9. A little bit of freedom.
Dwa tygodnie później.
Z mojego glocka wylatywały kule jedna po drugiej i lądowały
w oddalonym o kilkanaście metrów kartonowym „człowieku”. A tak dokładniej to w
samym jego sercu.
Miałam ochotę przestrzelić każdą jego część, by móc wyżyć
się za swoją cholerną nieudolność. Byłam tam już tak długo i nadal nie
znalazłam żadnego dowodu potwierdzającego winę lub też niewinność Jamesa.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że przestałam patrzeć na niego jak na tego
złego i nie chciało mi się wierzyć, że to jednak on mógł maczać w tym palce.
Nie byłam obiektywna i to mnie dobijało najbardziej. Gdzie podziała się stara
Amanda, która potrafiła przejrzeć każdego w mgnieniu oka? Co się z nią stało?
Miałam szczere wątpliwości co do tego, czy powinnam dalej się tym zajmować.
Czułam jakbym wraz ze spoufalaniem się z Adamsem i pomaganiem mu w jego
problemach coraz bardziej oddalała się od istoty całej tej popieprzonej sprawy.
Co się ze mną działo? Zastanawiałam się przez długi czas czy naprawdę nie pójść
do Andrewsa i nie poprosić go o oddalenie od sprawy, ale to by momentalnie
równało się z brakiem awansu, a tego nie mogłam sobie zrobić. Nie mogłam poddać
się w takim momencie, kiedy te drzwi w końcu po dwóch latach stanęły przede mną
otworem. Jak mogłam w ogóle zapomnieć o tym po co to robiłam?! Działo się ze
mną naprawdę coś dziwnego i nie miałam pojęcia co. Zawsze miałam dokładnie i
precyzyjnie wyznaczone priorytety, a czułam jakby ostatnio zaczęły się
zamazywać i zmieniać. Musiałam to naprawić.
Odłożyłam pistolet i ściągnęłam słuchawki które wyciszały
odgłosy strzelania. Zabezpieczyłam broń i schowałam do kabury przy pasku od
spodni. Wyszłam na górę i zobaczyłam jak Andrews przygląda mi się i przywołuje
mnie do siebie ruchem ręki. Niechętnie podeszłam do niego i oparłam się o blat
biurka.
- Wiesz kiedy Paul wraca do pracy? – spytał bez ogródek, na
co ja pokręciłam przecząco głową.
- Dopiero kilka dni temu wypisali jego żonę ze szpitala z
małym, więc myślę, że jeszcze trochę to potrwa.
- Szlag by to – warknął.
- Coś się stało?
- Tak, potrzebujemy kogoś doświadczonego, nie mogę wysłać na
akcję Eddiego, czy kogokolwiek innego. Sama dobrze wiesz, jak to wygląda,
Shieffield. Nie pracujesz tu od wczoraj – parsknął i przeszedł się tam i z
powrotem po pomieszczeniu, zastanawiając się nad możliwymi wyjściami.
- Weź mnie. – powiedziałam krótko, nie zastanawiając się nad
konsekwencjami. Przydałaby mi się taka akcja... Znów poczuć tą dudniącą w
żyłach krew, tę adrenalinę wypełniającą od góry do dołu. Stęskniłam się za tym.
- Chyba sobie żartujesz. Masz za dużo na głowie, dalej
stoisz w miejscu z kancelarią Adamsa, nie mogę cię rozpraszać – powiedział z
wahaniem w głosie, przypatrując mi się. Jedno co o nim wiedziałam po tak wielu
latach współpracy, to zdecydowanie to, że łatwo można było go przekonać. A ja
byłam mistrzem perswazji, jeśli chodzi o Andrewsa.
- Może właśnie to mi się przyda? Może za długo już siedzę na
tyłku nic nie robiąc i jakaś akcja da mi trochę oddechu od tego wszystkiego?
Czuję, że tego potrzebuję. – wytłumaczyłam mu moją stronę i już po jego minie
widziałam, że się zgodzi.
