśmiechając i
chyba w tym momencie, po raz pierwszy zobaczyłam w nim prawdziwego człowieka,
pełnego empatii, bólu i emocji. Takiego, jakiego nigdy nie spodziewałam się
zobaczyć, za tą bezustanną maską profesjonalizmu.