- No nie wiem... A co powiesz Adamsowi? Wiesz jak trudno
było nam cię tam wcisnąć?!
- To nie problem zadzwonić po Rachel i poprosić żeby mnie
zastąpiła. Powiem Adamsowi, że muszę iść na chorobowe, bo źle się czuję i
załatwię sobie zwolnienie lekarskie. Sam wiesz, że potrafię być dobrą aktorką,
więc nawet nie będzie niczego podejrzewał – uśmiechnęłam się i wiedziałam, że
mam go już w garści.
- Dobrze Shieffield. Wiesz jak mnie przekonać... – westchnął,
a potem dodał. - W takim razie załatw wszystko, masz czas do wieczoru. Potem
chcę cię widzieć tu na komendzie, do tej pory powinni wrócić w terenu i
przynieść nam nowe informacje.
- Jasna sprawa – uśmiechnęłam się i wyszłam z pomieszczenia.
Na myśl o powrocie do tego co kochałam, wypełniło mnie jakieś niespotykane
szczęście. Wiedziałam, że to jest to. Wiedziałam, że tylko to daje mi
największą przyjemność. W końcu oddałam temu całe moje doczesne życie.
Wróciłam do domu koło siódmej rano. Zadzwoniłam już do
Rachel i ku mojej uldze, zgodziła się by mnie zastąpić przez ten czas. Jedyne
co musiałam załatwić, to zwolnienie lekarskie, ale z tym również nie będzie
najmniejszego problemu.
Zamknęłam za sobą drzwi i przywitała mnie całkowita cisza.
Nastawiłam ekspres do kawy i na palcach udałam się do sypialni. Uśmiechnęłam
się na widok Alana zawiniętego dziwnie w białe prześcieradło którym się
przykrył. Usiadłam obok niego i pogłaskałam go po policzku. Zbudził się
otwierając powoli oczy i na jego twarzy pojawił się momentalnie piękny uśmiech.
- Dzień dobry – mruknął.
- Przepraszam, że cię budzę ale robię sobie śniadanie. Też
chcesz?
- Bardzo chętnie. Ale najpierw proponuję jeszcze chwilę
poleżeć – Pociągnął mnie za rękę i wylądowałam na jego nagiej klatce piersiowej.
- Jesteś niemożliwy – zaśmiałam się, kiedy przyciągnął mnie
do pocałunku.
- Ale przyznaj że to ubóstwiasz – uśmiechnął się cwanie, a
ja przewróciłam oczami.
- Uwielbiam – przytaknęłam i zatkałam jego usta swoimi. Moje
ręce powędrowały do jego roztrzepanych włosów a jego w dość szybkim tempie
znalazły się na moich biodrach. Zdecydowanie lepiej wyglądał jak nic nie mówił.
Fajnie było móc poleżeć sobie i nic nie robić przez tak
długi czas. Gdy mój żołądek dał o sobie znać, wywinęłam się z uścisku blondyna
i dając mu szybki pocałunek żeby zagłuszyć jęk dezaprobaty, wyszłam z łóżka
owinięta jednym z prześcieradeł i poczłapałam do kuchni w poszukiwaniu mojego
uzależnienia. Szybko chwyciłam ulubiony kubek i nalałam do niego zaparzonej
wcześniej kawy. Nie kłopocząc się dolewaniem mleka, przyssałam się do niego i
prawie na raz pochłonęłam całą jego zawartość.
Wróciłam do pokoju i postanowiłam coś na siebie włożyć.
Ubrania dalej leżały rozrzucone po podłodze, więc sięgnęłam po błękitną koszulę
bruneta i szybko ją na siebie nałożyłam, spotykając zaciekawione spojrzenie
jej właściciela. Podwinęłam rękawy do łokci i naciągnęłam na tyłek bieliznę.
Związałam włosy w kucyka i powędrowałam w stronę kuchni w celu przyrządzenia
śniadania.
Wzięłam z miski dorodne czerwone pomidory i ogórka, i po
umyciu pokroiłam je i ułożyłam na ciemnych kromkach chleba, który kupiłam
wracając z komisariatu. Ułożyłam na dwóch talerzykach i nalałam kolejną porcję
kawy do dwóch kubków, tym razem wyciągając z lodówki mleko i dolewając go.
Ułożyłam wszystko na stole i zawołałam Alana. Wyglądał naprawdę seksownie z
rozczochranymi włosami, w samych bokserkach. Usiadł naprzeciwko mnie i wziął
się za jedzenie kanapek.
- Jakie plany na dziś?
- Muszę jechać do znajomego i załatwić sobie zwolnienie
lekarskie, a potem podjechać do firmy. Wieczorem idę na komendę, a ty? –
spytałam biorąc łyka kawy.
- Mam wieczorem próbę do tego nowego przedstawienia. Coś się
stało że tam wracasz?
- Muszę im pomóc przy jednej sprawie. W zasadzie to była
sprawa Paula, ale on dalej siedzi z Jane w domu. Wiesz jak to jest... Notabene, obiecałam mu że
wpadniemy do nich w ten weekend, co ty na to?
- W porządku. I tak nie mam żadnych planów – uśmiechnął się,
co od razu odwzajemniłam.
Chwyciłam puste talerze i włożyłam do zmywarki. Alan stanął
za mną i podał mi nasze puste już kubki i sztućce z blatu. Gdy zamknęłam
urządzenie, odwróciłam się do niego i oparłam tyłkiem o blat kuchenny.
- To co robimy teraz, skoro mamy jeszcze trochę czasu do
wykorzystania?
- Nie wiem – chwycił krańce jego za dużej na mnie koszuli. –
Wyglądasz w tym świetnie, ale może oddasz mi już moją koszulę? – uśmiechnął się
i przyciągnął mnie do siebie, nachylając się i całując. Zaplotłam ręce na jego
szyi i stanęłam na palcach, a po chwili jego silne ręce podniosły mnie i
siedziałam na blacie całując go zachłannie.
Tak... zdecydowanie podobają mi się te wolne dni.
Siedziałam w obrotowym krześle i przypatrywałam się dużej
tablicy, na której przyczepione były zdjęcia. Wszystko znów rozchodziło się o
kartel narkotykowy, niejakiego Drwala. Nie mieliśmy pojęcia kim on jest, ale
wiedzieliśmy, że ma na koncie rozprowadzanie dragów w zachodniej części Nowego
Jorku. Z tego co udało nam się sprawdzić, to nawet po szkołach. Eddie aresztował już dwóch podejrzanych o współpracę,
ale nie chcieli nic powiedzieć. Siedzieli w areszcie już od trzech dni.
- Próbowaliśmy dotrzeć do jakiegoś informatora którego nam
wskazali, ale mieszkanie jest puste. Właścicielka powiedziała, że już tydzień
temu zniknął, zostawił połowę rzeczy i jakąś sumę pieniędzy za wynajem. –
Wytłumaczył Eddie, a ja zmrużyłam oczy.
- Czyli wiemy, że uciekał w pośpiechu. Tylko czemu?
- Nie wiem. Sądzę że w ich półświatku już krążą pogłoski na
temat tego, że próbujemy dotrzeć do Drwala. Może facet faktycznie miał jakieś
ważne informacje?
- To by trochę tłumaczyło ucieczkę. Może bał się, że Drwal
go załatwi, żebyśmy nie mogli się do niego dostać. Musimy znaleźć tego faceta.
- Wiem, wysłaliśmy już list gończy do innych placówek z
rysopisem. – Wtrącił się Tom.
- Na to wygląda, że trzeba czekać. Chyba nie mamy innego
wyjścia. Czy Martin i Jones wypaplali coś jeszcze poza nazwiskiem tego
człowieka?
- Nie. Nie pisnęli ani słowem poza tym – odezwał się Eddie,
stojąc podparty o biurko znajdujące się w rogu pomieszczenia.
- Tom – zwróciłam się do drugiego kolegi po fachu. –
Zaprowadźcie ich do sali przesłuchań. Osobno. – Mężczyzna kiwnął głową i
wyszedł z pomieszczenia. – Zamienię sobie z nimi jeszcze słowo.
Po chwili wrócił i zawołał mnie. Wzięłam ich kartoteki i
poszłam w kierunku pierwszej sali.
Zack Martin. Aresztowany niejednokrotnie, siedział dwa lata
za napaść z pobiciem. Po roku trafił za kratki na pięć lat za współudział w
innym przestępstwie.
Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam naprzeciwko mężczyzny.
Wyglądał przynajmniej odrażająco. Ogolony na łyso, z wieloma tatuażami na
ramionach, widać było że niejednokrotnie miał złamany nos. Pięknie.
- Widzę że bardzo spieszy ci się do kolegów z celi. Aż tak
się za nimi stęskniłeś? – spytałam ostro, rzucając przed siebie kartotekę i
zakładając ręce na piersiach. Jedyną odpowiedzią było prychnięcie. Potrząsnął
dłońmi, które zakute miał w kajdanki.
- Może lepiej by nam się rozmawiało bez tego, laleczko?
- Na zdjęcie tego, trzeba sobie zasłużyć. Spróbuj jeszcze
raz mnie tak nazwać, to szybko przekonasz się, jak ta laleczka potrafi łamać
kończyny – warknęłam. – Więc jak? Masz coś ciekawego do powiedzenia? Nie
sądzisz, że dwa lata w zawieszeniu za współpracę brzmią o wiele lepiej niż
dziesięć za współudział? Czemu tak bardzo nie chcesz sypnąć swojego szefa? –
spytałam mrużąc oczy w zastanowieniu.
- Gdybym wiedział, to bym powiedział. Wcale mi się, jak to
powiedziałaś, nie spieszy za kratki – odwarknął. – Mówiłem już twojemu koleżce,
że możecie spytać Christiana Smith’a. Jeśli ktoś wie, gdzie znajduje się Drwal,
to tylko on.
- Jakoś nie chce mi się wierzyć, że nie możecie nawet
przypuszczać gdzie on się znajduje.
- To uwierz. Wbrew pozorom Drwal jest bardzo ostrożny.
Dostawaliśmy zlecenia i towar od Chrisa. Tylko on miał bezpośredni kontakt z
Drwalem. Nic więcej nie wiem.
- Nawet go nie widziałeś? Nigdy w życiu? Chyba jakoś musiał
was rekrutować i trzymać nad tym pieczę. – Próbowałam pociągnąć go za język,
ale to i tak nic nie dało.
- Czy twoja piękna główka nie potrafi pojąć jednego prostego
faktu? Drwal jest na szczycie i ma wielu swoich przydupasów, którzy odwalają
brudną robotę za niego. Jednym z nich jest Smith. Jeśli nie odnajdziecie jego,
możecie zrezygnować, bo szukanie reszty jest jak szukanie igły w stogu siana.
Nie jesteśmy z żaden sposób od siebie zależni. Jedyną rzeczą jest to, że
odpowiadamy przed Drwalem i to on daje nam robotę. – Wpatrywałam się w niego
przez dłuższy czas, ale o ile intuicja mnie nie myliła, mogłam stwierdzić na
dziewięćdziesiąt procent, że mówił prawdę. Pomimo kryminalnej przeszłości i
tego co robił teraz, naprawdę nie uśmiechało mu się wrócić za kratki.
- W takim razie to tyle. Zobaczymy co powie twój koleżka. –
Powiedziałam i wyszłam z pomieszczenia, zostawiając go z innym policjantem.
Poszłam do drugiego, Lewisa Jones’a. Miał jeszcze lepszą
kartotekę niż jego poprzednik, ale nie był również bardziej skory do rozmowy.
Nie powiedział zupełnie nic i próbował owijać w bawełnę. Moje groźby nie
przyniosły pożądanego efektu i nie udało mi się z niego wycisnąć nawet tego co
już wiedziałam od Martina.
Wróciłam do Eddie’go i powiedziałam mu wszystko czego się
dowiedziałam. Przyznał, że dość szybko udało mi się przekonać Martina do
gadania, bo im zajęło to cały dzień, żeby wydusić jedno nazwisko. Widocznie faktycznie
chciał jak najszybciej się urwać z aresztu i było mu już wszystko jedno co
powie. Myślę, że gdyby wiedział gdzie znajdziemy Drwala to też by go sypnął.
Był zdesperowany.
Postanowiliśmy, że najlepiej będzie poczekać aż znajdzie się
Chris Smith i wtedy pomyślimy co dalej. Pożegnałam się z wszystkimi i
pojechałam do pustego domu.
Nigdy nie sądziłam, że tak bardzo będzie mi się podobał
wolny dzień. Mogłam się zrelaksować i odpocząć, trochę pomyśleć albo wyłączyć
totalnie umysł na otaczający mnie świat. Postanowiłam, że zrobię to drugie.
Napuściłam do wanny wody, wlałam ładnie pachnący płyn do
kąpieli i poszłam włączyć jakąś muzykę. Przebrałam się w cienki szlafroczek i
zaczęłam poszukiwania czegoś dobrego do picia. Znalazłam moje ulubione,
czerwone wino w szafce pod blatem kuchennym i nalałam sobie go do dużego
kieliszka. Rozebrałam się, weszłam do wanny pełnej przyjemnej ciepłej wody i
piany. Siedziałam z przymkniętymi oczami i rozkoszowałam się chwilą samotności.
Nie dane mi było jednak wyłączyć totalnie umysłu na otaczający mnie świat. Moje
myśli zderzały się ze sobą i nie chciały przestać mieszać się i ścigać.
Byłam jak w szklanej kuli i wszystko się odbijało od jej ścian i wracało jak
bumerang. Chciałam jak najszybciej zabrać się za kancelarię Adamsa. Rozpracować
wszystko od nowa i skończyć, bo męczyło mnie to stanie w miejscu. Nie było
zupełnie w moim stylu. Okazjonalnie zdarzały się dziwne sprawy, przy których
nie ruszaliśmy z Paulem przez kilka dobrych miesięcy, ale to było coś innego. Właśnie...
Paul. Zawsze wszystko robiliśmy razem i może tak naprawdę nie byłam nigdy tak
dobra jak wszyscy sądzili, jak ja sądziłam. Może to tylko dzięki niemu wybiłam
się na ten upragniony szczyt? Od kilku dobrych lat prowadziliśmy największe
sprawy razem i wygrywaliśmy.
My a nie ja.
Liczba mnoga, nie pojedyncza.
Cholera.
Czy to wszystko nie mogło być mniej skomplikowane? Co się
stało ostatnio z moim życiem? Zapracowana singielka, jedna z najlepszych w
mieście a teraz? Wszystko obróciło się o sto-osiemdziesiąt stopni. Miałam tą
cholerną sprawę której nie mogę rozwikłać. No i mam chłopaka. Chłopaka? Czy
mogę go tak nazwać? Spotykamy się, mieszkamy ostatnio razem czy to jest
związek? Taki przed którym wzbraniałam się przez tak dużo czasu? Naprawdę
przestałam połapywać się powoli w tym, co się aktualnie działo w moim życiu. I
żeby pomyśleć, że to wszystko za sprawą mojej mamy, która wymyśliła sobie
jakieś ustawianie mi randek „w ciemno”.
Zaskakujące było to wszystko. Kilka dobrych lat temu, kiedy
uczęszczałam do liceum razem z Alanem, nie przypuszczałabym nawet, że kiedykolwiek
będzie nas coś łączyć. Cichy, skromny... Owszem. Mieliśmy swoje ‘epizody’ w
naszym nastoletnim życiu, ale nigdy nie sądziłam, że sprawy potoczą się
właśnie tak.
Nie. Nie kocham go. Ale czuję się z nim dobrze. Daje mi
wytchnienie i mogę przyznać, że jest to coś głębszego niż wszystkie przeszłe
relacje z mężczyznami. Ale to zdecydowanie nie jest miłość. Już przekonałam się
do tego, że nie jestem zdolna do kochania kogoś w ten sposób.
*
Mój głęboki sen przerwał dźwięk dzwonka telefonu leżącego na
szafce nocnej. Wydobyłam się spod szczelnie obejmującego mnie ramienia Alana i
sięgnęłam po telefon. Na początku nie widziałam kto dzwoni, ponieważ moje
zaspane oczy nie mogły się przystosować do nagłego blasku ekranu komórki, więc
przytknęłam ją do ucha i odebrałam.
- Tak? – westchnęłam zaspanym głosem.
- Olivia?
- To są jakieś jaja... – spojrzałam na budzik.
- Co?
- Nic. Mówię, że jeśli to coś głupiego i dzwonisz do mnie o
godzinie trzeciej nad ranem, z zupełnie błahego powodu, to pourywam ci jaja –
warknęłam niezadowolona i usłyszałam ciche mruczenie bruneta, leżącego za mną.
Wstałam z łóżka i poszłam do kuchni, żeby go nie obudzić. – O co chodzi?
- Mam problem. Musisz po mnie przyjechać. – powiedział z
większą dozą skruchy w głosie.
- Gdzie i po co? Nie możesz zamówić taksówki? – przewróciłam
oczami i poczułam jak wzrasta we mnie poziom irytacji.
- Właśnie w tym problem, że nie bardzo, bo jestem na
posterunku policji i ktoś musi mnie stąd odebrać.
- Co?! Skąd ty się tam wziąłeś?!
- Długo by opowiadać... Przyjedziesz?
- A mam inne wyjście? Będę za niedługo – powiedziałam i
rozłączyłam się.
Dojechałam na komisariat. Po drodze zastanawiałam się co ten
kretyn mógł wywinąć, żeby tam wylądować. Przychodziły mi różne rzeczy na myśl,
ale w ogólnym rozrachunku musiałam sama się dowiedzieć. Na wejściu spotkałam
Toma z zdezorientowaną miną, ale szybko dałam mu do zrozumienia żeby był cicho i minęłam,
wchodząc w głąb. Podeszłam do głównego kontuaru i spytałam siedzącej tam Beth
gdzie znajduje się Adams. Po tym jak pokrótce wytłumaczyła mi jak się tu
znalazł, poszłam z nią po niego i wróciliśmy w trójkę do sali, którą można było
nazwać poczekalnią. Nie odezwałam się do niego ani słowem, dopóki nie
usiedliśmy na krzesłach w holu.
- Co ty najlepszego do cholery zrobiłeś? Wiesz, że możesz
mieć przez to problemy? Zresztą co ja mówię... jesteś pieprzonym prawnikiem,
oczywiście, że wiesz! – wydarłam się na niego.
- Sam nie wiem... Po prostu byłem w barze i po jakimś czasie
stwierdziłem, że muszę się tam przejechać i z nim porozmawiać. Nie wiem co mnie
skłoniło do tego, żeby mu przywalić. Sądzę, że to może... ach tak, może on? –
powiedział z sarkazmem. Jak niebiosa kocham, tak zaraz mu chyba dodam do
skromnego siniaka znajdującego się na szczęce i rozciętej wargi.
- Chcesz mi powiedzieć, że do tego prowadziłeś po pijaku?! –
powiedziałam przez zaciśniętą szczękę, prosząc niebiosa o nieco więcej
cierpliwości do tego człowieka.
- Nie, aż taki głupi nie jestem, wziąłem taksówkę.
- Gdzie on teraz jest? Też jest tu?
- Nie, pojechał na pogotowie i chyba zszywają mu łuk
brwiowy. Nie wiedziałem, że mam aż tyle siły – westchnął z podziwem dla samego
siebie oglądając swoją prawą rękę, z rozwaloną skórą na knykciach.
- Jesteś pijany – parsknęłam. – Chodź, odwiozę cię do domu.
Porozmawiamy o tym jutro.
Nie odezwał się już, tylko posłusznie wstał i podążył za
mną. Zastanawiałam się co mu strzeliło do głowy, żeby jechać pod dom swojego ojca... No może poza alkoholem. Zachowywał się jak dziecko. Pieprzone,
pięcioletnie dziecko.
Jechaliśmy w ciszy. Nie miałam ochoty z nim rozmawiać po tym
jak wyciągnął mnie w środku nocy i zrobił coś tak głupiego. W połowie drogi
spytał mnie czy jestem na niego zła, na co odpowiedziałam parsknięciem. Serio?
Miał jeszcze na tyle odwagi żeby zadawać tak głupie pytania?
Dojechaliśmy pod
adres który mi podał. Zaparkowałam na chodniku i zgasiłam silnik. Wysiadłam
razem z nim, a on popatrzył na mnie zdezorientowany.
- Nie jedziesz?
- Wolę upewnić się, że trafisz do domu, i nie zrobisz znów czegoś równie głupiego. Kto wie, co jeszcze może wpaść do tego głupiego, zapitego łba –
odpowiedziałam szorstko. Ruszyłam za nim i wjechałam na piętro, na którym
znajdował się jego apartament.
Byłam pierwszy raz w jego mieszkaniu i jakoś nie zdziwiło
mnie to, jak ono wyglądało. Adams jako nadziany człowiek, mógł sobie pozwolić
na tak dużą przestrzeń, urządzoną tak nowocześnie, z takim rozmachem.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu i popatrzyłam na Jamesa, który po odłożeniu
kluczy na stolik stanął i zaczął się we mnie wpatrywać.
- Skoro wykonałam moją misję, to pozwól, że wrócę do domu i
się wyśpię - powiedziałam krótko.
- Nie zostajesz?
- Słucham?! – odpowiedziałam zdziwiona.
- Sama mówiłaś, że „porozmawiamy o tym jutro”, więc czemu
nie zostaniesz? Mam duże i wygodne łóżko – uniósł do góry brew, jakby to było
jakieś wyzwanie.
- Serio? Nawet po pijaku trzyma się ciebie ten słaby podryw?
Musisz nad tym popracować...
- Nie jestem aż tak pijany – zaśmiał się. – Byłem ciekawy
jak zareagujesz.
- Powinieneś znowu oberwać za tą całą akcję, a jeszcze ci
się na żarciki zbiera.
- Może trochę współczucia dla poszkodowanego? – zrobił
zbolałą minę. – Myślałem, że jesteś bardziej empatyczna – westchnął teatralnie.
- Nie jak ktoś wyciąga mnie o trzeciej w nocy z objęć
chłopaka, bo zachciało mu się wszcząć bójkę z własnym ojcem – przewróciłam
oczami. – Idę. Lecz swoje poważne obrażenia, i pozwól mi się wykurować,
bo nie wiem czy pamiętasz, ale jestem na chorobowym. I módl się, żeby mi do
jutra przeszło, bo naprawdę mam ochotę ci poprawić – rzuciłam jeszcze przez
ramię i wyszłam, nie czekając na jego odpowiedź.
I tak oto będąc święcie przekonana, że będę mogła spędzić jeden dzień bez Adamsa i jego problemów, okazało się, że nawet to nie jest mi dane. Ten człowiek będzie mnie chyba prześladował nawet po zamknięciu całej sprawy.